Ten obraz nie schodził sprzed moich oczu. Ciągle widziałem na swoich dłoniach krew. Ciągle.
– Dzieciaki! Poznajcie nowego braciszka! To jest Kaito.
Ta kobieta trzymała mnie za ramiona. Przede mną stało około dziesięciu dzieciaków. Nie chciało mi się liczyć. Jeden, nie, dwóch było wysokich, reszta to same karły. Przypuszczałem, że byli bardzo młodzi.
– Ka...ito? – powiedziała dziewczyna z podobnym wzrostem do mojego.
– Tak! Ma osiem lat, więc proszę, zajmijcie się nim! Niech poczuje się tu jak w dom...
Zacząłem się dusić.
Nie chciałem domu... Nie potrzebowałem drugiego piekła! Pragnąłem umrzeć!
*Oczami Eriko*
– Eriko, podaj! – krzyknął mój rozbawiony przyjaciel Hope.
Bawiliśmy się z dzieciakami. Trzymałam w dłoni małego pluszaka i dziecko, które go pierwsze złapie, te go zatrzyma. Inaczej by się pozabijały o niego. Nagle ktoś przerywa naszą zabawę. W drzwiach staje nasza opiekunka, pani Lura. Przed nią stał chłopczyk w tym samym wzroście co ja i Ryu. Wszyscy spojrzeliśmy się w stronę tajemniczego dziecka.
– Dzieciaki! Poznajcie nowego braciszka! To jest Kaito – przedstawiła nam zakapturzonego młodzieńca.
Wyglądał przerażająco. Był co najmniej taki sam jak Ryu, który obecnie siedział pod ścianą. W ogóle nie widziałam twarzy tego Kaito.
– Ka...ito? – odezwałam się, chcąc jakoś zagadać, ale nie spodziewałam się, że mój głos zadrży.
– Tak! Ma osiem lat, więc proszę, zajmijcie się nim! Niech poczuje się tu jak w dom...
Nie zdążyła skończyć, a on zaczął się dusić. Złapał się za głowę i padł na kolana, krzycząc, jakby go ze skóry obdzierali. Przeraził wszystkich, a zwłaszcza dzieciaki! Nie spostrzegliśmy się kiedy zemdlał. Hope pobiegł szybko po panią dyrektor. Przybiegła najszybciej, jak tylko mogła i zaczęła zadawać pytania.
– Co się na litość boską stało?! – spytała wściekła naszą opiekunkę.
– Nic! Ja tylko przedstawiłam go innym! Przysięgam pani dyrektor! – tłumaczyła się przerażona.
Obie wyszły, a Kaito trafił do pielęgniarki. My staliśmy jeszcze chwilę w osłupieniu. Spojrzałam na Ryu. Zaśmiał się i wstał.
– Może nie będzie tu tak nudno.
Podrzucił jabłko do góry, po czym je ugryzł. Wyszedł z klasy i Bóg wiedział, gdzie znów polazł.
Nie mieliśmy tutaj luksusów. Czasem czuliśmy się jak w więzieniu. Nakazywali nam wychodzenie na dwór, choć nie zawsze tego chcieliśmy... Tak jak teraz. Siedziałam sobie na schodkach i obserwowałam jak Hope bawi się z młodszymi. Hope miał siedem lat, a swoim umysłem dorównywał niejednemu trzynastolatkowi. Ja z kolei miałam osiem lat, a Ryu dziewięć. Prawdopodobnie był najstarszy. Ciekawiłam się, co z tym Kaito...
Podparłam sobie podbródek i spojrzałam w okno pielęgniarki. Może miło by było go odwiedzić. To nie jest głupie! Postanowiłam zabrać ze sobą Hope'a. Nie wiedząc czemu, nasz kochany Ryu powędrował za nami. Jego zainteresowanie było niecodzienne, więc i przerażające zarazem.
Zapukaliśmy i po chwili czekania usłyszeliśmy: wejść! Tak też zrobiliśmy. W środku jak zwykle śmierdziało szpitalem.
– Oo! Dzieciaki, co tu robicie? – przywitała nas szczerym uśmiechem.
– Przyszliśmy odwiedzić Kaito! – wyrwał się Hope. Zdziwiłam się.
– Jak miło! Chodźcie. Ocknął się chwilę temu.
Wstała zza biurka i poszła w stronę kotary. Odsłoniła ją, a za nią leżał Kaito.
– Kaito? Masz gości – powiedziała cicho.
Spojrzał się na nią i zaraz na nas. Dopiero sobie uświadomiłam, że nie miał kaptura. Jego twarz była taka... zmasakrowana! Słyszałam jak Ryu'k dławi się powietrzem ze zdziwienia. Kaito syknął i odwrócił się do nas placami.
– T-To nie tak! W ogóle j-jestem Eriko!
– A ja jestem Hope! – dołączył do mnie.
– A ja się nie przedstawię. Najpierw musisz udowodnić, że nie jesteś zerem.
Ryu oparł się o ścianę. Pielęgniarka go skarciła spojrzeniem.
– Ten nadęty to Ryu – odezwałam się.
Chłopaka westchnął ciężko. Chyba nie chciał nas widzieć.
– Hmm, może przyjdziecie później? Musi odpocząć.
– Ale... – Hope chciał protestować, ale wygoniła nas.
Staliśmy chwilę przed drzwiami i ślepo się w nie wpatrywaliśmy. Co mu się stało z twarzą? Blizna na lewym policzku, tak wielka, że niemal przecinała jego twarz na dwie nierówne części. Przerażające.
*Oczami Kaito*
Gdybym tylko mógł zniknąć. Rozmyć się. Spłonąć. Cokolwiek. Dlaczego miałem pod górkę? Obiecałem sobie, że nigdy z mojego oka nie poleci ciecz. Dotrzymam tego słowa.
Leżałem w tym "szpitalnym" łóżku i patrzyłem się ślepo w sufit. Dwa dni temu odwiedzili mnie ci... No jakieś dzieci.
Zarzuciłem sobie na twarz rękę, przez co pomiędzy oczami znajdował się mój łokieć. Westchnąłem. Do pomieszczenia znów ktoś wszedł.
– Kaito? Jak się dzisiaj czujesz? – Ach... to ta irytująca dyrektorka. Zerknąłem na nią spod ciężaru mojej ręki. Zachichotała. – Oj ty! Mieliśmy już tu wielu buntowników! Ale dzieciaki cię sprostują!
Zmieniłem pozycje na siedzącą. Przestała się śmiać. Zdusiłem kołdrę.
– Kaito... To nowy początek... Nowa i lepsza rodzina. – Wzdrygnąłem się. Znów to słowo... Dom, Rodzina... Położyła swoją rękę na moje zaciśniętej pięści. – Kaito... Zobaczysz, że to będzie lepsze życie, gdy tylko wpuścisz do swego serca tych ludzi... Te dzieciaki, które czekają, by cię poznać. – Spojrzałem na nią lekko zbity z tropu. Swoją prawą rękę przyłożyła do mojego lewego policzka. – Tutaj cię nikt nie skrzywdzi.
Uśmiechnęła się do mnie, zamykając przy tym oczy.
Po dwóch godzinach wyszedłem wreszcie z tej izolatki. Ubrała mnie w jakieś tanie szmaty i nie dała żadne bluzy do zakrycia twarzy. Tylko bluzeczka na krótki rękaw koloru czerwonego. Do tego spodenki koloru zielonego. Przewróciłem oczami. Na szczęście miałem na tyle długie włosy, że zakrywały to, co zakryte być powinno.
Zaprowadziła mnie do innego pomieszczenia. W nim była grupka dzieci. Od razu rozpoznałem dwójkę, która mnie odwiedziła. Na mojej twarzy zagościł grymas i odwróciłem wzrok w drugą stronę.
– Kaito! Ręce z kieszeni! – fuknęła na mnie dyrcia. Dla świętego spokoju jej posłuchałem. – A teraz idź i się zaprzyjaźnij!
Ta... Chwila, co? Spojrzałem na nią.
– No już! – poganiała mnie gestem ręki.
Nagle z podłogi wstał chłopak i do mnie podszedł. Stanął naprzeciw mnie.
– Pamiętasz mnie? Jestem Hope! – Wystawił w moim kierunku dłoń do uścisku. Nie miałem ochoty się z nikim kumplować. Chciałem go zignorować, ale...
– Kaito!
Więc to ma być lepsza rodzina, co? Dyrektorka przeczyła własnym słowom swoim zachowaniem. Dorośli byli tacy idiotyczni.
Podałem mu rękę, a on ją lekko uścisnął.
– Zaprzyjaźnimy się. Zobaczysz, że...
Nagle ten trzeci objął go ramieniem.
– Przestań... Jak się z tobą zaprzyjaźni, to będzie zerem. Ty! – mówi do mnie – Udowodnij mi, że nim nie jesteś.
– Ryu! Nie obrażaj swoich braci i sióstr! – skarciła go.
– Oj tam! Nie moja wina, że chciałbym stąd zwiać. Tobie też wciskali kit, że tu będziesz miał prawdziwy dom?
Zrobiło się dość drastycznie. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, iż dyrektorka każdemu tak mówiła. Ja... i tak już nie miałem nic do stracenia. Wszystko, co miałem... oddałem bez walki.
Znów przed moimi oczami ukazała się krew mojego przyjaciela. Złapałem się prawą rękę za skroń. Dyrektorka chwyciła mnie za ramię.
– Kaito? Już dobrze. Nie słuchaj Ryu, on...
Odepchnąłem jej rękę. Ruszyłem w kierunku ciemnego kąta, by w nim stanąć. Mrok zawsze był i będzie częścią mnie. Tylko w nim i z nim czułem się dobrze.
– Kaito? – odezwał się Hope.
Osiem lat, co? Ryu miał racje; trzeba stąd uciec. Odwróciłem się do nich przodem i uśmiechnąłem, robiąc gestem ręki, że jest okej.
Czas najwyższy było zacząć zabawę.
Ciąg dalszy nastąpi...
~awenaqueen~