Wracam ze szkoły zmęczona. Tak, tak, teraz pewnie myślicie: "typowa gadka typowego nastolatka". Może i tak, ale wierzcie mi, że bycie niezauważalnym jest trudne. Nawet nauczyciele mnie nie widzą. Czy ja jestem Harry Potter i mam pelerynę niewitkę na sobie?! Chyba. Chodzę do ostatniej klasy gimnazjum. Moja gimbaza jest połączona z liceum. Planuje do niego pójść i zdać maturę. Może nie jestem piątkowym dzieckiem, ale jak przysiądę do książek to potrafię wkuć wciągu godziny i zdać na pięć. Prawda jest taka, że jestem niesamowitym leniem.
Jestem już na chodniku i dzieli mnie z dwadzieścia metrów od domu kiedy widzę samochód od przeprowadzek. Hm? Ktoś się wreszcie wprowadza do tego pustego domu naprzeciwko naszego? Możliwe. Przyspieszyłam kroku i wchodzę do domu.
-Wróciłam! - krzyczę na cały dom zdejmując kurtkę i wieszając ją na wieszaku.
Wchodzę do kuchni i widzę mamę w dobrym humorze. Skąd to wiem? Bo nuci pod nosem. Dobrze, że nie śpiewa bo bym ogłuchła. Postanowiłam jej nie przeszkadzać i poszłam do siebie.
Po osiemnastej zostałam przez nią zawołana. Wchodzę do kuchni, gdzie chyba ta kobieta spędza całe swoje życie, i dostaje polecenie.
-Idź z Tarą na spacer i przy okazji wstąp do księgarni i odbierz moje książki, dobrze? - spytała rozpromieniona.
-Okey.
Zawołałam psa i przypięłam smycz do obroży. Narzuciłam na siebie bluzę i wyszłam z domu. Szłam spacerkiem bo wiem, że księgarnia jest czynna do dwudziestej drugiej. Nagle zwróciłam uwagę, że przy niezamieszkałym domu ktoś się kręci. Po dłuższym przyglądaniu oniemiałam. To licealista! To... To... Jake Brianer!! Moje serce prawie stanęło. Chłopak do którego wzdycham już od roku, wprowadza się na moje osiedle! O M G! Nagle się otrząsam i idę szybciej do tej księgarni zanim nie umrę.
***
Minął tydzień od kiedy Jake tu mieszka. Dwa razy w tygodniu kończymy o tej samej porze, ale jakoś nie wracamy razem. Razem w sensie, że... No wiecie o co mi chodzi! No bo przecież, nie o to, że ramię w ramię! Dziś jest właśnie jeden z takich dni. Idę spokojnie do domu ze słuchawkami w uszach. Nie byłabym sobą, gdybym się nie potknęła. Zawsze jednak odzyskiwałam równowagę, ale tym razem było inaczej. Runęłam na kostkę brukową. SUPER! I chyba starłam kolano. Podwójnie super! Próbuje wstać, ale ktoś wyciąga ku mnie dłoń. Patrze w górę i nie wierzę w to co widzę. Chłopak się zaśmiał co oznaczało, że moja mina jest komiczna i wyciągnął mi jedną słuchawkę z ucha.
-Wszystko ok? - pyta.
-T-Tak! - zająknęłam się i wstałam bez jego pomocy. Znów się zaśmiał. Idiotkę z siebie robię. Syknęłam z bólu, gdy próbowałam wyprostować nogę i zrobić pierwszy krok.
-Chyba jednak nie - spojrzał na moje kolano - Mocno krwawi.
Sama na nie zerknęłam, ale szybko z tego zrezygnowałam. Nienawidzę widoku krwi. Mdleje na jej widok.
-Jest ok. W domu przemyje - nie patrzyłam na niego nawet na chwilę. Boję się utraty powietrza, albo zawału. Wszystko możliwe.
-Może ci potowarzyszę w drodze do niego byś czasem znów nie miała spotkania z ziemią - znów się zaśmiał. Jestem pewna, że się ze mnie tak śmieje. Musiałam wyglądać jak idiotką, kiedy się potykałam.
-N-Nie musisz!
Szybko go wyminęłam i pewnym krokiem szłam do domu. Słyszałam jego śmiech i kroki. Boże, pierwszy raz idzie za mną. Nagle kroki ucichły, a ja weszłam na ścieżkę prowadzącą prosto do moich drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam, że ten stoi na chodniku i mnie obserwuje z uśmiechem na twarzy. Szybko cofnęłam głowę i weszłam do domu. Oparłam się o ich zewnętrzną stronę i zsunęłam się na podłogę.
Dwie godziny później wyszłam z Tarą na spacer. Usiadłam na schodkach przed domem i obserwowałam jak pesio biega w te i z powrotem. Długo jednak nie trwały moje obserwacje. Mój wzrok przeniósł się na sportowe auto parkujące na podjeździe Jaka. Wysiada z niego chłopak i jakieś dwie lale. Jedna to pewnie dziewczyna Jaka. Westchnęłam zrezygnowana. Szkoda, ale takie ciacho nie może być singlem.
***
Wstając zdziwiłam się. Zawsze rano budziła mnie Tara swoim językiem, a teraz jej nie ma. Zaczęłam jej szukać po całym domu. Nic. Dzwonie do mamy, ale ta nie ma pojęcia gdzie jest pies. Zaczęłam panikować. Ubrałam się i wybiegłam z domu w celu poszukania jej. Krzyczałam i nawoływałam, ale nic z tego. W końcu siadam po turecku na ławce, zrezygnowana i zapłakana. Chowam twarz w dłoniach i daje upust łzom. Po chwili słyszę jak ktoś krzyczy. Podnoszę wzrok i widzę, że na ulicy znajomy Jake kłóci się z nim samym. Mój wzrok jednak utknął pod samochodem...
-T... Tara?! - kolejna łza spłynęła. Pobiegłam w tamtym kierunku, a Jake i jego znajomy się zdziwili. Kucnęłam by sprawdzić czy to mój pies... Mój. Zakryłam usta ręką.
-Ty...? Wiesz co to za pies? - spytał Jake lekko poddenerwowany.
-M...M...Mój - wyszeptałam i straciłam przytomność. Mówiłam, że mam problem z patrzeniem na krew... A jeszcze te nerwy...
Budzę się w szpitalu. Moja mama stoi przy moim łóżku, a gdy widzi, że już nie śpię, uśmiecha się.
-Jak się czujesz, kochanie? - pyta łapiąc mnie za rękę.
-Dobrze. Zemdlałam? - i teraz do mnie dotarło... Znów odpłynęłam.
Po raz kolejny się budzę, ale słyszę kłótnię mojego ojca z lekarzem. Przysłuchuje się jej.
-Co pan mówi?! Jak to tak będzie?! Co to za omdlenia?! Anemia?! A może to coś znacznie poważniejszego?! Proszę mówić do cholery!!
-Ja wiem, że pan się martwi o córkę, ale proszę mi wierzyć, że sam nie rozumiem jej stanu. Tak jakby miała blokadę w psychice i gdy tylko próbuje sobie coś przypomnieć od razu traci kontakt z rzeczywistością. Nie jestem jej w stanie pomóc... bo nawet nie wiem jak.
Przeraziłam się. Czyli mam nie myśleć?! Nie da się. No już! Kate, myśl o czymś przyjemnym! Oczywiście co mi przyszło na myśl?! Mój pies kiedy to się z nim bawiłam. Boże, oddychaj, oddychaj.
Znów czułam, że odpływam, ale nie mogę na to pozwolić. Do sali wchodzi mama. Musze jej powiedzieć o moim problemie, może wtedy znajdą sposób by mi pomóc.
-Mamo? - pytam by się upewnić czy to ona. Podchodzi bliżej zapłakana.
-Tak, kochanie. Jestem tutaj.
-Ja... Ja pamiętam, jak Tara leżała pod samochodem Jaka... Ona... - łzy cisnęły mi się do oczu.
-O...O czym ty mówisz, na litość boską?! - przestraszyła się.
-O Tarze, którą potrącił Jake.
-Ale Tarę nikt nie potrącił. Jake cie znalazł na chodniku i cie tu przywiózł...
Tyle do mnie dotarło bo nie wiedząc czemu znów odleciałam. Cholera!
Otwieram niechętnie oczy bo słyszę głos mamy i... Jaka? Spoglądam na nich stojących w drzwiach. Mama daje mu ochrzan.
-To było lekkomyślne! Wiesz przez co moja córka teraz przechodzi?! Lekarze nie wiedzą jak jej pomóc! - krzyczała i wymachiwała rękoma.
-Wiem, ja... ja przepraszam. Nie wiedziałem, że to takie przyniesie ze sobą skutki - zakrył sobie twarz dłonią.
-Jake? - odezwałam się ochrypniętym głosem. Chłopak od razu na mnie spojrzał i podszedł.
-Hej - powiedział niepewnie. Czułam się dziwnie.
-Co tutaj robisz? - usiadł na krzesełku obok mojego łóżka.
-Rany, Kate, ja przepraszam! Nie myślałem, że zemdlejesz, a co dopiero, że będziesz tu leżeć z nieznaną chorobą! - zaczął się tłumaczyć. Ale... co to za tłumaczenie?
-Nie rozumiem chyba... - chwycił moją rękę i patrzył mi w oczy. Kate, tylko nie mdlej z tego powodu!!
-Ja... To był tylko żart... To miał być tylko żart... Twojemu psu nic nie jest. Długo go szkoliłem by leżał plackiem i udawał zmarłego... Gdybym wiedział, że tak zareagujesz to w życiu bym tego nie zrobił. Przepraszam! - zatkało mnie.
-Czyli... Tarze nic nie jest?! - ucieszyłam się. Łza spłynęła po moim policzku, a za nią kolejna.
-Oczywiście, że nie - wytarł ją ręką, a na mojej twarzy na pewno zagościł różowy kolor.
Rozryczałam się na dobre, ale to łzy szczęścia. Przytulił mnie i pozwolił płakać. Co się dzieje?
***
Po dwóch dniach wypuszczono mnie ze szpitala. Teraz siedzę przed TV i oglądam jakąś tanią telenowelę. Przeszkadza mi w tym dzwonek do drzwi. Odkładam miskę z popcornem i idę otworzyć. Moim oczom ukazuje się Jake. Zamrugałam kilka razy i zadławiłam się przy okazji popcornem... Odchrząknęłam.
-Hej! Wiem, że tak nagle i jest już późno, ale... - umilkł na chwilę - Masz chęć na spacer?
Znów zamrugałam. Że co, że jak, że kto?! Pomachał mi ręką przed nosem.
-Ale... Że ja?!
-Tak? A kto? - zaśmiał się.
-Ale dlaczego?
-Po prostu chodź, ok?
Zabrał mnie do parku, który nocą wygląda ślicznie. Spacerowaliśmy i mało przy tym rozmawialiśmy. Czułam się niezręcznie w jego towarzystwie.
-Wiesz... - przerwał tą ciszę - Ciągle czuje się źle z tym idiotycznym żartem. Mogło ci się coś stać, a ja bym tego nie zniósł.
Moje serce zaczęło bić tak szybko, że zaraz wyskoczy!
-Aaaaale nic mi nie jest, więc przestań wspominać, dobra? - zaśmiałam się teatralnie. Złapał mnie za nadgarstek czym kazał się zatrzymać.
-Ja już od jakiegoś czasu cie obserwuje... Wiem, że kończysz gimnazjum, wiem jak się nazywasz i jaki lubisz kolor. Wiem też, że jesteś wstydliwa i nieśmiała - skąd on...? - Ale o tym, że mdlejesz na widok krwi nie... Gdybym wiedział... A myślałem, że znam cie dobrze - spuścił wzrok.
-Ale skąd wiesz? - musiałam zadać to pytanie. W odpowiedzi mnie pocałował. Zesztywniałam... Co... Że... JAK?!
Odsunął się na dwa centymetry i patrzył mi w oczy.
-Bo... Mi się podobasz. Obiecuję, że już nigdy nie zażartuje w ten ani inny sposób. Daj mi szansę, proszę... - jego słowa odbijały się echem w mojej głowie - Hej?
-Jasne - zdziwiłam się moją odpowiedzią, ale musiałam udawać, że taka miała być... Chwila! Przecież taka MIAŁA BYĆ! Chodzenie z Jakiem, na którego leciałam od roku?! To chyba najlepsze co może być!
Uśmiechnął się i okręcił mnie powtarzając słowo "Dziękuję!".
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tum dum dum! One-shot leci do was :D Jak się podoba? Końcówka do dupy, wiem, ale mówi się trudno żyje się dalej XDD
Branoc wszystkim co czytają to nocą!
Ps. Nie robiłam korekty więc za błędy przepraszam!
~LilaSam~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz