Lubiłem ciszę. Jedyne co do mnie teraz docierało to śpiew ptaków. Leżałem sobie na małej polanie, a wokół mnie nikogo nie było. Cisza. Tak mogłoby być już zawsze. Chwila... Coś... Ktoś mnie wołał. Otwieram niechętnie oczy i wsłuchuję się, skąd dobiegają krzyki.
– ...Kaito!
Ignoruje Hope'a i znów zamykam oczy. Słońce ogrzewało moją twarz.
– Kaito? Wołałem cię! – Westchnął i usiadł obok mnie – Zaraz idziemy na spacer. Kazali mi po ciebie przyjść. Chodźmy.
Niech sobie idzie, mi tu jest dobrze.
– Hm, ale wiesz, że dyrektorka ci nie da żyć? – zaczął się śmiać. Tu mnie ma. Ta stara jędza nie dałaby mi wytchnienia, jeśli był nie poszedł. Dobra, co mi tam.
Wstałem i szedłem za nim. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż nie pójdę przy nim ramię w ramię. Po dziesięciu minutach dotarliśmy do budynku. Przed nim stała już grupka dzieci wraz z opiekunką. Ziewnąłem. Ten cały Ryu był całkiem spoko. Też mu się tu nie podobało i przy pierwszej lepszej okazji by stąd nawiał.
– Kaito, jak miło – odezwała się dyrektorka. Skąd ona się wzięła?
Ze spaceru wróciłem tak wykończony, że jedyne, o czym marzyłem, to łóżko. Niestety, niedane mi było się kimnąć. Po spacerku przyszedł czas na wspólne zabawy. Już byłem zły, bardzo zły. Siedziałem pod ścianą i patrzyłem, jak te bachory się bawią. Po chwili Erika na mnie spojrzała i spochmurniała. Odwróciłem wzrok w stronę okna. Na antenie siedział gołąb. Mój gołąb? Niemożliwe... On zdechł. Westchnąłem i położyłam łokieć na prawym kolenie, a ręka zwisała swobodnie. Drugą nogę miałem podwiniętą pod kolanem. W tej budzie nie mieli bluz z kapturami. Moje powieki robiły się ciężkie.
– Kaito! Pobawisz się z nami? – Syknąłem pod nosem i nawet na Hope'a nie spojrzałem. – No chodź! Dyrektorka da ci karę, jeżeli w ogóle nie będziesz się integrował! Ja cię tylko ostrzegam.
On ciągle to robił... Groził mi...? Chyba mu się coś pomieszało. Wstałem nerwowo i podszedłem do niego. Był zdezorientowany. Moje oczy zakrywała grzywka. Sam nie wiem, kiedy moja ręka wymierzyła mu siarczystego liścia. Po minucie stania dotarło do mnie, co zrobiłem. Wszyscy byli w szoku, a dzieciaki chowały się za Eriką. Do pomieszczenia weszła opiekunka z dyrektorka. Widząc nas, stojących w ten sposób... A właściwie tylko mnie stojącego.
– Kaito! Jak mogłeś?! – Podbiegła do Hope'a, który leżał osłupiały. – Hope? Wszystko dobrze?
– Mhm, jest ok.
Spojrzała na mnie wściekle. Nie... Ja nie mogłem okazać skruchy. To oni przyjęli diabła pod swój dach... Zaśmiałem się lekko.
– No, no! Właśnie mi udowodniłeś, że nie jesteś zerem.
Ryu objął mnie ramieniem. Uwolniłem się od tego i ruszyłem w kierunku pokoju. Wiedziałem, że nikt mnie nie zatrzyma po tym, co zrobiłem. Do pokoju przyszła dyrcia. Spojrzałem się na nią.
– Kaito... Nie będę tolerowała takich zachowań, mimo tego, iż wiem, jaka jest twoja przeszłość. Za karę robisz dziesięć kółek wokół placówki. Ale nie samego budynku. Mam na myśli cały teren.
Wywaliłem na nią duże oczy.
Po pięciu minutach i tak musiałem wylądować na zewnątrz. Bacznie przyglądała się temu, jak biegam. To nic nowego. Z ojcem... Z mistrzem też musiałem biegać. Z nim były znacznie trudniejsze treningi niż te dziesięć głupich kółek. Gdy je skończyłem, była w szoku, że w ogóle nie jestem zmęczony. Coś ta jej kara nie wyszła należycie. Wróciłem do pokoju i wreszcie mogłem iść spać. Pokój dzieliłem z jeszcze trzema osobami. Jak myślicie, z kim? To oczywiste. Nasze łóżka były piętrowe. Ja spałem na dole przy oknie, a Ryu spał na górze. Moje łóżko od drugiego piętrowego łóżka dzieliła tylko szafka nocna. Na drugiej piętrówce spali: na dole - Erika, na górze - Hope. Westchnąłem i przewróciłem się na bok, będąc twarzą przy oknie. Wystawiłem rękę w jego stronę. Ile bym dał, by być teraz wolnym. Mistrz nauczył mnie jak żyć. Mimo że miałem osiem lat, byłbym w stanie sobie poradzić. Kiedyś stąd ucieknę, obiecywałem sobie. Jeszcze zobaczycie, że ze mną nie będzie tak łatwo. Zacisnąłem wystawioną rękę w pięść, po czym upuściłem ją na łóżko.
Rano jak zwykle nas budzą. Zaraz po przebudzeniu zauważam, jak nogi Ryu zwisają z góry. Zaśmiałem się pod nosem, po czym wstałem. Poklepałem go po brzuchu, by też wstał. Zdziwiłem tym pozostałą dwójkę. Ziewając, szedłem w kierunku stołówki. Usiadłem przy jednym z wielu stolików. Czułem się obserwowany. Zerknąłem za siebie i zobaczyłem dziwną kobietę.
Dosiadł się do mnie Ryu, a zaraz po nim Hope z Eriką. Czy ten koleś nie zamierzał odpuszczać po wczorajszym plaskaczu?
Na śniadanie jak zwykle było zielsko. W sumie... I tak nie pamiętałem, kiedy ostatni raz jadłem mięso. Nawet nie wiem, czy byłbym w stanie wziąć je do ust. Nabrałem dwa widelce i miałem dość. Zawsze mało jadałem, więc to nie nowość. Wziąłem tacę i wyrzuciłem. Ruszyłem w kierunku wyjścia z budynku. Od razu uderzyło mnie zimno. Teraz pewnie pomyślicie: "przecież ty się nie przebrałeś, to jak ma ci być ciepło?!". Z moim mistrzem ubrania zmieniałem raz na cztery dni, więc... Przywykłem. Zamknąłem oczy. Wiatr czesał moje włosy i układał na wszystkie strony. Był bardzo przyjemny, więc nawet mi to nie przeszkadzało.
– Braciszek!
Ze spokoju wybił mnie głosik małej dziewczynki. Otworzyłem oczy i spojrzałam. Przede mną stało małe dziecko. Rozejrzałem się dookoła. Nikogo więcej nie było. A więc ono mówiło do mnie? Zaczęło... płakać?!
Zacząłem panikować. Jak się rozryczy na dobre, to miałem znów dostać jakąś śmieszną karę! Westchnąłem i kucnąłem, by być na równi z nią.
– Hm?
Przechyliłem głowę na bok. Pociąga nosem.
– Braciszku! Zgubijam wisiolek.
– Rozumiem – odezwałem się tak cicho, że niemalże wcale.
Pogłaskałem ją po głowie. Serio, istniały ważniejsze rzeczy niż wisiorek.
– Braciszku? – Spojrzała na mnie. – To pamiątka po siostsyce.
Ach, nabrało to sensu. Zabawa w poszukiwacza skarbów zawsze była dobrą alternatywą.
– Okej. Gdzie go zgubiłaś? – Uśmiechnąłem się.
– W oglodzie! Posiukaś go?
– Pewnie.
– Dziękuję!
Przylgnęła do mnie swoim małym ciałem, sprawiając, że cały się spiąłem ze skrępowania...
Od dwóch godzin szukałem tego wisiorka. Miałem nadzieje, że nikt nie widział tej sceny. Ogród nie był duży, więc gdzie, do cholery, podział się ten wisiorek? Postanowiłem chwilę odsapnąć. Położyłem się na trawniku. Znów śpiew ptaków... Mógłbym sypiać na zewnątrz... Co to? Coś miałem koło ręki. Zmieniłem pozycję na siedzącą. Ręką przejechałem po dość gęstej i dużej trawie. Ktoś ją zaniedbał. Nagle napotkałem coś w kształcie literki D. Wziąłem to i moim oczom ukazał się rzemyk, a na nim błyszcząca literka D. No proszę, znalezione. Czasem warto się polenić, pomyślałem. Wstałem i ruszyłem do budynku. Po wysokości słońca stwierdziłem, że było koło godziny czternastej. Wszedłem do klasy, w której teraz powinienem się bawić. Zauważam na podłodze dzieci siedzące w kółku. Dziewczynka z rana podbiegła do mnie.
– Braciszek!
Posłała mi szeroki uśmiech. Z kieszeni spodni wyjąłem rękę zaciśniętą w pięść. Wszystkich miny wskazywały na to, iż myślą, że chciałem ją uderzyć. Po chwili wypuszczam z ręki rzemyk.
– Znalazłeś! – Znów mnie przytuliła.
Odsunąłem ją od siebie i oddałem jej wisiorek. Jak zwykle usiadłem pod ścianą i czułem na sobie wzrok wszystkich.
– No, no! Rycerzyku. – Siada koło mnie Ryu. Coś jeszcze do mnie gadał, ale mu przerwałem ze spuszczoną głową.
– Uciekamy? – powiedziałem bardzo cicho.
Chyba usłyszał, bo zamilkł.
– Ech, może. Chciałbym, ale bez dobrego planu nie ma szans. Myślisz, że już nie próbowałem?
Wstałem na równe nogi i ruszyłem do "swojego" pokoju.
Myślę, że nie. To odpowiedź na jego głupie pytanie.
~ ~ ~
Minął pierwszy rok w tym bagnie. Wiedziałem, co mogę zrobić, by zwiać, ale to naprawdę było trudne! Ostatnimi czasy Hope stał się dość nachalny. Zresztą ta dziewucha też.
– Kaito? Mógłbyś pomóc z tym kartonem? – spytała Erika, przez co oderwała mnie od rozmyślania. Czy ja wyglądałem na tragarza?
To całe zamieszanie było z powodu adopcji dwójki dzieciaków. Szczęście w nieszczęściu. No przynajmniej dla mnie.
– Kaito! Pomóż nam! – krzyknął Hope.
Wstałem niechętnie i zacząłem tachać ten karton, który o dziwo w ogóle nie był ciężki. Za mną szła parka również z kartonami. Zatrzymaliśmy się przed wyjściem z budynku. Położyłem pakunek na ziemi i już chciałem wracać, kiedy ktoś mnie zawołał.
– Braciszek! – Odwróciłem się i rozpędzone dziecko na mnie wleciało, przez co upadłem.
– Misa! Tak nie wolno! – powiedziała nieznana mi kobieta.
– Ja mogę! Prawda, braciszku?
Syknąłem i odwróciłem wzrok. Ta mała cholera znacząco ważyła. Gdy wstaliśmy, dała mi coś do ręki.
– Ale cichutko – przyłożyła palec do ust – To tak na pamiątkę, dobrze?
Jej wymowa uległa poprawie. Otworzyłem rękę, a w niej ukazał mi się znajomy wisiorek. To była dla niej ważna pamiątka i tak po prostu mi ją oddała. Kucnąłem przed nią.
– Nie mogę, mała – nie chciałem, by ktoś mnie usłyszał.
– Hm? Dlaczemu?
– To pamiątka po siostrze...
– Właśnie tak! Masz pamiątkę po siostrze! – Wytknęła język i zamknęła jedno oko. – Papa, braciszku!
Wyczułem, że w głębi była smutna... Ciekawe czemu?
Pomachała mi i poszła ze swoją nową rodziną. Staliśmy tak we trójkę i patrzyliśmy się, jak odjeżdżają.
– Ciesze się, że znalazła dom – powiedział Hope.
– Racja.
– Wreszcie będzie miała rodzinę, o której każdy marzy. Mam nadzieje, że będzie szczęśliwa.
Zacisnąłem dłoń w pięść i uderzyłem go z całej siły. Upadł z hukiem na ziemię, a ja stałem nad nim wściekły.
– Kaito! Dlaczego go uderzyłeś?! – warknęła Erika.
Bawienie się w rodzinkę... Każdemu bachorowi wciskali ten kit i każdy im wierzył w te słowa, a teraz tak po prostu porzucali rodzinę, by znaleźć nową! Rodzina to nie zabawka, do jasnej cholery! Nie można było od tak przejść z jednej rodziny do innej! Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Mimo że się uśmiechała, to tak naprawdę cierpiała... bo ona miała już rodzinę. Po co wciskać ten kit, że wszyscy tutaj jesteśmy jej siostrami i braćmi? Po to, by jej to potem odebrać i dać nową rodzinkę? Wolne żarty.
Ze złości kopnąłem dość duży kamień. Wyciągnąłem z kieszeni bluzy ten wisiorek... Tak, wreszcie doprosiłem się o bluzę. Zrobiło mi się nagle jakoś przykro. Dlaczego?
Z tego rzemyka zrobiłem bransoletkę i założyłem ją na prawym nadgarstku. Rodzina... to pojęcie względne. Miałem dziewięć lat, a wiedziałem o życiu więcej, niż nie jeden dzieciak w moim wieku.
Postanowiłem, że już czas wrócić do budynku. Na korytarzu widziałem pigułę z Hope'm. Niemożliwe, że aż tak mocno go uderzyłem, że nos złamałem.
– Kaito, dobrze że cię widzę – to zimny głos dyrektorki. Westchnąłem, bo wiedziałem, co mnie czeka.
Zaprowadziła mnie do swojego gabinetu i trzymała tam przeszło trzy godziny. Tłukła mi do głowy, że nie powinienem tak robić. Doskonale to wiedziałem. Przez ten rok może z pięć razy komuś przyłożyłem. Przyznam się szczerze, że to, co mówiła, wpuszczałem jednym uchem, a wypuszczałem drugim. Z trudem powstrzymywałem ziewanie. Dziwnie się czułem w tym gabinecie. Jakby... Ktoś mnie obserwował. Pomieszczenie było dość mroczne, więc nie byłem pewien, czy ktoś nie stał w kącie.
Gdy wreszcie mnie wypuściła, poszedłem spać. O czwartej nad ranem zrobiono nam pobudkę. Wszyscy szukali Ryu. Przetarłem oczy.
– Kaito! Musimy wstawać! Ryu zniknął! – krzyczał spanikowany Hope.
Zebraliśmy się wszyscy na dole. Ubraliśmy się trochę cieplej, aby go poszukać. Ośmiolatki i dziewięciolatki miały go szukać wraz z opiekunami, a reszta miała siedzieć w ogromnym salonie. Niechętnie chciałem ruszyć... I nagle mnie olśniło. Było ciemno. Mieliśmy szukać... ach! To była odpowiednio dobra pora na ucieczkę! Ryu był genialny. Nie wiem, jak tego dokonał, ale byłem jego dłużnikiem.
Gdy wyszliśmy na zewnątrz, od razu przydzielili mnie do tej dwójki. Musiałem zrobić wszystko, by ich gdzieś zgubić. Gdy zobaczyłem, że jestem w ciemnościach, a oni jakieś siedemset metrów za mną, postanowiłem biec w stronę lasku. Gdy mój wzrok przyzwyczaił się znów do ciemności, omijałem przeszkody jak skoczek. Już byłem przy płocie, kiedy...
– Kaito... Evans? – kobiecy głos, nieznany mi dotąd. Trzymając się siatki, odwróciłem głowę za siebie. Co teraz? Gdybym jej coś zrobił, mógłbym spokojnie nawiać.
– Nawet nie myśl o ucieczce. Wiedziałam, że tak się zachowasz, więc chciałam mieć cię cały czas na oku. No już, złaź. Pogadamy sobie.
Nie miałem zamiaru z nią iść, ale... Po czterech minutach stałem już przed wejściem do budynku. Ta baba... wszystko mi zepsuła.
Czekałem na korytarzu. Kazała mi siedzieć i się nie ruszać. Weszła do gabinetu dyrci i długo z nią gadała. W końcu wyszła i oznajmiła mi, że mnie adoptowała. To to było takie proste? Potrząsnąłem głową, by dotarły do mnie jej słowa.
Po dziesięciu minutach siedziałem już w jej aucie. Zerknąłem przez szybę i w oknie od mojego pokoju zobaczyłem Hope, Erikę i... Ryu?! Nie nawiał? Kobieta odpaliła silnik, a ja spuściłem głowę i skrzyżowałem ramiona na torsie. Jeśli myślała, że będę grał jej małego synusia, to była w ogromnym błędzie.
– Nie pomachasz przyjaciołom? – odezwała się z przedniego siedzenia. Ona nie prowadziła. Był to jakiś mężczyzna, przypuszczałem, że to szofer. – No odezwij się! Oj, nauczę cię, czym są struny głosowe. – Chwila ciszy. – Halo!
– Po co mam machać? – spytałem oschle.
– Bo to twoi przyjaciele?
– No jasne.
– Trudny dzieciak z ciebie. Siedzisz tu już rok i ani na moment skruchy. Diabeł nie dzieciak.
– Diabeł jest potrzebny, by zakłócać dobru ład.
– Jak dorośle zabrzmiało. Masz dziewięć lat, a brzmisz jak...
– Dorosły. Wiem. Jedziemy już?
– Oczywiście. Nie mogę zmusić cię do przyjaźni.
Po chwili drogi dotarliśmy do domku w lesie. W sumie, nie byłem daleko od sierocińca. Wysiadłem.
– To twój nowy dom. Mieszkam sama, więc jedyną osobą, z którą możesz pogadać, jestem ja. – Spojrzałem na nią drwiąco. – Ojć! Źle to powiedziałam. Jedyną osobą, z którą będziesz musiał rozmawiać, jestem ja!
Uśmiała się.
Syknąłem w odpowiedzi. Jędza. Gdybym tylko wiedział, co czeka mnie w "nowym domku"... Może i bym się cieszył z tej adopcji... a tak... niedocenione szybko się traci.
Ciąg dalszy nastąpi...
~awenaqueen~
Superowe ^^ jak zawsze :)
OdpowiedzUsuńco do pomysłu to jest bardzo ciekawy ^^ justa
nie mogę się doczekać dalszych rozdziałów