sobota, 20 czerwca 2015

F.O.S.T. Cz.10



    – Kto z was jest wampirem, hm? 

    Patrzyli się na mnie w ogromnym szoku.

    – Co masz na myśli? – spytał Octor.

    – To, co słychać. W naszej grupie jest wampir i ja chcę wiedzieć, który z was nim jest.

    – Bzdura! – wkurzyła się Lara. To właśnie po niej się tego spodziewałem.

    Postanowiłem odpuścić temat i bacznie się jej przyglądać.

    Zaczęło już świtać. Nie było dane nam się kimnąć, bo od razu mieliśmy iść na lekcje. Ze środka jednej z nich wyciągnął mnie kapral. Twierdził, że musimy porozmawiać. Od razu przykułem wzrok wszystkich uczniów, wstając i wychodząc z klasy. Poszedłem za nim do jego gabinetu. Usiadł za swoim biurkiem.

    – O co chodzi? – spytałem, siadając.

    – To, co mówiłeś... Skąd te przypuszczenia? – Jego ton był bardzo poważny.

    – Nic. Posłuchałem wampirzycy, to wszystko. F.O.S.T.? – spytałem, widząc nalepkę za jego plecami na ścianie. Odwrócił się i uśmiechnął.

    – Tak. To nazwa naszego akademika... No w sumie to nazwa naszej organizacji, a nie akademika.

    – Co oznacza? – byłem zaintrygowany.

    – To pierwsze litery imion założycieli. Moja literka jest druga. Nasza czwórka jest najsilniejszymi łowcami, tak przynajmniej wychodzi z ankiet. Każdy z nas otworzył własną placówkę, gdzie szkoli się takich jak wy. W ostateczności jesteśmy gotowi połączyć siły i zawalczyć przeciw szlachcicom.

    Potrzymał mnie jeszcze chwilę, zadając ciągle to samo pytanie... Bez sensu. W końcu wyszedłem i zamiast udać się na resztę lekcji, postanowiłem odwiedzić Ryu. Nie żebym miał jakieś obawy czy coś... Chciałem go o coś spytać.

    Otworzyłem drzwi od pokoju i zobaczyłem, że gnije na swoim łóżku. Z racji, że rana nie była głęboka ani zatruta, mógł wrócić do pokoju. Nie pozwolono mu jednak wychodzić.

    Usiadłem na swoim łóżku. On po chwili na mnie zerknął.

    – Co jest? Nie masz lekcji? – zaśmiał się.

    – Mam. Octor mnie wzywał na rozmowę i przypomniał mi o czymś.

    – O czym?

    – Jak tu trafiłeś? Mówiłeś, że znasz Terenza od kilku lat... – Patrzyłem mu prosto w oczy. Chciałem wyczuć czy mnie nie okłamuje.

    – Ach... – westchnął i zmienił pozycję na siedzącą. – Wtedy w sierocińcu... To znaczy, przed wybuchem epidemii, w sierocińcu nie było dobrze. Często chowałem się w piwnicach, licząc, że jakoś nawieję. Tamtego dnia też się schowałem i gdy usłyszałem wybuch, nie miałem odwagi wyjść. – Chyba ciężko mu było to wspominać. – Siedziałem i siedziałem. W końcu ktoś zaczął schodzić do piwnicy. Z cienia wynikało, że jest to ktoś zakapturzony. Widząc go już normalnie, zacząłem się cofać i chwyciłem pierwsze, co wpadło mi w ręce... Pewnie, gdyby nie Ter to byłbym martwy. – Uśmiechnął się blado.

    – Jak to? – spytałem ochrypniętym głosem.

    – Jak się okazało, ten zakapturzony facet był wampirem. Widział, że stawiam opór, to chciał mnie sprzątnąć, ale w ostatniej chwili Ter oderżnął mu łeb. Niezły widok, ale... Wtedy nie wiedziałem, czy mogę mu zaufać. No i potem jakoś się potoczyło, że mnie przyprowadził do akademii i tak tu spotkałem Erikę. 

    Spojrzał na mnie.

    – Rozumiem.

    – Miałeś gorzej. W niewoli u tych bestii mroku. Przerażające.

    – Nie byłem sam. Poznałem paru ludzi... którzy pewnie już nie żyją. – Spojrzałem przez okno. Na antenie siedział gołąb. 

    Znów, co?

    – Mówiłeś, że straciłeś wszystkich. Skąd te spekulacje?

    – Widziałem, jak zabija Hope'a i moją trenerkę... no i te niewinne dzieciaki. Kto powiedział, że to jedyni, z którymi się trzymałem?

    – Hah, a myślałem, że ty niechętny do zawierania znajomości – zaśmiał się szyderczo.

    – Też tak myślałem... Mam jednak jeszcze wiele do stracenia. Potrzebuję siły, by chronić to, co kocham. – Otworzyłem okno, a gołąb usiadł na prawej kości promieniowej.

    – Wow – zdziwił się.

    Palcem wskazującym drugiej ręki pomiziałem ptaka pod dzióbem. Gdyby nie fakt, że zabiłem własnego gołębia, pomyślałbym, że to mój. Po chwili ktoś zapukał do drzwi. Poruszyłem ręką, by gołąb odleciał i tak też zrobił. Zamknąłem okno i w tym czasie ktoś wszedł.

    – Dobrze, że was widzę – rzekł Ter, gdy spojrzałem na niego przez ramię.

    – Co jest? Coś z Eriką? – przejął się Ryu.

    – Nie. Po prostu... Coś się szykuje dzisiejszej nocy i... Możemy niedługo zostać przez kaprala... – Błądził wzrokiem po całym pokoju. Nie miał odwagi spojrzeć nam w oczy.

    – Co masz na myśli?

    – W sumie to coś się szykuje dziś o szesnastej po południu. Kapral zwołał całą ekipę FOSTA. Cała piątka będzie walczyła z wampirami.

    – Piątka? FOST ma cztery litery – zauważyłem. Spojrzał na mnie gniewnie, ale i... z obawą?

    – "FOSTA", to pełna nazwa Kampanii Łowców Wampirów. Osoba z literą "A" jest ponoć cholernie silna, dlatego pomijają ją w nazwie i wychodzi samo "FOST".

    – Chwila! Dlaczego pomijają, skoro jest silna? Nie ogarniam – pogubił się Ryu.

    – Ach... – westchnął. – Pomijają przez jej siłę. Wampiry myślą, że ta ekipa ma tylko czterech członków... To będzie dla nich ogromny... Ogromna niespodzianka. – Uśmiechnął się złowieszczo.

    – Aaa! 

    Przewróciłem oczami.

    – Czego od nas oczekujesz? – spytałem.

    – Sam nie wiem... Bez Eriki jesteśmy już na przegranej pozycji, ale... sam wiesz.

    W sumie to nie.

    Zaczął nam tłumaczyć, że w sumie możemy iść i obserwować wszystko z dala. Lara by została i w razie potrzeby poinformowałaby nas o zbliżającym się ataku na akademię. Ryu jednak zgłosił się, że to on woli zostać. W końcu, gdyby nas zauważyli, to bardziej Lara się przyda niżeli on. To do niego niepodobne, ale w sumie miał rację. Nasza trójka najprawdopodobniej była na innym poziomie niż Ryu i Erika. Ter niechętnie się zgodził i przez resztę dnia szwendałem się bez celu po budynku.

    – Nuuuuuudy! Weź poszukajmy wampira – odezwało się moje mroczne ja.

    Siedziałem na schodkach prowadzących do akademii.

    – Mam ciekawsze zajęcie – skłamałem.

    – Jasne. Bujać to my, nie nas. 

    Skakał z taką szybkością, że miało się wrażenia rozmytej smugi ciągnącej się za nim.

    Po chwili wlazł na drzewo i akurat ktoś pod nim przechodził. Dobrze, że widziałem go tylko ja. Chwila... Lara? Zatrzymała się i popatrzyła na mnie. Nagle z gałęzi spuścił się mroczny ja i zaczął ją wąchać.

    – Ty wiesz, że ona ładnie pachnie? Wampiry muszą mieć na nią chrapkę. Nie to, co Ter, ten ma nieokreślony zapach. Jakby zgnilizny.

    – Jesteś obrzydliwy – stwierdziłem na głos.

    – Kto? – spytała.

    – Moje mroczne ja.

    – JA! – krzyknął, ale ona i tak go nie widziała. – Żałosne. A tak w ogóle to...

    Nie dokończył, bo za nią przyszedł Ter i Ryu. Poniuchał obu i znów stwierdził, że Ter śmierdzi.

    – Przestań – skarciłem samego siebie.

    – A co robię? – spytał Ter.

    – Spoko, on sam ze sobą gada. Często mu się to zdarza? – zaśmiała się.

    – Trochę – odpowiedział Ryu.

    – Wracaj... – rozkazałem i wstałem ze schodków. Posłuchał mnie i zniknął.

    W sumie to rzadko przemieniał się w lustrzane odbicie mnie. Zazwyczaj miał wygląd Miki.

    – Dobra, działamy według planu. My śledzimy kaprala, a ty "stoisz" na czatach. Plany nie uległy zmianie? – spytał, by się upewnić.

    Wszyscy kiwnęli, że nie i Ryu wszedł do budynku.



*Oczami księcia*

    Siedziałem na wieży i czekałem, aż wróci. Nie wiedziałem, gdzie on przesiaduje tak długo, ale za każdym razem bołem się o niego. To jedyna pamiątka po moim człowieczeństwie. Ta wieża była starą dzwonnicą. Wzbijała się ponad królestwo wampirów. Była tak zniszczona, że ludzie myśleli... Zresztą nieważne co myśleli. Bo gdyby pomyśleli, to wiedzieliby, że dzięki tej wieży mogliby dostać się do wnętrz katakumb. Ludzie to takie niemądre istoty.

    Wiatr rozwiał moje włosy do przodu. Kochałem przyrodę, a zostały z niej strzępy. To straszne. Widok maszyn, zniszczonych budowli... przyprawiał mnie o dreszcze i wymioty. To, co wampiry zrobiły z tym światem... Nie rozumiałem dlaczego? Na dodatek tamtego dnia odebrali mi brata. A właściwie to...

    Nie zdążyłem dokończyć myśli, bo gołąb wrócił. Usiadł na moim wskazującym palcu. Uśmiechnąłem się do niego.

    – Gdzie się szlajałeś, co? 

    Zawsze mi odpowiadał, choć go w ogóle nie rozumiałem. Jego gruchanie było dla mnie językiem niemożliwym. Gołąb rozumiał mój język, a ja jego nie potrafiłem... Smutne.

    Po wypuszczeniu go przylatuje po trzech lub czterech dniach. Zawsze wraca, tak jak został nauczony. Prawdopodobnie niedługo zdechnie... Nie zniósłbym tego. Był stary, nawet bardzo. Miał już jedenaście lat. Pożyłby pewnie jeszcze z rok i koniec...

    – Cukiereczku! 

    Gołąb odleciał, słysząc jego głos.

    – Też bym tak chciał. – Niechętnie się odwróciłem. – Czego?

    – Tu jesteś! – Wskoczył na daszek wieży. – Mamy nieproszonych gości.

    – C–Co? 

    – Spokojnie! – zaczął się śmiać. – To my im wyjdziemy naprzeciw. Idą prosto na nas. Musimy działać! Idziesz?

    – Idę.

    Głupie pytanie. Byłem wampirem i nie chciałem tego ukrywał.

    Ludzie mnie nie chcieli... Łowcy mieli mnie zabić, nawet jeśli chciałbym im pomagać... Nie miałem wyjścia. Musiałem być po stronie tej, po której stoję.

    – A, zapomniałbym!

    – Co znów?

    – Mamy landryny.

    – Co? 

    – No ty jesteś cukierkiem i jest was dwóch! A teraz doszły landrynki! 

    Ten człowiek miał nierówno pod sufitem. Czemu nazywał nas słodyczami?

    Przewróciłem oczami i zeskoczyłem na dół. To ponad osiemset metrów. Jak nie więcej. Pierwszy raz słyszałem o tych "landrynach"... Nowi czy jacyś starsi?

    Po nudnej pieszej wycieczce postanowiłem spytać:

    – A co z tym Wiktorem?

    – Hm? A co ma być? 

    – No nie wiem. Nie idzie z nami?

    – Nie. To znaczy, chciał, ale kazałem mu zostać. To będzie walka na śmierć i życie! Zawadzałby tylko z racji, że jest człowiekiem.

    – Aha.

    – Nie bądź taki! – zaskamlał. – Poza tym wyszkolił kilku... Nawet landrynki były u niego na kilku lekcjach! Idziemy cholernie silni.

    Ludzie nie mają szans, co? Przykre. Byłem silny. Nie bez powodu nazywali mnie "księciem". Jako jeden z nielicznych miałem zakontraktowanego demona. Wampiry tego nie potrafiły, bo demony to ich czysty wróg. Ja z racji, że mimo iż byłem wampirem, to nadal było we mnie piećdziesiąt procent człowieczeństwa. Ten kontrakt był na chybił trafił. Albo demon mógł mnie zabić, bo jestem wampirem, albo mógł postanowić, że jednak jestem człowiekiem. Udało się. Podniosło mnie to na duchu... Choć z drugiej strony chyba wolałbym umrzeć niż być tym krwiopijcą.

    Nagle poczułem demona. Odskoczyłem na pierwszy lepszy dach. Wszyscy sprawnie zrobili to za mną.

    – Łowcy... – wymruczałem.



*Oczami Yato*

    Śledziliśmy ich naprawdę długo. Doszliśmy do granicy miasta ludzi i wampirów. Nagle nieznana mi dotąd kobieta próbowała zaatakować coś. Z tej pozycji nie widzieliśmy, co się dzieje. Wspięliśmy się na dach budynku. Kucnęliśmy, by nas nie było widać.

    – Wampiry... cała armia – powiedział lekko przerażony Ter.

    – Cholera. Ta piątka da radę?

    – Oby...

    Nagle z uliczek zaczęli wychodzić inni łowcy. Przypuszczałem, że bez demonów, ale zawsze dodatkowa para rąk do pomocy.

    – Nieźle – powiedział Ter. Ja cały czas milczałem i przyglądałem się otoczeniu.

    To, kogo po chwili zobaczyłem... zagotowało krew w moich żyłach.

    – Co jest, Yato? – spytał Ter. Czuł, że zaraz sam mogę zlecieć na dół walczyć.

    Milczałem.

    – Patrzcie! To chyba najsilniejsi z najsilniejszych.

    Szlachcic, który odebrał mi trójkę bliskich osób, stał tuż pod moim nosem, a ja nie mogłem zawalczyć.

    Ostro powstrzymywałem demona, bo działała na niego na pewno moja chęć zemsty i to, że są tu szlachcice.

    – Ogarnij się, ciołku! – Uderzyła mnie w ramie, przez co się rozluźniłem.

    – Jesteśmy tylko obserwatorami... Dopóki nie grozi nic kapralowi, siedzimy.

    Rozumiałem go. Taki mieliśmy plan.

    – To dziś przeleje się wasza krew! – powiedział kapral i wyjął swój miecz, który był koloru zielonego. Cały był pokryty czarnymi smugami.

    – On ma naprawdę silnego demona – zauważył Ter.

    – Wybaczcie, ale ja dziś rączek sobie nie brudzę. Cukiereczku! – wezwał. 

    Pojawił się przy nim ktoś w szacie szlachcica. To ten książę?

    – Ty jesteś tym... Słyszeliśmy o tobie. Do ciebie ma dołączyć jeden z naszych.

    – Och, zapomniałbym! A gdzie drugi cukiereczek? Brakuje mi go.

    – Zamknij się wreszcie, Michio – skarcił go książę.

    – Niemiły! – szlochał. No, przynajmniej udawał.

    – Nie ma go dziś. Przykro mi, ale musicie zadowolić się nami – oznajmił kapral.

    – Szkoda... – Znów ten gest... pstryknął palcami i wampiry zaczęły biec na łowców.

    – To prawdziwa wojna... – odezwała się Lara.

    – Tak, na to wygląda – potwierdził.

    Wszyscy ginęli równomiernie. Gdzie padł człowiek, tam za chwilę umierał wampir. Szanse były wyrównane, ale szlachcice jeszcze nie włączyli się do walki. Wiadome, że czekali na ostateczność, tak samo, jak i my.

    – Kapral! – Otrzeźwiła mnie tym krzykiem.

    Mój wzrok pokierował się w jego stronę. Myliłem się. Jeden szlachcic już się tłukł i to z Octor'em.

    Ze mną zaczęło coś się dziać.

    "...plecy... STOI.... PLECY!!!!"

    Głos w mojej głowie mnie ostrzegał. Momentalnie się odwróciłem i zobaczyłem dwie postacie. Moi towarzysze zrobili to samo.

    – Prawie nie wyczułem waszej krwi, ale jej tak pięknie pachnie! – oznajmił jeden. Ten głos...

    – Ja pierwszy! Zajmę się tym po prawej a ty tym po lewej!

    – Okej!

    Niemożliwe... Oni są wampirami? Wyszedłem przed Ter'a i Larę.

    – Co robisz?! – oburzyła się.

    – Mitsu? Mito? To wy? – spytałem i oni oboje przechylili głowy na bok.

    – Skąd nas znasz?

    – To ja... Kaito.

    – Kaituś!

    – Raaany! Ty masz dobrze!

    – Ha? – Lara byłą w szoku.

    – A oni tam się tłuką.
    
    – Nie fajnie, nie fajnie, nie polecamy.

    – Michio ma naprawdę potężną armię...

    – Wliczając w to nas! – dokończył za brata.

    – Nom! Nazywa nas...

    – Landrynkami!

    – Czy my jak cukierki wyglądamy?

    – Nie fajnie, nie fajnie.

    – No, a do księcia to ciągle "cukierku" mówi.

    – Obrzydliwy wampir.

    – Może lubi słodką krew?

    – Wątpię...

    – Poza tym!

    – My

    – Musimy

    – Cię

    – Złapać

    – Kaituś, wybacz!

    I w tym momencie stało się coś ciekawszego.



*Oczami Octor'a*

    Nie wierzyłem, że zginę z ręki wampira. Nie do wiary! Ale chyba tak... Moje siły się kończyły. Ten książę miał od cholery sił... Już nie posiadałem swoich, by powstrzymywać jego ataki. Gdy upadłem, podleciał do mnie, by zadać ostateczny cios... Zamiast poczuć ból usłyszałem szczęk obijających się o siebie ostrzy. Po otwarciu oczu zobaczyłem Yato.

    – Smarkaczu, co tu robisz?

    – Ter miał rację! Zostałaby z ciebie mokra plama! 

    On podnosił na mnie głos, ten mały... uratował mi życie, zdaje się.

    Obok niego pojawił się Ter i Lara. Ci młodzi... 

    – CU–KIE–RE–CZKU!!!



*Oczami Yato*

    Nie mogłem uwierzyć, że znów słyszałem tego szlachcica.

    – Więc jednak jesteś! Całe szczęście. Poznaj swojego brata...

    – ZAMKNIJ SIĘ! – warknął na niego książę.

    – Co? – zdziwił się i oburzył.

    – Jeżeli ma wejść do rodziny, to musi mnie pokonać! Obaj wiemy, że to niemożliwe!

    – Nie taka była umowa, cukiereczku – zaczął rozmyślać.

    – W dupie mam twoje umowy!

    – Zawsze wybuchowy! – Pstryknął i przy nim pojawił się Mitsu i Mito bez kapturów.

    – Nie złapaliśmy go!

    – Jaka szkoda!

    – Mistrz się zawiedzie!

    – Dostaniemy karę!

    – Zawsze możemy upić mu troszku krwi!

    – TAK!

    – Chyba nie mówicie o Wiktorze? – zdziwił się Michio.

    – Tak!

    – Dał wam zlecenie schwytania cukiereczka bez mojej zgody? Nie ładnie z jego strony.

    – Terenzo też kazał złapać.

    – Nom, nom.

    – Mnie? – oburzył się.

    – A nom, a nom.

    – W każdym razie... – Znów pstryknął. – ZABAWCIE SIĘ!

    Mitsu i Mito rozpłynęli się i zaczęli mordować łowców. Ta szybkość była nie do ogarnięcia.

    – Uważaj! – krzyknął Ter. Momentalnie wróciłem wzrokiem na szlachcica i zobaczyłem, że książę się na mnie rzuca.

    Szybko przyzwałem demona na tyle, by pozostać w swoim stroju. Znów można było usłyszeć szczęk ostrzy.

    – Nie pozwolę ci wstąpić do armii... mowy nie ma!

    – Bo jakbym zamierzał wstąpić! 

    Obaj odskoczyliśmy do tyłu.

    – O! Czyż to nie wspaniałe? Wreszcie spotkanie po latach i stoją twarz w twarz... To takie urocze! Moje cukiereczki! – Na jego twarzy można było dostrzec rumieniec.

    – Michio... 

    Teraz to on stracił czujność. Gdybym zabił księcia, byłby spokój. 

    W tym samym czasie Ter, Lara i inni walczyli z pozostałymi wampirami. Moim przeciwnikiem był tylko on.

    Przy Michio stali już bliźniaki. Oblizywali się z krwi. Obrzydliwe... Nie takich ich zapamiętałem. 

    Ciekawe jak wygląda... Jak wygląda ten książę.



*Oczami Ter'a*

    To niesamowite. Żaden nie potrafił zranić drugiego. Wiedziałem, że Yato nie dał jeszcze z siebie sto procent. Czyli miał jeszcze asa w rękawie. Mimo że go nienawidziłem, to teraz byliśmy sojusznikami. Zmienił się pod upływem tych kilkunastu lat. Był znacznie rozsądniejszy. On nawet nie wiedział, skąd go znam. Nie mogłem mu powiedzieć... Zdziwił mnie fakt, że on zna tych blondynów, którzy byli bliźniakami. Pytanie, które mnie nurtowało: dlaczego mnie też mieli schwytać? Dlatego, że byłem jego bratem?

    

Ciąg dalszy nastąpi...











~awenaqueen~


2 komentarze:

  1. Jak ja uwielbiam walniętych bliźniaków *^*
    Świetny rozdział, cieszę się, że Oscar nie umarł, choć było blisko :)
    I jeszcze... o co chodzi z tym Ter'em? Nie rozumiem go, zwłaszcza po tej ostatniej jego perspektywie :/
    A Yatusia uwielbiam :3 Mojego cukiereczka xD
    Ze wszystkich postaci chyba najbardziej przypominam Michio >.<
    Nie mogę się doczekać dalszej części :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja myślałam, że wam wszystko jak na tacy podaje przez ostatnie zdanie Ter'a O_O
      No skoro nie wiesz to w next rozdziale się dowiesz albo ostatni *już nie pamięta, lol* a jeżeli nadal nie będziesz wiedziała to ci wyjaśnię XD

      Usuń