Dwa lata później...
– Kaito! Nie szlajaj się tak! – krzyknął do mnie Hope. Ja w tym czasie łaziłem po barierce. – Uważaj, bo spadniesz!
– No i?
– Ach, ty się nigdy nie zmienisz.
Miałem już dwanaście lat. Siedziałem w więzieniu przez dwa lata... Tak, to więzienie. O dziwo nie zabito mnie wtedy, tylko uśpiono. Liczyłem na to, że Shana też... ale jeszcze go nie spotkałem.
Wszyscy razem oddawaliśmy krew dla tych krwiopijców. Co znaczy "wszyscy"? Dzieci poniżej trzynastego roku życia. Zrozumiałam słowa Shana...
"Kaito, musisz się schować, inaczej cię zabiorą, bo masz mniej niż trzynaście lat!"
On wiedział... Za rok stuknie mi trzynastka i prawdopodobnie umrę. Chociaż w tym ich "azylu" mogliśmy żyć, dopóki sami nas nie zabiją. Ponoć wyjście poza granice miasta wampirów, groziło śmiercią jeżeli masz więcej niż trzynaście lat. Chciałem uciec... jednak... Ze sierocińca uciec nie zdołałem, a wymknąć się wampirom? Tym, co mają wyczulone zmysły? Ciągle myśleliśmy z Hopem, jak zwiać. Niestety - bądź stety - ze znajomych twarzy był tylko on.
– Zrobisz sobie krzywdę! – znałem ten głos. Odwróciłem się niechętnie, stojąc na tej barierce. Hope również się spojrzał za siebie. To szlachcic z tamtej nocy.
– Ty... – syknąłem.
– Nadal jesteś na mnie zły? Powinniśmy sobie wybaczać. Niedługo będziemy rodziną. – Posłał mi uśmiech, po którym wiedziałem, że coś knuje.
Zeskoczyłem z barierki i do niego podszedłem. Był wyższy, to oczywiste.
– Hm? – głosik głupka.
– Gdzie. Jest. Emily? – zadawałem to samo pytanie od dwóch lat.
– Ach, zgłodniałem! Muszę iść, do zobaczenia cukiereczku! – Minął mnie, a ja zdusiłem ręce w pięści.
– Kim jest Emily? – pyta zaskoczony Hope.
– Moją... trenerką.
– Trenerką? Nie mówiłeś... a, to jest ta kobieta, co cię adoptowała? Przywiązałeś się do niej. Fajnie – ucieszył się szczerze, mimo naszego położenia.
Wróciliśmy do naszego "domu". Mieszkało w nim kilka dzieciaków razem z nami. Prawdopodobnie byłem najstarszy z całego towarzystwa.
Usiadłem w kącie i patrzyłem na całą zgraję śmiejącą się od ucha do ucha. W duchu sam się zaśmiałem. Oni byli mali i nie znali powagi sytuacji i lepiej dla nich. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Hope podbiegł i je otworzył. Nikogo nie było, ale po chwili się schylił i coś podniósł.
– List? Do nas? – zdziwił się. Zamknął drzwi i wrócił do stolika.
Momentalnie poderwałem się z podłogi i zabrałem mu ten list.
– Ej! – krzyknął.
Rozdarłem kopertę i zacząłem czytać.
"Witam! Zgaduję, że czyta to nasz kochany cukiereczek! Dziś wieczorem na zamku wielka uczta! Zapraszam cię jako gościa honorowego i przyszłego członka rodziny! Nie przyjmuję odmowy, cukiereczku..."
– Kiedy ten pedant przestanie mnie tak nazywać?! – Zgniotłem kartkę i rzuciłem w ogień kominka.
– To ten szlachcic? – spytał Hope – Czego chciał?
– Zaprosił mnie do swojego domu. A dalej nie wiem, co było, bo nie doczytałem.
– Głupi! Trzeba było dać nam, a nie to palić! – krzyknęła jedna dziewczyna.
– Cukiereczek, co? – zaśmiał się Hope.
– Chcesz po ryju? – Byłem zły, a on dolewał oliwy do ognia.
– Ale idziesz? – spytał.
– Nie... nie wiem. – Mówił ciągle, że zostanę członkiem rodziny... pewnie chodziło mu o przemianę mnie w wampira. – Idę.
Zabrałem bluzę z oparcia krzesła i szybko na siebie narzuciłem. Kaptur na głowę i wychodzę z domu. Drogę do ich "królestwa" znałem na pamięć. Spośród zniszczonych domostw ich wyróżniał się bielą i nowością.
Stojąc już pod drzwiami, chciałem zapukać, ale oni byli szybsi. Wiedzieli, że już jestem. I jak tu im zwiać? Zresztą z tajnych źródeł wiedziałem, że wyjście było pod ich domem. Dlatego zgodziłem się na to przyjście do nich. "Wielka uczta" to mogło zwiastować dwie rzeczy.
1). Picie mojej krwi.
2). Moją przemianę.
Obstawiałem to drugie, aczkolwiek na żadną z tych opcji się nie godziłem.
Zaprosili mnie od środka. Trzymałem ręce w kieszeniach bluzy i wciąż miałem na głowie kaptur. Wnętrze wyglądało naprawdę bogato. Hol był tak duży jak trzy partery mojego domu. Zatrzymałem się przy skrzyżowaniu dróg.
– Cukiereczku! Przyznam się bez bicia, że wątpiłem w twe przybycie. Ale jesteś i musimy to uczcić! – Z ciemności przede mną wyłonił się szlachcic. Przewróciłem oczami.
Po zjedzonym posiłku przechadzałem się z nim po domu. Był naprawdę ogromny. Jedynym miejscem, gdzie nie chciał mnie zabrać, była piwnica. To tam było wyjście... Czy dałbym radę dziś zwia... A Hope? Biednemu zawsze wiatr w oczy.
– Wiesz... – zaczął – chyba czas, byś zagościł do naszej rodziny. – Odwrócił się na pięcie. – Smuci mnie, że nie pamiętasz, kim jestem!
– Co? – spytałem znudzony. Zachowywał się jak debil z tym głosikiem.
Po chwili wyciągnął z kieszeni małą próbówkę zamkniętą korkiem. W niej najprawdopodobniej znajdowała się krew. Czyli dobrze obstawiałem.
– Co mam z tym zrobić? – spytałem, gdy rzucił mi tę ciecz. Oczywiście, chwyciłem to.
– Wypić.
– Oszalałeś do reszty? Czy ja wyglądam jak wampir, by pić krew?
– Nie rozumiesz. To krew wampira, nie człowieka. Ona pomoże ci być członkiem naszej rodziny. – Złączył charakterystycznie palce.
– Akurat. Mowy nie ma! – Uniosłem dłoń z fiolką i z całej siły cisnąłem nią o posadzkę. Krew porozbryzgiwała się na wiele metrów. Kilka kropel nawet poplamiło biały płaszcz szlachcica.
– Więc nie? – spytał.
– Nie! – warknąłem.
– Rozumiem. – Wskazał dwoma palcami, by ktoś przyszedł.
Zza jego pleców wyłonił się wampir trzymający Hopa i następni z innymi dzieciakami z naszego "domu".
Hope był w szoku i patrzył na mnie jak na zbira.
– To może jednak porozmawiamy? – spytał szlachcic.
– Nie.
– Uparty! – Znów zrobił gest ręki i jeden z wampirów skręcił kark małej dziewczynce. – To jak? Wiesz, oni mogą żyć, mi nie przeszkadzają.
– Powiedziałem nie!
Wszyscy z nich mogli dla mnie zdechnąć. Ja na pewno nie chciałem stać się wampirem.
– Same problemy. Cukiereczku, ale wiesz, że ich wszystkich zabiję?
– I co?
Pstryknął palcami i nagle wszystkie dzieci zaczęły upadać na ziemię... ze skręconymi karkami. Wszystkie z wyjątkiem Hopa ze łzami w oczach.
– Przestań... – prosił cicho.
– Gdy tylko twój przyjaciel wejdzie do naszej rodziny! – Zaśmiał się szlachcic.
– Kai...to... – zawahał się. – Musisz uciec! – krzyknął do mnie.
– C–Co?! – zdziwiłem się.
– Wiem o twoich przypuszczeniach! Nie patrz na nasze śmierci, tylko uciekaj! Ciebie nikt nie trzyma! UCIEKAJ! – Kolejne krople spłynęły po jego policzkach.
– Cóż za poświęcenie, a ty nie chcesz go uratować... ech... – Już szykował rękę do pstryknięcia.
– Przestań, dupku!
Ten głos... kobiecy... Emily?!
Nie zauważyłem, że ją przyprowadziło dwóch wampirów. Jak długo tu była?
– Ach, następna mi przerywa! Ostatnia szansa, cukiereczku. Ratujesz czy zabijasz? – Co za pytanie... gdybym miał wyjście, to bym uratował.
Spuściłem głowę. Znów przed oczami pojawił się mój umierający przyjaciel. Jedną nogą zaparłem się z tyłu i chwyciłem za głowę. Nie teraz!
– Hmmm? Czyżbyś się wahał? Mam jeszcze jeden flakonik. – Rzucił nim w moją stronę, a ja sprawnie go chwyciłem. – Och! Cóż za szybka reakcja. A myślałem, że przechodzisz załamanie.
– Nie znasz mnie i nie udawaj, że wiesz, co mi się dzieje. Może nie mam sił, by cię dziś pokonać, ale je znajdę. Możesz go zabić. Dał mi rozgrzeszenie i pozwolił odejść za cenę własnego życia. Czy ja mam na twarzy napisane, że jestem miłym gościem i ratuję każdego? To masz cholernie zły wzrok. – Zaśmiałem się. On zdecydowanie nie spodziewał się moich słów.
– Rozumiem. – Podniósł lewą dłoń i nią pstryknął.
Nagle naprzeciwko Emily pojawił się wampir z mieczem. Ona szybko odskoczyła od ziemi i kopnęła go obiema nogami.
– Co to za zamieszanie się robi? – zdziwił się szlachcic.
Moja trenerka przebiła całą trójkę, następnie biegła na tego, który trzymał Hopa.
– NA CO CZEKASZ?! UCIEKAJ! – krzyknął do mnie, co wybudziło mnie z amoku.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem biegiem do piwnic. Kaptur przy obecnej szybkości spadł z mojej głowy. Będąc na zakręcie odwróciłem się, by zobaczyć, czy... uda im się.
– Em...mily...? – Moje oczy zrobiły się duże.
Szlachcic stał przed nią i w ręce trzymał jej serce. Ona po chwili padła na kolana, by potem paść na twarz. Zakryłem sobie usta ręką. Odwróciłem wzrok lekko na lewo i ujrzałem Hopa, leżącego w kałuży krwi.
Szybko zacząłem uciekać. Oboje poświęcili się dla mnie. Dlaczego?! Dlaczego dał mi pozwolenie?! Biegłem długim korytarzem, który był wykopany w ziemi. Moje oczy zalewały fale łez. Nie wiem, czy uderzyło mnie to, że nie żyje Em, czy to, że nie żyją oboje! Nigdy... nigdy więcej nikogo nie posłucham! Miałem dość... Mika, Shane, Emily, Hope... Kto następny? Chyba nikt, bo nikogo już nie miałem.
Wypadłem z ciemnego korytarza prosto na zewnątrz. Upadłem i poturlałem się gdzieś w dół. Pod ręką czułem zimno...
– Śnieg...? – powiedziałem cicho. Coś mnie na dodatek zakuło.
Podniosłem rękę ze śniegu i ujrzałem sporo krwi i... szkło? Miałem kawałek wbity w wewnętrzną stronę prawej dłoni. Zapomniałem o tej fiolce.
Nie czułem już bólu, zawsze tak miałem. Na początku bolało, a po chwili znikało. Stałem się odporny na niego dzięki mojemu mistrzowi. Często odczuwałem ból, ale dzięki jego obojętności przestałem się nim przejmować.
Byłem zły... wściekły... Czułem, jak rośnie we mnie chęć rozwalenia całego świata. Nie wierzyłem, że znów kazano mi uciekać, a ja uciekłem. Zdusiłem rękę w pięść, przez co szkło weszło głębiej.
Moje powieki robiły się ciężkie. Obraz się rozmazywał. Zerkąłem przez ramię i widziałem trójkę zakapturzonych ludzi... Głowa padła mi na śnieg i koniec.
Ciąg dalszy nastąpi...
~awenaqueen~
Next, super, podoba mi się ^^
OdpowiedzUsuńSuperowe :3 podoba mi się i teraz dostrzegam podobieństwo do anime ale to nic bo to anime jest superowe ^^
OdpowiedzUsuńczekam na następne rozdziały justa
Niech on może zostanie łowcą wampirów, i jak będzie przed nimi uciekał to znajdzie dziewczynę może z rok młodszą, i będą razem na nie polować bo wampiry zabiły jej rodzinę, to taki mój pomysł ale jak tam wolisz.
OdpowiedzUsuńDraco