piątek, 17 grudnia 2021

Angel On Four Paws cz.1-6 [Porzucone]

   

[Prolog]

    Biegłem ile sił w łapach, by uciec przed ostatnimi wiązkami światła, które bez problemu mogły mnie wyłapać w ciemnościach. Moje oczy, a nawet moje futro przykuwało wzrok każdego. Szansa, że schowam się nocą w lesie, była znikoma. Raziłem swoim własnym światłem bez konieczności źródła elektrycznego.

    Wskoczyłem na olbrzymi głaz, by chwilę potem wylądować na ziemi po jego drugiej stronie. Zmieniłem kierunek bardziej na zachód, aż wybiegłem na drogę – na szczęście pustą i cichą. Wbiegłem do lasu po drugiej stronie, aż przystanąłem zdziwiony. Odwróciłem łeb, by sprawdzić, czy słuch mnie nie mylił. Pustka i cisza. Nikt za mną nie biegł, nikt nie szedł, nikt nie wołał i nie rozmawiał. Absolutna cisza. Otworzyłem pysk, by zaczerpnąć kilka głębszych wdechów. Taki dystans niespecjalnie mnie męczył, ale warto było zregenerować siły na wypadek dalszego biegu.

    Wróciłem wzrokiem przed siebie i ruszyłem dalej, tym razem wolnym krokiem. Kilka metrów dalej dostrzegłem dobrą norę do skrycia się na kilka godzin, ale nos podpowiadał mi, że za niecałe trzysta metrów stał opuszczony domek. Mogłem spokojnie się tam przemienić i w razie konieczności mogłem wytłumaczyć się zwykłym spacerem po lesie. Ta opcja podobała mi się najbardziej.

    Gdy już zacząłem cieszyć się w duchu ze swojego planu, usłyszałem coś, co zmieniło go diametralnie. Skowyt bólu, a chwilę potem okrzyki i trzaski. Ludzie wiwatowali pojmanie wilka, a gałęzie, na które nadepnęli, pękały pod ich stopami. Zazgrzytałem zębiskami i sam nie wiedząc dlaczego, po prostu pobiegłem w kierunku źródła dźwięków jednego z nas. Nigdy nie pomagałem i już wiedziałem czemu. To zawsze sprowadza na mnie kłopoty.



[Rozdział 1]

    – Coś jeszcze podać? – spytała kelnerka z przesadną słodkością w głosie.

    – Nie, dzięki – mruknąłem i podparłem sobie podbródek na wnętrzu dłoni.

    Młoda dziewczyna odeszła najwidoczniej rozczarowana, a ja dalej zerkałem tylko na śnieżną powłokę za oknem. Taka pora roku była dla mnie najbezpieczniejsza, prawdopodobnie tylko dla mnie. Inne wilki miały wtedy problemy ze znajdowaniem pokarmu czy skryciem się. Ja... no cóż, takich problemów nie miałem. Bardziej przerażały mnie trzy pozostałe pory roku. Tylko w tej mogłem chwilę poczuć się bezpieczniej.

    – Tu jesteś! – krzyknął na całą restaurację, a raczej knajpkę.

    Westchnąłem, zamykając oczy. Czułem jego swąd na kilometr, więc wiedziałem, że i on czuje mój. To do mnie zmierzał, to mi zatruć chciał ten dzień.

    – Hej, zróbmy coś szalonego! – Specjalnie przedłużył samogłoskę. – No słuchasz mnie?

    – Idź, za bardzo zwracasz na nas uwagę – warknąłem, spoglądając na niego spode łba.

    – Co ci ma się stać w takim miejscu? – zaśmiał się.

    Oczywiście, ten gówniarz totalnie zlewał na moje agresywne odzywki w stosunku do jego osoby, czy też to, że miałem kompletnie powyżej uszu jego towarzystwa.

    – Po prostu stul dziób, bo cię zostawię – przymknąłem powieki na nowo.

    Wiedziałem, że to jedno oskarżenie na niego podziała, zawsze działa. Myśl o opuszczeniu go, była dla niego przerażająca. Wielokrotnie myślałem o podrzuceniu go do jakiegoś pobliskiego stada, ale i tak czułem, że skończy się to źle. Albo by go rozszarpali i miałbym spokój, albo by go oszczędzili, więc i tak by mnie tropił...

    – To, co dziś robimy? – spytał trochę ciszej.

    – Nie wiem.

    – Mówisz to codziennie – wypomniał.

    – Bo codziennie pytasz, a ja nigdy nie planuje – odpowiedziałem znów zirytowany.

    Nikt jeszcze mnie tak nie irytował, jak ten gówniarz. Każdego dnia pluje sobie w brodę, że uratowałem go dwa miesiące temu. Od tamtego czasu łazi za mną non stop. Przez pierwszy miesiąc był wyjątkowo milczący, wtedy jeszcze go lubiłem. Od drugiego zaczął być gadatliwy, aż w końcu okazał się totalnym gadułą i strasznie głośny do tego. Po dziś dzień nie wiem, co mnie skłoniło do ratowania skóry temu dzieciakowi, ale to był dziwny instynkt. Jeszcze nigdy nikogo nie ratowałem, a gdy słyszałem, że coś się dzieje – wiałem jak najdalej, by chronić samego siebie. Taki byłem.

    – Możliwe, że powłóczymy się po okolicy – powiedziałem cicho, co go uradowało niezmiernie.

    Zastanawiałem się, jak niewiele trzeba mu do szczęścia. Naiwność jeszcze w nim tkwiła, ale czułem, że wcześniej czy później zobaczy, jaki jestem naprawdę i da mi spokój.

    – Ech, może wyjątkowo...

    – Jutro pełnia, nie świruj – popatrzyłem na niego ostrzegawczo.

    Ten tylko odwrócił wzrok z miną nadąsanego dziecka. Już przeżyłem z nim dwie pełnie, które dały mi się we znaki. Podczas każdej zachowywał się jak nowopowstały wilki. Po pierwszej pomyślałem, że właśnie nim jest, ale potem okazało się, że nie. Ten chłopak żyje już od pięciu lat w świecie wilków. Ciągle chodziło mi po głowie, dlaczego jest podczas każdej pełni taki, jakby dopiero co się narodził w tym świecie. Agresywny, nieprzewidywalny i niebywale silny. To uroki pełni dla nowonarodzony. Na mnie nie robiły one nigdy wrażenia, tylko podczas pierwszej tak się zachowywałem. Od tamtej pory, w niewyjaśnionych okolicznościach, doznałem możliwości przemiany, kiedy zechcę. Inne wilki są zmuszone paradować podczas pełni w swoje zwierzęcej naturze, gdy ja mogę spokojnie przechadzać się w tym czasie jako człowiek. Jeszcze nie spotkałem kogoś takiego jak ja. Zresztą kogoś takiego jak Tommy również. Chłopiec, który pomimo długoletniego stażu, nadal nie potrafi się kontrolować.

    Każda pełnia w jego towarzystwie groziła mi śmiercią albo chociaż poważnymi ranami. I w ciągu tych dwóch nocy miałem go po dziurki w nosie. Złamał mi cztery razy rękę, utoczył z pięć litrów krwi i ogłuszył z dwa razy. Niebezpiecznie było w zasięgu jego wzroku. Rzucał się na wszystko, co się ruszało, a że jedyną wtedy istotą, która się ruszała, byłem ja, rzucał się na mnie.

    Dla tej pełni długo szukałem miejsca, w którym mógłbym go zamknąć, albo chociaż zatrzymać na dość długo. Planowałem nie wchodzić mu w tym czasie w drogę i zobaczyć jak się sprawy potoczą. Trochę ryzykowałem, ale z drugiej strony nie zależało mi na nim. Gdyby zrobił wokół swojej osoby zbyt duży szum, zostawiłbym go dla swojego świętego spokoju. Taki miałem plan na jutrzejszą noc.

    – Wstawaj, muszę pokazać ci pewne miejsce – podniosłem się z krzesła, a mój towarzysz zrobił to dwa razy szybciej, niż powinien.

    Chwyciłem go za łokieć, na co syknął z bólu. Zapomniałem też wspomnieć, że Tommy miał również tendencje do nadludzkich odruchów. Zacznie szybsze od ludzkich. Oczywiście ja również je posiadałem, ale z racji na moje życie wśród ludzi, dość szybko się przyzwyczaiłem do ich tempa. Nasze zmysły były dla nich niewidoczne, dlatego powonienie, słuch czy inne z nich, mogły być spokojnie wykorzystywane.

    Wyprowadziłem delikwenta z ciepłego lokalu na zewnątrz, gdzie temperatura była minusowa. Wzdrygnął się, a ja szybko go puściłem. Narzuciłem sobie kaptur na głowę i schowałem dłonie do kieszeni kurtki. Ruszyłem w kierunku lasu, a chłopak czym prędzej zjawił się przy mnie, idąc ramię w ramię. Przewróciłem na to oczami. Ilekroć bym go wyzywał, zranił – on i tak zawsze szedł ze mną. Byłem ciekaw, czy kiedykolwiek ulegnie to zmianie.



[Rozdział 2]

    Idąc w kierunku cmentarza, do moich nozdrzy dotarł zapach świerku i palących się świec. Momentami miałem naprawdę dość wyczulonych zmysłów. Zatrzymując się przy nowym pochówku, westchnąłem, patrząc na wygrawerowanie w tabliczce. Poczułem, jak za mną zjawia się Tommy, ignorując wszelkie przepisy obowiązujące postaci ludzkiej. Jednak tym razem, nie miałem mu nic do powiedzenia.

    – Czy my... Trafimy do piekła? – spytał nagle.

    Zerknąłem na niego, gdy pojawił się przy mnie, ale jednak w odstępie pół metra. Nowość w jego zachowaniu.

    – Nie wiem, czy coś takiego w ogóle istnieje – westchnąłem, patrząc w niebo.

    – A gdyby istniało... trafimy tam? – dociekał.

    – To nie nasza wina, że tacy jesteśmy – odparłem.

    W tym momencie cisnęło mi się na usta coś zupełnie innego. Coś, czym bym go zranił, ale jakoś nie potrafiły te słowa przejść mi przez gardło.

    – Ale moja, że ta osoba nie żyje! – krzyknął na cały cmentarz.

    Zdzieliłem go w tył głowy, po czym on błyskawicznie chwycił mnie za nadgarstek. Na szczęście jego pokłady siły się wyczerpały dwie noce temu i teraz jego uścisk był raczej taki jak u zwykłego człowieka.

    – Owszem, twoja – przyznałem mu racje. Spojrzał na mnie ze łzami w oczach.

    – Cz-czyli... To będzie...

    – Gdybyś się mnie posłuchał... To bez znaczenia. Nie gdybaj, martw się o następną pełnię.

    Wyrwawszy rękę, wyminąłem go, ale ten znów mnie zatrzymał.

    – Proszę, zrób coś... Ja nie chcę być mordercą – łzy coraz bardziej spływały po jego policzkach, a ja czułem coś na pograniczu odrazy i współczucia.

    – Nie wiem, czy kiedykolwiek zapanujesz nad pełnią. Póki co, ona panuje nad tobą.

    Tym razem pozwolił mi odejść, co też zrobiłem. On potrzebował pomyśleć, zupełnie jak ja. Jego nagła prośba o pomoc wywołała u mnie lawinę myśli na minutę. Rozważałem wiele metod powstrzymania go przy następnej pełni księżyca, ale każda mogła skończyć się tak samo. Pomóc... w jaki sposób miałem to zrobić? Zamknięcie go nic nie dało.

    Gdy tylko się przemienił, czułem ostry zapach jego sierści. Stałem dobre kilkaset metrów od miejsca, w którym go zamknąłem, a zapach dotarł do mnie niemal po sekundzie od przemiany. Już wtedy wiedziałem, jak silnie oddziaływał na niego księżyc tej nocy. Przemieniłem się szybko w wilka, by móc „bawić się" z nim w ganianego. Dopóki ganiał mnie, nie zwracał na nic innego uwagi.

    Usłyszawszy głośne kłapanie pyskiem, ruszyłem przed siebie. Wyczuł mnie, chciał mnie ścigać i to też robił. Wydostał się chwilę po tym, jak ruszyłem. Był znacznie szybszy po przemianie przez kilkanaście pierwszych minut. Potem jego tępo wyrównywało się z moim, całe szczęście. Dlatego też musiałem być kawał przed nim, jeśli w ogóle chciałem ujść z życiem tej nocy. Nim się zorientowałem, ten dorównał ze mną biegu. Odskoczył, by zatopić swoje kły w moim ciele, ale i ja odskoczyłem. Uderzył o pobliskie drzewo, co lekko go ogłuszyło i dało mi możliwość bycia przed nim. Biegłem tak, aż znów się zszokowałem.

    Zatrzymawszy się gwałtownie, wryłem pazury w ziemie. Nasłuchiwałem, ale odpowiedzią była głucha cisza. Znowu to samo, pomyślałem. Lecz tym razem było inaczej. Wyczułem nowy zapach, a chwile potem głośny warkot. Ofiara.

    Zawróciłem czym prędzej, ale gdy dotarłem na miejsce, było już za późno. Pysk Tommy'ego umazany był krwią starszego człowieka. Siedziałem cierpliwie, aż ten zwrócił na mnie swą uwagę. Zdziwiłem się, widząc w oczach wilka, spojrzenie człowieka. Myśli okazały się trzeźwe, a ja przestałem widywać dziwne obrazy, które nie sklejały się w żadną sensowną całość. Obrazy, które były częścią przeszłości tego chłopaka. Podczas pełni, podczas swych agresywnych przemian – pokazywał mi swoje dawne życie w urywkach, których nigdy nie potrafiłem ulepić w całość.

    Nagle jednak nastał spokój. Jego myśli były zwykłymi myślami, nie obrazami. Jedyne co mi pokazał to to, jak zagryzł tego starszego mężczyznę. Poczucie winy, panika, zdezorientowanie, skołowanie, przerażenie... Tak wiele uczuć wyczytałem z jego myśli.

    Westchnąłem i podszedłem do niego pewnie, a ten cofnął się kilka kroków.

    Już jesteś niegroźny.

    Przekazałem w jego stronę. Pochylił swój łeb ku ziemi. Nadal nie potrafił ze mną rozmawiać w ten sposób, ale wiedziałem, co oznaczał ten gest.

    Już jest w porządku. Wróć do tego bunkra.

    Spojrzał na tego mężczyznę, ale w porę zasłoniłem jego ciało swoim. Nie chciałem, by na to patrzył, by znów się rozjuszył. Tak łatwo można było tego dokonać przy tym księżycu.

    Po chwilowym zawahaniu pobiegł w kierunku bunkra. Odwróciłem się w stronę tego mężczyzny i czułem, jak mnie samego oblewa fala chęci mordu. Mimo częstego głodu nie odważyłem się rzucić bezpośrednio na człowieka. Zwierzęta, owszem. Ludzie, nie.

    Nagle jednak dotarło do mnie coś bardzo intrygującego. Wróciłem wzrokiem w dal, w którą pobiegł Tommy. Czy on właśnie ujarzmił samego siebie poprzez pożywienie? Czy wystarczyło dać mu krwi innej niż wilcza, by się uspokoił?

    Nie zrozumiałem, ale postanowiłem sprawdzić to przy następnej okazji. Wiedziałem za to jedno, z każdą pełnią byłem coraz bardziej przygotowany i więcej z niej wynosiłem. Przestawał być dla mnie tak bardzo przerażający. Zaczynał być skomplikowany i zagubiony.



[Rozdział 3]

    – Gdzie jest twoja rodzina? – spytał nagle.

    Razem z chłopcem siedzieliśmy w przytulnej kawiarence. Potrzebowaliśmy się ogrzać, gdyż na zewnątrz panowała niezła śnieżyca, a ja nie miałem ochoty paradować po lesie.

    – Skąd masz kasę? – dociekał, gdy nie odpowiedziałem na pierwsze pytanie.

    – Nie mam wiele – odpowiedziałem, wzdychając.

    Zerknąłem znów za okno i obserwowałem wszystko, co się tam działo. Śnieg mnie koił, a raczej jego widok prószącego. Od dziecka lubiłem zimno, ale nie w jakimś wielkim stopniu. Często zastanawiałem się, jakby wyglądało moje życie, gdyby nie przemiana? Gdybym tamtego wieczora nie został przemieniony...

    – Nie myślisz o osiedleniu się gdzieś? – zadał kolejne pytanie.

    – Posłuchaj, ja nie chcę mieć gniazdka – spojrzałem na niego poirytowany. – Przemieszczam się, można to nazwać podróżowaniem. Nie chcę mieć domu.

    – Rozumiem – powiedział cicho. – Albo i nie – odwrócił wzrok, dopowiadając.

    – Nie ingeruj w moje życie, młody – poleciłem. – To moje życie, w które ty wlazłeś swoimi łapskami – oparłem się o stolik.

    – Domyślam się, ale jest weselej – uśmiechnął się szeroko, jakby moje słowa totalnie nie miały dla niego znaczenia.

    Nie potrafiłem pozbyć się tego osobnika. Nie zrażał się do mnie, a ja sam nie potrafiłem go porzucić, bo przecież i tak by wrócił. Błędne koło.

    – Masz jakiś pomysł na nocleg? – spytał.

    Spojrzałem na niego w milczeniu. Nasze noclegi ograniczały się do opuszczonych miejsc, które miały jakiś dach. Czasem nocowaliśmy pod gołym niebem, ale za to w bezpiecznej odległości od ludzi. Nie stać nas było na hotele, a osiedlać się nigdzie nie chciałem.

    – Po prostu rób to, co wychodzi ci najlepiej – westchnąłem i wziąłem łyk ciepłego napoju.

    – To znaczy? – przechylił lekko głowę na bok.

    – Łaź za mną – wywróciłem oczami. – Gdzieś znajdziemy schronienie.

    – Nie jesteś zabawny, wiesz? – pokręcił głową. – Kiedy jest... najbliższa pełnia?

    Odwróciłem głowę i podparłem sobie podbródek na wnętrzu dłoni. Może i było to dziecinne z mojej strony, ale postanowiłem nie mówić mu o nocy, w której miała ukazać się na niebie pełna tarcza księżyca. Miałem wrażenie, że dzięki temu mniej będzie się przejmował. Nie wiedział przez to, że najbliższa pełnia jest za kilka dni. Pół roku. Tyle już z nim jestem i przemierzam świat. Byliśmy w wielu miejscach, nigdzie nie zatrzymując się na dłużej niż miesiąc. To był maksimum, ile byliśmy w stanie wytrzymać w jednym miejscu.

    – Dlaczego nie chcesz mieć domu? – spojrzałem na niego z rozszerzonymi oczami. Miałem nawet wrażenie, że moje usta się rozchyliły, ale byłem zbyt pochłonięty jego słowami by to dostrzec.

    – Czemu pytasz?

    – Bo kiedyś wspominałeś, że nie chcesz się nigdzie osiedlać. Nie chciałem wcześniej pytać, ale ciekawość wzięła górę – wzruszył ramionami.

    – To... – zawahałem się – po prostu taki kaprys – odpowiedziałem wymijająco.

    – Może i jestem młodszy, ale nie głupi, wiesz? Mam spytać kelnerkę? – wskazał palcem na kobietę obsługującą jakiś stolik.

    Uderzyłem go w tę rękę, gdyż pokazywanie na kogoś raczej nie było grzeczne. Miałem dość zwracania na siebie uwagi, a jak już wspominałem kiedyś, ten dzieciak miał tendencje do wpakowywania nas w centrum uwagi.

    – Posiedzisz tu? – spytałem go, wzdychając.

    – Co? Czemu? – zamrugał zdziwiony.

    – Muszę coś załatwić, a ty... Ty po prostu tutaj zostań i postaraj się nie wpadać w kłopoty, jasne? – wstałem od stolika.

    – J-Jasne. Um, wróć przed zmrokiem – spuścił głowę.

    Wiedziałem, że najprawdopodobniej i tak by mnie szukał, a nie wiedząc, kiedy jest najbliższa pełnia, po prostu bał się zostać sam. Ciągle widziałem wśród jego myśli obrazy z tamtej pełni. Liczył, że gdy będzie blisko mnie, to nie pozwolę mu już nikogo zranić. Sam nie rozumiałem, czy był takim idiotom i nie umiał czytać w moich myślach, czy po prostu wierzył w posiadanie przeze mnie dobrej strony. 



[Rozdział 4]

    Otworzyłem jedno oko, a drugie zacisnąłem, gdyż czułem niewyobrażalny ból głowy. Dodatkowo raziło mnie światło lampy na suficie. Chwyciłem się ręką za głowę i podniosłem na łokciu. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, doznając pierwszych przebłysków z poprzedniego dnia. Nie rozpoznawałem miejsca, w którym się znajdowałem, ale czułem rosnącą we mnie panikę.
Znaleźli mnie?
Zerwałem się na równe nogi, po czym się zachwiałem.

    – Hej, spokojnie – usłyszałem.

    Spojrzałem szybko w kierunku, z którego dochodził głos mężczyzny. Był to szatyn w średnim wieku – przynajmniej na oko – wzrostem dorównujący mi.

    – Gdzie jestem? – spytałem ze złością.

    – Znaleźliśmy cię w lesie, miałeś ranę postrzałową – wskazał wzrokiem w miejsce, o którym mówił.

    Spojrzałem na swoje prawe ramię, na którym nie było już ani zadrapania, ale potrafiłem mu uwierzyć. Czułem pulsujący ból w tamtych okolicach, co oznaczało, że mięśnie skutecznie wracały do swojego poprzedniego stanu, a to zawsze bolało.

    – Postrzałową... – szepnąłem.

    – Nie pamiętasz? – zakpił. Posłałem mu złowrogie spojrzenie. – Miałeś też dość groźnie wyglądającą ranę na głowie. Znaleźliśmy cię przy drzewie, najprawdopodobniej zostałeś postrzelony, gdy wyskoczyłeś z górki. Odrzut był tak duży, że uderzyłeś w drzewo, tak mi się wydaje.

    – Nie wiedziałem, że są tutaj myśliwi – spojrzałem na komodę, na której stały zdjęcia. Rodzina.

    – Jest i to wielu – westchnął, siadając na fotel. – Staramy się z nimi mijać, znamy ich okres polowań. Pech chciał, że on przypadł na ten weekend. Radzę ci uważać.

    – Czemu mnie tu zabraliście? Wyleczyłbym się i...

    – Nie wątpię. – W jego głosie i wzroku nie dostrzegłem kłamstwa, wręcz przeciwnie. Był absolutnie poważny, jakbym był okazem wartym miliony.

    – Masz żonę – bardziej stwierdziłem, niż spytałem.

    – I dwójkę dzieci, tak – uśmiechnął się. – Młodszą córkę Elizabeth i starszego syna Stefana. A ty? Gdzie twoje stado? – dopytywał.

    – Nie mam stada – odparłem od razu. Postanowiłem usiąść, choć nie z powodu ochoty na pogawędkę. W mojej głowie nadal wirowało, a ja nie miałem siły ustać w pionie.

    – Jak to? – zdziwił się. – Niemożliwe byś był omegą.

    – Dlaczego od razu omega? – wywróciłem znudzony oczami. – Jestem alfą sam dla siebie – uśmiechnąłem się przekpiwczo.

    – Jesteś krzyżowcem – powiedział, jakby moje wcześniejsze słowa nie miały znaczenia. – Jeszcze nigdy nie widziałem wilka o takich możliwościach. Słyszałem, owszem. Potężne wilki żyjące w stadach, które są im bezwarunkowo podporządkowane. Niższe...

    – Nie mam ochoty wysłuchiwać starych historyjek i legend o wilkołakach – wstałem zmęczony.

    Nagle do mych nozdrzy dotarł dziwny zapach. Byłem pewien, że skądś go znam, ale jednocześnie był dla mnie nowy. Chwilę potem doszedł nas głos warkotu.

    – Tato!! – pisnęła dziewczynka, jak się domyślałem, mała Eliz.

    – Co się dzieje? – spytał zaniepokojony.

    – Na zewnątrz jest jakiś wilk i rzucił się na Stefana!

    Wtedy zrozumiałem już, skąd znam ten zapach. To był Tommy. Przepchnąłem się i czym prędzej wybiegłem z domu. Było to trudne, gdyż nadal nie widziałem zbyt dobrze. Na zewnątrz musiałem chwycić się za głowę i przymknąć lewę oko. Dostrzegłem przed sobą dobrze znanego mi wilka.

    – Tommy, starczy – powiedziałem, co przykuło jego uwagę. Od razu schował kły i przyglądał mi się badawczo.

    – Nie masz stada, co? – spytał ironicznie starszy mężczyzna, z którym kilka chwil temu rozmawiałem.

    W tej chwili stał obok mnie i obejmował córkę, która uczepiła się jego tułowia.

    – Nie mam, on się do mnie przyczepił – warknąłem, na co Tommy również zareagował głośnym charkotem.

    – Ok – uniósł rękę w stronę Tomme'go w geście kapitulacji.

    – Co ty tu robisz? – spytałem go.

    Usiadł i pokazał mi obrazy z kilku ostatnich godzin. Wyczytałem z tego, jak bardzo był przestraszony moim zaginięciem. Jak szukał moich śladów po lesie, co było trudne, gdyż jedyne co wyczuwał to swąd tej watahy. Wtedy do niego dotarło, że to oni mogli mnie zabrać, dlatego przyszedł ich tropem.

    – Trafiłem na myśliwych, a oni mi tylko pomogli – wyjaśniłem, wzdychając.

    – To twój znajomy? – zapytał chłopak, na oko w moim wieku. Przypuszczałem, że był to Stefan, z którym miał okazję się zapoznać Tommy.

    – W pewnym sensie.

    – Zostańcie dziś na noc – bardziej oznajmił, niż zaproponował.

    – Obejdzie się – oznajmiłem, ale wesołe merdanie ogonem Tomme'go, sprawiło, że miałem dość tego dnia.

    – Twój kompan chyba jest za – zaśmiał się. – Zapraszam.

    Niechętnie wszedłem do środka, wiedząc, że młody dostanie solidne kazanie za atakowanie, a potem spoufalanie się. Albo jedno, albo drugie. Młody zdecydowanie był zbyt rozstrojony i zdawało się, że to miało ogromny związek z moją osobą. Z jednej strony chciał mi pomagać – dlatego stał się agresywny. Chwile potem chciał zaznać ciepła domowego ogniska – dlatego zaczął się cieszyć. Ja i jego pragnienia, byliśmy zbyt różni, by młody mógł to pogodzić.



[Rozdział 5]

    – Od jak dawna jesteś wilkiem? – spytał Stefan mojego towarzysza.

    Siedziałem znudzony w fotelu i gapiłem się za okno. Żona Bena – głowy rodziny – zaproponowała mi ciepłą herbatę. Nie mogłem odmówić zwarzywszy na swój tryb życia. Bardzo brakowało mi możliwości osiedlenia się, imprezowania czy nawet założenia rodziny. Wiedziałem jednak, że to nigdy nie będzie możliwe.

    Podświadomie zdusiłem mocniej kubek w dłoni, co uświadomił mi Tommy, gdy przywrócił mnie do rzeczywistości swoim szturchnięciem w ramie.

    – Wszystko gra? Za dużo mówię? Jesteś zły? – Zaczął zasypywać mnie pytaniami, a ja miałem ochotę pacnąć go porządnie w łeb.

    – Widzę, że jesteś alfą – spojrzałem zmęczonym wzrokiem na Bena.

    Wszyscy siedzieli w salonie i gościli naszą dwójkę najlepiej jak potrafili. Chciałem uciec z tej bajki, ale z drugiej strony chwila spokoju była mi potrzebna. Od samego rana musieliśmy się przemieścić w szybkim tempie do innego miasta. Jeśli swąd mojej krwi dotarłby do…

    Zacisnąłem szczękę i po raz kolejny zdusiłem palce na kubku.

    – Mógłbyś przestać go denerwować?! – warknął Tommy, a ja spojrzałem na niego szczerze zdziwiony.

    Jego wyraz twarzy wskazywał złość, nieokreślone pokłady agresji. Czy to możliwe, by ten młody aż tak się do mnie przywiązał, że byłby gotowy go zabić za zirytowanie mnie? To przecież bez sensu. Nie jestem jego panem, nie tworzymy stada, więc dlaczego?

    – Daj spokój Tommy, nie wściekłem się na niego tylko na siebie – wstałem i dołożyłem kubek na stolik. – Idę się przejść, muszę ochłonąć.

    Powiedziałem tak, ale miałem inny zamiar. Chciałem sprawdzić czy już nikt nie zaczął mnie tropić. Było duże prawdopodobieństwo, że młody maskował mój zapach, swoim.

    Wyszedłem z domu i narzuciłem sobie kaptur na głowę. Im mniej bywałem w postaci wilka, tym lepiej na daną chwilę. Już przekroczyliśmy limit czasowy pobytu w jednym miejscu, więc obawiałem się konsekwencji.

    Przeszedłem się spory kawałek za dom i okrążyłem go. Na oko mogło to wyglądać jak zwykły spacer i nie oddalenie się od domu, czyli tak, jak powinno. Zatrzymawszy się w miejscu, westchnąłem. Śnieg pokrył powierzchnie ziemi na kilka centymetrów, idealna pora roku.

    Wróciwszy do domu, zastałem głośne rozmowy i śmiechu. Wkroczyłem do salonu i oparłem się o framugę. Tommy wygłupiał się z Eliz, a małżeństwo o czymś zawzięcie dyskutowało. Ich syna nie było w pomieszczeniu, a może i nawet w całym domu. Nie znałem jego zapachu zbyt dokładnie, by móc to stwierdzić.

    – O, wróciłeś! – ucieszył się Tommy. – Wszystko gra?

    – Ta, z samego rana się zmywamy – spojrzałem na niego stanowczo.

    – Możecie tutaj zostać – wtrącił Ben. – Jestem pewien, że zatrzymanie się na jakiś czas dobrze wam zrobi.

    – Żaliłeś się – wycedziłem.

    – J-Ja… – zająknął się. – Pytał, więc odpowiadałem! Ale ja nie chcę zostawać!

    – Tsk – syknąłem, odwracając głowę w stronę okna.

    – Przepraszam… – powiedział ledwo słyszalnie.

    – Nie masz za co mój drogi – po raz kolejny się wtrącił. – Dlaczego nie chcesz tego zrobić? On ma dopiero szesnaście lat.

    – No i? – odezwałem się z nerwami. – Nie proszę go by za mną łaził, jeśli chce zostać to proszę bardzo. Jestem typem samotnika i nigdy nie prosiłem o towarzystwo, więc jak tak bardzo chcecie mu załatwić życie rodzinne to go zabierzcie! – Zapadła długa i głucha cisza.

    Gdyby nie oddechy i rytmiczne bicia serc, mógłbym stwierdzić, że wszyscy poumierali od mojej wypowiedzi.

    – To się ciebie tyczy – westchnąwszy, posłałem Tommy’emu współczujące spojrzenie. – Jeśli chcesz zostać i starać się żyć, jak człowiek, to zostań z nimi.

    – Już mu to proponowałem – odezwał się Ben. – Powinieneś być bardziej delikatny dla niego, chłopcze.

    – To nie tak, że jego słowa były czymś nowym! – obronił. – Ja od początku wiem, jakie ma zdanie o moim towarzystwie, ale podążam za nim, bo chcę mu się pewnego dnia przydać! Gdyby nie on to teraz bym nie żył, więc moje życie należy do niego! Nieważne czy mam szesnaście lat, czy sto… Moje życie zakończyło się tamtego dnia i jednocześnie rozpoczęło nowe!

    Jego nagły wybuch był jeszcze większym zaskoczeniem niż mój. Uciszył wszystkich, a rozczulający wzrok kobiety spoczywał właśnie na nim. Wiedziałem, że jest im go żal, nawet i mnie trochę. Nie poczuwałem się winny, co to, to nie.

    – Widzę, że łączy was silna więź – szepnął Ben. – To naprawdę rzadkie w tych czasach.

    – Jeśli powiesz, że powinienem o niego dbać, to ci rozerwę krtań – przymknąłem powieki, a mężczyzna się zaśmiał.

    – W takim razie lepiej będzie, jeśli nie dokończę wypowiedzi.

    – Słusznie – uśmiechnąłem się.

~*~

    Noc minęła mi koszmarnie. Nie mogłem zmrużyć oka, czując, że coś niebezpiecznego się zbliża. Wiedziałem, co to takiego i bałem się każdej nadchodzącej minuty. Jeśli nie zdążylibyśmy uciec nim to by tu dotarło, byłby to koniec i mój, i tej rodziny.

    Wyszedłem z domu i zauważyłam, jak Tommy rozmawia z Stefanem. Zdążyli się zaprzyjaźnić pomimo wcześniejszej szarpaniny.

    – Przed czym uciekasz? – wzdrygnąłem się, słysząc za sobą głos Bena. Odwróciłem się w jego stronę i nastroszyłem, dosłownie.

    – Skąd taki pomysł? – przełknąłem ślinę.

    – Twoja źrenica się rozszerzyła po zadanym pytaniu, a twoja odpowiedź zawierała w sobie strach, który musiałeś przełknąć – zaplótł ręce. – Powiedz prawdę, chcemy wam pomóc.

    – Nawet nas nie znacie – prychnąłem.

    – To bez znaczenia – pokręcił głową pewny swego. – Stefan polubił Tommy’ego podobnie jak Eliz i moja żona. Ja polubiłem ciebie…

    – Raczej moją wyjątkowość – poprawiłem.

    – Nie zaprzeczę. Posiadanie tak silnego wilka w stadzie byłoby eureką, ale to nie ma nic do rzeczy. Naprawdę chcemy pomóc. Tak mało teraz normalnych wilkołaków. – Najwidoczniej przywołał przykre wspomnienia, bo spuścił wzrok.

    – To czy uciekam, to moja sprawa – sprostowałem. – Jeśli umiecie przekabacić go na swoją stronę – wskazałem na młodego – to to zróbcie. Teraz.

    – To aż tak niebezpieczne? – dopytywał.

    – Nie pomożesz w inny sposób, więc jeśli tak bardzo chcesz pomóc, to go zabierz ode mnie.

    – Nie ma nic innego, co pomogłoby ci żyć w jednym miejscu? – drążył, a ja coraz bardziej się irytowałem.

    – To… – do moich nozdrzy dotarł cholernie znajomy zapach. – Tommy, zmywamy się. Natychmiast! – warknąłem i czym prędzej ruszyłem w las.

    Czułem za sobą mojego towarzysza, jakby czekał już od dłuższej chwili na moje polecenie. To koniec, jestem pewien, że nie zdołamy uciec.



[Rozdział 6]

Ben POV

    – Co on tak nagle? – Stefan zamrugał zdziwiony.

    Mój z natury był dosyć niekumatym dzieckiem, więc przez te wszystkie lata zdążyłem się już przyzwyczaić. Tym razem jednak mogłem się z nim zgodzić. Nie rozumiałem nagłej chęci ucieczki. Mogło to być spowodowane moim wścibstwem albo czymś, przed czym uciekał. Nawet nie poznałem jego imienia. Tommy milczał lub zmieniał temat, jeśli któreś z nas zadało to pytanie. Ten chłopak musiał liczyć na wiele bólu i cierpienia przy tym chłopaku, ale to już raczej nie było moim zmartwieniem.

    Ciężko wzdychając wróciłem do domu wraz ze Stefanem. Wieczorem mieliśmy razem zrobić obchód, jak to mieliśmy w zwyczaju po polowaniach myśliwych.


    Kilka godzin później.

    Siedziałem przed telewizorem i piłem kawę, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi. Po znajomej woni mogłem rozpoznać moją małżonkę i córkę. Zdziwił mnie jednak fakt, że nie weszły. Spoglądając niepewnie na syna, wstałem i otworzyłem im drzwi. Za nimi sta wysoki mężczyzna a w oddali kilka wilków.

    – Coś się stało? – spytałem, gdy moja żona i Eliz znalazły się już wewnątrz.

    – Jesteśmy tylko na obchodzie – odpowiedział służbowo.

    – Rozumiem – posłałem serdeczny, aczkolwiek wymuszony, uśmiech. – Czy to wszystko?

    – Mój przyjaciel ma kilka pytań – dotknął drzwi ręką, jakby chcąc powstrzymać mnie przed ich zamknięciem. – Nie planujemy zrobić nikomu krzywdy, o ile będziecie współpracować.

    Czy to możliwe, że to właśnie ich się bał? Przed nimi ucieka?

    Wyszedłem z domu i stanąłem w butach na śniegu. Przede mną naliczyłem pięć ogromnych basiorów, jak gdyby czekały na rozkaz rozszarpania mnie na strzępy. Nagle szereg się rozstąpił, a na przodzie pojawił się rudawy wilk ze znajomymi oczami bieli, choć może trochę ciemniejszej, niż tej, którą znam. Usiadł i patrzył mi w oczy, jakby chciał wykryć, kiedy skłamię.

    – Wybacz, że wkroczyliśmy na wasze ziemie – odezwał się służbowo ich człowiek. Spojrzałem na niego kątem oka, domyślając się, że robi za tłumacza.

    – Co was sprowadza? – spytałem pewnie. Słyszałem jak na ganku pojawiła się reszta mej rodziny i już wiedziałem, że za kłamstwo przyjdzie zapłacić nam wszystkim.

    – Szukamy jednego wilka, który był na tych terenach jeszcze kilka godzin temu – przetłumaczył.

    – Czy jest aż tak niebezpieczny? – spytałem wymijająco.

    – Nie, ale jego żywot jest przesądzony. – Przeniosłem wzrok z ich alfy na tłumacza.

    Dopiero dotarło do mnie, jak dużą wagę miały słowa tego chłopaka. „Nie pomożesz w inny sposób.” Więc podpadł tak silnemu i licznemu stadu. Od jak dawna już ucieka?

    – Twój wzrok mówi, że go poznałeś – spojrzałem na alfę.

    – Owszem, znalazłem go w lesie. Był ranny. Potem zniknął – zamknąłem oczy. – Tylko tyle wiem. Nie był gadatliwy, więc gdy się obudził to odszedł.

    Usłyszałem warkot, ale nie otworzyłem oczu. To, czy mi uwierzą, czy też nie, zależało od mojej gry aktorskiej.

    – Rozumiem – otworzyłem powieki. – Czyli nie wiesz, dokąd się udał?

    – Przykro mi, że nie jestem w stanie pomóc – skłoniłem się lekko. Byli na moich ziemiach, ale znacznie przeważali swoją liczebnością. Wyczuwałem jeszcze kilka wilków za domem. Nie mielibyśmy z nimi szans w otwartym starciu.

    – Nie szkodzi. Gdybyś jednak go kiedyś spotkał, zatrzymaj go na kilka dni. Tropię go już naprawdę kawał czasu. – Byłem przekonany, że alfa uśmiechnął się złowrogo.

    – Postaram się – zgodziłem się, choć to tylko puste słowa. – Mogę znać twą godność?

    – Oliver.

    Po tej odpowiedzi wilki zaczęły wycofywać się w głąb lasu, aż został sam alfa, który już nie siedział, oraz jego tłumacz.

    – Dziękuję za rozmowę i życzę spokojnej nocy.

    Zawrócił i poszedł spokojnym krokiem za swoim stadem. Jego tłumacz szybko znalazł się przy jego boku w postaci wilka. Odetchnąłem głęboko, gdy przestałem wyczuwać ich zapach. Pochyliłem się i dotknąłem dłońmi swoich kolan, jakbym przebiegł maraton. To był cud albo po prostu mi odpuścili. Wiedziałem jedno, na pewno mi nie uwierzyli. 






~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz