[Rozdział 1]
– Mamo, ja już idę – krzyknęła do rodzicielki, zbiegając po schodach.
– Jak wrócisz to...
– Idź sprawdzić, co u babci. Wiem – brunetka wywróciła oczami.
– Przypominam, byś pojawiła się punktualnie, bo babcia będzie się martwić – kobieta wyszła do holu.
– To też wiem – westchnęła. – Wracasz wieczorem?
– O ile nie nad ranem.
Kobieta zdecydowanie nie była zadowolona z tego faktu. Wolała przesiadywać w domu niż nudzić się w swojej pracy układania rzeczy na półkach. Nie miała jednak wyjścia, bowiem pieniądze były im potrzebne.
– Dobra, bo się spóźnię. Miłego dnia, mamo – dziewczyna cmoknęła rodzicielkę w policzek i wyszła z domu w pośpiechu.
Camilla Elson to siedemnastoletnia brunetka ucząca się w technikum. Potrafi przysporzyć swojej matce problemów, ale i tak obie wiedzą, że to nieuniknione. Teres, bo tak miała na imię pani domu, sama kiedyś była nastolatką i musiała się wyszaleć, dlatego na wiele pozwala córce.
Dziewczyna wleciała do szkoły jak huragan, witając się z ludźmi po drodze. Zastanawiało ją, dlaczego właściwie, co druga osoba mówi jej „cześć", nie zamieniając z nią nigdy ani słowa. Przypuszczała, że niektórzy ze strachu, a inni z szacunku.
Podeszła do swojej przyjaciółki, która przytulała się do swojego chłopaka. Ten od razu się odsunął, widząc Camillę.
– Cześć wam – przywitała się.
– Cześć – odpowiedzieli oboje.
– Ja się zmywam – ucałował swoją dziewczynę w policzek i zniknął w tłumie uczniów.
– On mnie nie lubi – Camilla wzdycha ciężko.
– Po prostu go przerażasz – Emmi zachichotała.
– Ja? Dlaczego? – zdziwiła się.
– Masz więcej w kartotece niż nie jeden chuligan w tej szkole – znów się zaśmiała. – Chodźmy.
Weszły do klasy, ale brunetka wciąż dziwiła się słowami przyjaciółki. Owszem, miała na koncie kilka wybryków, ale żeby od razu tak ją respektować?
– Ludzie mają najebane – wywróciła oczami, siadając niedbale na krześle.
Jedną nogę od razu umieściła na drugiej, a ręce splotła pod piersiami.
– Twój styl w połączeniu z wybrykami tworzy niezły komplet – wyjaśniła. – Myślisz, że gdybym nie znała cię od dziecka, to teraz bym się nie bała? – prychnęła. – Jesteś momentami przerażająca.
– Przerażająco głupia – szepnęła sama do siebie.
– Hm? – Najwidoczniej Emmi coś usłyszała, ale nie wiedziała co dokładnie.
– Nic, nic.
Dzień minął jej dość szybko, ale gdy zobaczyła na zegarku w telefonie godzinę, od razu przeklęła pod nosem. Była spóźniona już dobre pięć minut, a babcia nie posiada telefonu, by poinformować ją, że nic się jej wnuczce nie stało.
Camilla wybiegła z klasy, gdy tylko wykładowca skończył swój monolog po dzwonku. Była tak przejęta, że nie zauważyła, gdy wpadła w czyjeś ramiona tuż przy wyjściu ze szkoły.
– Sorry.
Nawet nie spojrzała na ofiarę, która musiała ucierpieć. Pobiegła dalej, gdyż liczyła się każda sekunda. Wtedy chłopak, na którego wpadła, zdał sobie sprawę, że właśnie jej dotknął. Stał zszokowany i nie dowierzał. Przez kilka sekund miał w swoich ramionach Camille Elson. Właśnie tę, w której podkochiwał się w pierwszej klasie... Teraz już nie widział w niej tego, co kiedyś przyprawiało go szybsze bicie serca.
– Nawet przeprosiła... – szepnął do siebie i powrócił do obojętności.
[Rozdział 2]
Camilla zapukała w drewnianą powłokę, martwiąc się o starszą kobietę. Miała bardzo słabe serce, poniekąd też i nerwy, a wytłumaczenie jej, że spóźnienie czasem godzinę to nic złego, graniczyło z cudem.
Nareszcie drzwi się otwierają, a po drugiej stronie stoi siwowłosa kobieta w fartuszku.
– A co ty u mnie robisz, kochanie? – zdziwiła się na widok wnuczki.
– Przecież miałam dziś cię odwiedzić, babciu – nastolatka weszła do środka, całując babcię w policzek.
– Pierwsze słyszę – wzruszyła ramionami i wróciła do kuchni.
Camilla westchnęła ciężko. To ona biegła jak poparzona, wpadła na kogoś i pewnie teraz się jej boi, byle tylko babcia się nie martwiła, a ta nawet o niej dziś nie myślała.
Super.
~*~
Brunetka siedziała właśnie w ogrodzie na trawniku, twarz kierując ku słońcu. Na nosie oczywiście miała swoje okulary przeciwsłoneczne, które pomimo wielu lat użytkowania, wyglądały na nowe. Usłyszała znienacka ciche miauczenie, na co ściągnęła brwi.
Kot? W tej dzielnicy?
Uznała, że to musiało być przesłyszenie, ale gdy ponownie usłyszała miauczenie, to od razu wstała. Zaczęła szukać i wołać kota, ale nic nie pojawiało się na horyzoncie. Przeczesała swoje włosy i opadła na plastikowe krzesełko.
Siedziała w nim przez kolejną godzinę, tym razem w ciszy i rozkoszowała się letnimi promieniami słońca.
Niespodziewanie na jej uda coś wskoczyło, a ona instynktownie pisnęła i podskoczyła, płosząc coś czarnego. Gdy stworzenie schowało się pod ławkę, dopiero rozpoznała w nim czarnego kota.
Więc jednak.
Wstała i zawołała zwierzaka, który posłusznie do niej podszedł, zaczynając łasić się wokół jej nóg. Uśmiechnęła się, głaszcząc go. Pierwszy raz od dawna coś od niej nie uciekło, a wręcz samo przyszło. Inni uczniowie w szkole, raczyli jej unikać, a tylko ci odważni się z nią komunikowali. To było dla niej bolesne. Miała Emmi, ale chciała też od czasu do czasu porozmawiać z kimś nowym, jednak nikt taki się nie zjawiał. Nikt tak odważny, jak ten czarny kocur.
– Zgubiłeś się? – zagadnęła, a gdy w słońcu mignęło coś złotego, od razu zwróciła uwagę na szyję zwierzaka.
Wziąwszy go na ręce, zaczęła sprawdzać obrożę. Na złotej przywieszce wyryte było imię „Daniel". Dziewczyna zdziwiła się.
– No to chyba do kogoś należysz – posmutniała.
Liczyła, że jednak kot jest bezpański i będzie mogła go przygarnąć pod pretekstem opieki. Westchnąwszy ciężko, wstała z kotkiem i ruszyła do domu.
[Rozdział 3]
Dziewczyna weekend spędziła w domu wraz z kotem, którym musiała się zająć. Matka nie była zadowolona z dodatkowego domownika, ale co miała poradzić? Przecież ma serce i nie wyrzuci bogu winnego zwierzaka na zewnątrz. Dała jednak Camilli czas, w ciągu którego ta miała odnaleźć właściciela, jeśli nie, zwierzak zostanie oddany do schroniska. To nie podobało się brunetce, ale rozumiała Teres. Wiele razy zamiast kary dostawała wsparcie i zrozumienie, więc kot musiał być naprawdę złym pomysłem, skoro kobieta tak zdecydowanie postępowała.
– Co zrobisz z kotem? – Rodzicielka patrzyła na córkę wyczekująco i srogo.
Jest poniedziałek, a obie muszą wyjść z domu. Nastolatka zagryzła wargę, patrząc na kociaka, który smacznie sobie spał na posłaniu w kuchni.
– Wezmę do szkoły? – odpowiedziała żartobliwie, ale wzrok rodzicielki sprawił, że przełknęła ślinę. – Nie wiem.
– To się dowiedz, bo miałaś cały weekend i pozostało ci z piętnaście minut – wystawiła w stronę córki wskazujący palec, jakby jej groziła.
– Dobrze – westchnęła. – Idziesz już? – spytała, gdy zobaczyła ubierającą się matkę.
– Niestety nie mam na dziewiątą – wystawiła język. – Poważnie, zrób coś z tym kotem, nie może zostać sam w domu.
– Wiem przecież – podrapała się po przedramieniu.
– Miłego dnia, skarbie – cmoknęła w powietrze i zniknęła za drzwiami domu.
Dziewczyna spojrzała na kota, który się obudził i właśnie zajadał suchą karmę. Nie miała pojęcia, co z nim zrobić, bo już zdążyła się do niego przywiązać. Nagle przez myśl przemknął jej pewien pomysł.
Ubrała swoje stare trampki i przełożyła sobie torbę przez ramię. Chwyciła kota w biegu i wyleciała z domu zakluczając drzwi. Starsza kobieta, zwana jej babcią, była jej ostatnią deską ratunku. Sąsiadka miała uczulenie na sierść, więc odpadało.
Zwierzak kilka razy chciał uciec, gdy coś go wystraszyło, ale Camilla trzymała go pewnie. W ciągu tych dwóch dni powinna zrobić jakieś ogłoszenie o znalezieniu kota, ale kompletnie nie miała na to czasu... albo po prostu tak sobie wmawiała.
Kilka minut później jest już pod domem swojej babci, która otwiera drzwi zdziwiona.
– Na litość boską, co ty robisz u mnie o ósmej rano?!
Kobieta nigdy nie chciała być pomiędzy swoją córką a wnuczką. Już wiele razy powtarzała Camilli, że nie ma szans, by kryła ją przed matką i pozwalała jej na uciekanie z lekcji.
– Wiem... ja... – Brunetka nie mogła złapać oddechu.
– No już wejdź i się uspokój – staruszka przestraszyła się na widok Camilli w takim stanie.
To zwykłe zmęczenie, ale w oczach kobiety mogło to być wszystko, co najgorsze.
– Błagam, zaopiekuj się tym kotem, dopóki nie wyjdę ze szkoły – dziewczyna wyciągnęła czarne stworzenie w stronę babci.
Ta zamrugała zdziwiona i zmieszana. Do tej pory nie zauważyła tej czarnej kulki sierści w ramionach wnuczki.
– Ja wiem – wtrąciła się Camilla. – Ty nie powinnaś zajmować się zwierzakami, ale proszę, zrób to dla mnie. Prooszę!
Dziewczyna była zdesperowana, co oczywiście zostało zauważone. Kobieta pokręciła głową, ale odebrała kota z jej rąk.
– Jeden jedyny raz, rozumiemy się? – Camilla od razu ucałowała babcie w policzek.
Szybko wybiegła z domu, aby dotrzeć do szkoły na czas. Już wiedziała, że się spóźni.
[Rozdział 4]
Osiemnastoletni Michael Clifford przechodził właśnie przez trudny okres w swoim życiu. Szkoła, dom, życie, to wszystko zdawało się trudniejsze niż przypuszczał jeszcze rok temu. Jego oceny zaczęły być nieodpowiednie, a zachowanie zmieniło się diametralnie. Niegdyś uśmiechnięty, szalony i pomocny, a teraz? Teraz nikt go nie obchodził, nawet on sam. Życie toczyło się dla niego swoim tempem, a on nie miał zamiaru pomagać w swoim szczęściu.
Chłopak wszedł do szkoły tym razem z innym nastrojem niż zazwyczaj. Biło od niego zaniepokojenie i smutek, a dawniej emanował znudzeniem. Nikt jednak nie zwracał na to zbyt dużej uwagi, bo Michael był dla każdego jak cień człowieka. Jedyną osobą interesującą się chłopakiem był Alan, teoretycznie jego przyjaciel, bo w praktyce nie działało to w obie strony identycznie.
– Coś się zmieniło? – Alan podszedł do Mike'a, ale ten jak zwykle nie miał zamiaru się z nim witać. – Ok. Urzeknij mnie swoją historią, która sprawiła, że Michael Clifford wszedł do szkoły jak nie on.
– Za dwa dni wejdzie jeszcze inny – ostrzegł, wymijając chłopaka.
– Co to znaczy? – Alan ściągnął brwi.
– Jeśli nie znajdę tego kota, przefarbuję się na czarno, słowo daje – westchnął sfrustrowany.
– Kot ci zaginął? – chłopak starał się nie parsknąć śmiechem, ale gdy zobaczył ostrzegawcze spojrzenie Mike'a, wiedział już, że on wcale nie żartuje. – Wow.
– Co znowu? – zatrzymali się przy tablicy z ogłoszeniami.
– Nie sądziłem, że istnieje ktoś, kto jest dla ciebie ważny.
Michael zmierzył wzrokiem „przyjaciela". Od pierwszej klasy wygląda tak samo. Blond włosy roztrzepane jakby dopiero co skończył swoje podboje w kiblu, zniszczony plecak z Nike i te same zielone oczy, które świdrowały w twoim ciele dziurę.
– To zwierzak, a nie ktoś – poprawił go. – Nie przywiązałem się, to jest bez sensu, ale fajnie by było go znaleźć – wyjaśnił, a gdy skończył przyczepiać plakat, spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem.
– Może ci pomóc?
Alan zauważył, że słowa, obecnie czerwonowłosego chłopaka, były czystym kłamstwem. Musiało mu zależeć na tym kocie, musiał już nieźle fiksować, skoro na twarzy malowało mu się zmęczenie, a co gorsza, nie udawało mu się to zakryć maską obojętności. Skoro istniał ktoś albo coś, co Mike zdawał się kochać, Alan musiał zrobić wszystko, by tego nie stracił.
Już miał odpowiadać, gdy przerwał mu bardzo wkurzający głos. Michael zamknął powieki, modląc się, by zniknął.
– Clifford, zadziwiasz – prychnął, podchodząc do tablicy. – Maminsynek szuka kotka? O boże, ale to smutne – Michael zacisnął szczękę, powtarzając sobie słowa: „Nie daj się sprowokować".
– Zjeżdżaj stąd, Jey – polecił Alan.
– Może popłaczesz w kącie i zaczniesz użalać się nad sobą? – Michael otworzył oczy, które były czarne jak atrament. Alan zaczął czuć złość, że nic nie może zrobić, bo jedno szarpnięcie, a wyleci ze szkoły. Nie był czysty, a dyrektor jasno dał mu do zrozumienia, że to ostatnia szansa.
– Idź sprawdź, czy nie ma cię na zewnątrz – syknął Clifford. Już miał odchodzić, ale jedno zdanie przeważyło szale goryczy.
– Może ty sprawdzisz, czy mamusia nie czeka na ciebie z obiadem z kota?
– Michael nie!
Alan próbował powstrzymać przyjaciela, który dosłownie w ułamek sekundy znalazł się przy Jey'u. Nie zdołał go przytrzymać, bo gdy ten wpadał w szał, to po prostu był koniec. Cholernie go to frustrowało, że jedyne co mógł teraz zrobić, to po prostu pobiec po kogoś z dorosłych. Miał ochotę obić ryj Jey'owi, ale nie mógł tego zrobić, bo wtedy Mike byłby w szkole absolutnie sam. Mike, jak i Jey są niestabilni emocjonalnie, o ile tak to mógł opisać. Pierwszy był drażliwy na punkcie obrażania jego matki, a drugi był po prostu agresywny i łatwo popadał w konflikty.
Alan wparował do gabinetu dyrektora, który zdecydowanie był najbardziej odpowiednią osobą do pomocy Michael'owi. Chwile później, dało się usłyszeć glos mężczyzny przez głośniki.
– Michael Clifford i Jey Carter proszeni są do mojego gabinetu w trybie natychmiastowym!
W tym samym czasie chłopacy zostali rozdzieleni przez dwóch nauczycieli i w ich towarzystwie szli do ów gabinetu.
[Rozdział 5]
– Nie rozumiem cię – wyznała Emmi, gdy siedziały razem na stołówce.
– Dziś coś z nim zrobię, obiecałam mamie – wyjaśniła Camilla, przełykając kawałek sałatki.
– Zdajesz sobie sprawę, że ten kot może zdechnąć od...
Brunetka od razu chciała żartobliwie uderzyć przyjaciółkę, ale ta się uchyliła ze śmiechem. Takie docinki potrafiły mówić do siebie średnio trzy razy tygodniowo, dlatego każda przywykła i wie, kiedy druga żartuje.
Skończywszy swoje posiłki, obie dziewczyny ruszyły w stronę klasy od matematyki. Emmi była podenerwowana na samą myśl o tym trudnym, dla niej i większości szkoły, przedmiocie. Dla Camilli był on jednak normalny, nie sprawiał ani problemów, ani nie była z niego asem.
Usiadły na ławce pod klasą, gdzie Emmi wyjęła swoją lekturę, a Cam zastanawiała się, co począć z kotem po powrocie do domu. Jej rozmyślanie zostało przerwane, gdy przez głośniki usłyszała głos dyrektora.
– Michael Clifford i Jey Carter proszeni są do mojego gabinetu w trybie natychmiastowym!
– Ocho, coś się stało – mruknęła Emmi i powróciła do czytania.
– Znasz ich? – zapytała ciekawa.
– Kto nie zna – prychnęła. – Michael to przyjaciel Alana, a Jey to histeryk. Łatwo wpada w szał, więc szkoda mi Mike'a – zrobiła krzywą minę.
– Ja nie znałam – szepnęła do siebie, czego jak zwykle nie zdołała usłyszeć jej przyjaciółka.
~*~
Skończywszy lekcje, Camilla powoli kierowała się do wyjścia ze szkoły. Gdyby nie to, pewnie nie dostrzegłaby plakatu na tablicy ogłoszeń. Od razu zerwała go stamtąd i dostrzegła tego samego kota, którego przygarnęła przed weekendem. Poczuła ukłucie w sercu na samą myśl o oddaniu Daniela, ale w końcu ktoś się o niego martwił i pewnie kochał bardziej niż ona.
Westchnęła zrezygnowana, chowając plakat do torby. Zamiast wrócić do domu, postanowiła pójść do babci i tam zgłosić się do właściciela kota.
Weszła do wnętrza domu babci jak do swojego własnego. Od razu zobaczyła, jak kobieta coś ogląda w telewizji, a futrzak śpi słodko obok niej.
– Chyba mogłabym się przyzwyczaić do dodatkowego lokatora – kobieta posłała wnuczce ciepły uśmiech.
– Niestety, znalazłam właściciela – dziewczyna uniosła dłoń z kartką. Usiadła obok swojej babci i westchnęła.
– Smutno ci, co? – zauważyła. – Kiedyś będziesz miała własny dom i adoptujesz zwierzaka.
Kobieta starała się jakoś pocieszyć wnuczkę, ale ta wcale nie poczuła się lepiej. Nie chciała innego, chciała tego. To dziecinne, ale przywiązanie na tym polega. Nie chcesz czegoś innego, czegoś w zastępstwie, przecież przywiązałaś się do tego, prawda?
– Zadzwonię, zanim będę chciała ukryć tego kota w piwnicy – wypuściła ze świstem powietrze, wstając z kanapy. Usłyszała za sobą chichot babci.
Nastolatka pokierowała się do pokoju, w którym zawsze mogła nocować, gdy babcia tego potrzebowała lub po prostu, gdy chciała spędzić trochę czasu poza domem.
Usiadłszy na łóżku, zaczęła przepisywać numer z kartki do telefonu. Przyłożyła słuchawkę do ucha i modliła się, by osoba po drugiej stronie nie odebrała. Tak też się stało, a dziewczyna piszczała w duchu z radości. Jeden dzień dłużej Daniel będzie przy niej.
Położyła się na łóżku, a uśmiech nie schodził z jej ust.
[Rozdział 6]
– Jey, to już nie twój pierwszy wybryk w tym semestrze – mężczyzna w garniturze, który siedział za biurkiem, mierzył obu chłopców srogim spojrzeniem.
Michael cieszył się w duchu z nastroju dyrektora, bo to oznaczać mogło, że nie będzie mu dziś współczuł i traktował ulgowo. Nastolatek był gotów ponieść wreszcie konsekwencje swojego nagłego wybuchu. O niczym tak nie marzył, jak o traktowaniu go... podobnie, co Jey. Michael prychnął, co zwróciło na niego uwagę, ale tylko na chwilę. Poczuł się rozbawiony. Nie sądził, że mógłby w pewnym sensie być wdzięcznym Jey'owi za nie traktowanie go jak drogiej porcelany, a wylewanie mu zimnych kubłów z wodą na głowę. Może nie był zadowolony, że ten obrażał jego rodzicielkę, ale naprawdę w tym momencie był mu wdzięczny za odmienność. Brakowało mu takich ludzi, ludzi, którzy bez obaw mówiliby mu mówić swoje zdanie i rozmawialiby jak dawniej.
– Dobrze, zostaw nas samych – rozkazał chłopakowi.
Michael od razu przestał się cieszyć, a zaczął denerwować. Czyli jednak nie obejdzie się bez głaskania go po główce i współczucia mu.
Jey zakpił tylko i wyszedł z durnym uśmieszkiem na ustach.
– Ja też chciałbym wyjść – oznajmił, gdy usłyszał zatrzaśnięcie drzwi.
– Michael... – mężczyzna westchnął ciężko.
Tak jak spodziewał się czerwonowsłoy, mężczyzna od razu zmienił swoje nastawienie.
– Serio, mam kilka ważnych... – chłopak poczuł, jak jego telefon zaczął wibrować w kieszeni spodni – spraw.
– Nie przyszedłeś dziś na większość lekcji, pobiłeś się z Jey'em... Naprawdę nie chcę...
– To niech pan nie traktuje mnie ulgowo, serio – pochylił się na fotelu. – Nie potrzebuje łaski, potrzebuje normalnego życia!
Mężczyzna spojrzał na niego smutno, nie wiedząc jak skomentować jego życzenie. Chciał być wsparciem dla chłopca, który rósł na jego oczach. W końcu ojciec chłopaka to jego najlepszy przyjaciel, ale sam już nie wiedział, czy dobrze postępuje.
– Czy mogę już wyjść? – patrzył wyczekująco.
– Oczywiście, ale...
– Do widzenia – wstał pośpiesznie i wyszedł.
Za drzwiami wziął jeden głęboki wdech i ruszył do domu, w którym wcale nie chciał mieszkać. Na jego nieszczęście z toalety wyszedł Alan. Clifford wywrócił oczami, będąc już zmęczonym tym ciągłym wpadaniem na kogoś.
– Dyrcio wypieprzył go ze szkoły? – spytał z nadzieją.
– Nie, mnie też nie, jakby cię to ciekawiło – już otwierał buzie, by odpowiedzieć, ale Michael wcale nie skończył. – Och, no tak! Nie ciekawi cię to, bo przecież mnie się nie da stąd wywalić, choć nie wiem, jakbym się kurwa starał!
– Ej, wyluzuj – Alan starał się uspokoić przyjaciela.
– Wiesz co? Daj mi święty spokój, wszyscy mi go dajcie – wyminął chłopaka.
Blondyn przywykł do takich wybuchów Clifforda. Miewał je średnio raz na dzień, więc zdążył się już zorientować, o czym nie powinien z nim rozmawiać i jak powinien się przy nim zachowywać. Doskonale wiedział, że jego przyjaciel nie poszukuje współczucia, wsparcia. On potrzebował odzyskać dawne życie, a nie ciągłe troski, nadmiernej troski. Blondyn starał się jak mógł, udawał za każdym razem, ale gdy tylko widział stan Michael'a, to jakoś nie miał na to kompletnie ochoty. Kilka razy już wybierał jego numer w godzinach wieczornych z chęcią zaproszenia go na imprezę, ale... zawsze się pojawiała obawa, że ten odmówi i popełni jakiś karygodny błąd, zapraszając go.
~*~
Michael szedł do domu na pieszo, dzięki czemu mógł ochłonąć, nim spotka się z domownikami. Wcale mu się to nie uśmiechało, ale niezbyt miał wyjście.
Przed drzwiami wypuścił powietrze przez usta i czym prędzej pokonał dzielącą go odległość między nim a pokojem. Kątem oka dostrzegł posturę kobiety w średnim wieku, gdzieś w kuchni, ale nie miał zamiaru się z nią witać. Kim ona dla niego była? Znienawidzoną kobietą na świecie.
Rzucił plecak pod łóżko, samemu się na nie rzucając. Jęknął sfrustrowany w poduszkę, co trochę mu pomogło. Przekręcając głowę na bok, dostrzegł na podłodze zabawkę kota. Jego humor od razu się pogorszył. Przewrócił się na drugi bok, twarzą do ściany, nogi przyciągając bliżej brzucha. Doskonale zdawał sobie sprawę z okłamania Alana. Już zdążył przywiązać się do czarnego kota, któremu nadał imię Daniel.
Po chwili przypomina mu się o plakatach, które wydrukował, a zaraz po tym, że przecież dzwonił jego telefon. Wyjął urządzenie z kieszeni spodni i odblokował. Zauważywszy obcy numer, od razu dostrzegł nadzieję. Nadzieję na odzyskanie Daniela.
Wybrał ten numer i przyłożył telefon do ucha. Każda sekunda dłużyła się jak godzina, aż w końcu usłyszał kobiecy głos. Chwile milczał, jakby nie mógł uwierzyć, że to on do kogoś dzwoni. Dziwne uczucie, kiedy nie robił tego ponad pół roku.
– Halo, jest tam kto? – Dopiero w tym momencie Michael oprzytomniał.
– Em, cześć. – Nie wiedział, jak zacząć. – Dzwoniłaś do mnie?
– Do ciebie? – zdziwiła się. – Aa... Tak. Znalazłam twojego kota.
Serce chłopaka przyspieszyło. Sam siebie oszukiwał, co działało mu na nerwy, ale bardzo się ucieszył, że jego pupil jest cały i zdrów.
– Świetnie! – Niemal nie wrzasnął. – Chciałbym go odebrać jak najszybciej. Kiedy ci pasuje?
Od razu zmienił swoją pozycję z leżącej na siedzącą. Rozpierała go dobra energia, której od dawna nie czuł. Karcił się gdzieś w głębi za ten stan, ale nie mógł ukryć tego szęścia.
– Hm... – Chłopak wyczuł po jej tonie, jakby wcale nie była myślami na ziemi. – W sumie, dam ci adres i możesz nawet zaraz.
– Super, to czekam na sms'a.
Ledwo się rozłączyli, a każde z nich emanowało zupełnie innym nastrojem niż przed rozpoczęciem rozmowy.
[Rozdział 7]
Michael nie mógł doczekać się, kiedy zobaczy swojego kota. Camilla za to, wydawała się, przygaszona. Bawiła się ze zwierzakiem, bo wiedziała, że lada moment przyjdzie jego właściciel.
Ciekawiło ją, czy kiedyś rodzicielka pozwoli jej na posiadanie jakiegoś stworzenia.
Podskoczyła, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Podeszła do nich i niepewnie otworzyła. Po drugiej stronie znajdował się czerwonowłosy chłopak.
Michael nieświadomie rozchylił usta, będąc zdziwiony widokiem Camilli Elson. „Pomylił domy?" Taka była jego pierwsza myśl. Przecież to niemożliwe, by dziewczyną, która odnalazła Daniela, była właśnie Ona.
– Właściciel kotka? – Przemówiła jako pierwsza i po raz kolejny sprowadziła go na ziemię.
Będą kłopoty, pomyślał.
– Em... Tak. To ty go znalazłaś? – spytał nadal zdziwiony.
Nigdy nie sądził, że porozmawia z dziewczyną, która mu się podobała, a co dopiero, że to ona odnajdzie jego zgubę.
– Przyszedł na trawnik, to znaczy wszedł do ogródka mojej babci. – Dziewczyna zaczęła się motać.
On z jej powodu, a ona z jego, ale oboje mieli inny pogląd na sytuację. Camilla była przestraszona faktem rozmowy z kimś w swoim wieku, a tym bardziej, gdy on mógł chodzić do jej szkoły. Michael natomiast był przerażony myślą, że musi być miły, a to jego były obiekt westchnień na domiar złego.
– Gdyby nie ten plakat, to pewnie bym nie wiedziała, czyj on jest.
Michael nawet nie wiedział, jak odpowiedzieć.
– Przyniosę ci go.
Speszona pobiegła do swojego pokoju po kota, zostawiając gościa samego. Wróciwszy, zastała go w tym samym miejscu, dosłownie. Nie ruszył się nawet o milimetr.
– Jak masz na imię? – Tym jednym pytaniem sprawiła, że wreszcie zaczął myśleć.
Nawet nie wiedziała o moim istnieniu.
– Jestem Michael. Po co ci to do szczęścia?
Ton wydał się być dla niej jak ostry sztylet. Nagle jakby zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni, inny człowiek.
– Chciałam wiedzieć, jak ma na imię właściciel Daniela – odpowiedziała równie oschle. – Nie bądź niemiły.
– Ja... – Chłopak znów się zaciął.
Denerwowało go, że ona potrafiła jednym zdaniem zburzyć mur, który budował tak długo.
– Mogę spytać, jakim cudem ci nawiał, czy też mi się za to oberwie? – spytała sarkastycznie.
Zauważyła w tym chłopaku coś interesującego. Sama nie wiedziała, czy to wina jego gburowatego nastawienia, czy może doszukała się w nim czegoś sztucznego.
– Mój ojciec cofnął się po coś do domu, a że zapomniał o Danielu, zostawił drzwi otwarte, a ten zwiał – westchnął ciężko.
– Wszystko okey? – spytała, dziwiąc tym samą siebie. To było niespodziewane pytanie dla nich obu, a Mike zdał sobie z czegoś sprawę.
Skoro nie wiedziała, jak brzmi jego imię, to i nie będzie się nad nim litować. Zamiast złości, zaczął czuć pewnego rodzaju radość. Cień uśmiechu przemknął przez jego usta. Camilla odczytała ten gest jako prośbę o pomoc. Smutny i nikły uśmiech po zadanym pytaniu, czy wszystko w porządku.
– Tak, wszystko dobrze.
Odebrał Daniela z rąk dziewczyny. Uśmiech tym razem zagościł na znacznie dłuższą chwilę.
– Mogę mieć prośbę? – Nim zdążył się nad tym zastanowić, po prostu zapytała. Chłopak niepewnie skinął głową.
– Chciałabym czasem odwiedzić tego słodkiego kocura – podrapała zwierzaka pod brodą.
Michael nie był pewien, co właściwie miał jej odpowiedzieć. Przecież ona nie musi się tym przejmować, ale z drugiej strony chłopak nie obiecał żadnej nagrody, więc cud, że nie poprosiła go o coś zupełnie innego.
– Dlaczego właściwie tego chcesz? – Czuł, że powinien o tym wiedzieć, by móc łatwiej zdecydować.
– Cóż, trochę ci zazdroszczę. – Clifford rozszerzył oczy zdziwiony. – Ja nie mogę mieć w domu zwierzaka, więc z łatwością się przywiązałam do twojego pupila.
Czerwonowłosy zapatrzył się na nią, gdy odpowiadała mu ze smutkiem.
– Jasne – odpowiedział bez namysłu.
– C-Co? – Zdała się nie zrozumieć.
– J-Jasne, możesz go odwiedzać – powtórzył speszony.
– Poważnie?!
– Bo zmienię zdanie – wywrócił oczami.
– Rany, dziękuję, Mike!
Gdyby nie kot, którego to trzymał, dziewczyna zapewne by go przytuliła.
– Okey, zadzwoń, gdybyś chciała go zobaczyć, a teraz muszę już spadać.
– Och, rozumiem. Uważaj na niego – poleciła.
Clifford kiwnął jedynie głową i zniknął za drewnianą powłoką. Camilla z jednej strony czuła radość, ale z drugiej smutek. Michael natomiast czuł się dziwnie nieswojo, jakby ktoś nagle wywrócił jego nowe życie do góry nogami.
[Rozdział 8]
Minęło kilka dni od oddania zwierzaka, a w Camilli pojawiła się lekka pustka. Nawet zauważyła to jej matka, która do tej pory chyba nie zdawała sobie sprawy, jak zależy dziewczynie na posiadaniu odpowiedzialności. Tak przynajmniej mówiła sobie Teres. W jej oczach posiadanie kota, psa, czy innego zwierzęcia, wiązało się z odpowiedzialnością i obowiązkami. Doskonale obie wiedziały, jak nastolatka podchodziła do swoich obowiązków. Zapewne opieka nad żywym stwierdzeniem, jak zwykle spadłaby na matkę, a ta miała dość już na swojej głowie.
Michael przez ten czas zdążył powrócić do swojego trybu życia. Odbudował mur, którym odgradzał się od ludzi i swoich pseudo przyjaciół. Znów wyparł ze świadomości, że ta kulka sierści sprawiła, iż znów się przywiązał.
Cieszył się, że Camilla nagle nie wtargnęła w jego życie szkolne czy też prywatne. Mimo jego wyróżniającego się koloru włosów, ona i tak nie zwracała na niego uwagi. Gdzieś w głębi go to bolało, ale jak zwykle stwarzał pozory mówiące: „Przecież tak jest lepiej".
Tego dnia, w ten poniedziałek, oboje szli do szkoły jak zawsze. Ona pochłonięta czytaniem notatek i przygotowywaniem się do sprawdzianu, a on wciągnięty w wir muzyki płynącej z jego słuchawek dousznych.
Michael dotarł do szkoły jako pierwszy, gdyż miał bliżej. Wszedł do budynku, gdzie od razu został zaatakowany przez Alana, który wyjątkowo podszedł do niego z Emmi. Czerwonowłosy westchnął ciężko, wyjmując słuchawki z uszu.
– Hello, Michael – przywitał się.
Chłopak jak zwykle go zignorował, jedynie puścił mu krótkie spojrzenie.
– Wiesz, za co cię lubię? – spytał, na co ten znów nie zareagował. – Bo jesteś dziwny.
– Powinni dać ci order za najlepszy komplement roku – Michael pokręcił głową na głupotę Alana.
– Ale się odezwałeś, więc powinienem dostać za umiejętność zmuszenia do odpowiedzi – Emmi spojrzała na chłopaka, jak na ostatniego debila, co rozbawiło Clifforda. – I nawet się zaśmiałeś! Trzy ordery w ciągu pięciu minut!
– Jesteś takim idiotą.
– Więc się dobraliście – głos Jey'a rozniósł się po korytarzu.
– Spokojnie, Mike. Nie daj się sprowokować – polecił Alan, patrząc groźnie na Jey'a.
– Och, czemu? To mogłoby być ciekawe – zaśmiał się ironicznie. Podszedł do całej trójki, zarzucając ramię na barki Michaela. Chłopak od razu zrzucił z siebie jego rękę. – Kotek się znalazł w zupie czy w śmietniku? – zakpił.
Podczas gdy czerwonowłosy chciał już jakoś zareagować, niespodziewanie usłyszał znajomy głos.
– Jak chcesz, to ty możesz zaraz się tam znaleźć.
Camilla podeszła do grupki, która była głównym zainteresowaniem w całej szkole.
– Hej piękna, po co te nerwy?
Jey zmienił swoje nastawienie, gdy ujrzał legendarną panią Elson, której każdy tak bardzo boi się w tej szkole. Czuł pewnego rodzaju respekt. Chciał też mieć ją dla siebie, by każdy zobaczył, jak dwójka złych ludzi się jednoczy.
– Piękna może jestem, ale w twoich ustach brzmi to, jak obelga – zmrużył oczy.
– Ostra. Może...
– Możesz spadać, nikt się raczej nie obrazi – weszła mu w słowo. Chłopak uniósł brwi zdziwiony.
– Trzymasz z Cliffordem? – wskazał palcem chłopaka, który był dziwnie spokojny i opanowany, jakby wcale nie było obok niego Jey'a.
– To raczej moja sprawa z kim trzymam, nie twoja – poklepała go po ramieniu. – A teraz stąd spadaj, bo szkoda łamania ci ręki, naprawdę – uśmiechnęła się sztucznie.
– Okey, ale jeszcze się spotkamy, śliczna – zacmokał i ruszył korytarzem dalej.
Cała trójka była zdziwiona nagłym wtrąceniem się Camilli, ale podświadomie każdy jej dziękował. Każdy w szkole. Mieli dość zachowania Jey'a i tych jego ciągłych bójek.
– Kocham cię, wiesz o tym? – Emmi objęła przyjaciółkę ramieniem.
– No cóż, zdenerwował mnie. Na przyszłość złamie mu coś bez uprzedzenia.
– Niebezpieczna – szepnął Alan, a gdy zdał sobie sprawę, że wypowiedział to na głos, od razu pobladł.
– Tylko dla takich gnojków – odpowiedziała mu. – Serio, przestań się mnie bać.
– Ja? – zaśmiał się nerwowo. – Nie żartuj.
Michael ciągle wgapiał się w brunetkę, a gdy ta spojrzała na niego, po prostu szybko się ulotnił.
– Nie martw się, Alan mu powie, że jesteś spoko. Prawda, kochanie? – Emmi spojrzała na chłopaka groźnie.
– J-Jasne...
– Czy Mike często ma z nim problemy? – pytanie Cam, zdziwiło pozostałą dwójkę.
– To ty go znasz? – spytała blondynka.
– Cóż, wzywany do dyrektora, nazwany przyjacielem Alana... Wnioskuję, że to musi być on.
Dziewczyna nie miała ochoty wspominać, że znają się od momentu oddania kota. Czuła, że to mogłoby bardziej zaszkodzić niżeli pomóc w czymkolwiek.
– A, racja.
– Michael ma kilka problemów osobistych – zaczął Alan. – Jeśli chcesz się do niego zbliżyć, by zrobić na złość Jey'owi, to sobie odpuść. On naprawdę nie ma już sił na kolejne porażki, rozumiesz?
– Niezbyt, ale...
Nagle Michael pociągnął przyjaciela za sobą, mówiąc krótkie: „Idziesz ze mną". Emanował przy tym niesamowitą złością. Camilla zadała sobie wtedy jedno pytanie:
Czyżby Alan powiedział coś, czego nie powinien?
[Rozdział 9]
Michael przez resztę dnia był rozdrażniony. Unikał Alana po tym, jak wytknął mu interesowanie się nie swoimi sprawami. Blondyn cały czas chciał z nim porozmawiać i przeprosić, ale ten skutecznie go unikał, zresztą jak każdego.
Po skończonych lekcjach ulotnił się ze szkoły z prędkością światła. Ostatnie czego potrzebował, to litość ze strony Camilli. Chciał zrobić wszystko, by ta nie dowiedziała się o jego problemach, by się nie litowała, by nie grała.
Sfrustrowany trzasnął drzwiami wejściowymi od domu i usiadł na kanapie. Wiedział doskonale, że o tej porze każdy z domowników jest w swojej pracy, więc on mógł swobodnie korzystać z parteru. Przymknął na chwile powieki i zsunął się lekko z kanapy. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie nagłe pojawienie się...
– Zrobił to, Michael! Po raz kolejny mnie nim nazwał! Gdzie ty jesteś? – spytał w korytarzu. – A, tu – rzucił się na miejsce obok przyjaciela.
– Luke, weź wyjdź i zamknij za sobą drzwi, okey? – jęknął Clifford w poduszkę, która zdążył już przystawić sobie do twarzy.
– Przychodzę się wyżalić, bracie – Hemmings próbował wyrwać poduszkę z rąk przyjaciela, ale z marnym skutkiem. – Nienawidzę swojego ojca – westchnął, opadając na oparcie.
– A ja nienawidzę, jak tu przychodzisz, zwłaszcza bez uprzedzenia – warknął.
– Jesteś okrutny, przyjacielu – udał płacz.
– Może jestem twoim, ale ty nie moim, więc wyjdziesz już? – odsunął poduszkę i spojrzał wyczekująco na blondyna.
– Wyobrażasz sobie, że ojciec wyzwał mnie od pedałów, bo szedłem z kumplem do szkoły? – udał, że nie usłyszał słów Clifforda.
– Znowu się zaczyna... – Mike jęknął przeciągle, kładąc się na kanapie i znów chowając twarz w poduszce.
Michael przywykł do niezapowiedzianych wizyn Luke'a, ale mimo wszystko, wolałby go nie widywać. Na jego nieszczęście, w tygodniu dzwoni do niego Ashton, a kiedy nie odbiera, to ten od razu zjawia się w progu jego drzwi. Kilka razy też udaje mu się spotkać niby przypadkiem Caluma na mieście, czy też Luke'a, który składa niezapowiedziane wizyty. Wszyscy się o niego martwią i sprawdzają, czy nie robi czegoś głupiego.
Rozmowę, a raczej opowiadanie Luke'a, przerywa dźwięk dochodzący z telefonu Clifforda. Ten orientując się, że urządzenie leży na stoliku, od razu chciał je przechwycić, ale Hemmings był znacznie szybszy.
– Oddawaj, Luke – westchnął.
– Uu, Camilla. Któż to, po cóż to? – poruszył znacząco brwiami, a Michael od razu zaczął się denerwować.
– Luke, oddawaj to kurwa!
Takim oto sposobem jeden uciekał, a drugi go gonił. Blondyn za wszelką cenę chciał odczytać sms'a od tajemniczej dla niego dziewczyny. Gdy już mu się to udało, zatrzymał się w połowie kroku, przez co drugi na niego wpadł i tak obaj wylądowali na panelach przy schodach wiodących na górę. W tym samym czasie drzwi frontowe się otwierają, a w nich staje ojciec Michaela wraz z Ashtonem.
– O chuj – Ashton podbiegł do przyjaciół i ściągnął Michaela z Luke'a. – Nie pozwolę na zmianę jego orientacji, zapomnij, Hemmings.
– Ja?! To on na mnie leżał przecież.
– Cokolwiek mówisz, może być użyte przeciwko tobie – ostrzegł.
– Oddawaj – Michael wyrwał mu telefon z ręki i odczytał wiadomość.
Od: Camilla
Kiedy mogłabym się z nim zobaczyć?
– Kto to ten on? – Luke uniósł jedną brew, nadal siedząc na podłodze.
– Na pewno nie ty – odepchnął blondyna głowę. – A teraz oboje spieprzajcie stąd – warknął i pobiegł na górę.
Widział uśmiech na ustach ojca, a wcale nie chciał do niego doprowadzać. Chciał, by cierpiał tak samo, jak on albo i gorzej. Nienawidził go i przy każdej możliwej okazji mu to okazywał. Dziwił się jedynie widokiem Asha. Nic nie wspominał mu o wizycie, więc nie rozumiał, co on tutaj robił.
Wszedł do swojego pokoju i położył się na łóżku. Liczył, że jednak ona nie zaproponuje spotkania. Wolałby, żeby to było tylko pustymi słowami. Ale w końcu obiecał, więc nie mógł się teraz wycofać... A może zwyczajnie nie chciał?
[Rozdział 10]
Michael przez resztę dnia był rozdrażniony. Unikał Alana po tym, jak wytknął mu interesowanie się nie swoimi sprawami. Blondyn cały czas chciał z nim porozmawiać i przeprosić, ale ten skutecznie go unikał, zresztą jak każdego.
Po skończonych lekcjach ulotnił się ze szkoły z prędkością światła. Ostatnie czego potrzebował, to litość ze strony Camilli. Chciał zrobić wszystko, by ta nie dowiedziała się o jego problemach, by się nie litowała, by nie grała.
Sfrustrowany trzasnął drzwiami wejściowymi od domu i usiadł na kanapie. Wiedział doskonale, że o tej porze każdy z domowników jest w swojej pracy, więc on mógł swobodnie korzystać z parteru. Przymknął na chwile powieki i zsunął się lekko z kanapy. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie nagłe pojawienie się...
– Zrobił to, Michael! Po raz kolejny mnie nim nazwał! Gdzie ty jesteś? – spytał w korytarzu. – A, tu – rzucił się na miejsce obok przyjaciela.
– Luke, weź wyjdź i zamknij za sobą drzwi, okey? – jęknął Clifford w poduszkę, która zdążył już przystawić sobie do twarzy.
– Przychodzę się wyżalić, bracie – Hemmings próbował wyrwać poduszkę z rąk przyjaciela, ale z marnym skutkiem. – Nienawidzę swojego ojca – westchnął, opadając na oparcie.
– A ja nienawidzę, jak tu przychodzisz, zwłaszcza bez uprzedzenia – warknął.
– Jesteś okrutny, przyjacielu – udał płacz.
– Może jestem twoim, ale ty nie moim, więc wyjdziesz już? – odsunął poduszkę i spojrzał wyczekująco na blondyna.
– Wyobrażasz sobie, że ojciec wyzwał mnie od pedałów, bo szedłem z kumplem do szkoły? – udał, że nie usłyszał słów Clifforda.
– Znowu się zaczyna... – Mike jęknął przeciągle, kładąc się na kanapie i znów chowając twarz w poduszce.
Michael przywykł do niezapowiedzianych wizyn Luke'a, ale mimo wszystko, wolałby go nie widywać. Na jego nieszczęście, w tygodniu dzwoni do niego Ashton, a kiedy nie odbiera, to ten od razu zjawia się w progu jego drzwi. Kilka razy też udaje mu się spotkać niby przypadkiem Caluma na mieście, czy też Luke'a, który składa niezapowiedziane wizyty. Wszyscy się o niego martwią i sprawdzają, czy nie robi czegoś głupiego.
Rozmowę, a raczej opowiadanie Luke'a, przerywa dźwięk dochodzący z telefonu Clifforda. Ten orientując się, że urządzenie leży na stoliku, od razu chciał je przechwycić, ale Hemmings był znacznie szybszy.
– Oddawaj, Luke – westchnął.
– Uu, Camilla. Któż to, po cóż to? – poruszył znacząco brwiami, a Michael od razu zaczął się denerwować.
– Luke, oddawaj to kurwa!
Takim oto sposobem jeden uciekał, a drugi go gonił. Blondyn za wszelką cenę chciał odczytać sms'a od tajemniczej dla niego dziewczyny. Gdy już mu się to udało, zatrzymał się w połowie kroku, przez co drugi na niego wpadł i tak obaj wylądowali na panelach przy schodach wiodących na górę. W tym samym czasie drzwi frontowe się otwierają, a w nich staje ojciec Michaela wraz z Ashtonem.
– O chuj – Ashton podbiegł do przyjaciół i ściągnął Michaela z Luke'a. – Nie pozwolę na zmianę jego orientacji, zapomnij, Hemmings.
– Ja?! To on na mnie leżał przecież.
– Cokolwiek mówisz, może być użyte przeciwko tobie – ostrzegł.
– Oddawaj – Michael wyrwał mu telefon z ręki i odczytał wiadomość.
Od: Camilla
Kiedy mogłabym się z nim zobaczyć?
– Kto to ten on? – Luke uniósł jedną brew, nadal siedząc na podłodze.
– Na pewno nie ty – odepchnął blondyna głowę. – A teraz oboje spieprzajcie stąd – warknął i pobiegł na górę.
Widział uśmiech na ustach ojca, a wcale nie chciał do niego doprowadzać. Chciał, by cierpiał tak samo, jak on albo i gorzej. Nienawidził go i przy każdej możliwej okazji mu to okazywał. Dziwił się jedynie widokiem Asha. Nic nie wspominał mu o wizycie, więc nie rozumiał, co on tutaj robił.
Wszedł do swojego pokoju i położył się na łóżku. Liczył, że jednak ona nie zaproponuje spotkania. Wolałby, żeby to było tylko pustymi słowami. Ale w końcu obiecał, więc nie mógł się teraz wycofać... A może zwyczajnie nie chciał?
~awenaqueen~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz