[Rozdział 11]
Wściekła odrzuciłam telefon na drugi koniec łóżka. Obiecał, a miał to w dupie. Czy on miał kogoś na boku? Po mojej głowie krążyły różne myśli i co jedna to gorsza. Ale od dziś nie interesowało mnie to. Wcześniej czy później wyda się, co robił. W tym czasie zaczęłam przeszukiwać spis kontaktów w celu odnalezienia numeru Michael'a. Po drodze jednak natknęłam się na kontakt, którego nie pamiętałam. Jared? No tak! Zapomniałam, że obiecałam mu kilka dni temu kawę.
Wystukałam na klawiaturze wiadomość do niego.
Do: Jared
Przepraszam, że o tej godzinie piszę. Pasuje ci jutro? Wiesz, ta kawa.
Od: Jared
Jasne i nie ma problemu. Leżę i się nudzę, więc twój sms jest mym zbawieniem :P
Pasuje ci koło dwunastej?
Do: Jared
Nie, mam szkołę. Może być popołudniu?
Od: Jared
To może odbiorę cię ze szkoły i pojedziemy?
Do: Jared
Hm, no ok.
Nagle do mojego pokoju weszła Alice, przerywając rozmowę z Jaredem. Patrzyłam na nią wściekle, nie rozumiejąc, czego chce o tej godzinie.
– Muszę ci coś wyznać – potarła swoje ramiona, a mnie ogarnął szok. – Idę na bal maturalny! – Wykrzyczała.
– I co mnie to obchodzi? – Nadal nie rozumiałam.
– Och, myślałam, że będziesz ciskać we mnie piorunami i mówić „zepsujesz całą imprezę" czy coś – uniosła wysoko brwi.
– Nie jestem taka, Alice – spojrzałam na ekran telefonu, ale chłopak już nie odpisał. Zablokowałam urządzenie i odłożyłam na szafkę nocną. – A teraz wyjdź, chcę mi się spać – odwróciłam się twarzą do ściany.
– Gdybyś chciała pogadać o Luke'u to wiesz, że ja i Ash znamy go najlepiej. Masz z nim problemy, to pogadaj z nami.
Zdziwiły mnie jej słowa. Miałam zwierzać się dziewczynie, która tak bardzo zniszczyła życie mojemu chłopakowi?
– Chyba sobie kpisz! – Wstałam wściekła. – Zniszczyłaś go i myślisz, że przyjdę do ciebie po radę albo wypłakać ci się w ramię? – Wymachiwałam rękoma. – Jesteś nienormalna!
– Wiem, co zrobiłam, okey?! – Krzyknęła. – Ale to nie zmienia faktu, że znam go doskonale! Przyjaźniłam się z nim od dziecięcych lat!
– Nie znasz go, zmienił się po tym, jak go zraniłaś!
Wszystkie emocje z dzisiejszego dnia po prostu chciałam wyładować na niej, łatwy cel.
– A ty niby znasz doskonale? – Prychnęła. – To gdzie teraz jest, hm? Nie widzę, by biegł do ciebie, gdy jesteś zła. Niespecjalnie spieszy się, by cię przeprosić.
Miała racje i to właśnie zabolało mnie dwa razy bardziej niż zwykłe bluźnierstwa. Luke nie był taki, jakim go poznałam. Może ja za wiele od niego wymagałam, ale na pewno przestało mu zależeć, by być na każde me zawołanie.
– Przepraszam – szepnęła, wychodząc z pokoju.
Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, co zauważyła. Nie byłam słaba... albo byłam. Bez niego byłam jak cień samej siebie. Otuliłam się ramionami i skuliłam na łóżku. Czy to możliwe bym to ja coś zrobiła? Zraziłam Luke'a? Wymagałam zbyt wiele? Może miał racje. Przecież gdyby mieszkał dalej w Sydney, widywalibyśmy się raz na miesiąc albo nawet rzadziej. Przesadzam...
awenaqueen:
Luke, ja przepsaasm.
Kocham cje i nie ciałabhm cie stacic.
penguinboy:
Ty piłaś? Maddy, dlaczego? To przez naszą rozmowę? Kochanie, przepraszam, nie chciałem byś przeze mnie cierpiała.
awenaqueen:
Zadzwoń, proszę.
penguinboy:
Już.
Otarłam łzy wierzchem dłoni, czekając na połączenie do niego. Na szczęście od razu zauważyłam jego zdjęcie jako zdjęcie kontaktu, które kiedyś ustawiłam. Odebrałam i przyłożyłam do ucha.
– Skarbie, jesteś w domu, prawda? – Spytał opanowany.
– T-Tak – nie dałam rady wstrzymywać łez. – Przepraszam, masz rację. Zachowuje się dziecinnie, ale po prostu j-ja boje się, że pewnego dnia odejdziesz.
Płakałam jak dziecko. Zawiniłam, a go to najwidoczniej odpychało.
– Co ty mówisz? Nigdzie się nie wybieram, doskonale o tym wiesz. Pracuję, ale to nie znaczy, że nie wrócę do ciebie – tłumiłam szloch. – Wcześniej czy później, ale zawsze wrócę do domu, w którym będziesz spała w naszym łóżku, w mojej bluzce. Teraz mam urwanie głowy, ale to nie znaczy, że to się kiedyś nie skończy. Już niedługo będę ciągle przy tobie, obiecuje... Choć pewnie już nie wierzysz w te słowa – zaśmiał się ironicznie.
– Wierzę – pociągnęłam nosem, uspokajając się. – Mógłbyś chociaż raz dziennie napisać głupie „hej"?
– Na tyle mam czasu – zaśmiał się. – Przepraszam, kocham cię.
– Ja ciebie też kocham...
– Idź spać, jest późno. Dobranoc, Maddy.
– Dobranoc, Lukey.
[Rozdział 12]
Tydzień później...
Stałam na moście i zerkałam w dół, opierając się o barierkę. Wiatr przeczesywal moje włosy, ale nie przeszkadzało mi to. Potrzebowałam świeżego powietrza, chwili ciszy, chwili dla siebie. Nie myślcie sobie, że coś się stało złego. Luke wrócił i nawet zauważyłam cień dawnego Luke'a. Znów wyjechał co prawda, ale obiecał, że wróci na bal, na który mnie zaprosił, co było dziwne. Ashley wykombinowała, by również pójść, ale nie chciała nic mówić Ash'owi, który również się tam wybiera i to z Alice u boku. Tsa, nawet się domyślałam, dlaczego blondynce tak zależało na tym. Chrisa zostawi pod opieką przyszłych rodziców, co ich obu niezmiernie ucieszyło. Dodatkowo Mike jest wujkiem, więc rozumiecie. Celesty również szła z Calum'em, zapowiadał się miły wieczór, choć nie byłam co do tego taka pewna.
Wzdycham głęboko, zerkając w niebo. Ja zdobyłam nowego przyjaciela, którym był Jared. Okazał się miły i sympatyczny. Przy kawie uprzedziłam go, że mam chłopaka, na co tylko się zaśmiał i nie komentował. Od tamtej pory wychodziliśmy regularnie, dzięki czemu nie brakowało mi tak bardzo obecności Luke'a. W pewnym sensie czułam, że to złe, ale w sumie...
– Co taka dama robi w tak obskurnym miejscu, jak opuszczony most za miastem?
Słysząc głos, napięłam wszystkie mięśnie. Na szczęście dotarło do mnie, do kogo on należał.
– A co taki dżentelmen tu robi? – Odwracam się do niego.
– Szukam damy – oboje parsknęliśmy śmiechem.
– Śledzisz mnie? – Wywrócił oczami.
– Czasem to ja się czuje śledzony – oparł się o barierkę. – Czasem nawet częściej niż bym sobie tego życzył. Chyba... – uciął, spoglądając na mnie. – Nieważne zresztą.
– Wiesz, odpowiadając na twoje pytanie – spojrzałam znów w dół – jestem tutaj, by odetchnąć. Czuje się przytłoczona.
– To możliwe. Mieszkasz z przybrana siostrą, której nie znosisz. Twoje dwie przyjaciółki mają dzieci i czujesz się odepchnięta, a trzecia jest z innej bajki. Chłopak nie ma czasu, by cię wysłuchać, a przyjaciele nie mają czasu, bo mają rodziny. Nie dziwię się.
Wiedział. Od pierwszego dnia zdawał sobie sprawę z moich problemów, jakby czytał w moich myślach. Czasem wiedział coś, nim sama do tego doszłam. Mimo iż niedawno dopiero się przed nim otworzyłam, on zdawał się i tak mnie dobrze znać. Jared. To imię nadal krąży mi po głowie, zostawiając za sobą pytania: Kto to? Skąd go znam? Skąd on zna mnie?
Jest tajemniczy, czasem przerażający. Stojąc z nim na starym moście, którego nikt nie używa, dopiero zdałam sobie sprawę, że jednak nie do końca mu ufam. Moje serce przyspieszyło, a strach objął mnie całą. Spojrzał na mnie kątem oka.
– Panikujesz? Bo odgadłem twoje myśli?
Na szczęście raczej nie odgadł prawdziwej przyczyny.
– No bo chyba się mnie nie boisz, prawda? – podparł się tylko lewym przedramieniem o barierkę. – Niemożliwe – założył kosmyk moich włosów za ucho.
– Wracajmy. I tak nie odpocznę przy tobie, więc co za różnica.
Nagle zaczął się śmiać, a nawet popłakał się ze śmiechu. Mówiłam, czasem potrafił mnie przerazić.
– Rany, jesteś niesamowicie dziwna – objął mnie ramieniem. – Ale odwiozę cię do domu.
Atmosfera zelżała, a ja czułam się na nowo komfortowo w jego towarzystwie.
[Rozdział 13]
awenaqueen:
Luke, gdzie jesteś?
Miałeś być 20 min temu!
Dostarczono
Nie wyświetlono
18:13
awenaqueen:
Nie żartuj, że się nie zjawisz...
Dostarczono
Nie wyświetlono
18:19
awenaqueen:
To jakiś żart?!
Dostarczono
Nie wyświetlono
18:24
awenaqueen:
Dziękuję.
Zniszczyłeś wszystko.
Jesteś dupkiem, Luke.
Chciałam, by ten wieczór był wyjątkowy, ale wszystko zniszczyłeś.
Nienawidzę cię!
Dostarczono
Nie wyświetlono
18:27
[Rozdział 14]
Gapiłam się w telefon, ale tam ciągle widniał napis „nie wyświetlono". W końcu nie wytrzymałam i zaczęłam płakać. Kucnęłam, nie mając sił, by ustać na własnych nogach. Albo to wina szpilek, albo tego bólu w sercu. Obiecał, że przyjedzie, że będzie tutaj na mnie czekać. Kłamał. Sam mnie zaprosił, ale postanowił mnie wystawić. Co ja mam teraz zrobić? Wrócić do domu? Iść na bal bez partnera?
– Nie płacz – usłyszałam za sobą znajomy głos. – Za pięknie dziś wyglądasz, byś mogła płakać. Ba, nigdy nie powinnaś.
– Jared, to zły moment – podniosłam się i otarłam policzki.
Chłopak podał mi chusteczkę, uśmiechając się lekko.
– To dobry moment. Dziś jest bal, prawda? Luke się nie zjawił, co dalej? – Ubrany był całkiem elegancko.
Przecież nie wybiera się na bal, więc...?
– Wracam do domu, mam jak idiotka iść sama? – Prychnęłam.
– Kto powiedział, że sama? – Uniósł jedną brew. – Z chęcią ci potowarzyszę dzisiejszego wieczoru.
Skłonił się lekko. Zaśmiałam się przez łzy.
– Jesteś dziwny. Zjawiasz się zawsze, gdy tego potrzebuje, a nawet sama o tym nie wiem – spuścił głowę, uśmiechając się szerzej.
– Jestem twoim przyjacielem, a przyjaciele pomagają sobie w potrzebie.
Nawet nie zwróciłam uwagi, jak sprytnie ominął odpowiedź na moje pytanie. Ten chłopak pojawił się w moim życiu tak nagle, a czułam, że jest kimś ważnym.
– Mówiłem już, jak pięknie wyglądasz? – Szepnął mi na ucho, gdy wchodziliśmy na teren szkoły.
– Nie musisz mówić, stroiłam się sama – zaśmiał się.
– Cóż za skromność, panienko.
Dzięki jego obecność, choć na chwilę oderwałam się od myślenia o blondynie. Jared cały czas mnie zagadywał, aż przyszedł moment, gdy chciał pogadać z kimś znajomym. W tym czasie ja podeszłam do Celesty siedzącej przy stoliku i pijącą poncz. Ciągle nie widziałam Ashley, co było dużym zaskoczeniem, przecież miała się zjawić.
– Hej – usiadłam obok przyjaciółki.
– Cześć – przechyliła cały kubek. – Nie pytaj.
– Ok... Wiesz gdzie Ashley? – Zaczęłam rozglądać się po sali.
– Z tego, co wiem, to zrezygnowała – wzruszyła ramionami. – Za to on chyba nie – kiwnęła głową w tłum.
Podążyłam za jej wzrokiem i napotkałam Ash'a tańczącego z Alice.
– Och... – mruknęłam i powróciłam wzrokiem na Cel. – Co ty robisz?
– Zdjęcie. Ashley zaraz tu wparuje, jak je zobaczy – wyszczerzyła się.
– To chyba zły pomysł. Będą kłopoty – pokiwałam głową.
– Kłopoty są i zawsze będą tylko czasem większe, a czasem mniejsze. Bez różnicy. Nie będę udawać, że Ash'a tutaj nie ma.
Z jednej strony miała racje, ale z drugiej... Nie chciałam, by stało się dziś jeszcze coś złego.
– Zaraz wracam – powiedziała i zniknęła gdzieś w tłumie.
Położyłam głowę na stoliku, ale nie dane było mi długo tak poleżeć. Poczułam na swoim ramieniu czyjaś zimną dłoń.
– Alice? – Zdziwiłam się.
– Przyszłaś z Luke'm?
– Nie. Postanowił mnie wystawić. Mam to gdzieś – wstałam i chciałam jak najszybciej znaleźć Jareda, ale ręka Alice mi to uniemożliwiała.
– Jesteś tu z Jaredem? – Spytała z wyrzutem.
– Co cię to obchodzi? – Wyrwałam rękę. – Nie twój interes.
– Jared nie jest tym, za kogo go bierzesz. To podły bydlak, który niszczy twój związek z Luke'm nie widzisz tego? – Nie rozumiałam jej, choć nim zadałam pytanie, które samo się nasunęło, przypomniałam sobie dzisiejszy poranek, jak to Jared i Alice się spotkali.
Jej mina wtedy... Jakby zobaczyła ducha zmarłej osoby. On się tylko uśmiechał, nie komentując, ani się nie witając. Czyli skądś się znali, ale... skąd? *załącznik*
– Znasz go?
Już chciała mi odpowiedzieć, ale pojawił się główny bohater naszej sprzeczki.
– Hej – przywitał się. – Zostawiam cię na chwilę samą, a ty kłócisz się z siostrą.
– Obserwujesz mnie, że wiesz takie rzeczy? – Nie wytrzymałam.
Miałam dość tych tajemnic, chciałam znać prawdę.
– Szedłem w waszą stronę i zauważyłem, jak się szarpiecie – spojrzał się na Alice – a teraz wybacz, ale porywam Maddy.
Złapał mnie za rękę, pociągając w tłum. Bał się, że rudowłosa powie o dwa słowa za dużo, czy co? Ona nawet bała się słowem odezwać, a co dopiero wygadać się przy nim. Zastanawiałam się, co jest grane do cholery.
[Rozdział 15]
*Alice*
Podczas tańca z Ash'em nie mogłam nawet na chwilę przestać rozmyślać. Tak bardzo się bałam spojrzeć w oczy Jaredowi. Wszystkie wspomnienia wróciły w ułamku sekundy dziś rano. Jego lodowaty wzrok nic się nie zmienił. Wciąż za tymi tęczówkami krył się przebiegły gnojek. Szkoda, że Maddy mi nie wierzyła, starałam się jej uświadomić, że to on niszczy jej związek, ale wyszło, jak wyszło. Nie dziwiłam się jej. W jej oczach byłam zwykłą suką, która niegdyś cholernie zdradziła Luke'a i teraz chcę nagle dla niego jak najlepiej. Mimo wszystko jesteśmy teraz siostrami, a ja nie chciałam, by cierpiała i to jeszcze przez niego. Już wystarczy, że jedna z nas przeżyła koszmar.
Nagle w tłumie zauważyłam Ashley, która mordowała mnie wzrokiem. To jasne, kochała Ashton'a, ale on nigdy nie powiedział, że czuje do niej coś więcej poza pociągiem seksualnym. Przykro mi, że to ja musiałam zawsze być tą najgorszą, ale zawsze działo się coś, co musiało być związanego ze mną. Ugh, nie umiem wyjaśnić.
– Alice, czemu tak się rozglądasz? – Spytał, spoglądając w moje oczy.
– Nic po prostu... Martwię się o Maddy, wiesz... – spojrzałam na jego koszulę. – Boje się, że oni się rozejdą, chciałabym im jakoś pomóc, Ash.
– Nie rozejdą się. On ją kocha nad życie, ona również. To niemożliwe. Nie zaprzątaj sobie nimi głowy, nie dziś, ok? – Założył kosmyk moich włosów za ucho.
– Jasne.
Mimo że przyznałam mu racje, to nie zamierzałam olewać siostry. Nie pozwolę Jaredowi zniszczyć jej życia, nawet jeśli się go tak cholernie boję. Luke, gdzie ty jesteś?
[Rozdział 16]
Zmęczona postanowiłam pójść do toalety i chwilę ochłonąć. Jared praktycznie nie odstępował mnie na krok, co było przerażające. Tak jakby bał się, że Alice może dokończyć swą myśl. Postanowiłam, że na dziś starczy zabawy. Wyszłam z łazienki i podeszłam do Celesty, która namiętnie przepraszała Caluma.
– Nie chcę wam przeszkadzać, ale jakby co, to ja już się zmywam – popatrzyli na mnie dziwnie.
– To pomóż Mironi zajmować się małym Chrisem. – Za to, co powiedział, oberwał od Cel w ramię.
– Stul dziób, głąbie.
– Kocham – zrobił dzióbek.
– A spadaj – odepchnęła go i poszła w tłum.
– Ja nie rozumiem bab.
Zaśmiałam się na jego słowa. Odszukałam jeszcze wzrokiem Jareda, który wgapiał się we mnie z jakby lekką złością. Ale dlaczego? Bo rozmawiałam z przyjaciółmi? Podeszłam do niego z uśmiechem.
– Możemy wracać? Jestem zmęczona dzisiejszym dniem – poprosiłam.
– Jasne, skarbie. – Nie rozumiałam, dlaczego tak mnie nazwał, ale nie miałam ochoty więcej rozmyślać.
Podczas drogi postanowiłam zdjąć niewygodne buty i przemierzać drogę na boso. Panowała pomiędzy nami cisza, która niespecjalnie mi przeszkadzała. Dawała chwilę wytchnienia, choć wiedziałam, że ledwo przekroczę próg domu, to się rozpłaczę.
– Wiesz, że cię polubiłem, prawda? – Odezwał się nagle.
Spojrzałam na niego i dopiero poczułam, jak moje oczy się zaszkliły.
– Do czego zmierzasz?
– Bo wiesz, Alice i ja się znamy. Nie lubimy się – spojrzał na mnie kątem oka. – Rozgaduje na mój temat plotki, które nie są prawdziwe. Mówiła ci coś o mnie?
– N–Nie... – zająknęłam się. – Wtedy szarpała się ze mną, bo miała pretensje, że nie ma Luke'a.
– Rozumiem.
Gdy znaleźliśmy się pod moim domem, odwróciłam się przodem do Jareda.
– Bardzo ci dziękuję za dziś. Gdyby nie ty, to pewnie przesiedziałabym cały ten czas w domu na płaczu – zaśmiałam się ironicznie.
– Nie ma za co – uniósł mój podbródek. – Chcę, byś wiedziała, że mimo tego, co się między nami wydarzy, szczerzę cię polubiłem – ściągnęłam brwi. – Ja po prostu chcę się zemścić.
– C–Co?
Nie odpowiedział, tylko delikatnie mnie pocałował. Stałam cała skamieniała. Nie wiedziałam, co się dzieje i dlaczego. Zemsta? Jaka zemsta? Dlaczego po tych słowach nagle mnie zaczął całować?! DLACZEGO GO NIE ODPYCHAM?!
Gdy się odsunął, mrugałam nie wiedząc, co dalej.
– Przez Luke'a musisz tak cierpieć, wybacz mi, skarbie – przejechał delikatnie wierzchem swojej dłoni po moim policzku. – Ja po prostu chcę, by on zapłacił mi za wszystko.
Co on do mnie mówi?!
[Rozdział 17]
*Roni*
Mimo że na początku byłam tak średnio zadowolona z podrzucenia nam Chrisa, to po dłuższym przebywaniu z tym malcem, przyznałam, że jest słodki. Mike chciał się nim zajmować, ale proszę was, kto normalny dałby dziecko pod opiekę innemu dziecku? No na pewno nie przyszła matka. Maluch nie robił nam większych problemów, tylko raz się obudził i zażądał jedzonka, a teraz spał jak aniołek.
Opieram się o łóżeczko, które niedługo miało należeć do moich dzieci. Dotknęłam swojego brzucha, uśmiechając się pod nosem. Niespodziewanie ktoś zrobił dokładnie to samo, przytulając się do mnie od tyłu.
– Będziesz dobrą matką, maleńka – szepnął mi na ucho.
– No ja to wiem, ale czy ty będzie dobrym ojcem, to chyba każdy będzie polemizował – dogryzłam.
– No dzięki – żachnął się.
Naszą dalszą konwersację przerwało walenie do drzwi.
– Otwórz, bo jak się Chris obudzi, to ci osobiście jaja urwę! – Warknęłam szeptem.
– Zawsze mnie się obrywa, a ja Bogu winny człowiek! – Wyrzucił ręce w powietrze, szybko ulatniając się z pokoiku.
Gdy spojrzałam do wnętrza łóżeczka, zauważyłam, że maluch już nie śpi, tylko macha rączkami. No zabije gościa i Mike'a, zabije!
– Hektor! – Zawołałam psa.
Przybiegł do mnie, a ja wzięłam Chrisa na ręce.
– Patrz, kto przyszedł – wskazałam na psa, który szczęśliwy merdał ogonem.
Maluch zaczął się śmiać, a ja niecierpliwić. Tak być nie może. Odłożyłam dziecko do łóżeczka i zbiegłam szybko na dół.
– Luke? Ty nie na balu? – Zdziwiłam się na jego widok pod drzwiami.
– Co się dzieje, powiedz wreszcie, a nie owijasz w bawełnę! – Oho, Mike się zdenerwował.
– Drugi raz to zrobił, ale nie myślałem, że ona taka jest. Zresztą po Alice też się tego nie spodziewałem – mówił kompletnie bez ładu i składu.
– Luke...
– Całował się z Maddy, a ona go nie odepchnęła... – gapił się ślepo w punkt na podłodze przede mną.
– Co ty bredzisz?! – Teraz to ja się zdenerwowałam.
– Zabiję go, tym razem go po prostu zabiję. Nie, nie dam rady się powstrzymać – odwrócił się gwałtownie i ruszył przed siebie.
– Cholera...
Mike zaczął szybko naciągać trampki na nogi. Czy tylko ja nie rozumiem, co się właśnie wydarzyło?
– Wrócę późno, bo muszę zatrzymać tego debila – pocałował mnie na odchodne i wybiegł za Luke'm.
[Rozdział 18]
*Alice*
Obudziłam się, czując pierwsze promienie słońca, ogrzewające moją twarz. Czułam się niesamowicie, a uśmiech sam cisnął mi się na usta na wspomnienie poprzedniego wieczoru. Nawet zapomniałam o tym całym syfie z Jaredem, tak bardzo Ashton zajął moje myśli. To była najwspanialsza noc. Zapomniałam o problemach, choć pewnie czekała mnie ich masa. Wstałam i rozejrzałam się po pokoju w moim domu. Jak dobrze, że rodzice wyjechali na weekend. Wszystko pewnie byłoby jeszcze wspanialsze, gdybym nie usłyszała krzyków.
– Luke? – Zdziwiłam się.
Szybko jednak mi to minęło, gdy zdałam sobie sprawę z kim wczoraj Maddy była na balu. Cholera.
Naciągnęłam na siebie białą koszulę Ashton'a i wyszłam do przedpokoju, gdzie omal nie staranował mnie Hemmings. Zmierzył mnie wzrokiem pełnym pogardy.
– Obie jesteście siebie warte.
Tyle szumu o to, że był razem z nią na balu? Minął mnie i zbiegł na dół, a ja usłyszałam głośny płacz Maddy. Nie zwlekając, pobiegłam do jej pokoju, zastając ją klęczącą na podłodze. Momentalnie padłam obok niej i przytuliłam.
– Boże, ostrzegałam cię Maddy.
– O-On z-zerwał... T-To k-koniec – zaniosła się większym szlochem.
– Wróci, zobaczysz. Zbyt wiele dla niego znaczysz – gładziłam ją po plecach. – Błagam, nie płacz. Nie pozwolimy, by Jared osiągnął swój cel. Ashton! – Zawołałam głośno.
Wpadł do pokoju, a jego oczy rozszerzyły się na nasz widok.
– Musisz pogadać z Luke'm– moje spojrzenie mówiło samo za siebie, bo Ash niewidocznie skinął głową i wyszedł.
Cały czar z poranka prysł jak bańka mydlana, a skąd ja wiedziałam, że tak będzie? Bo kurwa przeżywałam to już drugi raz.
[Rozdział 19]
*Luke*
Spóźniłem się, zdawałem sobie z tego doskonale sprawę. Maddy mi nie odpisywała, w ogóle się nie dziwiłem, skoro napisała, że mnie nienawidzi. Cholera, to nie tak, nie tak to miało wyglądać. Tyle razy ją przepraszałem, obiecywałem, ale nie wychodziło. Wszystko wina tego, jak bardzo skupiałem się na swojej przeszłości, ale wreszcie zrozumiałem, jak wielki to był błąd. Obsesyjnie szukałem Jareda i wieści o nim. Wszystko, czego się dowiedziałem, wcale nie należało do miłych wiadomości roku. Teraz jednak musiałem o tym zapomnieć i zrobić wszystko, by Maddy mi wybaczyła. Teraz naprawdę pragnąłem wrócić do dawnego trybu życia.
Nagle zatrzymuję się pod dobrze znanym mi domem i zaczynam walić w drewniane drzwi. Po chwili otwiera mi Michael z niemałym szokiem.
– Stary, co ty tu robisz? – Pyta, a ja nie umiem odpowiedzieć.
– Ja tego nie mogę... ja myślę...
Motałem się, ale jak mogłem dopuścić do siebie myśl, że to przed chwilą zdarzyło się naprawdę? Jeśli tak bym zrobił, to bym go zabił, zabił Jareda.
– Luke? Ty nie na balu? – Usłyszałem gdzieś głos Roni, ale znów niespecjalnie mnie to interesowało.
– Co się dzieje, powiedz wreszcie, a nie owijasz w bawełnę! – Michael przywrócił mnie do pionu.
– Drugi raz to zrobił, ale nie myślałem, że ona taka jest. Zresztą po Alice też się tego nie spodziewałem – czułem, jak mój oddech przyspiesza, a mnie zalewa fala gniewu.
– Luke...
– Całował się z Maddy, a ona go nie odepchnęła... – I w tym momencie, wyłączyłem moje złudne nadzieje. To się wydarzyło, nie oszukam się.
– Co ty bredzisz?! – Krzyknęła.
– Zabiję go, tym razem go po prostu zabiję. Nie, nie dam rady się powstrzymać.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem szukać tego skurwysuna. Oczywiście musiałem pójść pod jej dom, bo tam go widziałem. Może nawet teraz weszli do domu?! Nie, po prostu rozpierdolę go na kawałki!
– Stary, spokojnie! – Na drodze stanął mi Michael, który zdawał się przerażony moim wybuchem.
– Jak mam być spokojny, kiedy moją dziewczynę całuje inny, a ona mu na to pozwala?! – Odpycham Mike'a od siebie. Pomogło.
– To jakaś chora pomyłka, Luke. – Starał się, ale to gówno dawało. – Pomyśl racjonalnie. Maddy nigdy by tego nie zrobiła, przecież cię kocha.
Zaśmiałem się.
– Chyba już nie. Może najwidoczniej to moja wina, tak, na pewno tak będzie mówić.
Złość przemieniła się w śmiech, śmiech rozpaczy. Usiadłem na krawężniku i powoli śmiech zastępowały smutek i żal. Może to moja wina? Nie twoja. Może zerwała ze mną i tak naprawdę nie powinienem być zły? To był Jared, nie zerwała, zdradziła.
– Tak, masz racje – szepnąłem.
– Co? – Zaciekawił się Mike.
Nawet nie wiem, kiedy usiadł obok mnie.
– Myślę, że ma racje – spojrzałem na niego, mrużąc powieki.
– Ale... kto?
– Jutro to z nią wyjaśnię. Tak, jutro...
Wstałem i pokierowałem się do swojego domu. Jutro zakończę to raz na zawsze. Zakończę moje piekło.
***
Wstałem skoro świt i przygotowałem już moją wypowiedź na spotkanie z Maddy. Moja podświadomość miała racje. Zaufałem jej i mnie pokarano. Ubrany i w pełni gotów wyszedłem z domu. Droga do domu Maddy nie była specjalnie daleka, zadbałem o to zupełnie niepotrzebnie. Straciłem tylko moją ceną przestrzeń osobista, którą pewnie teraz miała codziennie zakłócać. Nie pukałem do jej domu, bo po co? Od razu pokierowałem się do jej pokoju, dziś nie chciałem wchodzić oknem. Byłem prawie pewien, że na dole widziałem buty Ash'a, ale może mi się zdawało? W końcu, co jego buty robiłyby u niej?
Wszedłem do jej pokoju bez pukania, za bardzo byłem zajęty myśleniem, by pamiętać o takich błahych sprawach. Siedziała na krześle przy biurku, ale jej wzrok szybko znalazł się na mnie. Wyjęła słuchawki z uszu i stanęła naprzeciwko mnie. Jej wzrok mówił o zmęczeniu, ale nie mogłem dać się zwieść. Tym razem nie byłem tu, by przepraszać.
– Luke... – zaczęła, ale to ja tu miałem sprawę.
– Chciałbym, byś oddała mi klucze od domu. Mojego domu – zaznaczyłem. Ściągnęła brwi zdziwiona, ale nawet nie ruszyła się z miejsca. – Możesz mi je zwrócić?
– A-Ale dlaczego?
– Bo nie chcę, byś je miała, skoro nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Takie to dziwne, że proszę o klucze, które już ci się nie przydadzą? – Powoli zaczynałem się denerwować.
Takie było moje postanowienie. Nie chciałem znów robić zadymy, im wszystkim o to chodziło. Chcieli mnie sprowokować i znów oddać do czubków. Postanowiłem więc rozegrać to na spokojnie. Chciałem tylko powiedzieć jej, by trzymała się ode mnie z daleka i oddała klucze. Czyż to nie najlepsze wyjście?
– O czym ty mówisz? P-Przecież nie zerwaliśmy... – Jej wyraz twarzy sprawiał, że bardziej się irytowałem...
Może to powód mojego zranienia. Najchętniej przytuliłbym ją i powiedział, jak bardzo ją kocham, ale nie mogłem tego zrobić. To oznaka słabości, a ja nie mogłem być słaby.
– Nie? Wydawało mi się, że tak – udałem głupiego. – Tak czy inaczej, ja przynajmniej nie lizałem się z inną tylko dlatego, że nie udało ci się czegoś zrobić – widziałem, jak jej oczy się szklą, ale nie mogłem się złamać. – To, co z tymi kluczami?
– L-Luke, to nie tak... – zaczęła płakać. – Jared zabrał mnie na bal, byłam zła i zawiedziona, że znów mnie oszukałeś, ale pomiędzy mną a nim niczego nie ma, przysięgam! – Podbiegła do mnie, chwytając za kołnierz kurtki.
Odepchnąłem ją, trochę zbyt mocno ściskając za jej nadgarstki, wiedziałem to.
– Nie obchodzi mnie to! Jesteś taka sama jak Alice! Widać, że siostry – zakpiłem. – Klucze masz oddać któremuś z chłopaków, skoro teraz to dla ciebie taki problem. Daj mi święty spokój.
Wycofywałem się, czując, że jednak nie dam rady zdobyć kluczy. Nie, nie dlatego, że ona mi ich nie chciała dać. Powód leżał gdzieś indziej, gdzieś zakopany w moim sercu, które bolało, gdy płakała i wszystko tłumaczyła. Czułem, że mogę się złamać i po prostu udać, że takie wydarzenie nie miało miejsca... przecież nie da się wymazać, więc dlaczego usilnie gdzieś w głębi pragnąłem to zrobić?
– Luke, błagam, uwierz mi! – Chwyciła mnie za rękę.
– Maddy, kurwa, daj mi spokój! – Wyszedłem szybko, trzaskając drzwiami od jej pokoju.
Na moje nieszczęście, w korytarzu zobaczyłem Alice w samej koszuli, co na początku jakoś nie zwróciło mojej uwagi. Zmierzyłem ją przekpiwczym wzrokiem.
– Obie jesteście siebie warte.
Podsumowałem i zbiegłem na dół. Miałem dość, dzień się zaczął, a ja miałem go zwyczajnie dość.
– Hej, co ty tak... – spojrzałem przelotnie na Asha, nim wyszedłem.
Wyglądał na zdezorientowanego i podejrzliwego, ale miałem to gdzieś... Chwila... koszula, buty... Zatrzymałem się w pół kroku i odwróciłem w kierunku domu, z którego wybiegłem. Ashton przespał się z Alice?!
[Rozdział 20]
Leżałem w łóżku zmęczony porankiem. Nie miałem sił na nic, nawet, by coś zjeść. Burczało mi w brzuchu, bo to nienormalne bym nic nie jadł, gdy zazwyczaj pochłaniam tonę żarcia. Teraz po prostu czułem, że to nie ma sensu. Znów wszystko go nie miało. Straciłem grunt, straciłem ją. Wszystko było jakieś inne, a minęło dopiero kilka godzin.
Już prawie zasypiałem, gdy do pokoju wbiła mi cała gromada. Otworzyłem jedno oko, widząc przy moim łóżku Ash'a, Mike'a i Cal'a. Och, no to się zacznie. Mruknąłem coś i przekręciłem się na drugi bok, twarzą do ściany.
– Natychmiast wstawaj, Hemmings! – Rozkazał Michael.
– Yhym – znów mruknąłem i starałem się zasnąć.
– Żadne „yhym" tylko wstawaj! Musimy pogadać.
– Daj żyć, Hood.
– Nie damy ci żyć, dopóki sobie czegoś nie wyjaśnimy, a raczej ty tego nie zrobisz. – Swoje trzy grosze wpierdzielił Irwin.
Odwróciłem się na plecy i założyłem ręce za głowę, patrząc na nich wyczekująco.
– Słucham, co macie do zakomunikowania?
– On sobie żarty jakieś robi czy co? – Fuknął Hood do Ash'a.
– Nie, zachowuje się gorzej niż pięcioletnie dziecko – wywrócił oczami.
– Powiedział przyjaciel za dychę – zmrużyłem powieki.
– Słuchaj, mam gdzieś twoje humorki. – Stracił cierpliwość? Tak szybko? – Masz porozmawiać z Maddy na spokojnie, a nie wyciągać pochopne wnioski!
– Och, dzięki za radę. Pozwól, że też ci ją dam – wstałem. – Zajmij się swoim synem, a nie sprawdzaniem bielizny Alice – uśmiechnąłem się sztucznie, co go podjudziło. Gdyby nie Cal, pewnie by mi przywalił.
– Chwila, co?! – Michael przerzucał wzrok ze mnie na loczka.
– Nic, nie słuchaj go – nie spuszczał ze mnie wzroku.
– Pewnie, nie słuchaj mnie. Nikt niech mnie nie słucha, będę miał święty spokój. – Na nowo ułożyłem się na łóżku.
– Kurwa mać, Luke! – Michael się uniósł. – Mamy ci przypomnieć, ile ty prosiłeś ją o wybaczenie?! – Spojrzałem na niego niepewnie. – To ci przypomnimy, skoro tego potrzebujesz.
– Pierwsza, która była na dniach: prosiłeś ją o wybaczenie i obiecywałeś, że już jej nie zawiedziesz, wybaczyła. A ty co? Nie pojawiasz się na balu i po raz kolejny łamiesz obietnicę – wygłosił Calum z rękoma w kieszeniach spodni.
– Druga, która była tak głupia, a jednak nas też nastawiłeś przeciwko Maddy: nie odzywała się kilka dni, a ty zrobiłeś szopkę, że miała cię w dupie. Prosiłeś o wybaczenie, wybaczyła – dodał Irwin, a mi coraz ciężej było utrzymać z nimi kontakt wzrokowy. Nie rozumiem, dlaczego?
– Trzecia... kurwa nieważne – Michael najwidoczniej miał dość. – Rozumiesz, co ci chcemy przez to powiedzieć?! – Przełknąłem ślinę. – Zawiniłeś tak wiele razy, tak wiele razy byś już ją stracił, ale ona za każdym razem ci wybaczała i nie miała za złe. Nawet gdy nie powiedziałeś o Cel, nie robiła ci wyrzutów! – Calum spojrzał na niego jak na debila.
– Rusz dupę, Hemmings – powiedział spokojnie Ash. – Chyba nie chcesz jej stracić. To jej pierwsza potyczka, nawet jeśli się z nim całowała, to nie jest to dla ciebie dziwne? – Zmarszczyłem brwi. – Nagle w jej życiu pojawia się Jared, zbliża, staje się jej przyjacielem, wie, że nie dasz rady być jej partnerem na balu i sprytnie to wykorzystuje. Nie jest to dziwne? – Ponowił pytanie. – Że pocałował ją akurat w momencie, gdy mogłeś to zauważyć?
Niewidocznie dla nich zacisnąłem dłonie w pięści za głową. To, co mówił... w tym mogła być prawda. Pojawił się, bo chciał... no właśnie. Co on tak właściwie chciał osiągnąć?
– Co, jeśli pojawił się nieprzypadkowo i specjalnie chciał rozwalić twój związek? – Calum wyglądał na intensywnie myślącego.
– Może zamiast naskakiwać tak na moją siostrę, wysłuchałbyś jej? – Michael, gdyby mógł, na pewno zabiłby mnie wzrokiem.
Miałem tego dość. Tych pożerających mnie spojrzeń i wyrzutów sumienia, które i tak nie dawały mi spać ani jeść od rana. Mieli racje i to jest najgorsze. Dałem się zwabić w jego pułapkę, zagrałem tak, jak chciał.
Usiadłem, zaczynając rozmyślać.
– Pojawił się w momencie, gdy sam zacząłem go szukać – szepnąłem do siebie.
– Szukałeś go? – Zdziwił się Ash.
– Stary, dlatego wyjeżdżałeś? – Clifford najwidoczniej był zawiedziony.
– Po prostu mnie to dusiło, jasne? – Wkurzyłem się. – Ciekawe, jak ty byś zareagował, widząc zmarłą osobę, chodzącą ci pod nosem i perfidnie śmiejącą ci się w twarz! – Krzyknąłem, wstając.
– Luke...
– Chciałem sprawdzić, czy mam omamy, czy on naprawdę żyje! – Nie słuchałem Ash'a, który chciał przerwać mój napad. – Chcieli mnie zamknąć, leczyli mnie z jego winy! Wszyscy mi mówili, że go zabiłem! Ani przez sekundę nigdy tego nie żałowałem, żałowałem tylko, że z taką łatwością zmarnowałem swoje życie! – Nagle poczułem, jak wszystko ze mnie ulatuje. – Ale sam sobie zawiniłem... Przepraszam, Ash.
Wyminąłem ich tak po prostu, czując potrzebę wyjścia na świeże powietrze. Od dawna chciałem to powiedzieć, chciałem go przeprosić, ale nigdy nie wiedziałem, jak to zrobić, a teraz to po prostu samo ze mnie wyszło. Skoro i tak byłem przegrany, to dlaczego nie spróbować coś odzyskać? Dlaczego nie mógłbym po raz kolejny jej przeprosić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz