niedziela, 27 sierpnia 2023

Shadow in Light cz.1-6 [Porzucone]

 


[Prolog]

Light

    – Nie boisz się? – spytałem.

    – Czego? – prychnął. – Najgorsze mam za sobą, teraz tylko pozostaje mi z tym żyć.

    – Podziwiam cię trochę – wyznałem, patrząc w szklankę napełnioną trunkiem.

    – Za co niby? – zdziwił się.

    – Ja... Ja...

    – Jeśli jesteś gejem...

    – Nie jestem – odparłem trochę agresywniej, niż planowałem. Chłopak uśmiechnął się do siebie, po czym poklepał mnie po ramieniu.

    – Nie ma nic trudniejszego, niż przyznanie się przed samym sobą, wiesz? – westchnął. – Bo jeśli sam to zaakceptujesz, wtedy reszta świata przestaje mieć znaczenie.

    Po tych słowach odszedł, a ja czułem wzbierającą we mnie złość.

    „Źli jesteśmy wtedy, gdy ktoś powie nam prawdę, a my za wszelką cenę zaprzeczamy."

And Shadow

    – Jennie, przecież widzę, że coś jest nie tak... – Westchnęłam głęboko, nic nie wiedzieli. Nie mogli.

    – Uwierz mi wszystko, jest w porządku. Zresztą, kto by się tym przejmował? – Zaśmiałam się lekko, starając się zmienić jego zdanie.

    – Ja, ja bym się przejmował. Wiem, że nic nie jest w porządku. Pamiętaj, że możesz mi zaufać, Jen. – Skinęłam głową i rzuciłam ostatni firmowy uśmieszek do bruneta i wróciłam do segregowania farb. Nie mogę się złamać, muszę być silna.

    „Czasami uśmiech wystarczy, aby przekonać wszystkich, że wszystko jest w porządku."



[Rozdział 1]

Nathan

    – Będę dziś pracował w domu – oznajmiłem, wzdychając.

    – Oczywiście, życzę miłego dnia, panie Evan. – Uśmiech mojej asystentki był najpiękniejszym na ziemi. On sprawiał, że chciało mi się pracować.

    Chwyciłem do ręki teczkę z ważnymi dokumentami i wyszedłem z budynku. Auto już czekało na mnie przed wyjściem, więc wsiadłem do niego, rzucając teczkę na siedzenie obok. Nie miałem ochoty wracać do mojego domu, wiedząc, że czeka tam na mnie kobieta, z którą miałem się niedługo ożenić. Nie kochałem jej ani ona mnie. Omijaliśmy się, czasem rozmawialiśmy, ale nic szczególnego nas nie łączyło. Chociaż... Jedynie łączyła nas umowa. Ani ona, ani ja nie mogliśmy spotykać się z nikim na boku. Jakie mieliśmy z tego korzyści? Ona moje pieniądze, a ja reputacje. Według mojego ojca potrzebowałem żony, by godnie reprezentować jego kancelarię adwokacką. Nie miałem pojęcia, co ma posiadanie kobiety do tejże pracy, ale nie chciałem się z nim kłócić. Moja siostra to zrobiła i do tej pory jej nienawidzą. To ich córka, a mimo to i tak trzymają się sztywno swoich reguł.

    Chciałem być w dobrych relacjach z rodziną, choć to wymagało ogromnego poświęcenia. Sam nie byłem pewien czy w przyszłości nie będę tego żałował. Lubiłem swoją pracę, wiedziałem, jak wyciągać klientów z kłopotów. Ciężki zawód, ale sprawiał mi ogromną satysfakcję z każdą kolejną wygraną sprawą. Moje nazwisko uchodziło za godne polecenia. Każdy miał dobre zdanie na temat naszej kancelarii i byli gotowi oddać ostatnie grosze, by tylko mój ojciec lub ja był ich adwokatem.

    Uśmiechnąłem się i przekręciłem kluczyk w stacyjce. Słysząc pobudkę silnika, miałem ochotę pojechać gdzieś w dal na najwyższych obrotach. Uciec, odpocząć, może wieść własne życie? Może założyć własną kancelarię i nie musieć się martwić o zdanie ojca? Wszystko to byłoby idealne, ale wtedy straciłbym cenny kontakt z rodzicami. Nie chciałem tego za żadne pieniądze i możliwości. Czasem trzeba poświęcić się dla wyższego dobra.

    Po krótkiej jeździe zatrzymuje się na czerwonym świetle. Po raz kolejny tego dnia wzdycham i opieram głowę o zagłówek. Ciszę w aucie przerywa dzwoniący telefon. Sięgam po niego i odbieram z uśmiechem, gdy widzę na ekranie imię swojej siostry.

    – Stęskniłaś się za mną? – zażartowałem.

    – Raczej za darmowym transportem – zaśmiała się. – Mógłbyś być tak kochany, prawda? Wpadniesz po siostrę do salonu, praaaaaaaawda? – wywróciłem oczami.

    Jennie należała do grupy osób pozytywnie walniętych. Rozbawiała wszystkich dookoła swoim optymizmem. Nigdy nie nudziły mi się rozmowy z nią, chyba że zaczynała ingerować w moje życie i prawić mi morały. Często wypominała mi moją głupotę, którą była uległość. Nie lubiłem się z nią kłócić. Ona wolała żyć własnym życiem i po swojemu, a ja wolałem żyć dla rodziny i według ich życzeń. Można by rzec, że oboje mamy swoje własne poglądy, ale według niej, moje były głupotą. Jak bardzo ją kochałem, tak naszych poważnych rozmów nienawidziłem.

    – Zdajesz sobie sprawę, że przejechałem już skrzyżowanie? – zwilżyłem wargi, rozglądając się na jezdni.

    – Pieprzysz, trochę posolić trzeba – ściągnąłem brwi. – Po prostu zawróć – przetłumaczyła, gdy zbyt długo milczałem. – Zaraz się rozpada, a ja zmoknę i będę chora, a wtedy będziesz dzień w dzień mnie niańczył, kupował mi jedzenie i...

    – Już, kobieto, zawracam! Nie jęcz – oboje zaczęliśmy się śmiać.

    – Czy ty prowadzisz i gadasz przy uchu? – spytała, a ja zagryzłem wargę.

    – Nie? – strugałem idiotę. – Jasne, że nie!

    – Osz ty! Masz tu być za chwilę z autem w jednym kawałku!

    – Martwisz się o auto, a nie o mnie? – wydąłem wargę, choć i tak nie mogła tego zobaczyć.
    
    – Oczywiście, to auto jest warte więcej niż twoje życie i kancelaria razem wzięte – prychnęła.

    – Po prostu lubisz je prowadzić – zauważyłem.

    – No dobra, obiecałeś mi je, gdy kupisz nowe, więc chcę je w pełni sprawne.

    – Rodzina – prychnąłem.

    – Rozłączam się, elo!

    Usłyszałem charakterystyczne pikanie, więc odłożyłem telefon i ruszyłem w kierunku salonu fryzjerskiego siostry.

    Jennie otworzyła własny salon, gdy tylko wyprowadziła się od rodziców. Ci chcieli zrobić z niej dobrego adwokata, ale ją kompletnie nie interesował ten temat. Zdecydowanie smykałkę do tego interesu miałem ja. Dobrze się stało, według mnie. Jest rewelacyjną fryzjerką i jestem pewien, że nasze nazwisko było też dobrze kojarzone z fryzurami. Choć pewnie to się rodzicom nie podobało. Kojarzeni z dobrym adwokatem i fryzjerem? To zdecydowanie nie współgrało w wizji ojca.

~*~

    Po odwiezieniu siostry do domu wróciłem do swojego. Zaparkowałem auto w garażu, po czym wszedłem do środka domu. Zrzuciłem z siebie kurtkę i odłożyłem kluczyki na wieszak. Przybiegł do mnie Lucius, który był psem rasy husky.

    – No hej – przywitałem się. Kucnąłem i zacząłem głaskać go za uszami.

    Evie uparła się na psa, więc następnego dnia pojechała i przywiozła go ze schroniska. O tyle dobrze, że nie kupiła go za grubą kasę. Momentami potrafiła być pazerna, ale zdarzało jej się mieć odruchy normalnego człowieka. Rzadkość, no ale cóż.

    – Wróciłeś? – Evie pojawiła się w czarnej sukience tuż przed moją twarzą.

    Podniosłem się i zmierzyłem dziewczynę wzrokiem. Zazwyczaj ubierała się w krótkie spodenki i bluzki z dekoltem, ale zdecydowanie nie w takie kreacje.

    – Wybierasz się gdzieś? – spytałem, chowając ręce w kieszeniach spodni.

    – Owszem, idę z Izzy na imprezę – stanęła przed lustrem, poprawiając makijaż.

    – Nie mogłaś mi wcześniej powiedzieć? – westchnąłem i poszedłem do kuchni.

    – Nie muszę ci się tłumaczyć – przypomniała.

    – Jedź, ale nie bzykaj się z nikim – wróciłem do niej ze szklanką wody.

    – Przecież wiem – wywróciła oczami. – Zrobiłam ci coś do jedzenia. Wrócę coś koło północy – spojrzała na mnie.

    – Uważaj na siebie – ruszyłem do salonu. – Lucius! – zawołałem zwierzaka za sobą.

    – Pa! – krzyknęła, po czym wyszła.

    – No i tyle jej było – szepnąłem, gdy na kanapę wskoczył pies. – Z kobietami to tak zawsze, nie? – zaśmiałem się.

    Wieczór zapowiadał się dla mnie pełen pracy i samotności. Poprawka: w towarzystwie Luciusa, który i tak większość czasu ogryzał swoją zabawkową kość, albo biegał po ogródku. 



[Rozdział 2]

Jennie

    Weszłam do domu, zamykając za sobą drzwi na zamek. Po ściągnięciu butów i stosunkowo cienkiej, czarnej, skórzanej kurtki, skierowałam kroki do salonu, w którym od razu otworzyłam klatkę. Była schronieniem mojego białego królika, wabiącego się Lilto.

    - Hej, maleństwo. - Chwyciłam zwierzątko w dłonie, tym razem idąc do kuchni, gdzie z lodówki wyjęłam spory liść sałaty i sok pomarańczowy.

    Odłożyłam Lilto, wsuwającego warzywo na stolik, wzruszając ramionami, i tak nigdy nikt przy nim nie jadł. Wyciągnęłam wysoką szklankę, którą zapełniłam napojem i przysiadłam na stołku. Oparłam głowę o wierzch dłoni, wpatrując się w królika od czasu do czasu, delikatnie go głaszcząc. Kiedy po mieszkaniu rozniósł się dzwonek mojego telefonu, wydałam z siebie głośny, przypominający warczenie dźwięk i chwytając zwierzaka, który już skończył jeść, ruszyłam szybkim krokiem do wieszaka z kurtką. Gdy zorientowałam się, że dzwoni Alan, mój stały klient cicho westchnęłam.

    - Hej, Alan. Niestety muszę Cię zasmucić, ale nie robię ciągle nadgodzin i już jestem w domu. - Wracałam z telefonem przy uchu do kuchni, aby napić się soku, którym wcześniej wypełniłam szklankę.

    - Hej, Jennie. Wiesz, ummm, ja mam dość nietypową, jak na mnie prośbę i to niezwiązaną z farbowaniem, czy podcinaniem. - Mimo że nie widziałam teraz twarzy szatyna, mogłam przysiąc, że znam go na tyle długo, żeby wiedzieć, że zagryza teraz wargę.

    - Wiedząc, że jesteś gejem i się tego nie wstydzisz, to nie boję się, że miałabym gdzieś z Tobą iść, jako moim chłopakiem, więc wal śmiało. Chyba nic mnie nie zdziwi. - Zaśmiałam się, w dalszym ciągu mierzwiąc dłonią futerko mojego pupila, a w odpowiedzi dostałam ciche parsknięcie śmiechem.

    - Tym razem, to jest bardziej poważna sprawa. - Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam westchnienie. - Mogłabyś się ze mną spotkać? Chyba wypadałoby, żebym rozmawiał z Tobą twarzą w twarz.

    - Jasne, tylko pilne to? Chciałabym chociaż raz zjeść obiad o normalnej godzinie.

    - Może pójdźmy na kompromis. Spotkamy się w jakiejś knajpie, Ty zjesz obiad, a ja powiem, o co chodzi. Stoi? - W głosie chłopaka słyszałam wręcz determinację, więc postanowiłam nie odwlekać tego spotkania i od razu zgodziłam się na jego propozycję. Przed zakończeniem rozmowy oczywiście ustaliłam z Alenem, że spotkamy się w restauracji, do której każdy ma blisko.

    Odłożyłam króliczka do klatki, zostawiając mu kawałeczek marchwi i ruszyłam do przedpokoju. Ubrałam się, tym razem zaopatrując w chustkę, gdyż wiedziałam, że nie mam co liczyć na taksówkę pod postacią Nathana. Zamknęłam mieszkanie i upewniłam się, czy aby na pewno wszystko, co potrzebne mam ze sobą i zbiegłam po schodach bloku. Na zewnątrz uderzyło mnie chłodne powietrze, więc czym prędzej mocniej opatuliłam się materiałem, zawiązanym na mojej szyi i ruszyłam w kierunku przystanku autobusowego. Na szczęście nie musiałam długo czekać na środek transportu, jak i jazda nim nie przekroczyła pięciu minut. Wysiadłam na odpowiednim przystanku i pokierowałam swoje ruchy do wejścia do małego, kameralnego lokalu. Po wejściu do pomieszczenia zaczęłam się rozglądać za szatynem, który był promotorem dzisiejszego spotkania. Nie musiałam długo czekać, aby zobaczyć przywołującego mnie machaniem dłonią Alana.

    - Więc, co jest tak ważnego, żebym musiała się tułać autobusem i jeść na mieście? - zapytałam, gdy tylko dotarłam do odpowiedniego stolika i zaczęłam ściągać kurtkę.

    - Spokojnie, wszystko Ci powiem. - Chłopak podał mi menu, które nie było rozległe, ale jednak miałam dobry wybór. - Jak minął Ci dzisiaj dzień, dużo klientów?

    - Tak, jak zwykle. Kilka stałych wizyt, zwykłe farbowania na blondy, czy brązy, nic ciekawego. - Odpowiedziałam, zakładając włosy za ucho i biorąc się za przeglądanie kart.

    - To może zrób wreszcie coś ze swoimi? Nudny brąz już masz za długo. - Alan wpatrywał się we mnie, opierając głowę na dłoni i wydymając wargi.

    - Zastanawiam się nad różowym ala ombre. - wzruszyłam lekko ramionami. - A ty nic nie jesz? - Spojrzałam na niego podejrzliwie, na co on odpowiedział tylko leniwym, przeczącym kręceniem głowy.

    Kiedy kelner zapisał moje zamówienie, składające się ze spaghetti i latte, oparłam głowę na dłoniach, przedrzeźniając spojrzenie Alana.

    - Masz zamiar mówić, czy będę na to czekać wieki? - Przekrzywiłam głowę, robiąc urażoną minę, aby zaraz potem się ciepło uśmiechnąć.

    - Okay, więc wiesz, że studiuję, prawda? - pokiwałam twierdząco głową, wpatrując się w młodszego, jak w obrazek. - I mieszkałem w akademiku? - na to odpowiedziałam tak samo. - Jakiś tydzień, półtora tygodnia temu wywalili mnie z pracy i akademika. Nie mówiłem Ci, bo nie chciałem Cię martwić podczas pracy. - Alan szybko wyjaśnił mi, czemu po raz pierwszy byłam niedoinformowana na temat jego życia. Od otworzenia biznesu jest moim stałym bywalcem w salonie, czasem potrafi po prostu przyjść do mnie z kawą, porozmawiać, czy pomóc przy zamykaniu salonu. Traktuję go już bardziej, jak przyjaciela niż klienta, a on mnie już dawno przestał traktować, jako tylko fryzjerkę. - Nie zmartwiłem się zbytnio, bo przecież mogłem wrócić do rodziców, tylko... zapomniałem, że oni nie wiedzieli o tym, że jestem gejem i nie należą do tych tolerancyjnych. Starałem się ukrywać, jednak jakoś tak wyszło, że zobaczyli moje smsy z jednym chłopakiem i no, ech. - Podczas gdy moje oczy musiały wyglądać, jak spodki i konkretnie ignorowałam fakt, że już stoi przede mną mój obiad, szatyn drapał się z zakłopotaniem po karku. - Jedz. - Wskazał głową na mój talerz, a ja jak obudzona z transu, zaczęłam jeść makaron. Po kilku moich kęsach i milczeniu Alana wzięłam łyk kawy i zaczęłam się zbierać do jakże długiej przemowy.

    - Kontynuuj, tylko tak, żebym się mi udławiła. No i nie patrz się tak na mnie, daj mi zjeść, jak człowiek. - Wycelowałam w jego prawe oko widelcem, przymykając jedno ze swoich. Chłopak parsknął cichym śmiechem i pokręcił ze zrezygnowaniem głową.

    - Wynikła dosyć... nieprzyjemna rozmowa. - Zaczął, gdy ja ponownie zaczęłam pastwić się nad swoim posiłkiem. - A raczej solidna awantura, w wyniku której od dwóch dni, tak jakby, nie mam domu? - Omal nie oplułam się częścią jedzenia, które miałam w ustach.

    - Do cholery, prosiłam, żebyś mówił tak, żebym się nie zakrztusiła! - Powiedziałam, biorąc małego łyka kawy.

    - Przecież się prawie oplułaś, a nie zakrztusiłaś. To różnica! - Alan zaprotestował, chichocząc pod nosem z mojej reakcji.

    - Więc rozumiem, że chciałbyś u mnie zamieszkać, albo pomieszkiwać? - Spojrzałam na chłopaka, już poważniejąc.
    
    - Nie do końca, a raczej nie tylko. Nie chcę tak po prostu nagle zwalać Ci się na głowę. Pomyślałem, że może mogłabyś mnie "zatrudnić" - Szatyn przerwał na chwilę, aby zrobić w powietrzu cudzysłów z palców. - W sensie, że ja będę pracował u Ciebie w salonie, jako pomoc, tragarz, sprzątaczka, ktokolwiek, a za to będę mógł z tobą mieszkać i w sumie będziesz musiała mnie wykarmić. - Student przygryzał swój kolczyk w wardze, czekając niecierpliwie na moją decyzję. Wzięłam kilka głębokich wdechów i przemyślałam całą sprawę.

    - Nie wiem, jak długo chciałbyś ze mną mieszkać. Jeśli już, to będziesz u mnie normalnie pracował, jako asystent. Teraz nie zostawię Cię bez noclegu, ale z decyzją co do pracy i mieszkania na dłużej niż tydzień wolę poczekać. Chcę to dobrze przemyśleć i rozplanować, w porządku? - Po kilku minutach niezręcznej ciszy wyrzuciłam z siebie swoje chwilowe stanowisko co do tej sprawy.

    - Jezu, kocham Cię, Jennie! Kocham najbardziej na świecie! Ratujesz mi życie! - Alan rzucił się na mnie i zaczął mnie całować w policzki, zwracając uwagę prawie każdego gościa restauracji.

    - Ale już opanuj emocje. - Odsunęłam od siebie chłopaka dyskretnie, ale stanowczo. - Chcę zjeść, póki ciepłe. - Wskazałam dłonią na swój nawet nieopróżniony do połowy talerz, śmiejąc się delikatnie.

    - Kocham Cię ponad życie! - Chłopak pisnął ostatni raz, zanim znowu wymierzyłam w jego twarz widelcem, który po chwili wbiłam w spaghetti.

    Kiedy w końcu skończyłam swój obiad, a Alan przestał ciągle powtarzać "Kocham Cię, Jennie" i "Ratujesz mi życie" zaczęłam się zastanawiać, gdzie on właściwie nocował te dwie noce.

    - Tak właściwie, to gdzie ty byłeś te dwa dni? - Zapytałam, odsuwając naczynie, na którym podano mi makaron z sosem, a przysuwając mały talerzyk ze szklanką kawy.

    - Nocowałem u wujków, ale oni nie chcą dłużej mnie trzymać ze względu na moich rodziców. Nie chcą się z nimi kłócić, zresztą ciotka ma bzika na punkcie: "A co ludzie powiedzą?", a o mnie na pewno dobrych opinii się od starych babsztyli z wyższych pięt się nie nasłucha. - Zaśmialiśmy się razem, przerywając, aby tym razem kelnerka odebrała brudne naczynia.

    - Czyli swoje rzeczy masz u nich? - Alan pokiwał delikatnie głową.

    - Nie chciałem Cię od razu obarczać moimi bagażami ani brać na litość, bo przecież, gdzie ja z tymi walizkami pójdę. - Uśmiechnęłam się do niego ciepło, prosząc przechodzącego kelnerka o rachunek.

    - I tak bym Cię przyjęła i tak, nic nie zmienia tego faktu. O! Wreszcie poznasz się z moim królikiem! - Oboje wybuchliśmy śmiechem, który zapewne słyszał każdy gość knajpy. Kiedy znaliśmy sobie z tego sprawę, to od razu się uspokoiliśmy i tylko wymienialiśmy rozbawione spojrzenia, podczas gdy ja płaciłam za swój posiłek.



[Rozdział 3]

Nathan

    – Jestem znudzony – westchnąłem do telefonu, zamykając szufladę biodrem.

    Od kilkunastu minut intensywnie rozmawiałem z moim najlepszym przyjacielem. Matthias i ja chodziliśmy razem do prywatnego liceum, z tym że jego z niego wyrzucono po raptem półrocznej nauce. Nie pasował do tego świata, chyba że pod względem finansowym. Obecnie dzieli nas spora odległość. Po tym całym wydaleniu z placówki udał się za granicę. Szybko odnalazł się w tamtejszych klimatach i nawet znalazł dziewczynę – na krótko, ale jednak.

    – To przyjedź do mnie – zaśmiał się.

    – I co porobimy? – prychnąłem. – Będziemy co wieczór balować?

    – No raczej – wywróciłem oczami i rozłożyłem się wygodnie na kanapie w salonie. – Potrzebujesz odpoczynku – westchnął. – Oboje wiemy, że długo tak nie wytrzymasz.

    – Jesteś jak moja siostra – oznajmiłem beznamiętnie.

    – Bo niechętnie się z młodą zgadzam. – W tym momencie do domu weszła Evie. – Jesteście z innej jabłoni czy co?

    – Co masz na myśli? – ściągnąłem brwi, gdy zgubiłem się w jego wypowiedzi.

    – Zlałeś na mnie, prawda? Co robisz, że totalnie mnie nie słuchasz?

    – Po prostu Evie wróciła i skupiłem się na jej skąpym ubiorze – chwyciłem się za nos w kącikach oczu.

    – Zerwij z tą lalą – rozkazał, dosłownie.

    – Zważaj na słowa, ok? – upomniałem go. – Bądź co bądź, Evie jest także moją dobrą znajomą.

    – Od łóżka?

    – Zaraz się kurwa pokłócimy, stary – ostrzegłem zdenerwowany.

    – Ok, już – poddał się. – Po prostu spieprzysz sobie życie, a jestem twoim przyjacielem, więc chciałbym cię przed tym uchronić. To normalne.

    – Robię wszystko zgodnie ze swoją wolą – wyjaśniłem. – Nie martw się.

    – Pewnego dnia zadzwonisz i powiesz: „Stary, zakochałem się, co mam zrobić?" A tą osobą nie będzie Evie – zaśmiał się lekko.

    – I co jeszcze? – pokręciłem znudzony głową.

    Podniosłem się do pozycji siedzącej, zrzucając nogi z kanapy. Obok mnie usiadła Evie ewidentnie zmęczona zabawą w klubie.

    – W ogóle, pamiętasz jeszcze Elenę? – spytał nagle. Ściągnąłem brwi, odwracając wzrok od narzeczonej.

    – Co z nią? – zmartwiłem się.

    – Ostatnio się widzieliśmy i chyba wpadnie do Hamilton z wizytą – wyjaśnił.

    – Co?! Kiedy? – wstałem gwałtownie.

    – Dziesiątego – odpowiedział ze stoickim spokojem. Spojrzałem na kalendarz wiszący na ścianie.

    – Zapierdolę was – warknąłem.

    – Za co? Da faq?

    – Dziś dziesiąty! – wydarłem się i czym prędzej ruszyłem do korytarza.

    – Och... Nie dzwoniła?

    – Gadam z tobą od dobrych dwudziestu minut! Zabije cię! – Przytrzymywałem sobie telefon ramieniem, wkładając buty.

    – Chillout – zaśmiał się głośno.

    – Fuck off – rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni spodni.

    – Dokąd się wybierasz? – zagadnęła Evie, stając w progu.

    – Do miasta wpada stara znajoma ze szkoły – wyjaśniłem zgodnie z prawdą.

    Nigdy nie planowałem okłamywać Evie i miałem nadzieje, że działa to w obie strony.

    – Ostrzegasz mnie, a sam wychodzisz z dziewczyną – prychnęła. – Uważaj, by nie narobić kwasu.

    – Ja zawsze uważam – cmoknąłem ją w policzek.

    Wyszedłem z domu i wybrałem numer do mojej stater znajomej – Eleny. Istniała szansa, że nie chciała się ze mną spotkać, ale tak bardzo brakowało mi znajomych, że po prostu chwyciłem się iskierki nadziei. Chciałem się z kimś spotkać, wyjść na imprezę, napić się, zrobić cokolwiek. Byłem już zmęczony tymi służbistami z kancelarii. Potrzebowałem po prostu przyjaciół, a jedyną osobą na miejscu była moja młodsza siostra. Evie nie zaliczałem do przyjaciół, raczej po prostu do dobrych znajomych.

    Po czterech sygnałach wreszcie mogłem usłyszeć znajomy głos.

    – Co się stało, że Pan Evan zaszczycił mnie swoim telefonem, hm? – spytała z ironią.

    – Słyszałem, że Panienka Elena będzie w Hamilton – bawiłem się w jej grę.

    – Owszem, jestem. Czyżby chciał się Pan spotkać?

    – Jak najbardziej. Pani towarzystwo będzie dla mnie zaszczytem – gdybym mógł, ukłoniłbym się teraz.

    – Dobra, dość – zaśmiała się melodyjnie. – Gdzie chcesz się spotkać? No i czy pasuje ci teraz?

    – Tak i co powiesz na spotkanie się przy fontannie? Potem się pójdzie po jakąś kawę – wzruszyłem ramionami, przemierzając lekko zatłoczone ulice miasta.

    – Jestem za. Cholera, tęskniłam. Twoje social media mówią, że zrobiłeś się gorący – wybuchnąłem śmiechem, zwracając na siebie uwagę przechodniów.

    – O tak, piekę się codziennie w garniturze.

    – W garniaku jesteś najlepszy – oznajmiła.

    Od pierwszego roku trzymaliśmy się w trójkę. Ja, Elena i Matt. Byliśmy ze sobą blisko i doskonale wiedziałem, że dziewczyna nie krępuje się mówić, jak bardzo w jej oczach jesteśmy idealnymi facetami. Mimo takich słów zawsze była tylko przyjaciółką. Nie każda osoba, która nam się podoba, musi od razu zostać naszym wybrankiem tudzież wybranką.

    Liczyłem, że uda mi się spędzić w jej towarzystwie przynajmniej kilka godzin. Zdecydowanie brakowało mi tego.

~*~

    Spędzając mile czas z Eleną, poczułem się jak tych kilka lat temu. Rozmawialiśmy o błahych sprawach, by potem sprawie przejść do poważniejszych i znów do błahych.

    Dziewczyna nieco się zmieniła od naszego ostatniego spotkania. Włosy przefarbowała na kolor jasny blond, a jej sylwetka się znacznie polepszyła. Z tego, co się orientowałem, pracowała jako modelka, więc w ogóle mnie nie zdziwiła jej waga.

    W pewnym momencie postanowiliśmy przenieść się do mojego domu, by przygotować się do wyjścia do klubu. Czułem, że mogę tego żałować, gdy rodzice się dowiedzą, ale nie obchodziło mnie to. Ten jeden raz chciałem po prostu się zabawić w dobrym towarzystwie.

    Gdy Elena przemierzała odmęty mojej szafy w poszukiwaniu idealnej kreacji – jej strona modelki momentami była zbyt irytująca – mój telefon zaczął dzwonić. Widząc na ekranie imię mojej siostry, zaśmiałem się.

    – Nie – odezwałem się szybko, gdy tylko odebrałem.

    – Co? – zdziwiła się.

    – Nie będę dziś cię nigdzie woził, kocham, ale nie.

    – Ale--

    – Pojutrze pobawię się w szofera, dziś jestem panem własnego losu.

    – Co? – Miałem wrażenie, że Jennie zacięła się płyta. – Ja tylko...

    – Muszę kończyć, pamiętaj, że nie przechodzi się na czerwonym świetle – zażartowałem i szybko się rozłączyłem.

    Wiedziałem, że następnego dnia dostane ostro po głowie, ale miałem tak dobry humor, że po prostu nie chciałem go stracić. Postanowiłem, że nazajutrz przeproszę najpiękniej, jak umiem i kupię jej coś w ramach rekompensaty.

    – Kto to był? – spytała zaciekawiona Elena.

    – Tylko Jennie – wytknąłem język.

    – Myślałam, że AŻ ona. Jako starszy brat powinieneś bardziej zwracać na nią uwagę.

    – Przecież zwracam – zaplotłem ręce na klatce piersiowej.

    – Ona może i jest dorosła, ale obserwuje ją tu i ówdzie w sieci. Mam wrażenie, że...

    – Hej, idziecie gdzieś? – Do sypialni tanecznym krokiem weszła Evie. Jej humor podpowiadał mi, że coś knuje.

    – Do klubu – odpowiedziałem.

    – Czyli ja mogę dziś nocować u Izzy, prawda? – zmrużyłem powieki.

    Czułem, że moje wcześniejsze nadzieje o szczerości naszej dwójki względem siebie, okazały się złudne. Brunetka chciała coś ukryć, a raczej już to robiła.

    – Jasne – odpowiedziała jej Elena. – Ja może się u was kimnę.

    – No to spoko, ciao – przesłała nam cmoknięcie i zniknęła za drzwiami.

    – Przyprawia ci rogi – oznajmiła, zagryzając wargę.

    – Zabiję ją, jeśli to prawda – przeczesałem włosy palcami.

    – W ogóle nie współżyjecie, ona ma swoje potrzeby – wstawiła się za nią.

    – Ja też, ale jak widać, wytrzymuje.

    Cały mój dobry nastrój gdzieś się ulotnił i zastąpił go niepokój. Nie bez powodu go odczuwałem. Liczyłem, że kasa, jaką ode mnie dostaje, jest wystarczającą motywacją do podtrzymywania umowy. Możliwym było, że się przeliczyłem.

    – Nie dąsaj się tak – zaśmiała się i wbiła mi palec pomiędzy żebra.

    – Masz rację, mamy się bawić – puściłem jej oczko i odebrałem ubranie, które dla mnie przyszykowała.

~*~

    Nazajutrz czułem się koszmarnie i to wcale nie wina alkoholu, którego wlałem w siebie chyba z dwa litry. Znowu moje myśli zaczęły krążyć wokół Evie, która poszła na noc do Izzy – rzekomo. Miałem malutką nadzieję, że faktycznie tak zrobiła, ale jednak coś nie dawało mi spokoju. Wychodziła coraz częściej, częściej też chodziła w rzeczach ledwo zakrywających jej tyłek czy cycki. Frustrowała mnie tym, bo gdyby jakoś dotarło to do mojego ojca, dumny raczej by nie był. Sam wybrał ją jako kandydatkę na moją przyszłą żonę, ale takim zachowaniem mogła zaminusować i to poważnie.

    Siedząc w kuchni i pijąc whisky, rozmyślałem. Miałem na to bynajmniej sporo czasu. Rozważałem słowa Matthiasa na temat wzięcia urlopu. Po dobrej zabawie w klubie odczułem niewyobrażalną radość. Nie chciałem jednak z dnia na dzień brać wolnego. Chciałem zaczekać kilka dni i to dogłębnie przemyśleć. Kolejną sprawą był wczorajszy telefon Jennie. Zachowałem się nieodpowiednio, przez co nawet nie raczyła odebrać ode mnie telefonu. Mogła mieć jakieś problemy, a ja po prostu to zbagatelizowałem.

    Przychylając szkło zapełnione trunkiem, wlałem sobie całość do gardła. Chwyciłem kluczyki i kurtkę, by potem wsiąść do auta. W domu była Elena, więc w każdym momencie mogła zamknąć dom na zapasowe klucze. Przez chwilę pomyślałem o możliwej reakcji Jennie na mój oddech cuchnący procentami, więc szybko włożyłem sobie do ust dwie gumy miętowe. Zakładając okulary przeciwsłoneczne, włączyłem się do ruchu. O tej godzinie spodziewałem się mojej siostry w pracy, ale nim tam pojechałem, chciałem jeszcze zakupić drobny upominek na przeprosiny. Nic wielkiego, o nie. Z racji na moje częste wybryki za młodu, nauczyłem się kupować dla niej jedną jedyną rzecz, na którą zawsze się cieszyła. Słodycze.

    Z paczką żelek wkroczyłem do salonu fryzjerskiego mojej siostry. Zdziwiłem się, gdy zamiast niej zobaczyłem jakiegoś chłopaka, który notował coś w zeszycie. Ściągnąłem brwi, by po chwili odchrząknąć znacząco. Chłopak zwrócił na mnie uwagę, ale niespecjalnie się przejął moją osobą.

    – Gdzie Jennie? – spytałem.

    – Wyszła po zakupy, więc możesz poczekać. Powinna niebawem wrócić – odpowiedział bez entuzjazmu.

    – Co tutaj robisz? – Odłożyłem paczkę żelek na stolik i schowałem dłonie w kieszeniach spodni.

    – Pracuje? – odpowiedział pytaniem. – Przecież nie kradnę.

    – To po prostu dziwne. Nawet cię nie znam.

    – A powinieneś? – uśmiechnął się, jakby sobie ze mnie kpił.

    – Dobra, nie mam ochoty kłócić się z gówniarzem – westchnąłem ciężko, opadając na fotel.

    – Taa – mruknął i powrócił do przerwanej wcześniej czynności.

    Lustrowałem go spojrzeniem, nadal zastanawiając się, kim on może być. Jennie nie wspominała mi, że poszukuje pracowników, a już na pewno nie był jej przyjacielem. Tak przynajmniej myślałem. W pewnym momencie chłopak spojrzał na mnie kątem oka i uniósł kącik ust.

    – Jeśli masz ochotę mnie poderwać, to nie tak. Wkurwiające jest, gdy ktoś się na ciebie bezwstydnie gapi – pokręcił głową z rozbawieniem.

    Nie wiedziałem, co było w jego wypowiedzi takiego zabawnego. Ponadto, co mógł mieć na myśli poprzez: „poderwać"?

    Już chciałem spytać, gdy drzwi od wejścia dla personelu się otworzyły. Przeszła przez nie Jennie z nosem w telefonie i małą reklamówką przewieszoną przez łokieć.

    – Na kolacje zrobisz mi jakąś sałatkę – westchnęła i wreszcie na mnie spojrzała. Jej usta lekko się rozchyliły, jakbym był ostatnią osobą, której się spodziewała.

    – „Zrobisz mi"? – powtórzyłem.

    – Co ty tutaj robisz? – spytała, ale jej radość, którą zawsze emanowała, gdzieś zniknęła.

    Przeklinałem się w myślach za odtrącenie jej zeszłego popołudnia. Możliwe, że potrzebowała mojej pomocy i teraz była zawiedziona.

    – Przyszedłem przeprosić, a kto to jest? – wskazałem głową na chłopaka, który znów na mnie spojrzał.

    – Alan... – odpowiedziała z zawahaniem.

    – Masz chłopaka i mi nic nie mówiłaś? – zmrużyłem oczy, a ton miałem oskarżycielski.

    Ten chłopak cuchnął mi kłopotami, a ostatnie, na co miałem ochotę, to widok mojej skrzywdzonej siostry. Już była jakaś przygaszona, więc to zapewne jego wina.

    – Chwila, kto to? – Teraz to Alan wskazał na mnie palcem.

    – Mój brat, Nathan.

    Oczy chłopaka się rozszerzyły i miałem przez chwilę wrażenie, jakby czuł się zażenowany.


[Rozdział 4]

Jennie

    – Z wami, to tak zawsze. Nie, Alan nie jest moim chłopakiem. Ale o nim to długa historia. – Westchnęłam głęboko, odkładając zakupy na ladę. – A ty co? – Zapytałam, kiwając głową na brata.

    – Chciałem Cię przeprosić, powinienem był Cię nie ignorować. – Odpowiedział Nathan, podchodząc do mnie ze skruszonym wyrazem twarzy, Po chwili wyjął zza pleców paczkę żelek, więc wzięłam głęboki wdech i wysiliłam się na najszerszy uśmiech, na jaki mnie było stać. – Bardzo byłem potrzebny?

    – Cóż, powiedzmy. Ale na szczęście sobie poradziliśmy, prawda? – Uśmiechnęłam się w kierunku bruneta, który odpowiedział nikłym uśmiechem.

    – Poradziliśmy? – Zapytał mnie blondyn, spoglądając to na mnie, to na studenta. Skinęłam głową, odbierając od niego słodycz.

    – Potrzebna była pomoc przy przeprowadzce, ale to naprawdę nie temat na teraz. W każdym razie, skoro tak ładnie przeprosiłeś, nie mogę się na ciebie gniewać. – Wtuliłam się lekko w tors starszego, dając mu znać, że na pewno mu wybaczyłam. – Nathan?

    – Hmm?

    – Czy możesz mi powiedzieć, co ja do cholery od ciebie czuję?! – Uniosłam głos, odrywając się od niego, aby spojrzeć mu w oczy. Z chwilę już ciągnęłam go za rękaw do pokoju dla personelu, a za nim do wyjścia awaryjnego. Gdy znaleźliśmy się przed budynkiem, starałam się opanować nerwy, w czym nie pomagały mi ciągłe próby rozmowy ze strony brata. – CZY CIEBIE POJEBAŁO?! WSIADŁEŚ PO ALKOHOLU ZA KÓŁKO?! – Doskonale wiedział, że tego nienawidzę. Kierowanie pojazdem traktuje bardzo, ale to bardzo poważnie, odkąd w wypadku samochodowym zginęła moja przyjaciółka i jej rodzice. Byłam wtedy w pierwszej klasie liceum i niesamowicie przeżywałam to, że ktoś prowadził pod wpływem alkoholu i narkotyków, doprowadzając do śmierci trójki bliskich mi osób.

    – Ja... ja chciałem, jak najszybciej Cię przeprosić. Przysięgam, nie jestem pijany, nic nie czuję! – Nathan złapał mnie za ramiona, chcąc, bym na niego spojrzała. – Jen, proszę, nie rób afery.

    – Nie rób afery?! Czy ty siebie słyszysz?! Mogłeś skrzywdzić, siebie, kogoś innego! Pomyśl czasem do cholery, masz dwadzieścia sześć lat i nadal nie dajesz sobie sprawy z tego, co robisz?! – W tamtym momencie naprawdę nie wierzyłam, że jesteśmy rodziną. Czemu był tak nieodpowiedzialny?

    – Jennie, proszę. Zostawię tu auto i wrócę taksówką. Przepraszam, zrobiłem głupio, ale to był impuls. Nie chciałem, żebyś musiała jeszcze dłużej czekać. – Westchnęłam głęboko, nie miałam ochoty teraz z nim rozmawiać na temat Alana. Wtedy mogłoby dojść w najlepszym wypadku, do ostrej wymiany zdań.

    – Jedź do domu. Teraz. – Warknęłam, kierując się z powrotem do salonu.

    – Ale... Ten chłopak, o co chodzi? – Nath próbował złapać mnie za ramię, ale wywinęłam się, kierując ciągle przed siebie.

    – Powiedziałam, jedź do domu. Nie będę z Tobą teraz rozmawiać. Jeśli chcesz wiedzieć, co się stało, przyjedź do mnie wieczorem. Wcześniej nie chcę Cię widzieć, wytrzeźwiej. – Odpowiedziałam, zabierając się do porządkowania stanowisk. Zazwyczaj nie potrafiłam się na niego gniewać, ale tym razem skutecznie wyprowadzono mnie z równowagi. Po chwili usłyszałam głośne westchnienie i dźwięk otwieranych, a potem zamykanych drzwi.

    – Wszystko w porządku? – Zapytał Alan, podchodząc do mnie. Podniosłam wzrok i posłałam mu delikatny uśmiech.

    – Kłótnie rodzeństwa, do wieczora wszystko będzie w porządku. – Odłożyłam ostatnią szczotkę na miejsce i klasnęłam w dłonie. – No to co? Bierzemy się do roboty, zaraz powinna być klientka. – Rozpromieniłam się, spoglądając na zegarek. Oby szybko zleciało.

~*~

    – Alaan! – Zawołałam, wychylając się zza drzwi lodówki, dzięki czemu po chwili zobaczyłam twarz chłopaka. – Miałeś mi zrobić sałatkę. – Ułożyłam usta w podkówkę, zamykając lodówkę i siadając przy stoliku kuchenno-jadalnym.

    – Nie kupiłaś składników. – Brunet wzruszył ramionami, zadziornie się uśmiechając.

– TY CHOLERO, TY JEDNA TY! – Zawołałam, ruszając w jego kierunku. Niestety szybkie poruszanie się po kafelkach mu nie sprzyjało w takim stroju. Skarpetki, czarne rurki i biała koszulka nie zawsze są idealne, a zwłaszcza skarpetki. Po ubiegnięciu metra, leżał, jak długi na podłodze w korytarzyku. – No i co? Widzisz, nie zadzieraj ze starszymi. – Zaśmiałam się, przechodząc nad udającym martwego chłopakiem. – Rusz się i skocz do skelpu po to, co potrzebujesz. – Zrobiłam minkę zbitgo psa, spoglądając na niego.

    – Okej, kupiłaś mnie. – Zaśmiał się, akurat w momencie, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi i zapewne był to Nathan.



[Rozdział 5]

Nathan

    – Połóż dokumentację na biurku, wpadnę po nią wieczorem – westchnąłem do telefonu, gdy na pieszo zmierzałem do domu.

    Byłem zły na Jennie, która zrobiła bezsensowną aferę. No i też na siebie, po powinienem w mocniejsze gumy zainwestować. Jakby tego było mało, musiałem zostawić u niej auto, więc do pracy mogłem wrócić dopiero wieczorem, gdy już je odzyskam.

    – Pański ojciec był w firmie – oznajmiła, a ja byłem zdziwiony tą informacją.

    – To jego firma, oczywistym jest, że w niej bywa – wyjaśniłem, niczym nowej na stażu.

    – No tak, ale pytał dziś o pana – zatrzymałem się przy przejściu dla pieszych. – Chciał dostać akta spraw sprzed ostatnich dwóch miesięcy, które były prowadzone przez pana – przymknąłem powieki.

    – Kurwa – syknąłem pod nosem. – Dostał je?

    – Spokojnie, pański przyjaciel zajął się uzupełnieniem dokumentów, więc szef dostał komplet – odchyliłem głowę do tylu, gdy światło zmieniło się na czerwone.

    – Kocham tego typa – zaśmiałem się. – Jest w firmie?

    – Tak, obecnie siedzi w pańskim biurze i bada nową sprawę za pana – zachichotała. – Mógłby być z niego dobry adwokat.

    – Szkoda, że z niego lepszy biurokrata – wywróciłem oczami. – Przekaż mu, proszę, żeby został dziś do późna, bo chcę z nim porozmawiać.

    – Zlecić to, co zwykle? – spytała, choć słychać było rozbawienie.

    – Oczywiście – prychnąłem. – Ale wyjątkowo jeszcze coś na wynos.

    – Przekaże. Miłej pracy, Nathan.

    Pożegnałem się z asystentką, a potem pewnym krokiem zamierzałem do domu. Znów przez myśl mi przeszło, że Evie teraz zamiast w domu, była gdzieś poza nim. Dostawałem już paranoi, ale tak cholernie bałem się zawieść ojca. Jakby tego było mało, to jeszcze zjawił się Alan, wyskoczył jak Filip z konopi. Kim on w ogóle był? Jak długo znał moją siostrę, że ta z nim zamieszkała? W zasadzie to on u niej. Tego wieczora chciałem dowiedzieć się wszystkiego.

    Gdy już dotarłem do domu, doszedłem do wniosku, że moja kondycja umiera, a wraz z nią całą moja sylwetka. Pierdolona praca za biurkiem. By aż tak nie tracić dawnej świetności, postanowiłem czym prędzej zapisać się na wieczorne wizyty na siłowni. Nie był to problem, dawniej często tam bywałem. Z łatwością mogłem wznowić mój karnet.

    – Hey, Lucius, gdzie byłeś? – spytałem psa, gdy ten znienacka pojawił się obok mnie z merdającym ogonem.

    Już nie dziwił mnie fakt, że mojej narzeczonej nie było w domu. By ochłonąć, postanowiłem wyjść z psem na spacer, a by jeszcze bardziej sobie życie utrudnić, każdego dnia planowałem wstawać wcześniej i biegać z Luciusem.

~*~

    Jak ja nienawidziłem sąsiadów. Na mojej ulicy byli tak zróżnicowani ludzie, że nie wiedziałeś, co wydarzy się następnego dnia. Bardzo prosty przykład; dom przed nami należał do starszego małżeństwa, które czepiało się młodzieży. A żeby było zabawniej, zaraz przy mojej posiadłości stała posiadłość czwórki studentów. Czujcie, jaka zadyma była co weekend. A ja pomiędzy nimi patrzyłem na to wszystko z okna.

    Czemu o tym wspomniałem? Bo udając się na przystanek autobusowy, byłem świadkiem afery z powodu pustych butelek po piwie na trawniku starszej pani. Chcąc nie chcąc wybroniłem Theo – mojego studenckiego sąsiada, ale stawało się to nudne.

    Stanąłem przed drzwiami od domu siostry i zapukałem. Nie musiałem czekać długo, bo już po chwili przede mną staje Alan z jeszcze większym szokiem, niż gdy dowiedział się, że jestem bratem Jennie. Wyminąłem go i wszedłem do środka

    – Gdzie sis? – pytam bez ogródek.

    – Tu jestem – pojawiła się przede mną.

    ----------------------------------

    Zapadła niezręczna cisza, gdy siostra opuściła mieszkanie. Alan dalej unikał mojego wzroku, choć za pierwszym razem wydawał się inny. Czyżby to ze względu na Jennie? A może coś innego?

    – Posłuchaj, nie musisz się tak spinać – westchnąłem.

    – Łatwo mówić, to nie ty powiedziałeś coś gejowskiego do brata szefowej – spojrzał na mnie z miną irytacji.

    Tak, zdecydowanie był zły, że musi grać miłego. Ale chwila...

    – Co? – zdziwiłem się i dopiero zdał sobie sprawę, że nawet nie raczyłem pamiętać jego słów.

    – Zapomnij – machnął ręką.

    – Nie ma opcji – wyznałem szczerze. – Skąd się znacie? – zacząłem swoje śledztwo.

    – Skądś na pewno – miałem wrażenie, jakby cień złośliwości pojawił się na jego twarzy.

    – Jak taki arogant może pracować u fryzjera – prychnąłem. – Ile ty masz lat? Osiemnaście?

    – Dwadzieścia – poprawił mnie, bardzo zirytowany. Jak łatwo człowieka wytrącić z równowagi...

    – Jeśli będziesz do klientów zwracał się tak, jak do mnie, to powinieneś sobie odpuścić. Nie mówię tego, bo cię nie lubię. Mówię to, bo nie pozwolę zniszczyć interesów siostry.

    Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy się na siebie w milczeniu. Chłopak dokładnie badał moje słowa, by w końcu westchnąć.

    – Jestem Alan – podał mi rękę. – Obiecuję poprawę, panie adwokacie – uśmiechnął się, ale to nie był ten arogancki dupek sprzed chwili. To było zdecydowanie te milsze wcielenie. Może prawdziwe?

    – Nathan – uścisnąłem jego dłoń. – A teraz tak na poważnie; co robisz u mojej siostry?

    – Mieszkam, pracuje, a w międzyczasie studiuje – wzruszył ramionami. – Problemy w domu, nie miałem dachu nad głową, więc mnie przygarnęła. A znamy się dłużej, niż dzień, więc nie martw się. Poza tym nie jestem nią zainteresowany w ten sposób – uśmiechnął się do siebie, gapiąc się na TV.

    Nagle doznałem olśnienia. "Jeśli masz ochotę mnie poderwać, to nie tak". "To nie ty powiedziałeś coś gejowskiego". "Nie interesuje mnie w ten sposób".

    Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Przyjaciel mojej siostry był gejem! I nawet specjalnie się z tym nie krył. To nie tak, że byłem nietolerancyjny; ja po prostu w życiu nie spotkałem osoby homo. Nawet nigdy nie miałem czasu, by zastanawiać się, jak taka osoba funkcjonuje. Chwila, przecież to też człowiek tylko z innymi upodobaniami...

    Zacząłem rozmasowywać skronie, gdy mój telefon dał o sobie znać. Na ekranie widniała wiadomość od Grega, że nie ma zamiaru siedzieć w biurze do nocy. Wstałem z kanapy z zamiarem opuszczenia mieszkania siostry, bo obowiązki wzywały, ale niespodziewanie Alan poderwał się zaraz za mną.

    – Wychodzisz? – spytał, gdy chwyciłem kurtkę w rękę, która wcześniej leżała obok mnie. – To przeze mnie? To znaczy... Nie rzucę się na ciebie, chociaż nie masz sobie nic do zarzucenia... kurwa, co ja pierdole? – przymknął powieki, a ja patrzyłem na niego z coraz większym zdziwieniem. Czy on właśnie... – Jeśli chodzi o moją orientację, to serio nie mam zamiaru niczego robić. Twoja siostra nie mówiła, że jesteś homofonem – skrzywił się.

    – Nie jestem, chyba – ściągnąłem brwi, odwracając wzrok w zamyśleniu.

    Skąd miałem wiedzieć, czy nim jestem? Nigdy o tym nie myślałem, a ta nagła informacja i brak czasu na refleksje... a może już powinienem czuć obrzydzenie? Jak to kurwa działa w zasadzie?

    – To czemu...? Wszystko ok? – pomachał mi dłonią przed oczami, bym skupił na nim swoje spojrzenie. Skutecznie zresztą.

    – Tak – zapewniłem. – Dostałem wezwanie z firmy i muszę tam wracać. Przekaż siostrze, że umówimy się innym razem.

    Poszedłem do korytarza, by włożyć buty. Nienawidziłem tego mieszkania, było małe ciasne i ni jak miało się do standardów, w których oboje się wychowywaliśmy. Z drugiej jednak strony to było życie, które jej odpowiadało, więc nie powinno mnie to obchodzić, dopóki sobie radzi. Gdy Alan oparł się o framugę wejścia do salonu, od razu wyprostowałem się jak struna.

    – Gdzie moje auto, a propos? – spytałem, pokazując palcem na miejsce, gdzie leżały jakieś klucze.

    – Och, chyba pod salonem – zamyślił się. – Wracaliśmy komunikacją miejską – spojrzał na mnie z dziwnym uśmieszkiem błąkającym się na jego ustach.

    – Kurwa, powiedz, że żartujesz teraz? – zacisnąłem szczękę, co nadal go bardziej bawiło niż przestraszyło.

    – Nope, gwarantuje, że nie wracaliśmy autem – zakrył minimalnie usta dłonią.

    Zrobiłem bliżej niezidentyfikowany gest rękami, jakbym już ją dusił. Wybrałem jej numer i zadzwoniłem, a po dwóch sygnałach raczyła wreszcie odebrać.

    – Gdzie jest kurwa moja... GDZIE JEST MOJE PIERDOLONE AUTO?! – Krzyknąłem nieźle wkurwiony, a mój towarzysz tylko zwijał się ze śmiechu. Co tu zabawnego było?

    – Pod salonem, a gdzie? – prychnęła, jakby to oczywiste było.

    – Przecież uwielbiasz nim jeździć, czemu nie dziś?! – przetarłem twarz dłonią i jęknąłem z niezadowoleniem, co jakby uciszyło Alana.

    – Bo nie? Słuchaj, na co ci auto o tej porze? Zaraz wrócę, to coś obejrzymy – zagryzłem wargę, gdy poczułem zmianę swojego nastawienia o sto osiemdziesiąt stopni.

    – Wiesz... – przymknąłem jedną powiekę, jak miałem to w zwyczaju, gdy czułem się niezręcznie.

    – No nie żartuj! Myślałam, że przyszedłeś pogadać i przeprosić szczerze, a nie po swoje auto! – wiedziałem, że znowu się wkurzy.

    – Niech wystarczy ci łaska mej miłości – usłyszałem ironiczne prychnięcie. – Oj no weź, starczy na dziś.

    – Dobra, kluczyki są salonie – powrót wkurwienia.

    – Gdzie są? – spytałem opanowany, choć oboje wiedzieliśmy, jak mnie wkurzyła.

    – Żartowałam – zaśmiała się. – Są w mojej torebce w pokoju. A wyrzuć coś z niej to zajebie.

    – Na przykład gumki? – poruszyłem brwiami do Alana, przez co odwrócił wzrok z rozbawieniem.

    – Nathan!

    – Recepturki, głupia – wywróciłem oczami, kierując się do jej sypialni.

    – Ja naprawdę nie powinienem tu wchodzić – skrzywiłem się, gdy w jej pokoju było czysto, choć i tak dostrzegłem kilka rzeczy, które raczej nie powinny być na widoku.

    – Nie.zaglądaj.do.szaf. – zaśmiałem się głośna, podchodząc do torebki.

    – Uwierz, ostatnie, na co mam ochotę, to grzebanie ci w stringach – usłyszałem coś na wzór przeklinania mej osoby i zapowiedzi zemsty, ale znalazłem to, czego szukałem, wiec skupiłem się na tym. – Kocham, a teraz spadam. Dzwoń jakby co.

    Pożegnaliśmy się, a potem zakończyłem połączenie. Wróciłem do Alana i również rzuciłem mu krótkie „hej", co spotkało się z zamyślonym spojrzeniem bruneta. Nie miałem czasu zastanawiać się nad jego zachowaniem czy słowami. Póki co musiałem jak najszybciej dostać się do salonu siostry, a stamtąd prosto do pracy. Cholera, ta mała wredota umiała utrudnić życie człowiekowi! Gdy czekałem na taksówkę, dostałem sms'a właśnie od tej kobiety.

    „Przynajmniej następnym razem pomyślisz, nim się napijesz ;*"

    Zrobiłem znudzoną minę na jej słowa. Wszystko było zaplanowane, ale jednocześnie dziwnie inne. Miałem wrażenie, że coś się delikatnie zmieniło, ale może to była wina Alana? Może mieli jakiś wspólny sekret czy coś.

    Nie mogłem dłużej pogłówkować, bo taksówka wreszcie stanęła przed salonem, a ja wreszcie zobaczyłem swoje cudeńko. Oparłem się o maskę auta, gdy uprzednio wyłączyłem alarm. Cholera, naprawdę to auto zbyt wiele mnie kosztowało, by teraz tak łatwo je przechlać, bo wypiłem coś z rana. Może i zarabiałem sporo, ale nadal szanowałem pieniądz. Nie wydawałem, dopóki nie czułem takiej potrzeby, a zakup dodatkowego auta raczej był zbędnym wydatkiem. Nie byłem też skąpcem, nic z tych rzeczy.

    – Jak się kurwa nie pospieszysz, to ci jaja przybije gwoździami do krzesła – usłyszałem wkurzony głos Grega, gdy odebrałem jego połączenie przez słuchawkę bluetooth.

    – Przecież jadę! – odpowiedziałem. – Miałem problem z odnalezieniem auta, ale już jestem prawie pod firmą.

    – A co, zgubiłeś je kurwa na spacerze? – zakpił. – Przysięgam, jak przez ciebie moja nowa laska mnie rzuci, to ja rzucę ciebie. Z mostu. Na kurwa suchy ląd.

    – Ha, ha – wywróciłem oczami. – Kto by ci wtedy płacił?

    – Nadal twój ojciec – teraz oboje zaczęliśmy się śmiać. – Dobra, straciłbym robotę. Czekam w biurze.

    Odłożyłem urządzenie na siedzenie pasażera, a samemu skupiłem się na spokojnym dojechaniu do celu. Miasto wieczornymi godzinami wydawało się tętnić życiem. Ludzie na ulicach, samochody na jezdni, nawet te wszystkie światła uliczne; wszystko to nadawało ciepła i swego rodzaju życia. Gdy stałem na czerwonym świetle, zacząłem zdawać sobie sprawę, że tak naprawdę zawsze widziałem to, co widzieć musiałem. Nie zwracałem uwagi na to, co dzieje się wokół mnie, nawet na głupią odmienną orientację! Czułem się jak dzieciak z podstawówki, który zostaje uświadomiony, że dzieci nie biorą się z kapusty. Co ja tak naprawdę wiedziałem o świecie? O ludziach? O możliwościach?

    W końcu oprzytomniałem, gdy do mych uszu dobiegł klakson samochodu za mną. Ruszyłem z miejsca i skręciłem na zakręcie. Już tylko pozostało mi wjechanie na podziemny parking i byłem na miejscu. Wysiadłem z pojazdu i ruszyłem na górę.

    Przy recepcji zaczepiła mnie żmija, aka sekretarka ojca. Dlaczego ona pracowała na popołudniu? Dlaczego z całej kadry akurat ona musiała tego dnia siedzieć za tym pieprzonym biurkiem?

    – Witam, panie Evan – skłoniła się lekko. – Pański przyjaciel czeka na pana...

    – Wiem, dziękuję – uśmiechnąłem się delikatnie. – Przynieś nam, proszę, kawę – westchnąłem.

    – Naturalnie.

    Teraz zaczynałem marzyć o miękkiej poduszce i wygodnym łóżku. Matko, ile ja bym dał, żeby odespać wczorajszy wypad na nie mała ilość alkoholu.

    – Wreszcie – Greg rzucił jakąś teczkę na biurko i wstał z krzesła.

    – Gdzie twój garnitur? – pytam z uniesionymi brwiami.

    – W szafie z ciuchami dziadka – oparł poważnie, a ja musiałem się zaśmiać. – A twój?

    – Gdzieś w odmętach szafy – zdjąłem kurtkę i powiesiłem na wieszaku. – Błagam, mamy coś do jedzenia?

    W tym samym momencie, jakby Greg przeczytał moje pragnienie już wcześniej, wyjął sushi z reklamówki, która stała na stoliku.

    – Boże, jak ja ją kocham – wyznałem, z oczyma uniesionymi ku niebu.

    – No to „popracujmy" – zaśmialiśmy się i przeszliśmy do jedzenia.

[...]




~awenaqueen~


wtorek, 22 sierpnia 2023

Inside the dark cz.1-6 [Porzucone]



[Prolog]

    Biegłem na oślep, gdyż moje oczy zalane były łzami, a ciemność i mrok panujące na dworze wcale nie poprawiały widoczności. Co chwile czułem jakieś gałązki odbijające się ode mnie. Najbardziej wyczuwalne były na twarzy, a gdy zacząłem odczuwać szczypanie, miałem świadomość, że powstały zadrapania; mniejsze lub większe. Byłem przerażony; goniło mnie coś nieludzkich rozmiarów. Na pierwszy rzut oka było to większe od samego niedźwiedzia. Czaiło za mną, czułem jego śmierdzący odór na karku. Jakież mogłem mieć szanse? Ja siedmioletni Mika, który nóżki miał jak zapałki, a silniejszy podmuch wiatru mógł mnie spokojnie zmieść z powierzchni ziemi. Tak, ja też nie byłem normalny i każdy mi to udowadniał na każdym kroku.



    Nagle potknąłem się o jakiś korzeń – sporych rozmiarów swoją drogą – który wystawał z ziemi. Umrę. Nie chcę umierać!

    Zacisnąłem mocniej powieki i ostatnie stróżki łez zwilżyły moje policzki. Czekałem na koniec, na silny ból, na niewyobrażalne ciepło, które oznaczałoby rozlew mojej krwi, ale... zamiast tego poczułem znajomy zapach. Ten miły i przyjemny zapach, którego nigdy nie potrafiłem określić. Silne ramiona oplotły moje wątłe ciało i przycisnęły do siebie. Zaciągnąłem się zapachem Ezry i jakby cały strach ze mnie uleciał. Czułem się bezpiecznie, bo byłem przy nim.

    – Ochronię cię, Mika. Polegaj na mnie, zawsze – szepnął do mojego ucha, czym tylko spowodował moją nagłą chęć snu.

    Najprawdopodobniej zemdlałem w jego ramionach.



[Rozdział 1]

    Spojrzałem na karteczkę, na której były wytyczne od mojego ojca. Wkurzyłem się nieznacznie, gdy zobaczyłem tylko krótkie zdanie napisane jego niechlujnym pismem.

    „Wysiądź, na pewno cię odbiorą. Ulica Corevlay 28. Kocham cię!"

    Gdyby ktoś mnie nie znał – czyli każdy na lotnisku – pomyślałby teraz, że zawarczałem jak wściekły pies. Zawsze miałem porządny warkot jakichś rasowych kundli, których swoją drogą nie znoszę. Kto lubi te warczące, szczekające i sikające gdzie popadnie psy?! Zdecydowanie jestem kotolubny.

    Westchnąłem i zgniotłem kartkę od ojca. Rzuciłem papierek do pobliskiego kosza, a cichy dźwięk podziwu dotarł do moich uszu. Nie, żebym był jakiś wybitny w kosza czy coś, ale połechtało mnie to po ego.

    Poprawiłem swoją czapkę z daszkiem na głowie i ruszyłem, ciągnąc walizkę za sobą. Nie do końca wiedziałem co ze sobą zrobić. Ojciec dał mi całkiem sporo gotówki na podróż, co oczywiście było rekompensatą za jego czyny. Ani on, ani matka nie kochali mnie wybitnie mocno. Mogę rzec, że z roku na rok ich uczucie względem mnie słabło, aż w końcu sprawili sobie nowego bachora i weź spierdzielaj, Mika! Poważnie. Pokłóciłem się z nimi, nawet doszło do rękoczynów, ale nie chciałem nikomu o tym mówić. Czułem się jak gówno. Dlatego dostałem kupę forsy, bilet w jedną stronę do Wielkiej Brytanii i darmowy pobyt u mojego brata. To u niego miałem teraz mieszkać i tutaj, w Londynie miałem chodzić do szkoły. Myślę, że moje relacje z braciszkiem do najlepszych nie należą i pewnie sami na siebie się rzucimy w przeciągu kilku pierwszych minut.

    Rozejrzałem się na boki, aż dostrzegłem jakiegoś dziwnego kolesia, o którym szeptała nie jedna osoba na lotnisku. Jego Emo styl był bardziej obrzydliwy niż moje zniszczone buty. Nie zrozumcie mnie teraz źle, to nie był „typowy" Emo. Chodziło mi raczej o jego ubiór, którego kolor był tylko czarny. Jedynie włosy były ciut jaśniejszego odcienia, a reszta to nie wiem. Miał na nosie okulary a na głowie kaptur; opierał się też o czarne auto, ale to już chyba detal. Trudno było go dokładnie zeskanować.

    Wzruszyłem ramionami i zacząłem szukać jakiejś taksówki, by dostać się pod wskazany przez ojca adres. Niestety, żadnej nie dorwałem, więc zacząłem wypytywać przechodniów o wskazówki. Natrafiłem też na przeciwieństwo Emo. Chłopak ubrany cały na biało z włosami koloru jasnego blond. Na nosie również spoczywały mu okulary przeciwsłoneczne, choć słońca to ja żadnego tu nie widziałem. Dziwni ludzie tu mieszkają, pomyślałem. Anioły z demonami, którym przeszkadza światło dzienne.

    – Szukasz czegoś, mały? – zagadał anioł. Skarciłem go spojrzeniem, choć spod mojej czapki mógł gówno co dostrzec. – Co to za mina? – A jednak.

    – Może ty wiesz, gdzie jest ulica Corevlay 28? – spytałem, wzdychając ciężko.

    – Ał, czemu tak na Ty od razu? – zaśmiał się perliście. Poważnie, co z tym człowiekiem nie tak? – Dobra, nieskory jesteś do żartów, to ci powiem. Ulica ta mieści się jakieś pięćdziesiąt mil stąd. A mogę wiedzieć, kogo odwiedzasz? Może też powiem dokładne położenie domostwa – uśmiechnął się uprzejmie, a ja zrobiłem sztuczny bełt.

    – Z obcymi mi gadać nie wolno – uniosłem się honorem i wyminąłem dziwaka.

    – Hej! – krzyknął za mną. – A dziękuję, to cię nie nauczyli?!

    Zatrzymałem się gwałtownie w miejscu, jakby ktoś mnie zamroził w pół kroku. Odwróciłem się niczym skrzypiący metal, czyli bardzo powoli i cisnąłem w niego niemymi piorunami. Koleś się wzdrygnął i uniósł ręce w geście obronnym.

    – Ż-Żartowałem – powiedział. – Miłego dnia!

    Zignorowałem go i poszedłem w swoją stronę, którą wskazał mi gestem ręki. Nie, żebym miał kiepską orientację w terenie, ale przecież byłem tu pierwszy raz, a mapa Google mi za wiele nie pomogła. Bądź przeklęty ojcze!



[Rozdział 2]

    Zaczynało się ściemniać, a ja wreszcie dotarłem na odpowiednią ulicę. Zapukałem do pierwszego domu i spytałem o mojego brata. Kobieta popatrzyła na mnie, jakbym był bratem „tego dziwnego człowieka mieszkającego raptem po drugiej stronie". Już się zastanawiałem, jakie tu będę miał atrakcje.

    Przeszedłem przez jakże ruchliwą ulicę – czyt. że aż wcale. Zapukałem energicznie, aż po chwili pojawił się koleś w samym szlafroku i, mam nadzieję, gaciach. To nie mógł być mój brat. Wyglądał co najmniej na czterdziestkę, miał spory koper, a papieros w jego ustach tylko dodawał lat. W chuja mnie ta baba zrobiła jak nic.

– Ja chyba domy pomyliłem – westchnąłem zirytowany i zmęczony.

    – Zależy – przerwał, by wypuścić dym nikotynowy z ust – bo jeśli szukasz pracowni malarskiej, to trafiłeś idealnie.

    – Że czego, dziadku? – zamrugałem.

    – Ty, gówniarzu – lewa powieka mu groźnie drgała. – Czego szukasz zatem?

    – Ezraela Colenora – złamałem sobie chyba język na tym nazwisku. Na Boga, kto je wymyślił?

    Mężczyzna nagle uniósł jedną brew i zmierzył mnie od stóp po sam czubek głowy.

    – Na co się lampisz, dziadu? – warknąłem, na co on tylko westchnął i zrobił mi przejście.

    – Czyli ty musisz być Mikaela, brat Ezry – teraz to ja się zdziwiłem.

    – Skąd...?

    – Pojechał po ciebie na lotnisko, ale najwidoczniej się minęliście. Wchodź – machnął na mnie ręką i sam poszedł w głąb domu.

    Ok, nikt mi nie mówił, że tu jakieś studio jest. Czemu mam mieszkać z czterdziestoletnim dziadem?! Ezra, nienawidzę cię!

    Rzuciłem walizkę pod ścianę i wybiegłem z domu, trzaskając drzwiami. Byłem wkurzony i zirytowany jednocześnie. To nie tak, że liczyłem na mieszkanie we dwójkę; przecież on mógł mieć współlokatora w swoim wieku albo dziewczynę. Ale ten facet?! A co jeśli mój brat jest... nie, aż tak dziwny to on nie jest.

    Poprawiłem czapkę na głowie i ruszyłem przed siebie. Orientację, a raczej pamięć mam dobrą. Byłem przekonany, że wrócę do domu tą samą drogą, więc mogłem iść, gdzie chciałem i jak daleko chciałem.
    
    Po kilku minutach wyżywaniu się na napotkanych kamykach, w końcu dotarłem do jakiegoś lasku, albo parku; jak zwał tak zwał. Szedłem ścieżką, aż natrafiłem na barierkę po mojej lewej stronie.

    – Wow – szepnąłem na widok, jaki zastałem.

    Panorama miasta w godzinach wieczornych, praktycznie nocnych, była piękna. Dodawał też klimat pagórek, u którego stóp płynął mały strumyk. Wysoko było, więc mógłbym się zabić – zawsze jakaś alternatywa.

    Gdy spojrzałem na swój telefon, niemal umarłem. Resztka baterii! No dobra, godzina też młoda nie była, bo ta dziesiąta pm nakazywała powrót. Cóż, co mi pozostało? Już chowałem urządzenie do kieszeni, gdy doszedł mych uszu warkot. Wzdrygnąłem się i przełknąłem nerwowo ślinę. Szybko zacząłem analizować zaistniałą sytuacją, aż wysnułem wnioski; podbiec do pobliskiej gałęzi, która najwidoczniej ułamała się od drzewa, uderzyć to coś i zwiać do domu.

    Czym prędzej przeszedłem z teorii do praktyki. Biegło, to coś biegło na mnie, lub to moje przewrażliwienie. Chwyciłem badyl i odwróciłem się na pięcie, od razu się zamachując. Podziałało. Kundel odleciał kawałek z głośnym jękiem, a ja wreszcie ochłonąłem. Strzepnąłem z bluzy jakieś brudy i oparłem sobie drewno na prawym ramieniu. Podszedłem tak do stworzenia, które nadal leżało na ziemi, jakby regenerując siły. Spojrzało na mnie z warkotem, ale nagle ucichło.

    – Parszywe kundle – syknąłem i przekroczyłem zwierze.

    Już wtedy powinienem się domyślić, że będę miał z tego tytułu same problemy.



[Rozdział 3]

    Cicho. Kocham spać. Kocham ciszę. Więc czemu ktoś od samej szóstej rana chrapie jak...

    – Dziadyga – poderwałem się z poduszki, gdy doznałem olśnienia.

    Przecież tylko stary mógł tak głośno chrapać. Świetnie, że on sobie smacznie spał, a mi nie pozwalał. Nagle jednak zdałem sobie sprawę, że obok, na mojej białej pościeli, śpi jakieś czarne coś. Wychyliłem się, by sprawdzić kto to znowu. Moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, gdy zobaczyłem młodego chłopaka z kolczykami w uszach i nosie. Jego czarna grzywka opadała luźno na poduszkę, a usta były rozchylone.

    To nie od niego pochodzi ten charchot.

    Zmrużyłem gniewnie oczy i wyczołgałem się z łóżka. Wierzcie mi, ten koleś może i spał odwrócony do mnie plecami, ale w pościel to nie ja zawinąłem się jak w kokon.

    Zszedłem na parter w swoich szarych, dresowych spodniach i ciemniejszej od nich koszulce na krótki rękaw. Gdy wszedłem do kuchni, znów doznałem szoku. Kolejny facet!

    – Co to, przytułek? – szepnąłem obrażonym tonem.

    Chłopak odwrócił się do mnie z łyżką w ustach i zdziwionym spojrzeniem.

    – Szo fy jefteś? – wyseplenił.

    – Jeśli powiesz, że ty to Ezra, autentycznie wychodzę – wskazałem na drzwi frontowe, od których dzielił mnie metr.

    – No coś ty – wyjął łyżkę z ust, ale nadal uważnie mnie obserwował. – Ezra zapewne o tej godzinie śpi w najlepsze. On jest bardziej nocnym markiem – mrugnął do mnie porozumiewawczo. Szkoda, że ni krzty go nie zrozumiałem. – Ty pewnie jesteś Mika?

    – Skąd wszyscy mnie tu znają, a ja nie znam nikogo? – rozłożyłem ręce.

    – Cóż, Ezra mówił nam, że zamieszka tu jego młodszy brat i serio widzę podobieństwo – zaśmiał się pod nosem.

    – Ta, niby jakie? – przeniosłem ciężar ciała na lewą nogę i zaplotłem ramiona na klatce piersiowej. Chłopak jakby zaczął analizować wcześniejsze słowa, bo jego nastawienie się zmieniło.

    – Obaj jesteście gburowaci – odpowiedział, a jego wzrok wywiercał we mnie dziurę.

    – Cecha nabyta – powiedziałem bardziej sam do siebie.

    – Wrodzona – poprawił mnie, ale dostał moim wściekłym spojrzeniem i się zamknął.

    – Co tu się od rana odkurwia? – do kuchni wszedł zaspany dziadyga.

    – W domu zapadła cisza, więc to twoja wina, że tu teraz stoję, dziadku – zmrużyłem gniewnie oczy, a ten wreszcie zwrócił na mnie uwagę, jakby rozbudzony w pełni.

    – O, mały – znów z moich ust wydobył się warkot, na co obaj się zszokowali. – Sorry.

    – Wracam spać – oznajmiłem i opuściłem pomieszczenie.

    Co z tymi kolesiami? Okey, byłem brany za dziwaka z tym moim warczeniem, ale oni reagowali, jakbym był dzikim zwierzęciem, który chce ich rozszarpać. Coś tu było zdecydowanie nie tak; tyle facetów w jednym domu, ich zachowanie i...

    Przystanąłem w miejscu, gdy zauważyłem mojego współlokatora łóżka. Tupałem wściekle nogą i myślałem, jakby najlepiej się go pozbyć. Ostatecznie postawiłem na tradycję; podszedłem do niego i pociągnąłem za pościel, aż spadł na posadzkę. Okrążyłem łóżko, by sprawdzić, czy go nie zabiłem, bo nie dostałem żadnego „kurwa" czy coś.

    Żył, niestety. Nie obudził się, niestety. Strzeliłem sobie face palm przez tych ludzi. Kto normalny nie obudziłby się po brutalnym spotkaniu z posadzką?!

    Ignorując Emo, po portu wróciłem do łóżka. Przykryłem się szczelnie kołdrą, bo na sam widok deszczu za oknem przechodziły mnie ciarki. Rodzice naprawdę muszą mnie nienawidzić, skoro wysłali mnie na to zadupie.

~*~

    Gdy obudziłem się po szesnastej, zauważyłem brak Emo na podłodze. Bardzo dobry znak. Ruszyłem się z łóżka i zabrałem jakieś ciuchy z walizki. Pośpiesznie wziąłem prysznic i umyłem zęby; przebrałem się w czyste ubrania i nałożyłem czapkę na głowę.

    Na parterze podczas wkładania butów, zostałem zaczepiony przez dziadygę.

    – Dokąd, młody? – znów zaciągnął się papierosem, a ja poważanie zacząłem się zastanawiać, czy ma jakieś inne ciuchy niż szlafrok.

    – Co cię to obchodzi, dziadku? – uśmiechnąłem się wrednie, gdy skończyłem sznurować trampki.

    – Jesteś wykapany Ezra – poklepał mnie po czapce. – On też zawsze zionie nienawiścią, ale ty to już przechodzisz nasze wyobrażenia.

    – Kogo obchodzi czy jestem do niego podobny?! – krzyknąłem na cały dom, a może i ulice. Facet patrzył na mnie i mrugał zdziwiony moim nagłym wybuchem.

    – Wybuchy gniewu też macie rodzinne.

    – A bujaj się na lianie – wyszedłem i trzasnąłem drzwiami.

    Serio, dlaczego muszę być porównywany do tego człowieka? Brałbyś przykład z Ezry, on się tak dobrze uczy, ma taki kulturalny język, jest uprzejmy... sranie w banie na czekanie! Tak, nie pomyliłem się. W domu rodzinnym, gdy to jeszcze osiem lat temu mieszkał z nami, zawsze to słyszałem. Był taki poukładany i porządny, ale gdy zostawaliśmy sami, to pokazywał swoje prawdziwe oblicze grozy. Może i ten dziadek ma racje, że jestem wykapany on, bo kto by nie był? Wychowałem się na jego wrogości do mnie, więc przełożyłem ją na resztę świata. Skoro teraz nie mieszkał z rodzicami, mógł spokojnie być sobą. Różnica między nami była taka, że ja nigdy nie byłem prawdziwym synem i niczego nie udawałem.

    Kopnąłem ze sporą siłą kamień na swojej drodze i poczułem się znacznie lepiej. Usłyszałem głośny pisk, więc pobiegłem przed siebie. Zobaczyłem na ziemi dziewczynkę, na pewno młodszą ode mnie, z rozciętym czołem. Świetnie, Mika. Ezra cię zabije.

    Kucnąłem i przybrałem miły ton.

    – Przepraszam, możesz wstać? – spytałem i podałem jej dłoń. Ta spojrzała na mnie swoimi dużymi niebieskimi oczami, które pokochałem. Nie oceniaj, kocham niebieskie oczy i ludzi, którzy je mają.

    – Blacisek – rzuciła mi się na szyję, aż poleciliśmy do tyłu. Bla... co?

    – Boże, chyba jej mózg rowaliłem – zacząłem panikować. – Pojedziemy teraz do szpitala, dobrze? – spytałem, poklepując ją po plecach, by mnie wreszcie puściła.

    – Nie! – odsunęła się i naburmuszyła, a rana na jej czole... czy ona nie była większa? – Chodź!

    – Dokąd? – zamrugałem zszokowany, gdy ta stanęła na swoje drobne nóżki i pociągnęła mnie z taką siłą, jakiej na pewno się u niej nie spodziewałem.

    – Do domu! Mój dlugi blacisek będzie uciesony! – zrobiłem krzywą minę. O czym ona do mnie rozmawiać, to ja nawet nie.*

    – Poczekaj – wyszarpnąłem swoją rękę z jej drobnej trochę zbyt impulsywnie. – Jest późno. Co robiłaś o tej godzinie na dworze? – dopytywałem.

    – Blacisek znów włoncył się na złego Willa i baldzo jest telas zły – pociągnęła noskiem. Skruszony postanowiłem kucnąć, by być z nią na równi.

    Tak, ona zdecydowanie była młodsza.

    – Bił cię? – nadzieja, że może to nie ja jej przywaliłem...

    – Nie – ...odleciała w zapomnienie.

    – Odprowadzę cię do... – niedane mi było dokończyć, bo poczułem silny uścisk na ramieniu i chwilę potem leżałem na ziemi, jakieś pół metra od dziewczynki.

    Przede mną za to stał... chwila, kto to właściwie?!

    – Zjeżdżaj stąd i powiedz Willowi, że jak położy swoje zapchlone łapy na Mice, to zajebie jak psa – zaakcentował ostatnie słowo, jakby kryło się pod nim drugie dno.

    Dziewczynka robiła nieznaczne kroki w tył, aż spanikowana zaczęła uciekać. Poszedłem w jej ślady i zacząłem po cichu wiać w przeciwną stronę. Niestety, silny uścisk znów się pojawił na moim ramieniu, ale tym razem nie walną mną w tył. Spojrzałem przez ramię, aż napotkałem gniewne spojrzenie...

    – E-Ezra?



    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

    *Błąd celowy, oczywiście.



[Rozdział 4]

    – E-Ezra? – wyjąkałem przestraszony.

    Od wieków go nie widziałem, nie tego palącego i przerażającego spojrzenia. Cała moja pewność siebie i wrogość przy nim były niczym. Nie istniały.
    
    Ten nic się nie odezwał, tylko ciągnął mnie w stronę domu. Znałem tę drogę, wiedziałem doskonale, co planował. W świetle lamp dopiero mogłem się mu wyraźnie przyjrzeć. To był właśnie ten Emo z lotniska i z mojego łóżka. Że też nie połączyłem faktów! No w sumie... przecież on nie był tak ubrany w naszym domu, mogłem go nie poznać.

    Po kilkuminutowej przechadzce wreszcie dotarliśmy do celu. Otworzył drzwi i dosłownie wrzucił mnie do środka. Czułem na sobie czyjeś spojrzenie, więc podniosłem wzrok i dostrzegłem dziadka, jak zwykle z fajką.

    – Znalazłeś go – odpowiedział, jak gdyby wiedział, że ten mnie szukał.

    – Gówniarzu – usłyszałem głos brata, więc na niego spojrzałem. – Gdzie się szlajasz?! – znów przybrał swój wściekły ton. – Jeszcze nic ci nie pokazałem, nie wiesz nawet, gdzie jest twoja nowa szkoła, do której idziesz już jutro! – zaczął robić wyrzuty. – O twojej chujowej orientacji w terenie nie wspomnę! Poza tym nie rozmawiaj z jebanymi dziewczynkami z parku, jeśli życie ci miłe!

    – Och, rozmawiał z Alex? – kolejny znajomy głos. Podniosłem się z klęczków, by dostrzec obok dziadka tego młodego chłopaka z kuchni.

    – Gorzej, chciał iść z nią do domu – prychnął wściekle i zaplótł ramiona.

    – Młody, nie możesz nigdy tego zrobić – starszy pokręcił bezradnie głową. – To niebezpieczna rodzina.

    – Pierdol, ja posłucham – syknąłem, a po chwili poczułem ostry ból w potylicy. Chwyciłem się obiema dłońmi za tył głowy i spojrzałem wściekle na brata. Szybko jednak moje spojrzenie zmiękło pod wpływem jego.

    – Chcesz mi oddać? – zmrużył powieki wyzywająco.

    – Przecież nic nie mówię – odpowiedziałem ze spokojem i spojrzałem w innym kierunku.

    – Och, jak jest sam, to jest naprawdę jak ty, Ezra. Ale jak jest przy tobie, to staje się jakiś taki... – zaczął dziadyga.

    – Potulniejszy? – dopowiedział młodszy.

    Znów cichy warkot wydobył się z moich ust, a obca dla mnie dwójka po raz kolejny spojrzała na mnie podejrzliwie.

    – Od kiedy to potrafisz? – Ezra chwycił mnie mocno za policzki jedną dłonią i nakazał patrzeć w oczy.

    – Od fafse – wysepleniłem, bo serio miał siłę uścisku.

    – Pierdolenie – warknął. – Nie potrafiłeś tak kilka lat temu, a wkurwiałem cię co niemiara.

    Musiałem się postarać, by strzepnąć jego rękę, ale się udało.

    – Nie było cię od siedmiu lat, nie udawaj, że mnie tak dobrze znasz – spojrzałem na niego wyzywająco, aż dziwiąc samego siebie, skąd we mnie ta pewność siebie.

    – Och, doprawdy? – uśmiechnął się kpiąco. – Czyli pozabijamy się w mniej niż dobę – uśmiechnęliśmy się do siebie, co z boku musiało wyglądać naprawdę strasznie.

    – Mówiłem to starszym – oznajmiłem, nadal się szczerząc.

    – Dali kasę na pogrzeb, bo nie będę ze swoich bulił? – odwzajemniał.

    – Kurwa, zapowiada się świetnie – westchnął młody, który od razu został zgromiony spojrzeniem mojego brata.

    – Swoją drogą, to jest Matt – wskazał na niego już spokojniejszy. – A obok to Raffa.

    Oboje kiwnęli lekko ręką.

    – Czemu mieszkasz z tyloma facetami z jakąś pracownią w domu? – spojrzałem na niego pytająco, a jego spojrzenie stało się... ludzkie.

    – Jaka pracowania? – zdziwił się. Pierwszy raz uświadczyłem zdziwienia tego człowieka.

    – Haha, żadna – zaśmiał się nerwowo dziadyga. – Żartowałem, gdy wczoraj przyszedł. Objął mnie ramieniem, jakby błagał o potwierdzenie słów.

    – Bierz łapę, stary pedofilu, bo zdzielę kłodą – od razu zabrał swoje ramię.

    – Dycha w dychę – wtrącił Matt.

    – I przy okazji – zaśmiał się rozbawiony Ezra. – Raffa ma dwadzieścia sześć lat.

    – Cooo?! – wydarłem się na cały dom. – Przecież wygląda, jakby był lekko po czterdziestce!

    – Ranisz! – chwycił się za serce.

    – To zacznij wyglądać na swój wiek – doradziłem.

    – A tak poważnie – znów przyjął swój wrogi wyraz twarzy – trzymaj się z dala od Willa i jego siostry, rozumiesz? To już nawet nie chodzi o robienie mi na złość. Po prostu oni nie są dobrymi ludźmi.

    – Powaga, dzieciaku – poparł Raffa.

    Czułem się jak dziecko w polu kukurydzy; wyrwany ze swojego rodzinnego gniazda do jakieś dżungli, gdzie walczy się o przetrwanie. Zastanawiałem się przez chwilę, czy powinienem mówić im o ataku psa, ale przecież to zwykły kundel. 



[Rozdział 5]

    – Młody! – usłyszałem głos Matta, który przekroczył już próg mojego pokoju. Naciągnąłem na twarz kołdrę. – Wiem, że tam jesteś – zaśmiał się. – Obiecałem twojemu bratu, że zawiozę cię do szkoły.

    – Dotknij mnie, to pożałujesz – zagroziłem spod kołdry, która znów wydawała się ciężka, niż powinna. Odrzuciłem materiał z twarzy i podniosłem się na łokciu. – Kpina czy kpina? – wysyczałem na widok mojego brata śpiącego w tej samej pozycji, co dzień wcześniej.

    – Jeszcze nigdy nie widziałem, jak Ezra śpi – oznajmił, przyglądając się uważnie mojego bratu.

    – Czy on nie może spać u siebie? – spytałem.

    – Meh, generalnie sypia poza domem – wzruszył ramionami. – A teraz poważnie, młody, idziemy – chwycił mnie za nadgarstek.

    – Puś...

    Nie dokończyłem, bo to, co się wydarzyło, działo się zbyt szybko. Uścisk na moim nadgarstku zniknął w sekundę, za to pojawił się na nadgarstku Matta. Chłopak był zdezorientowany i przerażony zarazem. Tak, mój brat patrzył na niego właśnie z mordem. Nie wiem, czy robił to przez sen, czy totalnie świadomie, ale przeraził nas obu.

    – T-To ja już wstanę – oznajmiłem przestraszony i poszedłem posłusznie do łazienki się uszykować.

    Gdy wróciłem, mojego brata już nie było, podobnie zresztą jak Matta. Wziąłem uszykowany przez kogoś dla mnie plecak i zszedłem na dół. W kuchni panowała grobowa cisza, choć...

    – Kto to znowu jest? – wskazałem ręką na kolejnego nieznajomego. Na oko, mógł być nawet w moim wieku.

    – A – Raffa oprzytomniał jakby wyrwany z dziwnego stanu. – To mój bratanek, Kira.

    – Yo – machnął. – Zazwyczaj tu wpadam, bo mam darmową podwózkę – wskazał na Matta.

    – Więcej idiotów – szepnąłem, ale wkurzony wzrok całej trójki uświadomił mi, że doskonale słyszeli, choć nie powinni.

    Zmrużyłem podejrzliwie powieki. Jestem w ukrytej kamerze, to pewne.

    – Gdzie Ezra? – spytałem, rozglądając się dookoła.

    – Jak mówiłem, zazwyczaj nie sypia w domu – Matt spojrzał na mnie odległym wzrokiem. Zdecydowanie ciałem był z nami, ale duszą gdzieś dalej.

    – To jedziemy? – Bałem się, że w tym stanie spowoduje wypadek, ale jak mówiłem wcześniej; śmierć to dobra alternatywa.

    Chłopak zawiózł naszą dwójkę do placówki, po której miał mnie oprowadzić Kira. Przy okazji dowiedziałem się, że Matt miał ledwo dziewiętnaście lat, podobnie jak mój brat. Oprócz tego powiedział mi też o powodzie ich wspólnego mieszkania; wszyscy razem pracowali w jednym miejscu dwa lata temu, więc wynajęli wspólne lokum. Śmierdziało mi to grubszym tematem, ale nie chciałem drążyć.

    Po kilku lekcjach szybko odnalazłem się w nowym otoczeniu. Nauczyciele mnie polubili, a uczniowie czuli respekt; tak między nami, to zapewne wina mojego brata, ale uznajmy, że to mnie się bali i podziwiali. Jednak nie wszystko szło tak gładko, jak mógłbym się spodziewać. Gdy tylko Kira poszedł pod swoją klasę, ja zostałem zaczepiony przez szczupłego i wysokiego blondyna. Już na oko widziałem, że to tylko pozory i musi być klasę niżej.

– Czego? – spytałem niezbyt uprzejmie.

    – Ty jesteś ten z domu ciot? – zaśmiał się, a jego koleszkowie mu zawtórowali.

    – Och, ty pewnie jesteś z domu dziwki – wytknąłem lekko język dumny ze swojej odzywki.

    – Coś ty powiedział, śmieciu?! – popchnął mnie.

    Nie lubiłem się bić, z natury byłem pyskaty i wredny, ale na pewno nieagresywny. Byłem ostatnią osobą, która się paliła do bójki i która mogłaby cokolwiek w tej dziedzinie ugrać. Wiedziałem więc, że jestem na przegranej pozycji, jeśli zacznie się ze mną szarpać.

    Niestety moja duma wzięła górę, więc również go popchnąłem i oberwałem z pięści w twarz. Bolało jak diabli, ale nie mogłem okazać strachu, przecież chciałem być brany za silnego. Pierwszy dzień w szkole zawsze jest decydujący, pamiętajcie. Albo mają cię za ofiarę, albo przyjaciela. Nigdy nikogo pośrodku.

    Nie wiem, jak długo się okładaliśmy, ale rozdzielili nas nauczyciele. Byłem w znacznie gorszej formie niż ten blondynek. Według szkolnej pielęgniarki miałem rozwalony łuk brwiowy, wargę i podbite oko. O bólu ręki nie wspomnę. Zadzwonili po mojego brata, ale ten nie odbierał, więc zdegustowany zasugerowałem, że sam przejdę się do szpitala, by mnie poskładali do kupy. Usłyszałem protesty, ale nie obchodziło mnie to. Przecież u rodziców było tak samo; pobiłem się i potrzebna była wizyta w szpitalu to jechałem karetką, ale by któryś z nich mnie odebrał... nic takiego miejsca nie miało. Wtedy tylko i wyłącznie robił to wujek, który mnie nienawidził swoją drogą.

    Gdy jakaś lekarka szyła mi brew, nie obeszło się bez pogawędki. Wypytywała o moją rodzinę, pochodzenie; wszystko to, co zbędne jej być powinno.

    – Jesteś rozczarowany, że nie ma tu twojego brata – bardziej stwierdziła, niż spytała. Odłożyła wszystkie przyrządy na metalową tackę i zdjęła rękawiczki. Patrzyła na mnie tym skruszonym wzrokiem, a we mnie coś pękło.

    – To nie tak, że liczyłem na zainteresowanie – zrzuciłem nogi z fotela, ale nie wstałem. Chciałem z nią porozmawiać bez tej całej otoczki wredności.

    – Ale miałeś nadzieje – dopowiedziała. – Chcesz być tak silny, jak twój brat. Samowystarczalny. Pokazać, że dasz sobie radę sam i wreszcie ktoś cię pochwali.

    – Skąd pani to wie? – zdziwiłem się.

    – Cóż, znam to – wstała i zaczęła coś robić z tymi... narzędziami. – Moi rodzice przestali się mną interesować, gdy urodziła im się druga córka. Poszłam w odstawkę i cokolwiek bym nie zrobiła, było złe.

    – Przecież nie mówiłem pani, że moim rodzice mnie nie znoszą – szepnąłem, a ona spojrzała na mnie.

    – Przecież to widać, Mika. – Dotknąłem swojego zabandażowanego nadgarstka. – Jesteś dzieciakiem, który poprzez gniew chce zwrócić na siebie uwagę. Jesteś silnym chłopcem, ale czasem trzeba coś powiedzieć, bo człowiek nie jest jasnowidzem.

    – Ja...

    Chciałem coś powiedzieć, ale do gabinetu weszła ta sama dziewczynka, z którą to rozmawiałem poprzedniego wieczoru w parku. Moje oczy się rozszerzyły ze zdziwienia, gdy ta wskoczyła na ręce lekarki.

    – Co tutaj robisz? – zaśmiała się melodyjnie. – Gdzie William?

    – Blacisek pofieciał, se jest loscalofany.

    – Nie lelkaj się, Alex – powiedział stanowczo. – Obie wiemy, że umiesz ładnie mówić, jak na czterolatkę przystało.

    – No dobra – westchnęła i zaczęła się bawić jej kołnierzykiem. – Braciszek mówi, że Lucius się z kimś pobił i jest nim rozczarowany.

    – Rozumiem, że mówimy o Williamie jeden? – sprostowała.

    – Chyba tak.

    – Chwileczkę – spojrzała na mnie. – Czy ty przypadkiem nie biłeś się z Luciusem? – spytała mnie, a Alex mocniej się do niej przytuliła na mój widok.

    – Jestem tu od kilku dni, kto to Lucius? – spytałem zirytowany.

    – Och, to taki blondyn. Szczupły i wysoki – wyjaśniła.

    – No to tak, to z nim się biłem – zeskoczyłem z fotela, a do gabinetu wleciał ja huragan Ezra.

    – O mój bożę – lekarka zakryła sobie wolną dłonią usta.

    – Kto ci to zrobił? – spytał, gdy delikatnie opuszkami palców przejechał po ranach na mojej twarzy.

    – Teraz się zainteresowałaś? – odtrąciłem jego rękę, a on spojrzał z furią na dwie pozostałe osoby.

    – Jak to jest, że mówię ci, byś trzymał się z dala od Willa i jego rodziny, a ty pakujesz się w nią jeszcze bardziej? – spytał, ale dalej wgapiał się w te dwie.

    – No wybacz, że ja nawet nie wiem, kto to jest William i kto jest z jego rodziny! – spojrzał na mnie zszokowany, ale nie zwróciłem na to uwagi. – Jestem tu raptem z trzy dni, a ty wymagasz gwiazdki z nieba i masz mnie za gówniarza, ale przypominam ci, że minęło siedem pieprzonych lat! Wcale mnie nie znasz!

    Jego rozchylone usta uświadomiły mi, że właśnie pierwszy raz w życiu to ja podniosłem na niego głos, a nie chowałem się przed jego spojrzeniem. Przełknąłem nerwowo ślinę i zacząłem odczuwać suchość w gardle. Mam przejebane.






~awenaqueen~