czwartek, 5 sierpnia 2021

Love deal Cz.13 Ashley

  


    – Już mnie nie chcesz skuć, Rick? – spytałam, podsuwając posterunkowemu ręce pod nos.

    Nie odpowiadając, chwycił je i wykręcił do tyłu tak, że teraz musiałam iść przed nim, nawet nie mogąc się obrócić. Przynajmniej nie bolało... tym razem.

    – I tak byś się pozbyła kajdanek, a ja muszę za to płacić – odparł cierpiętniczo.

    – Fakt – zaśmiałam się.

    Wyszliśmy z budynku zaraz po naszej krótkiej wymianie zdań. Kątem oka spojrzałam w okno naszego mieszkania. Nawet nie wiem, czego się spodziewałam. Że zobaczę tam ją? Żałosne.

    Rick otworzył przede mną drzwi radiowozu i dosłownie wepchnął mnie do wozu. W ostatnim momencie zdołałam schylić głowę, by nie uderzyć w dach pojazdu. Rozsiadłam się w swoim miejscu, nie kłopocząc się z zapięciem pasów.

    – Hej, Mar... Zaraz, ty nie jesteś Mark'iem. Ty to...? – zdziwiłam się, widząc na miejscu kierowcy, kogoś innego niż zazwyczaj.

    Młody mężczyzna, a przynajmniej na takiego wyglądający, nie odpowiedział mi, czekając aż wróci Rick. Prawdopodobnie był nowy, albo musieli go przenieść z innego działu.

    Posterunkowy zaraz po zajęciu miejsca z przodu i zapięciu pasów, spojrzał na mnie jakby z kpiną, na co odpowiedziałam mu uśmieszkiem. Prychnął pod nosem, a w tym samym momencie nowy odpalił samochód.

    – Znacie się? – spytał nowy.

    – Tsaa... – mruknął Rick, najwyraźniej niezadowolony z tego faktu. – Zabieramy ją minimum trzy razy w miesiącu.

    Młodszy zaskoczony popatrzył na mnie, ale Rick zdzielił go w łeb i kazał patrzeć na drogę.

    – Co ona takiego robi? – zainteresował się.

    Ta ona tu jest i cie słyszy, ktoś o mnie pamięta? Niech się cieszy, że wymyśliłam mu zabawę na czas, kiedy będę w areszcie...

    – Bójki. Zazwyczaj wygrywa – odpowiedział krótko, jakby się nad czymś zastanawiając. – Właśnie... Nigdy niczego nie kradłaś... I w ogóle wyglądasz jak gówno.

    Woah, spojrzał na mnie, sukces.

    – Dzięki – burknęłam.

    – Będziemy musieli przesłuchać twoją koleżankę – westchnął i odwrócił się z powrotem w stronę jezdni, sięgając ręką po kawę.

    Zaraz... co? Co? CO?!

    – Nikt nie będzie z nią rozmawiał – warknęłam. – A już na pewno nie wy.

    – Hah, jakby to od ciebie zależało – zaśmiał się ironicznie.

    – Nie wkurwiaj mnie, dobrze ci radzę. Nie pozwolę jej tknąć – podniosłam głos.

    Nikt już się po tym nie odezwał. Każdy z nas przeczuwał, że skończyłoby się nie tylko na rozmowie. Aż mnie ręka zaczęła świerzbić, żeby walnąć tego starego pryka, a jedyne co mnie przed tym powstrzymało to krata na środku auta.

    Jednak po chwili znów usłyszałam głos posterunkowego.

    – Jakoś nie wyglądało na to, żeby twoja znajoma przejęła się twoim odejściem.

    Skutecznie mnie tym uciszył. Miał, cholera, pieprzoną rację.

    Spojrzałam za okno, na ulice miasta. Ludzie w autach, spieszący się do pracy, czy na spotkania, dzieci na chodnikach, ścigające się nawzajem... Byli tacy normalni. Zmęczeni, czy pełni energii, starzy, czy młodzi, ale szczęśliwi. Tacy, jaką ja nigdy nie mogłam być.

    Ciężko nazwać normalną, osobę, która ma nieleczoną schizofrenię, prawda?

    I ciężko nazwać szczęśliwą, osobę, która nie umie sobie z tym poradzić.

***

    Na komisariacie nowy policjant zaprowadził mnie do aresztu i usiadł przed celą. Nie było tu źle, choć okropnie zimno. Betonowe ściany i kraty zamiast drzwi i okien, da się przywyknąć.

    – Na co my tak właściwie będziemy tu czekali? – spytałam znudzonym tonem, siadając na metalowym "łóżku", gdzie jedyną wygodą był koc.

    Nie odezwał się. No co za... Widać, że uparty, ale miałam zamiar zniszczyć ten upór.

    Zaczęłam ściągać spodnie, a gdy już to zrobiłam, zabrałam się za górną część, ale powstrzymał mnie zachrypnięty głos nowego.

    – Co ty robisz?

    – No jak to co? – udawałam głupią, mówiąc trochę przesłodzonym głosem. – Przebieram się...

    Zrobiłam minkę niewiniątka, w duchu śmiejąc się z mężczyzny. Po chwili stałam przed kratowymi drzwiami w samej bieliźnie, ledwo powstrzymując śmiech przez rozbierającego mnie wzrokiem policjanta.

    Kretyn.

    – Ubieraj się – powiedział, starając się rozkazać, ale brzmiało to bardziej jak prośba.

    Przyjrzałam się szybko tabliczce na uniformie posterunkowego odczytując jego imię.

    – Och, panie Glen, nie pomoże mi pan? – droczyłam się z nim, czego zdawał się nie zauważać.

    Ale za to ja zauważyłam co innego. Bardzo podobał mi się taki efekt moich działań.

    – A może chce pan, panie Glen, dołączyć do mnie? – wyszeptałam to uwodzicielsko, choć nie musiałam się nawet wysilać. – Pańskie spodnie wydają się ciut... ciasne. Jeśli tylko pan zechce, mogę się pozbyć tego problemu.

    Skanował mnie wzrokiem, przełykając głośno ślinę. Ledwo powstrzymywał się przed wstaniem z ławki, na której siedział i pójściem do mnie.

    Byłam nawet bardziej niż usatysfakcjonowana z tego, co robię. W końcu jakaś rozrywka po tych całych dniach samotności.

    – Jak tu zimno... – szepnęłam cicho, ale wystarczająco, by policjant mnie usłyszał. – Przydałby mi się ktoś, kto mógłby ogrzać mnie w tych ciężkich dla mnie chwilach... Taki ktoś jak pan, panie Glen.

    Ostatni szept, który nawet mnie zdziwił, że mogłam być taka kusząca, zadziałał na niego ostatecznie. Policjant wstał gwałtownie z miejsca i podszedł do drzwi od celi. Chwilę szukał kluczy po spodniach, aż w końcu je znalazł i drżącymi dłońmi szukał odpowiedniego klucza, spośród pęku.

    – Niech pan tu wejdzie, brakuje mi tu prawdziwego mężczyzny, który umiałby mnie... zadowolić – przygryzłam wargę, patrząc na niego z błyskiem w oczach. Ledwo powstrzymywałam się przed parsknięciem śmiechem.

    Na moje słowa mężczyźnie wypadł pęk kluczy z dłoni, który natychmiastowo podniósł. Wybrał jakiś kluczyk i dopasował go do zamka w celi, prawie go otwierając, kiedy nagle przerwał mu głos przełożonego.

    – Glen, gdzie ty jesteś?! Ofiara kradzieży przyszła!

    W oczach napalonego na mnie policjanta widziałam zagubienie, co tylko bardziej mnie rozśmieszyło. Walczył przez chwilę sam ze sobą, od czasu do czasu cofając się krok w tył, po chwili wracając do krat, nie mogąc odciągnąć ode mnie wzroku.

    – Glen, do kurwy! – krzyknął rozwścieczony Rick z oddali.

    – Panie Glen, zostawi mnie pan tak? Nie będzie drugiej szansy – szepnęłam, wstawiając głowę pomiędzy kraty i szepcząc mu do ucha.

    Jedną ręką trzymałam stalową rurę w drzwiach, a drugą wystawiłam zza ścian celi i sięgnęłam do spodni Glena, który patrzył teraz tylko na mnie, jakby miał się zaraz na mnie rzucić. Możliwe, że tego właśnie chciał.

    Rozpięłam powoli guzik, torturując go z każdą sekundą. Nie tylko krwawe tortury się stosowało... Kiedy w końcu to zrobiłam, wsunęłam rękę pod jego spodnie i ścisnęłam przez bokserki, pewnie już bolącą go, część ciała. Jęknął cicho, kiedy przerwał nam starszy posterunkowy.  

***

     Po korytarzu i wszystkich celach rozniósł się głośny huk, kiedy Glen powalony przez przełożonego, opadł na ławkę, waląc głową w ścianę.

    – Czy ciebie do reszty pogrzało?! Chcesz, żeby cie z roboty wywalili zaraz po tym jak ją dostałeś?! – wrzeszczał Rick.

    Niedopowiedzeniem by było, gdyby kto powiedział, że jest wściekły.

    Glen, nie odzywając się, patrzył przerażony na starszego od siebie policjanta. Ja w tym momencie nie wytrzymałam i po prostu wybuchłam niepohamowanym śmiechem.

    – A tobie co tak, kurwa, do śmiechu? Zaraz cię przeniosą do celi sądowej, a potem możesz się pośmiać z siebie, w pierdlu, będziesz miała na to naprawdę dużo czasu. Tak do piętnastu lat – warknął i podciągnął do góry wciąż oszołomionego Glena.

    Mimo wszystko nie przestałam się śmiać, bo wtedy uznałby że wygrał. Przeraziła mnie jego wizja, a najgorsze było to, że chyba miał racje. O ile właściciel samochodu wniesie oskarżenie, co zrobi na pewno, pozostanie mi gnić w celi do starości.

    Dopiero teraz do mnie to dotarło.

    – Ogarnij się jakoś i przyjdź do okradzionego – rozkazał trochę już uspokojony Rick i odszedł, tak jak Glen, tylko w inną stronę.

***

    Czekałam dość długo, zanim ktokolwiek do mnie przyszedł.

    Już dawno się ubrałam, ale i tak było mi zimno. Nie mogli dać szyby w tych oknach, chociażby za kratą?

    Było też okropnie cicho. Nie ciszej niż w mieszkaniu, które zaczęłam nienawidzić, przez to, że przypominało mi o Rose. Ale też przez to go nie opuszczałam, bo wiedziałam, że ona nigdy już tam nie wróci. Jednak wróciła.

    Rose wróciła.

    Choć pewnie zrobiła to tylko, żeby zabrać resztę swoich rzeczy, to i tak się cieszyłam. Zobaczyłam ją. Całą, zdrową i bezpieczną, a to było dla mnie najważniejsze.

    Ścisnęłam w dłoni koc, na którym leżałam, drugą ręką zasłaniając sobie twarz. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu wpływającego na moją twarz, tak samo jak łez, które po niej spływały. Oparłam głowę o poduszkę, dokładając drugą dłoń do twarzy, zakrywając ją w całości. Nie chciałam nic widzieć. Nie chciałam niczego czuć.

    Nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez całe moje ciało, kiedy gołymi plecami dotknęłam lodowatego metalu, z którego było łóżko.

    Po jakimś czasie, kieszeń w spodniach zaczęła króciutko wibrować, przypominając mi, że mam tam telefon. Rick już dawno się poddał, żeby mi go zabierać, bo nie raz już wyszłam jakimś sposobem z celi, żeby go zabrać, po czym wracałam. Kiedyś się nie rozstawałam z telefonem, teraz służył tylko po to, by zobaczyć, czy Rose nie wyświetliła chociażby jednej z ponad dwustu wiadomości, które jej wysłałam. Tym razem spojrzałam w powiadomienia, po raz pierwszy od miesiąca. Nie wiem, co mnie do tego pokusiło, ale...

    – O kurwa – szepnęłam cicho, nie wierząc w ilość wiadomości, które miałam nieodebrane.

    Wszystkie były z Kik'a.

    Ashton.

    Nie zapomniałam o nim. Ale on był tylko... tylko dla zakładu. A skoro straciłam Rose, to straciłam też te wszystkie wspólne rzeczy, którymi też były zakłady, prawda?

    Jednak gdzieś tam w środku mnie, do czego w życiu bym się nie przyznała, była taka mała odrobinka, taka malusia część, która nie tęskniła tylko za przyjaciółką, ale też za kimś innym.

    Uśmiechnęłam się smutno, patrząc na ekran. Czułam napływające do oczu łzy, za co się znienawidziłam. Stałam się słaba.

    Niewielki napis, pogrubionymi literami dawał mi do zrozumienia, jak stęskniłam się za wiadomościami do Ash'a. 84 nieodczytane wiadomości od: SadBoyAsh... 234 nieodczytane wiadomości z konwersacji...

    Zanim jednak zdążyłam wejść w którykolwiek z czatów, usłyszałam kroki w kierunku aresztu. Po chwili w drzwiach pojawił się z niezbyt zadowoloną miną Rick i otworzył drzwi od mojej celi. Spojrzałam na niego, nie rozumiejąc.

    – Wychodzisz – burknął tylko, ale wystarczająco, by zszokować mnie tym jednym słowem.

    – Ale czemu? Masz dobre serce i pozwalasz mi uciec? – zakpiłam.

    – Hah, zabawna jesteś – mruknął, uśmiechając się niezadowolony pod nosem. – Właściciel auta nie wniesie oskarżenia, nieważne, jakbym bardzo tego chciał. Nie musiałbym się już w końcu z tobą użerać, przez najbliższe kilkanaście lat...

    – Jak to nie wniesie oskarżenia? – zdziwiłam się, stając w drzwiach od celi.

    Tak na wszelki wypadek, jakby jednak Rick chciał mnie przetrzymać tu dłużej.

    – Nie wniesie, nie wiem czemu. A teraz wynocha, nie po to wpłacono kaucję, żebyś tu dalej przesiadywała. Ktoś na ciebie czeka.

    – Co? Kto? – z sekundy na sekundę byłam coraz bardziej zdziwiona, czym chyba wkurzyłam posterunkowego.

    Popchnął mnie, zamykając drzwi od aresztu i kazał mi wyjść z budynku, bo jak to ujął "lepiej się ciesz, póki znowu tu nie trafisz". Skwitowałam to krótkim "pozdrów Glena", na co odpowiedział prychnięciem i odszedł. Zaśmiałam się cicho pod nosem, jednak uśmiech szybko zniknął z mojej twarzy, kiedy zobaczyłam, kim była osoba, która na mnie czekała.

    – Możemy pogadać?  

***

    – Możemy pogadać? – spytała.

    Rose stała przede mną, niepewnie przeskakując z nogi na nogę. Od razu zrobiło mi się słabo i myślałam, że za chwilę zemdleję. Walcząc z tym, żeby nie upaść na chodnik, podeszłam do niej. Spuściłam wzrok w dół, czując jak w gardle rośnie mi niewielka gula.

    – J–jasne, Rose – odpowiedziałam cicho. Kontynuowałam, starając się już nie jąkać. – Ale nie tutaj.

    – Taa... – podrapała się niezręcznie w kark.

    Poszłyśmy na pieszo do domu, nie odzywając się do siebie ani słowem. Co chwilę zerkałam na przyjaciółkę, bojąc się, że zaraz ucieknie i tyle będzie z naszej rozmowy.

    Załamałabym się.

    Za to patrzyła wszędzie, tylko nie na mnie. Miałam wrażenie, jakby się mnie bała, ale... To pewnie był fakt. W końcu w jej oczach dalej jestem tylko "psychopatką", lecz ona w moich wciąż jest moją przyjaciółką. I zawsze nią będzie.

    Dookoła nas nie było prawie nikogo. Tak jakby wszyscy wyczuwali tą napiętą atmosferę i unikali tego jak ognia. A może to ja po prostu nie zauważyłam nikogo innego?

    Spojrzałam raz jeszcze na Rose, w duchu się uśmiechając, z naszej małej różnicy wzrostu. Byłam wyższa z jakieś 5 centymetrów, może mniej, może więcej. Mimo tego wydawała się być o wiele drobniejsza ode mnie, choć mogło to być tylko moje spostrzeżenie. Jednak teraz, patrząc na nią po prawie miesiącu przerwy, zdołałam zauważyć, że jeszcze bardziej schudła. Była blada i wyglądała na wyczerpaną, zmęczoną własnym istnieniem. Włosy nie były jak zwykle, zadbane i wyglądające, jakby dopiero co je pofarbowała, a strukturą przypominały raczej siano, a kolor nie był już tak żywy. Zobaczyłam jeszcze, że miała poobijane ręce, prawie całe w strupach na paliczkach. Biła się.

    Moja Rose się biła, a ja myślałam, że była bezpieczna.

    – Co ci się stało? – spytałam z przerażeniem, odruchowo biorąc jej dłoń w ręce i oglądając bliżej.

    Wcale się nie zdziwiłam, kiedy wyrwała mi ją i spojrzała na mnie zdziwiona.

    – Nic – mruknęła tylko i odwróciła wzrok.

    – Rose, nie mów, że się biłaś – wręcz poprosiłam.

    – Czemu? Co ci do tego? – zabolały mnie jej słowa.

    – Nie po to ja się biłam te wszystkie lata, żeby móc chronić ciebie, żebyś teraz ty musiała to robić z mojej winy – szepnęłam płaczliwym tonem, a przyjaciółka spojrzała na mnie niezrozumiałym wzrokiem. – Błagam, powiedz, że to nie od bójki i nikt ci nic nie zrobił...

    – Z nikim się nie biłam – mruknęła, z powrotem patrząc gdzie indziej.

    Ucieszyłam się, mimo że zauważyłam, że Rose stara się odpowiadać szybko i zdawkowo, co zupełnie różniło się od tego, jak rozmawiałyśmy kiedyś.

    No i co się głupia dziwisz?

    Chwyciłam się za głowę, nie mogąc uwierzyć, że właśnie w takim momencie usłyszałam ją.

    Nie słysząc nic więcej, puściłam głowę, ale dziewczyna obok mnie i tak zauważyła ten krótki moment i patrzyła na mnie wystraszona.

    – Nieważne – odpowiedziałam na jej nieme pytanie i ruszyłam do domu.

    Zatrzymała mnie jednak i chwyciła za ramię, odwracając w swoją stronę.

    – Czekaj – szepnęła, jakby panikując. W jej oczach widziałam zagubienie, jakby kompletnie nie wiedziała, co ma robić.

    – I tak mnie nie chcesz więcej widzieć. Chcę tylko usłyszeć od ciebie, jak wielkim potworem jestem i w spokoju umrzeć, bo wiesz co? Ja też mam, kurwa, uczucia i wiem, że zraniłam cię, ukrywając przed tobą fabrykę i wiem, że mnie nienawidzisz, ale nadal we mnie tkwi iskra nadziei, że mi wybaczysz, więc możesz sobie darować katowanie mnie bardziej, niż ja to robię sama sobie – wkurzyłam się, choć tak naprawdę nie miałam do tego powodu. Po prostu bolało mnie to, że nie było już jak dawniej, a ona z każdą chwilą pokazywała mi, że to się nie zmieni.

    – Ale ja n–nie...

    – Co nie? Nie chciałaś mi nic powiedzieć? Ja bym chciała ci powiedzieć dużo, ale ty mnie nie chcesz słuchać, więc może dla własnego dobra o mnie zapomnij i weź swoje rzeczy z mieszkania, póki nie ma tam mojego trupa – mówiłam, że w gardle rośnie mi mała gula, prawda? Teraz ledwo wyduszałam słowa, usiłując się nie rozpłakać, jak to zrobiłam, kiedy zobaczyłam po raz pierwszy Rose wczoraj.

    –To nie tak, Ash! Ja staram ci się powiedzieć, że chce ci pomóc! – wykrzyczała, jakbym miała jej przerwać.

    – P–pomóc...? – zdziwiłam się.

    – Tak, Ash... Zrozumiałam wczoraj kilka rzeczy. Gdybyś się wczoraj za mną nie wstawiła...

    – Robisz to z litości – przerwałam jej, starając się mówić wyraźnie, co niezbyt mi wychodziło. Mój płaczliwy ton wkurwiał nawet mnie. – Wstawiłam się za ciebie, bo ty chcesz sobie ułożyć życie beze mnie, a wpis w aktach by ci w tym przeszkadzał. Ja już mam nie jeden, a chciałam, żeby chociaż tobie się udało. Dlatego nie pomagaj mi, bo czujesz poczucie winy, czy coś w tym stylu, bo to tylko bardziej boli. Nie lituj się nade mną.

    – To nie z litości! Nie przerywaj mi, dobra? – odparła, na co kiwnęłam głową, na znak, że może kontynuować. – Brakuje mi ciebie, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo. Gdybym chciała sobie ułożyć życie bez ciebie, mylisz, że kradłabym to auto? Odpowiedź brzmi: nie. Wczoraj chciałam wziąć tylko z domu rzeczy i wypieprzać stąd jak najdalej, ale kiedy zobaczyłam ciebie po prostu nie mogłam. Brakuje mi wspólnego życia pod jednym dachem i wspólnych wypadów. Nie wiem jak, ale muszę ci jakoś pomóc, bo po raz pierwszy nie widzę tylko swoich problemów, a w końcu zauważam problemy innych. W tym twoje i to, jak cierpiałaś jeszcze wcześniej, zanim się... dowiedziałam.

    – Długo ci zeszło – zaśmiałam się smutno. – Nie wyleczysz mnie tak szybko.

    – Wyleczysz? – zdziwiła się, patrząc na mnie smutno. Widziałam, ile szczerości dała w swoje poprzednie słowa, tak samo jak teraz szczere zdziwienie, malowało się na jej twarzy.

    – Myślałam, że się domyśliłaś – mruknęłam, odwracając wzrok i chowając ręce w kieszenie. – Mam schizofrenię... i w życiu jej nie leczyłam.

    – C–co...? – wydukała, zszokowana. Naprawdę myślałam, że się domyśliła, ale jednak wyszło na to, że nie. – Ash, dlaczego mi wcześniej nie...

    – ...nie powiedziałam? Nie wiem, może dlatego, że stwierdziłabyś, że jestem wariatką i uciekła? – nie chciałam, żeby to zabrzmiało, jakbym robiła jej wyrzuty, ale nie wyszło mi. – Tymczasem nawet nie poznając powodu, zostawiłaś mnie jak wszyscy. Pewnie Oliver też nie będzie chciał się do mnie zbliżać, prawda? Nawet on... – mruknęłam, wybuchając.

    Po prostu nie wytrzymałam i powiedziałam jej wszystko, co mnie gryzło. Spojrzałam na nią, jednak ona miała spuszczoną głowę, więc nie widziałam jej twarzy.

    – J–ja się bałam... Ty też nie jesteś bez winy, ale... – szepnęła, a z jej tonu mogłam wywnioskować, że płakała.

    Nawet się nie zastanawiając, przytuliłam ją do siebie. Taki odruch.

    – Przepraszam, że ci nie powiedziałam. Nie chciałam, byś zostawiła mnie jak moja rodzina, byłam po prostu samolubna. Przepraszam – wyszeptałam przeprosiny, a Rose wtuliła się we mnie jeszcze bardziej.

    Stałyśmy tak chwilę, nie przejmując się tym, czy ktoś nas przypadkiem nie słyszał, póki się nie odsunęłam.

    – Wiesz, że nie lubię się zbyt długo przytulać – zaśmiałam się przez łzy.

    Rose odwzajemniła mój uśmiech, co było najlepszym widokiem, przez ostatni miesiąc.

    – Zgadzam się – odparłam po chwili. Przyjaciółka spojrzała na mnie niezrozumiale, więc kontynuowałam. – Jeśli dalej chcesz, to zgadzam się, żebyś mi pomogła. Tylko żadnych przeszczepów mózgu nie próbuj, mam zamiar jeszcze trochę nacieszyć się życiem.  







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz