sobota, 23 października 2021

Talks with Lover Cz.31-39



[Rozdział 31]

    Podczas rozmowy z matką Luke'a i jego bratem, w pomieszczeniu panowała napięta atmosfera. Czułam niemal, jak Luke powstrzymuje się, by nie wstać i po prostu wyjść. Wiedziałam, że robił to dla mnie i czułam się z tym trochę źle. Zmuszał się od godziny odpowiadać miło i uprzejmie, choć moja dłoń była prawie pozbawiona krwi. Za każdym razem, gdy musiał odpowiedzieć, ściskał mocno moją rękę.

    – Mieszkacie blisko? – Zagadnęła Liz. Postanowiłam go wyręczyć.

    – Nie, mieszkamy pod Nowym Jorkiem – uśmiechnęłam się serdecznie. Kobieta zdziwiła się widocznie.

    – Och, tak daleko? Wyprowadziłeś się sam czy z chłopakami? Dawno ich nie widziałam.

    – Razem z nimi – odparł krótko.

    – Też znaleźli sobie kogoś na stałe? – posłała mi uśmiech, a Jack prychnął.

    – Zależy, jak na to spojrzeć – zamyślił się, odpowiadając.

    – Jak to?

    – Ashton nie jest już z Ashley, Michael znalazł Roni, która niedługo ma urodzić mu bliźniaki, a Calum o dziwo również sobie kogoś znalazł – uśmiechnął się lekko, a ja odetchnęłam z ulgą. Udzielił długiej odpowiedzi i jeszcze się uśmiechnął.

    – A gdzie tu inna strona spojrzenia? – kobieta uniosła wysoko brwi.

    – Nie zaczaiłaś? – zaśmiał się Jack. – Ashton to ruchacz, więc wiadome było, że znudzi się Ashley, bez urazy – spojrzał na nas. – Calum to idiota niepotrafiący być w związku, a Michael to synek mamusi i aż dziw, że machnął bliźniaki!

    Kobieta wytrzeszczyła na niego oczy i przez chwile miałam wrażenie, że niemo do niego przemawia. Zapadła krępująca cisza, którą przerwał głośny śmiech Luke'a.

    – Michael już nie jest synkiem mamusi – pokręcił rozbawiony głową.

    – Teraz jest zakochanym kundlem* – dodałam, spoglądając na Luke'a, który zrozumiał, bo znów się zaśmiał.

    – Czemu mu tak dziś nie powiedziałem – zadał pytanie retoryczne. Zerknęłam na kobietę, która wyglądała na zadowoloną, a zarazem smutną. Patrzyła z uśmiechem na Luke'a tak samo jak Jack. Mój chłopak jednak wolał wgapiać się w podłogę niż na nich spojrzeć.

    – Długo tu zostajecie? – odezwał się Jack.

    – W poniedziałek mamy lot – odparłam.

    – A macie nocleg? – zagadnęła bardzo ciekawa.

    – Niespecjalnie – speszyłam się, bo to nie ja powinnam o tym rozmawiać.

    – Och, to cudownie! – wstała uradowana, splatając palce u dłoni. – Zostajecie u nas do poniedziałku!

    – Co?– zdziwił się Jack równocześnie z Luke'm. Nie rozumiem, dlaczego ten drugi, skoro taki był plan... mniej więcej.

    – No, to. Luke nadal ma swój pokój – uśmiechnęła się do nas. – Sprzątnęłam w nim trochę i wietrzyłam regularnie, więc nie ma problemu. – Nagle naszą rozmowę przerwał dzwoniący telefon Jack'a.

    – O, sorry, to Ben – odebrał i zniknął gdzieś w domu.

    – To jeśli chcecie, to możecie w każdej chwili tam pójść, a ja biorę się za przygotowanie pysznego obiadu, bo razem z ojcem mamy sporo wam do opowiedzenia – puściła nam oczko i wyszła z salonu.

    Luke wypuścił głośno powietrze, jakby dopiero teraz mógł odetchnąć pełną piersią. Opadł zmęczony na oparcie sofy, nadal trzymając mnie za rękę.

    – Widzisz, przetrwałeś – podparłam sobie głowę na wnętrzu dłoni, podtrzymując łokieć na kolanie.

    – Z ledwością – spojrzał na mnie, a w jego oczach wreszcie nie widziałam spięcia, a raczej ulgę.

    – Jestem z ciebie dumna – pochyliłam się i złączyłam nasze usta. Luke oddał leniwie pocałunek, by przedłużyć chwilę.

    – Będziesz musiała mi to potem wynagrodzić dłuższymi. Jeśli tak, to przetrwam nawet lawinę – prychnęłam, odsuwając się od niego.

    – Już, bo ty chcesz – wywróciłam oczami.

    – Chodźmy – wstał i ruszyliśmy w stronę schodów na górę.

    Wspinaliśmy się powoli, jakby bał się tego, co zobaczy na miejscu. Nie był tutaj ładnych parę lat, więc mu się nie dziwiłam. Ostatnie wspomnienia, jakie tu miał, wcale nie napawały optymizmem. Stanęliśmy przed drzwiami, jak mniemam do jego pokoju. Ścisnęłam jego dłoń, by dodać mu otuchy, co najwidoczniej podziałało, bo otworzył drzwi i zrobił pierwszy krok do środka. Wstrzymał oddech, mierząc całe pomieszczenie wzrokiem. Sama zadziwiłam się, jaka była tam aura. Liz mówiła prawdę, zdecydowanie było tu rano wywietrzone. Ściany koloru niebieskiego wyglądały na długo nie odświeżane, a jedyne co wydawało się najczystsze, to dywan na środku pokoju położony na drewnianych panelach. W niektórych miejscach panował nieład, co mnie zdziwiło, bo kobieta twierdziła, że sprzątała jego pokój. Czyżby nie chciała pozbyć się tego, co zostawił Luke?

    – Luke? Wszystko gra? – spojrzał na mnie i jakby dopiero powrócił na ziemię.

    – W pewnym sensie – przyciągnął mnie do siebie i przytulił mocno. – Długo tu nie byłem, a mam wrażenie, że nic się nie zmienił. Mówiła, że sprzątała. Nie widzę różnicy w takim razie.

    – To jest nas dwóch, a wcześniej nie widziałam twojego pokoju – odsunęłam się od niego z uśmiechem na ustach.

    Odłożył swoją torbę na fotel, więc to samo zrobiłam ze swoją torbą na ramię, w której miałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Włożyłam ręce do tylnych kieszeni spodni, nie wiedząc, co zrobić dalej. Luke zdawał się sprawdzać wszystko, jakby przypominał sobie swoje wcześniejsze życie. Nagle do pokoju wszedł Jack z zaplecionymi rękoma na torsie.

    – No cóż... – odezwał się, zglądając kąty. – Prawdę mówiąc, to nie byłem tu od wieków.

    – Serio? – Luke odwrócił się niewzruszony.

    – Matka na początku zamykała ten pokój, bojąc się, że razem z Benem wyniesiemy to i owo z niego. A po czasie, jak się ustatkował i ja trochę też – zaśmiał się – postanowiła tu wejść. Ogarnęła trochę, ale nie za wiele widzę – biegał wzrokiem. – No i zostawiła go już otwartym.

    – Może zamykała, bo to takie odcięcie się – Luke ze swoją marmurową maską przyprawiał mnie o dreszcz.

    – Nadal, co? – Jack pokręcił głową. – Wierz, w co chcesz, Luke. Tak czułem, że nie przyjechałeś z własnej woli – spojrzał na mnie. – Ale ucieszyłeś matkę, więc tak czy owak, wszyscy się cieszymy, widząc cię całego i zdrowego. Choć pewnie nie wierzysz.

    – Daj mi powód do wiary w was – Jack zacisnął szczękę, aż usłyszałam zgrzytanie zębów.

    – Nic się nie zmieniłeś – odbił się od framugi i wyszedł z pokoju.

    – Luke, co ty wyprawiasz? – podeszłam do niego, popychając go lekko. – Mieliśmy spędzić ten weekend pokojowo, a nie wyciągając stare brudy – fuknęłam.

    – Nic nie wyciągam – zdenerwował się. – To, że tu jestem, bierz za dowód tego, jak bardzo mi na tobie zależy, spełniając tę absurdalną prośbę. Ale nie licz, że zmienię zdanie i zacznę im wierzyć, rozumiesz? – krzyczał pół szeptem.

    – Nie proszę o to! – tupnęłam nogą jak mała dziewczynką. – Bądź po prostu obiektywny!

    – A ty nie waż się wspominać o Alice, bo czar pryśnie jak bańka mydlana – wyminął mnie, wchodząc do jakiegoś pomieszczenia, do którego prowadziły drzwi w jego pokoju. Domyślałam się, że to łazienka.

    Usiadłam sfrustrowana na jego łóżku, a do pokoju wrócił Jack, rozglądając się za bratem.

    – Powiedz mu, że za dwie godziny jest kolacja i będzie Ben i ojciec, a także gość specjalny, więc niech nie robi scen! – Jack był wyraźnie obrażony na brata za jego wcześniejsze słowa.

    – Jasne – odparłam, wykrzywiając twarz w grymasie.



[Rozdział 32]

    Leżąc z Luke'm na łóżku, czekaliśmy, aż wybije godzina kolacji. Chłopak zamknął drzwi od pokoju, nie chcąc widzieć nieproszonych gości, a ja postanowiłam odpuścić, widząc jego huśtawkę nastojów. Czytałam książkę, aż Luke nie objął mnie w brzuchu. Spojrzałam na niego, ale on miał zamknięte oczy, a czując jego oddech na moim prawym ramieniu, uznałam, że potrzebuje odpoczynku. Cmoknęłam go w czoło i wróciłam do lektury.

    – Nie jesteś zła? – spytał zachrypniętym głosem.

    – O co? – Nie patrzyłam na niego.

    – Wybuchnąłem, chociaż to nie na ciebie byłem zły – wodził nosem po moim ramieniu.

    – Luke, chyba nie planujesz mnie znów przepraszać? – zaśmiałam się. – Podobno nie miałeś zamiaru tego robić.

    – Jesteś wredna – zmrużył oczy.

    – I zakochana w takim jednym idiocie.

    – Ten idiota też jest w tobie zakochany – mruknął, podnosząc się na łokciu.

    – Och, nie wiedziałam. – Udałam niewzruszoną.

    – Ma pani udowodnić? – Zabrał z moich dłoni książkę i odłożył ją na szafkę nocną, tym razem nie zamykając jej.

    – Hm, mógłby – wplotłam palce w jego włosy.

    Luke pochylił się i złączył nasze usta w rytmicznym pocałunku. Nie okazywaliśmy sobie zbyt często takich czułości, więc za każdym razem, gdy już do tego dochodziło, odczuwaliśmy z tego ogromną satysfakcję. Jakbyśmy całowali się po raz pierwszy.

    Blondyn poprawił się, umieszczając się na mnie i pogłębił pocałunek. Podobała mi się ta bliskość. Wiedziałam, że chociaż na chwilę przestanie myśleć, gdzie jest i co za chwilę go czeka. Chociaż tak mogłam mu pomóc.

    Nasze beztroskie pocałunki przerwało pukanie do drzwi. Luke jęknął niezadowolony.

    – Jak za dawnych lat, to samo – wywrócił oczami, schodząc ze mnie. – Otwarte – wrócił do swojej poprzedniej pozycji, obejmując mnie.

    Głowa Jacka pojawiła się w pokoju, a łobuzerski uśmieszek wtargnął na jego usta.

    – Przepraszam, że przeszkadzam w igraszkach, ale za dziesięć minut kolacja. Ostatnie cmoki i schodzić – zacmokał, a Luke wziął poduszkę i rzucił celnie w Jacka.

    – Spieprzaj. – Na reakcje Luke'a zaczęłam się śmiać. Przypomniał mi się dzisiejszy poranek.
    
    – Sam spieprzaj, gruchocie pierdolony – pokazał bratu środkowy palec i zamknął szybko drzwi.

    – Nie wierzę, że jesteśmy spokrewnieni i to on jest starszy – skarżył się.

    – Wstawaj, gruchocie – spojrzał na mnie ze znudzoną miną.



    Zeszliśmy na dół, trzymając się za ręce. Luke wiedział, gdzie ma iść, bo ani razu się nie zawahał. W końcu pojawiliśmy się w sporych rozmiarów jadalni, gdzie stół był pięknie zastawiony.

    – Przygotuj się na falę pytań – szepnął, całując mnie w skroń.

    Jak na każdej kolacji, gdzie to poznaje się drugą połówkę swojego dziecka, pomyślałam. To jednak nie była zwykła kolacja, a my nie byliśmy pewni, jakie pytania mogą paść. Dostałam jednak ostrzeżenie, by nie mówić nic o Alice i to wystarczyło.

    Do jadalni wszedł Jack z pytaniem do Luke'a, które nie wydawało mi się ciekawe, ale Luke najwidoczniej był miło zaskoczony, bo szybko wdrążył się w temat. Odsunęłam się od niego, czego nawet nie zauważył i przemknęłam do kuchni. Pani domu krzątała się przy kuchence, a gdy mnie dostrzegła, uśmiechnęła się szeroko.

    – Witaj. Mam nadzieje, że Luke wyszedł z pokoju – spytała, a ja zdawałam sobie sprawę z udawanego uśmiechu. Bała się, że jej syn jednak nie będzie miał ochoty na rodzinną kolację.

    – Wyszedł – zapewniłam. – Rozmawia z Jackiem w jadalni.

    – Och... – była wyraźnie zaskoczona. – Jak dobrze wiedzieć, że się dogadują.

    – Owszem – podeszłam do niej bliżej.

    – Jesteś dobrą dziewczyną – powiedziała szczerze. – Cieszę się, że Luke jest przy tobie szczęśliwy. Dzisiaj widząc jego uśmiech – zamyśliła się na chwilę – to takie cudowne uczucie. Od tak dawna nie widziałam, jak się szczerze śmieje. Jestem ci wdzięczna – dotknęła mojego przedramienia.

    – Często się uśmiecha. Mamy wspaniałych przyjaciół i to nie tylko moja zasługa.

    – Rozumiem. Mimo wszystko, dziękuję – przytuliła się do mnie.

    – JA PIERDOLĘ, LUKE! – wzdrygnęłyśmy się obie, słysząc obcy głos.

    – Ben, słownictwo! – odkrzyknęła oburzona Liz. Więc to jego drugi brat. – Nawet nie słyszałam, jak wszedł.

    – Mamo, a Luke i Jack się biją – Ben udał głos dziecka, które skarży. Szybko jednak dotarło do mnie, co on powiedział. Obie z kobietą weszłyśmy do jadalni i zobaczyłyśmy, jak Luke i Jack na przemian wymierzając sobie lekkie uderzenia w żebra. Pokręciłam rozbawiona głową.

    – Jak nie przestaniecie, to przysięgam, śpicie na dworze – pogroziła im obu.

    – To Maddy razem ze mną – odparł dumnie Luke.

    – To nie fair – oburzył się Jack.

    – Kurwa, jestem w przedszkolu – Ben pokręcił głową.

    – Ben, słownictwo! – upomniała go po raz kolejny. – I Maddy nie spałaby z tobą na zewnątrz, bo w środku. Jestem pewna, że zsolidaryzowałaby się ze mną. Prawda?

    – Oczywiście – zaplotłam palce za plecami, a Luke uniósł brwi.

    – Ej, ej! – wtrącił się Ben. – Ale kto to Maddy? To jest... ty jesteś... Osz kur... – zawahał się, patrząc na matkę – kurdę. Luke ma dziewczynę!

    Podszedł do mnie szybko, a Luke zerkał przez jego ramie, by widzieć, co robi jego brat.

    – Jestem Ben, ten starszy i bardziej rozważny – uścisnęłam jego dłoń.

    – Miło mi cię poznać.

    – Dobrze, ja idę dokańczać, a wy tu macie być spokojni – przejechała wzrokiem po całej trójcę.

    Byłam taka szczęśliwa w duchu, że w ciągu kilku minut wszystko się zmieniło. Luke się uśmiechał, a gdy jego matka zniknęła w kuchni, Jack znów się na niego rzucił.

    – No dzieci – Ben znów pokręcił głową, stojąc obok mnie.

    – Ale lepiej by byli dziećmi, niż się szczerze nienawidzili – spojrzałam na niego, a on na mnie.

    – Masz racje. Byłem szczerze zdziwiony i myślałem, że serio się tłuką. Ale widząc uśmiech Luke'a, którego nie widziałem tak długo... zrozumiałem, że wrócili moi dawni bracia.

    – Wiedziałam, że przyjazd tutaj był dobrym pomysłem.

    – Wszyscy za nim tęskniliśmy, ale baliśmy się, jaki teraz jest – zerknęłam na niego, a on wydawał się szybować gdzieś w wyobraźni. – Kiedyś łatwo było go wytrącić z równowagi. Baliśmy się, że jest teraz w więzieniu albo leży gdzieś pobity w rowie – spojrzał na mnie smutno. – Widok uśmiechniętego Luke'a był tak daleki, że żadne z nas nawet o tym nie myślało. A tu proszę – uśmiechnął się szeroko – ma dziewczynę, przekomarza się z bratem, uśmiecha się, no i żyje.

    – Jestem tu dla niego – odparłam.

    – Nie przyjechałby tu sam, prawda? – Nie musiałam odpowiadać, by domyślił się odpowiedzi. – Fajnie, że przyjechał z tobą. Przynajmniej jest weselej. – Znalazł plus.

    – Nie bajeruj – prychnęłam, wracając do kuchni.

    Gdybyśmy wiedzieli, że ta dobra aura pryśnie jak bańka mydlana, nigdy nie zjedlibyśmy tej kolacji...



[Rozdział 33]

    Gdy nakryłyśmy obie do stołu, chłopacy zdążyli usadowić się na miejscach. Luke widząc mnie, uśmiechnął się promiennie i wskazał na krzesło obok siebie. Przemknęłam przez dzielącą nas odległość i usiadłam. Pocałował mnie w skroń, obejmując ramieniem.

    – Ooo, paczaj Ben – Jack szturchnął brata. – Paczaj, jak gruchają.

    – Byleby nie ruchali, bo nie zniosę – podparł sobie policzek na pięści.

    – A coś innego znosisz – zakpił Luke.

    – Twój widok – odpowiedział z automatu.

    – Uu, ale diss! Maddy, obstawiamy zakłady, kto wygra grę słowną! – potarł dumnie ręce.

    – Ty nawet gry wstępnej nie umiesz, a o innych marzysz – skarcił go wzrokiem Ben.

    – Skąd wiesz, sprawdzałeś? – Na twarzy Luke'a pojawił się głupkowaty uśmieszek.

    – Stary, on sprowadza tu laski, a co dziesiąta jęczy – zauważyłam, jak Jack poczerwieniał.

    – Ja cię nie podsłuchuje! – oburzył się.

    – Mnie skrzypnięcie obudzi, a skoro ty z dupą wracasz i nic mnie nie budzi, to musi oznaczać tylko jedno...

    – Spierdalaj z moich oczu – Jack siedząc obok Luke'a, rozłożył lewy łokieć na stole tak, że wgapiał się w nas, a brata ignorował.

    – Dobra, jeszcze przyjdziesz do mnie po gumki – prychnął.

    – Wychowałam erotomanów. – Do jadalni wkroczyła Liz.

    – On zaczął o seksie – Jack zaczął się tłumaczyć.

    Liz chciała się odezwać, ale usłyszeliśmy trzask drzwi. Kobieta uśmiechnęła się i poszła przywitać gości.

    – Kto miał przyjść? – Luke szepnął do brata.

    – Ojciec i taka jedna, ale luz, nie znasz – machnął ręką.

    Wyczuwałam kłopoty, ale wolałam przemilczeć i zachować to dla siebie. W progu jadalni stanął mężczyzna, który wyglądał mi na ojca trójki braci. Spojrzał na Luke'a, a jego wyraz twarzy pozostał niezmienny. Potem zauważył, że kogoś obejmuje i tak właśnie jego wzrok spoczął na mnie, a zaskoczenie pojawiło się ja jego twarzy.

    – Och... – wymsknęło mu się.

    – Kochany, poznaj dziewczynę Luke'a Maddy – przedstawiła mnie Liz. – Zatrzymają się u nas do poniedziałku.

    – Doprawdy? – Dopiero dostrzegłam, że hamował uśmiech. – Miło mi poznać w takim razie. Luke – wzrok znów spoczął na najmłodszym z braci – witaj w domu, synu.

    Atmosfera w pomieszczeniu zelżała, a Luke zdawał się wreszcie zacząć normalnie oddychać. Zdecydowanie bał się reakcji ojca na jego widok, ale ten podobnie jak reszta, ucieszył się. Mężczyzna usiadł na jednym z krzeseł, a jego żona zajęła miejsce obok niego.

    – A nie czekamy na Lily? – zdziwił się Ben.

    – Chyba nie przyprowadzi jej dziś – Luke ściągnął brwi, próbując się domyśleć, o co chodzi.

    – Szkoda, no ale może to i lepiej. – Wszyscy przystąpili do nakładania sobie na talerz jedzenia.



    Po przyzwyczajeniu się do obecności nowego gościa, wszyscy zaczęliśmy żwawo dyskutować, a chłopacy starali się zabawiać wszystkich. W końcu jednak ojciec Luke'a skupił swoją uwagę na mnie, co trochę mnie przestraszyło, ale przypomniałam sobie ostrzeżenie Luke'a. Uprzedzał, że będzie fala pytań.

    – Jak długo już jesteście razem? – spoglądał raz na mnie, raz na syna. Wszyscy przy stole ucichli, wyczekując odpowiedzi.

    – Znamy się od zeszłych wakacji. No, może wcześniej – Luke mnie szybko wyprzedził z odpowiedzią. Doskonale pamiętał datę, kiedy do niego po raz pierwszy napisałam, ale przed nimi starał się grać obojętnego. Znów.

    – Mieszkacie razem? – zadał kolejne pytanie.

    – Powiedzmy – odpowiedział wymijająco, bawiąc się widelcem w talerzu. Jedną rękę nadal mnie obejmował, opierając się o oparcie krzesła.

    – Mieszkamy blisko siebie, ale większość czasu spędzamy w mieszkaniu Luke'a – dodałam.

    – Och... mieszkasz sam? – zdziwiła się Liz.

    – Tak – skinął lekko.

    – Więc, Maddy, mieszkasz z rodzicami? – drążył. Zagryzłam wnętrze policzków, a Luke'owi drgnęły palce w ręce, którą mnie obejmował.

    – Tak, mieszkam z mamą i ojczymem. – Nie chciałam dodawać niczego o siostrach.

    – A dl... – Już miał zadać kolejne pytanie, kiedy Luke go uprzedził.

    – Możesz przestać drążyć ten temat? – spojrzał na ojca ostrzegawczo, a Liz zrozumiała, o co chodziło synowi. – Chodzisz po cienkim gruncie.

    – Rozumiem, przepraszam, jeśli powiedziałem o słowo za dużo – uśmiechnął się do mnie.

    – Powiedz, jak ty go ujarzmiłaś? – spytał Jack, znów rozwalając się na stole.

    – Skąd wiesz, może to ja ją ujarzmiłem? – Humor Luke'a wrócił jak za sprawą czarodziejskiej różdżki.

    – Nie pieprz mi tu głupot – prychnęli obaj bracia. – Widać od razu, kto ma władze w tym związku.

    – Że niby ona? – zdziwił się.

    – No oczywiście, że tak. Więc, Maddy, masz ode mnie propsy – mrugnął do mnie.

    Zaczęłam się cicho śmiać pod nosem, bo jakby nie patrzeć, Luke spełniał moje prośby, choć nie zawsze miał no coś ochotę. Luke wziął łyk soku pomarańczowego, a wszyscy znów odzyskali humor. Zaczęli ze sobą żwawo dyskutować zwłaszcza trójka braci. Zerkając czasem na rodziców Luke'a, miałam wrażenie, że oboje są zadowoleni z widoku rodziny w komplecie. Nagle jednak usłyszałam, jak ktoś wchodzi do domu, a reszta domowników zdawała się tego nie usłyszeć. Dostrzegłam w progu małą dziewczynkę, która zerkała na nas, bojąc się wejść. Przełknęłam ślinę i szturchnęłam Luke'a w rękę. Od razu zwrócił na mnie uwagę.

    – Luke! – fuknął Jack. – Poświęć czas dominatorce, bo potem będzie na nas! – Chłopak wywrócił oczami i czekał, aż się odezwę.

    – W progu jadalni stoi mała dziewczynka. Myślałam, że nie masz siostry – szepnęłam, by nikt nie usłyszał.

    Luke zerknął na wejście, o którym mówiłam, a dziewczynka szybko się cofnęła. Wrócił do mnie wzrokiem, by po chwili usłyszeć pytanie od jego matki:

    – Coś się stało?

    – Co to za dziewczynka? – spytał prosto z mostu.

    Liz spojrzała na męża zdziwiona.

    – Gdzie?

    – W korytarzu – wskazał ręką, a kobieta wstała, by zatrzymać się jak wryta.

    – O... Lily, chodź – pochyliła się, a mała dziewczynka podeszła do niej nieśmiało. – To Lily, miała nam dziś towarzyszyć, ale nie sądziłam, że przyjdzie.

    – Przyszłaś sama? Gdzie ciocia? – zagadnął Ben, a jego ton przedstawiał zupełnie innego człowieka, niż poznałam.

    Lily nie chciała jednak odpowiadać speszona.

    – Nie bój się – Liz wzięła dziewczynkę na ręce. – To jest mój trzeci syn Luke, a obok niego siedzi jego dziewczyna Maddy – przedstawiła nas. Lily pomachała do nas nieśmiało, a ja posłałam jej ciepły uśmiech. – Więc gdzie jest ciocia?

    – Zalaz psyjdzie – spuściła wzrok.

    – No to super – Jack zjechał na krześle.



    Potem wszystko potoczyło się tak szybko, że ledwo co pamiętam. Usłyszeliśmy trzaśniecie drzwiami, a w jadali momentalnie pojawiła się wkurzona kobieta. Jej wzrok utkwił w Luke'u, a jej twarz przybrała kolor czerwieni.

    – Co on tu robi? – warknęła do Liz z pretensjami. – Jak mogliście go tutaj wpuścić i jeszcze usiąść z nim przy jednym stole!

    – Eva... – Liz chciała przemówić, ale najwidoczniej ta cała „Eva" nie skończyła.

    – Nie wstyd ci tu przychodzić? – Widziałam w jej spojrzeniu pełno pogardy. – Dlaczego do cholery siedzicie z mordercą przy jednym stole?!

    Nie wytrzymałam. Wiedziałam, jak w tym momencie Luke jest rozdarty i krwawi wewnętrznie, a bliskie mu osoby nie potrafią się za nim wstawić.

    – Luke, możemy teraz wyjść – powiedziałam do niego, ściągając z siebie jego ramie.

    – Nie idziecie – poprosiła Liz.

    Luke odsunął się energicznie krzesłem, a ja za nim.

    – Kto to w ogóle jest? To jego dziewczyna? Czemu nikt nie ostrzegł dziewczyny, z kim się zadaje! – zacisnęłam dłonie w pięści.

    – Chodź, Maddy. Idiotka pozostanie idiotką bez względu na czas – patrzył na kobietę bez uczuć. Czułam, że w tym momencie bardziej zraniła go, raniąc mnie.

    Skierowaliśmy się do pokoju Luke'a po swoje rzeczy, by jak najszybciej wyjść z domu. Luke wparował do pokoju wściekły i zaczął pakować te kilka rzeczy, które zdążyłam wyjąć.

    – Mówiłem, nic nie rozumiesz – spojrzał na mnie na ułamek sekundy. – Będąc wtedy w domu, lecząc się tu, to ciotka Eva stanowiła najgorsze, co mogło mnie spotkać, a oni nic z tym nie robili. – Więc tutaj leżał problem. Westchnęłam, przeczesując włosy palcami. W tym czasie do pokoju wparowali dwaj bracia Luke'a.

    – Zostaw to – rozkazał Ben pełen powagi.

    – Wróćcie na dół i udawajcie, że nic się nie stało – odrzekł.

    – Przestań pierdolić! – Jack wyrwał mu torbę, rzucając na korytarz. – Dla twojej wiadomości rodzice wyrzucili ciotkę Evę z domu i są załamani, że znów chcesz odejść!

    Luke jedynie prychnął na ich słowa.

    – Maddy pomóż – Ben spojrzał na mnie zmęczony.

    – Jestem tu dla Luke'a, już mówiłam. To ja go namówiłam, by tu przyjechać i obiecałam, że zabiorę, jeśli tylko powie słowo, że ma dość. Nie pomogę – pokręciłam przecząco głową.

    – Błagam was, zostańcie chociaż do jutra. Niech emocje opadną – Jack patrzył raz na mnie, raz na Luke'a.

    – Ok, na to możemy się zgodzić – odezwałam się pierwsza, co zdziwiło Luke'a. – I tak pewnie nie znaleźlibyśmy noclegu, więc ok.

    – Dzięki, kobieto złota! – Jack uścisnął mnie mocno.



[Rozdział 34]

    W nocy przedyskutowałam z Luke'm, co mamy robić dalej. Postanowiliśmy porozmawiać z rodziną chłopaka i przedstawić najnowsze fakty łącznie z Alice, która mieszkała ze mną. Po tym, jak to powiemy, bierzmy swoje rzeczy i wynosimy się, będąc pewni ich reakcji.

    Rano zeszliśmy na dół, a tam spotkaliśmy w kuchni siedzącego Andrew z kawą w ręku i jego żonę robiącą kanapki. Gdy nas zobaczyli, jakby zaczęli się bać.

    – Z-Zjecie? – zająknęła się.

    – Nie – odparł twardo. – Chcielibyśmy z wami porozmawiać. Wszystkimi – spojrzał na ojca, a ten na żonę.

    – Mogę wziąć wolne – pokiwał głową.

    – Zadzwonię po Bena – dodała Liz.

    – Możesz też po Evę – kobiecie wyleciał nóż z ręki na podłogę.

    – Po co do ciotki? Rozmowa z nią jest niemożliwa w tym stanie. – Zdenerwował się ojciec Luke'a.

    – Chcemy tylko, byście słuchali, nie musicie komentować, nawet dobrze by było, gdybyście siedzieli cicho. – W tym momencie podziwiałam Luke'a za stoicki spokój.

    – Dobrze...



    Po godzinie wszyscy siedzieli już w salonie, a Eva wyglądała, jakby miała wybuchnąć, ale się hamowała. Czekała, co mamy do powiedzenia, choć to miało zakopać możliwość pogodzenia się Luke'a z rodziną.

    – Możecie zaczynać – zachęcił Andrew. Ścisnęłam dłoń Luke'a, dając do zrozumienia, że to ja zacznę.

    – Odpowiadając na Pani wczorajsze pytanie – spojrzałam na Evę – znam prawdę o Luke'u.

    Wszyscy się spięli jak struny.

    – Poznałam ją dawno temu i tak zaczęliśmy ze sobą chodzić – Liz uchyliła usta. – Nie chcieliśmy, by państwo drążyli temat naszego związku ani mojej rodziny. Po części dlatego, że źle przeżyłam śmierć ojca i sama próbowałam się zabić, a wtedy Luke był przy mnie, gdy obudziłam się w szpitalu – ciągnęłam. – Wprowadziłam się po tym wszystkim do matki, która była okropna, ale się zmieniła. Zamieszkałam z nią i jej nowym partnerem. Potem się okazało, że ma córkę o imieniu Alice – Jack wypuścił powietrze ze świstem.

    – Wcześniej Maddy poznała ją tutaj, w Sydney – dodał Luke. – Przyjechaliśmy na ostatni tydzień wakacji i ona zjawiła się w domu moim i chłopaków. Ashton pozwolił jej tam zamieszkać, a ja myślałem, że zwariuje. Wtedy właśnie zaczęliśmy być z Maddy razem, wtedy poznała też prawdę.

    Spojrzałam na Luke'a, a on na mnie.

    – Od tego dnia wiele się wydarzyło. Myślałem, łudziłem się... że mogę zamknąć rozdział z moją przeszłością, skoro moja dziewczyna zna prawdę i ją akceptuje. Akceptuje mnie. Myliłem się, bowiem pojawił się ten, przez którego uznano mnie za chorego psychicznie.

    – O czym ty... – Andrew chciał się wtrącić, ale Luke kontynuował.

    – Pojawił się w sylwestra, gdy dla mnie i chłopaków miał to być najcudowniejszy wieczór życia. Niestety na jego widok zwariowałem... dopiero wtedy zwariowałem – zaśmiał się ironicznie. – Wpadłem w obsesje. Szukałem go, szukałem informacji o nim. Wszystko wskazywało na to, że rzeczywiście go zabiłem, ale nie mogłem pojąć, dlaczego go widziałem wtedy, w sylwestra?

    – Wtedy dużo wyjeżdżał, zostawiając mnie samą, a nasz związek zaczął się sypać – ścisnął moją dłoń. – Dokładnie wtedy zaczepił mnie Jared i bardzo łatwo staliśmy się przyjaciółmi – miałam odczucie, że wszyscy przestali oddychać z wyjątkiem mnie i Luke'a. – I gdy był bal z okazji ostatniego roku, Luke się nie pojawił za to Jared tak. Alice próbowała mnie ostrzec, ale chłopak skutecznie mnie odciągał od niej. No i potem poszło już z górki.

    – Rozwalił nasz związek, a ja miałem ochotę rozwalić jego. Gdybym wtedy nie poszedł do Mike'a z nadzieją, że mnie powstrzyma, pewnie teraz naprawdę by zdechł. Odtrąciłem przez niego Maddy, nie chcąc słuchać jej wymówek, ale gdy w końcu wysłuchałem, dowiedziałem się, że on szukał na mnie zemsty. Przypuszczam, że jeszcze się w moim życiu pojawi.

    – Przez to wszystko, chcemy wam powiedzieć najważniejsze rzeczy – podsumowałam. – Alice mieszka ze mną i Ashton jest z nią w związku, mając dziecko z Ashley, a Jared żyje, więc Luke nie jest mordercą – spojrzałam na Evę z pogardą.

    Zapadła cisza, gdyż my nie mieliśmy nic do dodania, a oni nie wiedzieli, jak to skomentować. W końcu Luke wstał i poszedł do pokoju po nasze torby, a ja spokojnie czekałam na niego w salonie.

    – Zmusiłaś go, by tu przyjechał, choć wiedziałaś, jak bardzo nas nienawidził? – spytał Adnrew. Liz zacisnęła dłonie, by się nie rozpłakać.

    – Chciałam, by przyjechał, by sprawdził, czy z biegiem czasu coś się zmieniło. Ten uśmiech przy was – wskazałam na chłopaków – był szczery. Wiem i on też wie, że zmieniliście się i byliście gotowi znów stać się pełną rodziną...

    – Nadal jesteśmy – Liz poderwała się na równe nogi.

    – Nazywał ten dom piekłem, zapierał się, by nie wracać tutaj – uśmiechnęłam się smutno. – Chciałam pomóc i zrobiłam, ile mogłam, by scalić całą państwa rodzinę, ale nie potrafię już dalej się starać.

    W korytarzu pojawił się Luke z torbą podróżną przewieszoną przez ramię i moją torbą. Podeszłam do niego, odbierając moją własność.

    – Luke, proszę, zostań – Liz już nie wytrzymała i zaczęła płakać.

    – Synu, rozumiemy, jak się czułeś. Zrozumieliśmy to, gdy się od nas wyprowadziłeś – Andrew najwidoczniej nie chciał odpuszczać. – Nie wspieraliśmy cię, ale baliśmy się, że bardziej ci zaszkodzimy.

    – Że uznasz nasze starania za udawanie – wtrącił się Jack.

    – Chcieliśmy, byś sam z tego wyszedł, zresztą tak samo polecał nam twój lekarz prowadzący – kontynuował ojciec Luke'a. – Ale gdy zniknąłeś tak nagle... zrozumieliśmy, że się myliliśmy.

    – Potrzebowałeś naszego wsparcia i wiary w ciebie, a my zachowywaliśmy się, jakbyśmy cię odtrącili, a to nie prawda, synku – Liz podeszła bliżej.

    – Nie wiedzieliśmy, że on żyje. Oskarżenie cały czas na tobie wisiało, więc nie sądziliśmy, że ten sukinkot żyje. – A i Ben dodał coś od siebie.

    – Przepraszamy, Luke – spojrzałam na chłopaka, czekając na jego reakcje. Spojrzenie miał utkwione w podłodze, jakby był tylko ciałem tutaj, a duchem gdzieś daleko.

    – Daj nam ostatnią szansę.

    – Nie ma co się z nim cackać – prychnął Jack, przeciskając się między rodzicami. Pociągnął mnie za ramię i zamknął w szczelnym uścisku. Umiejscowił swój podbródek na czubku mojej głowy. – Nie oddamy jej, a on się stąd nie ruszy, proste? Proste.

    – Dawno nikt ci w zęby nie dał – znałam ten ton. Luke... on...

    – Nie pitol, tylko odnieś tę torbę na górę, to się zastanowię, czy ci ją oddać – Luke westchnął.

    – Ok. Niech ci będzie – uśmiechnęłam się, będąc dumną z jego podjętej decyzji.

    Gdy Jack mnie puścił, zauważyłam jak matka i ojciec obejmują syna, a ten wcale się nie opierał. Ben podszedł do nas.

    – Gdzie ciotka? – spytał Jack.

    – Wyszła – wzruszył ramionami i spojrzał na mnie. – Sporo przeszliście.

    – Taa, zdajemy sobie z tego sprawę – pokiwałam głową, śmiejąc się.

    – Będziemy mieć cudowną szwagierkę – Jack znów mnie zaczął przytulać.

    – Hej, ja też chcę! – Ben się oburzył i szybko do nas dołączył. Zaczęłam się śmiać, z jaką łatwością potrafili przebierać w byciu poważnym i zabawnym.

    – Zostawcie ją, bo serio będziecie zęby z podłogi zbierać – poczułam szarpnięcie i od razu wpadłam w ramiona, które doskonale znałam i kochałam.

    – Pacz, jakie kurestwo zazdrosne – Jack pokręcił głową.

    – Nie dzieli się w ogóle z braćmi – rozmawiali, jakbyśmy ich nie słyszeli.

    – Trza będzie go pokory nauczyć.

    – Oj tak, bracie.

    Czy tylko ja wyczuwałam jakąś intrygę?



[Rozdział 35]


*Luke*


    Zbudzony przez nieprzyjemny koszmar, ujrzałem Maddy słodko śpiącą na poduszce obok. Wysunął się spod kołdry delikatnie i zszedłem na dół, by się czegoś napić. Mimo że atmosfera zelżała, to ten dom nadal przyprawiał mnie o ciarki i nocne koszmary. Już dawno ich nie miałem, ale jedna noc tutaj i wszystko powróciło.

    Nalałem sobie do szklanki wody i wypiłem połowę zawartości. Westchnąłem, by odgonić od siebie złe myśli.

    – Widzę, że nadal wstajesz nocą – usłyszawszy za sobą głos matki, odwróciłem się. Zobaczyłem ją, jak siedzi w kącie z własną szklanką wody.

    – To tylko... – spojrzałem na naczynie. – Nieważne.

    – Tylko tutaj – dopowiedziała. Spojrzałem na nią, wyglądała na smutną. – Rozumiem to w pewnym sensie.

    Odbiłem się biodrem od szafki i podszedłem do niej, by kucnąć. Złapałem ją za rękę, chcąc dodać jej otuchy.

    – Mamo – spojrzała na mnie, wstrzymując oddech – to było i nie da się tego zmienić. Cieszę się jednak z przyjazdu tutaj – uśmiechnąłem się pokrzepiająco.

    – Nie strać tej dziewczyny, synku – przytuliła się do mnie.

    – Nie musisz mi tego mówić – oddałem uścisk.

    Spędziłem z nią dwie godziny, nim oboje stwierdziliśmy, że czas spać. Następnego dnia mieliśmy spędzić ten czas rodzinnie, ale i tak niezbyt mi się to uśmiechało. Może i pogodziłem się z rodziną, ale nadal przebywanie tutaj nie działało na mnie dobrze. Ciągle miałem dziwne odczucia, że to jakiś sen, a ja tak naprawdę dalej tkwię w koszmarze sprzed lat.



    Obudziłem się wcześnie rano przez dzwoniący telefon. Przekląłem pod nosem, odbierając z zamkniętymi oczami.

    – Czego? – Warknąłem na powitanie.

    – Fajnie, że odebrałeś – prychnął.

    – Ashton, mów, bo ja chcę spać – przetarłem twarz dłonią, by sprawdzić, która godzina. Zdecydowanie siódma rano to za wcześnie na rozmowę.

    – Jadę do Ashley – otworzyłem szeroko oczy, jakbym został totalnie rozbudzony.

    – Ty co? Namierzyłeś ją przez twittera czy...

    – Nie, kurwa! Sama zadzwoniła i podała mi adres, bym mógł się spotkać z własnym synem – westchnął. – Najwidoczniej uznała, że już mogę.

    – Dzwonisz do mnie i mi to mówisz, ponieważ?

    – Dzięki, stary – wstałem, spoglądając na miejsce obok mnie, które było puste. Ściągnąłem brwi zdziwiony.

    – Boisz się, że ten koleś będzie robił jakieś problemy, czy spotkania z Ash i odczucia pożądania? – zakpiłem, czym go rozbawiłem.

    – Niczego się nie boje. Dzwonie, by zapytać, jak u ciebie? Jesteśmy przyjaciółmi, więc się interesuje. – Zamknąłem powieki, rozmyślając nad odpowiedzią.

    – Bywało lepiej, ale zdaje się, że pobyt tutaj nie należy do najgorszych – odpowiedziałem wymijająco.

    Nie skłamałem. Pobyt tutaj nie był dobry ani zły. Zaczął się dobrze, potem coś się zjebało, by zaraz znów było dobrze.

    – Wracacie w poniedziałek?

    – Zdecydowanie – znów usłyszałem jego śmiech.

    – Dobra, kończę. Mam nadzieję na regularne odwiedzanie syna – westchnął.

    – Ashley nie jest idiotką. Po prostu nie rzucaj się jak pchła na kołnierzu, to ci nikt nie będzie tego utrudniał. – Wstałem z łóżka, zmierzając do łazienki.

    – Dobra. Na razie.

    Pożegnałem się i zakończyliśmy rozmowę. Wiedziałem, że już nie zasnę, więc wizyta w łazience i poranny prysznic dobrze mi zrobi na początek nowego dnia. 



[Rozdział 36]

    – Mogłabyś przestać?

    Luke chodził po pokoju wkurzony. Spojrzałam na niego znad telefonu. Leżałam na brzuchu na jego wielkim łóżku i wymachiwałam nogami. Miałam świetny humor, a ekran telefonu tylko poszerzał mój uśmiech.

    – Lubię twojego brata – wypaliłam. Podparłam sobie głowę na wnętrzu dłoni.

    – Nawet mnie nie denerwuj – wywrócił oczami, przerzucając ciuchy z kąta w kąt. Nie był zły bez powodu. Denerwował go fakt wczorajszej imprezy z jego braćmi, a wcześniej wspólne spędzenie czasu z rodzicami. Jeszcze jakby było tego mało, Jack i ja złapaliśmy dobry kontakt, co go bardziej rozjuszało. Westchnęłam.

    – Czego szukasz, Lukey? – Wzdrygnął się, odwróciwszy powoli do mnie.

    – Mojej czarnej bluzy – przeczesał palcami włosy.

    – Tej, którą miał dziś od rana na sobie Jack? – Blondyn zmiażdżył mnie spojrzeniem.

    – Miał. Ją. Na. Sobie? – Wycedził przez zaciśnięte zęby.

    – No – zaczęłam chichotać.

    Luke wyleciał z pokoju, sycząc pod nosem różne przekleństwa pod adresem swojego brata. Wiedziałam, że zaraz wybuchnie trzecia wojna światowa. Powróciłam jednak wzrokiem na ekran telefonu, znów szczerząc się jak głupia. Jack, jaki by nie był, to sprawił, że Luke uśmiechał się poprzedniego wieczora.

~Tweet~
@ShakyJacky Wielki powrót brata i tajemnicza piękność ;) *załącznik* @awenaqueen @penguinboy



    Na tym zdjęciu wcale nie udawał uśmiechu, był naprawdę szczęśliwy. Miałam szczerą nadzieję, że to spowodowane było spędzeniem czasu z braćmi i odnowieniem kontaktów z nimi. Wiedziałam jednak, że za cztery godziny mieliśmy lot, a wcale nie byliśmy spakowani.

    Poderwałam się na równe nogi w celu odnalezienia Luke'a. Musiał mi pomóc, bo sama na pewno nie ogarnęłabym tego chlewu, który on sam zrobił. Zbiegłam na parter, gdzie zastałam Jack'a, siedzącego na stołku barowym za to brak obecności Luke'a.

    – Widziałeś... – zaczęłam.

    – Szukał mnie, ale matka mu powiedziała, że wyszedłem, choć tak naprawdę siedziałem w kącie i on se wyszedł z domu, a ja z kryjówki – opowiedział. Włożył sobie łyżeczkę do ust, którą zajadał jogurt.

    – Wrednyś – zmrużyłam powieki.

    – Troszku – wzruszył ramionami, a ja wyczułam, że coś jest nie tak.

    – Pomożesz mi się spakować, skoro go nie ma? – zaproponowałam, jako ciekawą alternatywę. Miałam skrytą nadzieję, że odciągnę go od problemów. Ten jednak spojrzał na mnie smutno. – Co jest?

    – Nic – westchnął, wstając. Wyrzucił następnie kubeczek do śmieci, a łyżeczkę od razu umył. – Chodźmy.

    Ruszyliśmy razem na górę, choć odczuwałam dziwną potrzebę pomocy mu. Jack był w porządku, a zachowywał się dziecinnie tylko przy nas. Luke dwie nocy temu zastał w kuchni matkę i rozmawiał z nią. Powiedziała mu między innymi o zachowaniu jego braci i jakie zmiany w ich zachowaniu zauważyła. Tęsknili za nim, to było widać.
    
    Podczas pakowania rzeczy do toreb, Jack wreszcie się przełamał.

    – Przykro mi, że na tak krótko przyjechaliście – spojrzał na mnie, kucając przy torbie.

    – Och – zagryzłam wargę. – Nie możemy zostać. Nasza przyjaciółka niedługo rodzi i Michael'owi przyda się wsparcie Luke'a, a Roni moje. Po tym, jak go tutaj traktowaliście, myślę, że sam będzie chciał tu wrócić.

    Posłałam mu delikatny uśmiech, pakując bluzkę.

    – Gdyby nie ty... – potarł kark – prawdopodobnie nigdy byśmy już go nie zobaczyli. Dziękuje ci, Maddy.

    Już miałam się odezwać, gdy do pokoju wleciał wściekły Luke.

    – Znalazłem cię – warknął do brata, który spojrzał na mnie błagalnie.

    – Lukey, pakuj się, bo ja tego nie ogarnę sama, a mamy samolot za trzy godziny! – Rzuciłam w niego spodniami.

    – Masz szczęście – mruknął. – Przynieś mi moją bluzę – pokazał palcem na brata.

    – Się robi – wstał uradowany.

    Nagle mój telefon zawibrował, dając znać o nowej wiadomości. Podeszłam do urządzenia, widząc sms'a, ale nim zdążyłam go odczytać, Calum zaczął do mnie dzwonić. Odebrałam.

    – Jeśli dzwonisz zapytać, kiedy wracamy, to wiedz, że dzisiaj – przytrzymałam telefon ramieniem, by móc złożyć bluzkę. W tym czasie do pokoju wszedł Ben.

    – NIE UWIERZYSZ, KURWA, CO SIĘ WŁAŚNIE STAŁO!

    – Ogłuchłam? Tak, też nie wierzę – wywróciłam oczami.

    – Przestań! – To nie było skierowane do mnie. Słyszałam, jak w tle ktoś krzyczy, a ktoś inny... ciężko określić. – Maddy!

    – No ja! – zaśmiałam się, gdy Ben patrzył na mnie z uniesioną brwią. Postanowiłam dać na głośnomówiące.

    – MICHAEL STUL PYSK DO KURWY!

    – Nie krzycz na niego, Hood! – warknął Ashton.

    – Cześć – przywitał się bez entuzjazmu Luke.

    – Boże, słuchajcie! Roni ona właśnie... – usłyszeliśmy krzyk.

    – Rodzi... – szepnęłam.

    – No jakbyś zgadła!

    – Boże, chodzę z idiotą – Celesty zabrała mu telefon. – Tak, Roni rodzi, a Michael panikuje, że to przed terminem – wyjaśniła.

    – O boże – zakryłam usta ręką. – Ale przecież to i tak był ósmy miesiąc, a raczej jego koniec – zamrugałam.

    – No. Lekarze twierdzą, że wszystko jest w porządku, ale ogarnij Clifforda – wiedziałam, że ona jako jedyna była tam opanowana.

    – Będę, kurwa, zaraz ojcem! – Wywrzeszczał Michael.

    Razem z Luke'm zaczęliśmy się śmiać.

    – Dopiero do niego dotarło – zakpił blondyn, zapinając zamek walizki, kończąc tym samym pakowanie.

    – Dobra, kończę, bo oni zaraz orgazmu dostaną... Calum jak się nie ogarniesz, to powiem Luke'owi, co żeś zrobił z jego autem. – Młody Hemmings spojrzał na telefon, a ja momentalnie przejrzałam na oczy.

    – Dobrze, ucałuj Roni, gdy będzie po wszystkim. Paa! – Rozłączyłam się błyskawicznie.

    – Zrobiłaś to celowo – zmrużył oczy.

    Uśmiechnęłam się niewinnie. Schowałam urządzenie do kieszeni spodni i podziwiałam, z jaką prędkością uwinął się Luke. Jack zdążył już pojawić się w pokoju.

    – Ej, zaprosicie nas na ich lub wasz ślub, co nie? – Zaśmiał się Ben.

    – Nikt nic nie planuje, ale gdyby to się zmieniło to tak – zapewniłam.

    – Zapomnij, że pokażemy im, gdzie mieszkamy! – Fuknął Luke. – Będą przyjeżdżać pod byle pretekstem.

    – Hej! – Żachnął się Jack.



[Rozdział 37]

    @ilovesleepx Ok, Mike nigdy nie zajmie się porządnie dziećmi, ale cieszmy się, że w ogóle to robi ;* @rainbow.unicorn



[Rozdział 38]

    – Siostra!

    Viv wparowała do mojego pokoju niczym huragan. Ostatnio zauważyłam u niej wiele zmian. Między innymi zmieniła swój styl, a do tego zaczęła się malować, co mogło oznaczać tylko jedno. Odwróciłam się na krześle, by na nią spojrzeć. Jej blond włosy upięte były w ładnego koka. Ubrana była w białą bokserkę i czarne szorty z wysokim stanem. Na nogach swoje stare ulubione trampki za kostki.

    – Coś się stało? – Spytałam, hamując śmiech.

    – Ty wiesz co! Oddaj mi natychmiastowo moją piłkę!

    No tak, to była moja sprawka. Nie mogłam znieść widoku starej zniszczonej piłki, której używała chyba coraz częściej. Postanowiłam się więc jej pozbyć i zdobyć nową.

    Wstałam z krzesła i podeszłam do szafy, w której schowałam prezent dla siostry. Wyjęłam stamtąd piłkę i rzuciłam siostrze.

    – C-Co? – Zdziwiła się, patrząc na nową piłkę. – A co ze starą?

    – Wyrzuciłam ją – wzruszyłam ramionami.

    – A-Ale ja miałam z nią wspomnienia – zamrugała zszokowana.

    – Wyluzuj, schowałam ja w pudle z pamiątkami – podeszłam do niej, pstrykając w nos. – Nie wyrzuciłabym tego antyku.

    – Zabawne – dała mi kuksańca w bok. – Ale nie musiałaś mi kupować nowej. Odkładałam na nią.

    – Powiedzmy, że to przedwczesny prezent pożegnalny – zachichotałam.

    Już lada dzień wyjeżdżaliśmy do innego miasta do collegu i nie miałam mieć z siostrą kontaktu, dopóki nie przyjechalibyśmy na święta.

    – No ok. – Mruknęła niezadowolona, choć wiedziała, że nie ma innego wyjścia niż zaakceptowanie tego prezentu.

    Gdy wyszła z pokoju, ja powróciłam do swojego zadania. Usiadłam przy komputerze, pracując nad projektem. Obiecałam, że pomogę Celesty się z nim uporać, gdyż ona potrzebowała go do swojego menadżera. Niestety nie mogłam za długo popracować, bo telefon zaczął dzwonić.

    – Halo? – Przytrzymałam urządzenie ramieniem, by móc dalej pracować.

    – Niall jest zbyt kochany – Roni udała wzruszoną.

    – Co? Czemu? – Zaśmiałam się.

    – Bo wchodzę do salonu, a tam co? Michael trzymający Eana na rękach i Niall Lanę. Rozumiesz to? Dostałam krwotoku! Za dużo słodkości! – Teraz to już wzięłam telefon do ręki, wybuchając gromkim śmiechem.

    – Boże, Roni.

    – Ja chcę tych dwóch mieć zawsze przy sobie! – Wyjęczała.

    – Taa, widziałam, że sobie nie radzisz, słońce – prychnęłam.

    – O boże! Mike miał nie wrzucać tych zdjęć do sieci! – Wiedziałam, że słodkość zmieniła się w agresje i gdyby nie syn w rękach Mike'a, to pewnie leżałby trupem.

    – Ale wyglądałaś tak super ślicznie, że aż zapisałam. Ta pozycja na blacie mówiąca: „dzieci to nie moja bajka". – Znów zaczęłam się śmiać. *załącznik*

    – Ej, dzieci są kochane, ok? Oprócz syna Mike'a, ten widać, że wdał się w ojca dycha w dychę – byłam pewna, że w tym momencie wywraca oczami.

    – Masz rację. Lana to złote dziecko – potwierdziłam.

    Lana była spokojnym dzieckiem. Większość czasu przesypiała, czasem tylko budząc się i domagając jedzenia. Ean natomiast budził się średnio co dziesięć minut niekoniecznie z powodu głodu. Raczej chodziło mu o zwrócenie na siebie uwagi – jakbyśmy widziały jego ojca.

    – Wiesz co? – Zaczęła. – Musimy zrobić sobie babski wieczór i pojechać do Ashley.

    – A czemu? – Usłyszałam, jak u dziewczyny ktoś dzwoni do drzwi.

    – Ja otworzę! – Wydarła się. – Sorrka, to listonosz – wyjaśniła.

    Potrwało to chwilę, nim pokwitowała odbiór przesyłki i zamknęła drzwi.

    – Co przyszło? – Spytałam ciekawa.

    – No właśnie nie wiem, ale to od Ashley – zdziwiłam się. – Czekaj, rozpakuję – odłożyła telefon, a ja usłyszałam rozrywany papier. Nagle dotarł do mnie pisk i pozbyłam się słuchu.

    – Co wysłała? – Wydarłam się.

    – MIKE! MIKE! TO DO CIEBIE! – Pobiegła do niego, bo jej głos zaczął się oddalać.

    – Nie drzyj się, uśpiliśmy ich dopiero, złodziejko – warknął Niall.

    Dawno nie słyszałam jego głosu, choć przyjechał tydzień temu. Chodziły pogłoski, że Michael dostał srogie ostrzeżenie. Niall nie wiedział o ciąży siostry, ale gdy wszyscy bliscy zostali powiadomieni o pojawieniu się bliźniaków na świecie, wpadł do miasta jak burza. Był oburzony, że jego młodsza siostra zaliczyła wpadkę i to cytuję: „z największym kretynem, jakim tylko mogła". Na szczęście jego złość przeminęła, gdy tylko zobaczył siostrzeńców. Od tamtego czasu ciągle się nimi zajmował i mieszkał razem z Mike'm i Roni.

    Postanowiłam się rozłączyć, dając im chwilę.



[Rozdział 39]

    – Ty na pewno chcesz iść z nami? – Zaśmiałam się, gdy Luke ochoczo zgłosił się na przyzwoitkę przy zakupach.

    Jak się szybko okazało, list, który dostał Mike, był zaproszeniem na ślub jego siostry. Roni opowiadała, jak zadzwonił do Ashley z pretensjami, czy ta przez przypadek nie zwariowała, by świadomie wychodzić za mąż za nowopoznanego faceta. Sama również twierdziłam, że to chyba trochę za szybko, ale skoro Ashley uważała, że to najwyższa pora, to nie mogłam się w to wtrącać. No, chyba że Mike, on zawsze mógł.

    – Posłuchaj – podszedł do mnie, kładąc ręce na moich biodrach. – Byłbym głupcem, gdybym nie skorzystał. Pójście z dziewczyną na zakupy to świetna okazja do sprawdzenia jej w różnych strojach, których nie musi kupować – zaśmiał się bezczelnie i oberwał za to w ramię.

    – Po co ja w ogóle pytałam – syknęłam pod nosem.

    Mimo że do ślubu był jeszcze miesiąc, to musiałyśmy się już zaopatrzyć w jakieś sukienki. Razem z Cel i chłopakami jedziemy do collegu i nie miałybyśmy na to czasu, a Roni nie miałaby kogo spytać o radę. Tak więc dziś jest odpowiedni dzień, gdyż za dwa dni wyjeżdżamy.

    O dziwo Ashton również dostał zaproszenie wraz z Alice, co było niemałym szokiem. Czyżby Ashley oswoiła się z myślą, że Alice zajęła ważne miejsce w sercu Irwina?



    Weszliśmy do pierwszego sklepu z naszej listy, który był najbliżej. Roni od razu ruszyła do kiecki, która wpadła jej w oko na samym wejściu. Celesty tylko wywróciła oczami, będąc przekonaną, że w tym sklepie nie będzie czegoś dla niej. W sumie to się z nią trochę zgadzałam. Ona miała bardzo... rockowy styl, a ten sklep zdecydowanie do rockowych nie należał. Nie sądziłam, żeby Cel włożyła różową sukienkę.

    Zaśmiałam się pod nosem ze swoich myśli, co przykuło uwagę Cel i Luke'a.

    – Co cię bawi? – Zagadnęła.

    – Em, nic takiego... – odpowiedziałam speszona i szybko przeszłam do poszukiwania sukienki.

    Luke rozsiadł się na fotelu z gazetką w ręce, jakby to faktycznie było jego codziennością. Uniosłam brew, dziwiąc się na ten widok.

    – Przymierz – Roni szturchnęła mnie w ramie, pokazując na wieszaku ładną granatową sukienkę.

    Odebrałam od niej materiał i ruszyłam do przymierzalni. Ciekawiło mnie, jak zareaguje na nasze prezentacje Luke. Musiał być przygotowany, że nie tylko mnie będzie oceniał, ale również i dziewczyny.

    Wyszłam zza zasłony, gdzie czekały na mnie dziewczyny. Zmierzyły mnie wzrokiem od góry do dołu, a ich miny były nie do odgadnięcia.

    – Aż tak źle? – Spytałam, odwracając się do lustra, gładząc dół.

    – Nie jest zła, jest koszmarna – wyjaśniła Cel, która szybko oberwała od Roni.

    – Jest świetna, ale fakt, nie pasuje ci – poprawiła ją.

    – Spójrz na tę kieckę! – Cel wskazała na mnie dłonią. – Ja nie wiem, czy to sukienka, czy ponton!

    – Jesteś irytująca, naprawdę – Roni zaplotła dłonie pod piersiami, tupiąc nogą.

    – Żryj siano – fuknęła i odeszła.

    – Serio? – Spojrzałam na odbicie Roni w lustrze. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.

    – Ugh, znajdę ci coś innego – brunetka również zniknęła w jakimś dziale, za to ja obejrzałam się dokładniej w lustrze.

    Nie wydawała mi się aż tak zła, jak mówiła Celesty, choć może na mnie nie leżała doskonale. Nie byłam gruba, ale może na mnie i tak była za mała? Wypuściłam głośno powietrze sfrustrowana. Nagle poczułam na sobie palące spojrzenie, więc się odwróciłam i zauważyłam Luke'a, wgapiającego się we mnie.

    – Wiem, ponton – zaśmiałam się.

    – Nie aż tak źle, choć czekam na coś lepszego – podszedł do mnie, całując w czoło.

    – Mam! – Krzyknęła brunetka, znajdując się momentalnie obok nas. – Ta jest perfekto!

    Podała mi kolejny wieszak, więc czym prędzej chciałam ją przymierzyć. Szybko się okazało, że ta jest idealna, więc mogłyśmy skupić się na wyborze sukienek dla dziewczyn. Luke wyszedł ze sklepu pod jakimś pretekstem, choć doskonale wiedziałam, że obejrzał, co chciał obejrzeć i po prostu wolał wyjść. Na nasze szczęście udało się znaleźć również kreację dla Celesty i nawet się jej spodobała.



    Po zakupach, które trwały ponad cztery godziny, mogłyśmy się zrelaksować w kawiarni. Przez chwilę wreszcie poczułam się dobrze. Prawdopodobnie dlatego, że nie rozmawiałyśmy o chłopakach, tylko college'u i przeszłości. Po wszystkim wróciłam do domu Luke'a, który stał się moim domem i usiadłam na sofie zmęczona. Luke siedział obok, pochylając się nad stolikiem i grzebiąc w laptopie. Spojrzał na mnie przez ramię z uśmiechem.

    – Dobrze, że zwiałem – zaśmiał się.

    – Dziękuję, pomocny byłeś, bardzo – wywróciłam oczami, a gdy chciałam wstać, to mi to uniemożliwił. – Idę się położyć – mruknęłam zmęczona.

    – Może zamiast się kłaść, zjadłabyś coś? – Zaproponował, wzdychając. – Nie jadłaś rano, a tak poza tym proponuje coś zimnego do picia – przejechał swoim nosem po mojej kości policzkowej.

    – Świetny pomysł! – Klasnęłam w dłonie. – Chcę coś z procentami, a najlepiej coś mocnego.

    Spojrzał na mnie, jakby badał czy mówię poważnie.

    – Coś się stało?

    – Nie? Po prostu... – położyłam głowę na jego ramieniu – potrzebuje chwili odsapu.

    – Okey... – odpowiedział niepewnie.

    Cały wieczór spędziliśmy w ogródku na rozmowie i wygłupach. Tak czy owak, to były ostatnie dni wolnego, które chciałam dobrze wykorzystać.







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz