sobota, 23 października 2021

Talks with Stranger Cz.61-70

  


[Rozdział 61]

    Siedziałam do później godziny w nocy, kiedy za oknem szalał deszcz i towarzyszyła mu burza. Cieszyłam się, że jestem w domu, a nie gdzieś poza nim. Leżałam na łóżku, aż usłyszałam ciche pukanie do drzwi.

    – Proszę.

    Drzwi się otworzyły, a do środka weszła przestraszona Olivia. Posunęłam się, robiąc jej miejsce. Zapomniałam, że moja siostrzyczka boi się burzy. Nie musiała się odzywać, po prostu weszła pod kołdrę i przykryła się po same uszy. Pokiwałam tylko głową i wróciłam wzrokiem na ekran telefonu.

sexyboylol:
A Cliffo się zakochał, a Cliffo się zakochał :P

awenaqueen:
Takie szczęście <3

penguinboy:
Chyba współczucie ;/

rainbow.unicorn:
Zaraz obaj dostaniecie po głowie -,-

awenaqueen:
Ej, ale widziałam to z tym mlekiem i lodem XD

penguinboy:
Co?

rainbow.unicorn:
Żartujesz?! O boże...

awenaqueen:
Haha, urocze <3

rainbow.unicorn:
Luke napisz czasem do Madds coś zboczonego, bo widzisz, że dla niej to jest urocze :3

penguinboy:
Aha.


    Już miałam odpisywać, gdy głos mojej siostry kazał mi spojrzeć na nią.

    – Przytulisz mnie? – Spytała cichutko.

    – Jasne – odłożyłam telefon na szafkę nocną i wedle życzenia, wgramoliłam się pod kołdrę.

    Pocałowałam ją w tył głowy i tak obie odpłynęłyśmy do krainy Morfeusza.



    – Maddy? Kochanie, czemu płaczesz? – Kucnął przy mnie i zaczął mnie głaskać po głowie, bym się uspokoiła.

    – B-Bo mama mnie skrzyczała – jeszcze bardziej się rozpłakałam.

    – Kochanie... – przytulił mnie mocno, biorąc na ręce.

    Zaczął iść ze mną w kierunku domu. Nagle zamiast być w jego ramionach, znalazłam się po drugiej stronie pasów. Spojrzałam za siebie, gdzie dostrzegłam ojca. Uśmiechał się szeroko, ale nie miał zamiaru do mnie dołączyć. Nie wiedziałam, o co chodzi, więc gdy chciałam wejść na pasy, pojawiła się masa aut. Nie potrafiłam przejść na druga stronę, jako mała dziewczynka.

    – Tato?!

    Byłam taka przerażona. Dlaczego nie chciał do mnie przyjść, gdy była pusta jezdnia? Skąd nagle tyle aut?

    – Tatusiu?!

    Nie odpowiedział. Ten uśmiech zaczął zanikać... nie, to po prostu mój ojciec zaczął znikać. Rozpływał się niczym mgła... aż w końcu zniknął na dobre.



    Zerwałam się zalana zimnym potem, a siostry już nie było obok mnie. Od wieków nie śniły mi się koszmary. Wstałam z łóżka i poszłam do kuchni po coś zimnego. Na zewnątrz przestało padać albo padał bardzo delikatny deszczyk. Już miałam wracać do pokoju, gdy na telefon stacjonarny ktoś zaczął dzwonić. Od dawna go nie używaliśmy, więc poczułam się jak w tym horrorze, który oglądałam. Przełknęłam ślinkę i odebrałam niepewnie.

    – T-Tak?

    – Witam, przepraszam, że dzwonie o tej porze, ale mam złe wieści. Czy Pani Tomlinson? - Męski głos, który przyprawiał o gęsią skórkę o piątej nad ranem.

    – Tak to ja, a kim Pan jest?

    – Och, przepraszam. Jestem przyjacielem twojego ojca. Jestem lekarzem i nazywam się Corpnas Ivan.

    – Dlaczego Pan dzwoni? – Coraz bardziej martwi mnie ten telefon.

    – Chodzi o... – przerwał na moment – o Pani ojca. Jest w stanie krytyczny. Czy może podejść do słuchawki Pani brat?

    – C-Co? Co się stało?! – Wykrzyczałam przerażona.

    – Spokojnie, póki co...

    – Jak mam być spokojna, skoro mój ojciec walczy o życie?! – Po policzkach zaczęły spływać mi łzy.

    – Wiem, że to trudne, ale proszę zachować spokój. Proszę powiadomić Louis'a, musi jak najszybciej pojawić się w szpitalu.

    Dlaczego mój brat miał jechać, a ja nie?

    – Maddy, czemu się drz... – za sobą usłyszałam głos Roni, ale to olałam.

    – Ja przyjadę! – Otarłam policzki.

    – Nie, wolałbym, by przyjechał Louis. Pani może to zrobić rano. Z kim zostanie Olivia?

    No i tu mnie zgiął. Miał rację. Nie zostawiłabym Viv samej, nawet jeśli Roni mogłaby się nią zająć, ale ojciec...

    – Rozumiem... – szepnęłam ledwo słyszalnie.

    – Ciesze się. Muszę już kończyć, proszę być dobrej myśli.

    Usłyszałam pikanie, ale nie potrafiłam odsunąć słuchawki od ucha. Mój ojciec...

    – Maddy, co się stało?

    Roni podeszła do mnie i chwyciła za ramiona. Odtrąciłam ją szybko i pobiegłam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam głośno płakać. Co ja powiem Viv?! Co, jeśli ojciec nie przeżyje?! Co mu się stało?! Dlaczego nic mi nie powiedział! Tak wiele pytań zalewało moje myśli, a z każdym kolejnym bez odpowiedzi, tonęłam coraz bardziej w rozpaczy.

    – Boże, Maddy... – poczułam, jak Roni kładzie się obok mnie i mocno obejmuje.

    Dlaczego moje życie było tak bardzo skazane na porażkę?

    – Dlaczego zawsze ja?! – Wyłkałam.

    – Cii. Gdzie Lou?

    Pokręciłam tylko głową w odpowiedzi. Nie miałam pojęcia, gdzie jest, a miałam go poinformować.

    – Zadzwoń do niego z mojego numeru – podniosłam się na łokciu, ale łzy zasłaniały mi widok.

    Dziewczyna sięgnęła mój telefon z szafki i mi go podała, wybierając uprzednio numer Louis'a. Jak na złość nie odbierał.

    Cisnęłam urządzeniem o ścianę i znów się położyłam. Co za idiota! Wtedy, kiedy jest potrzebny, to go nie ma! Mój sen miał jakieś przesłanie... i wtedy doskonale zdawałam sobie z tego sprawę.



[Rozdział 62]

    Ostatni raz, jeden ostatni, nigdy więcej nie miałam już cierpieć, nikomu nie przynieść cierpienia. Czy to nie dobra wiadomość? Kto by za mną tęsknił? Tyle cierpienia...



    – Harry, c... co robisz? – Obraz miałam zamazany, nawet nie wiedziałam, gdzie się znajduje.

    – Cichutko, Maddy – szepnął na moje ucho.

    Poczułam coś ciepłego na swoim brzuchu. To jego ręka? Czemu mnie dotykał?

    – Przes... tań... – siliłam się, by nie zasnąć, choć to było coraz trudniejsze.

    – Co ci szkodzi? – Coś wilgotnego dotknęło mojej szyi. – I tak już robiłaś to nie raz... Jedna noc, nic więcej, kochanie...



    Obrzydzenie... Brzydziłam się sama siebie. Wszędzie czułam jego dotyk, chociaż starałam się udawać silną, wewnątrz brzydziłam się. Nawet nie wiedziałam, czy do czegoś doszło, ponieważ odpłynęłam. Byłam skończona, tak jak moje życie zostać miało zaraz skończone.



– Maddy? – Viv zatrzymała się w połowie schodów, widząc matkę. – Co ona tutaj robi?!

– Więcej szacunku! – Warknęła nasza, pożal się Boże, rodzicielka.

– Stara krowa! – Krzyknęła i pobiegła na górę.

– Ja też chciałabym wiedzieć, co tu robisz? – Zaplotłam ręce pod piersiami i spojrzałam na nią wymownie.

– Przyjechałam po Olivię. Zgodnie z pismem od mojego prawnika – uśmiechnęła się wrednie.

– Nie oddam ci jej – wrzasnęłam, ale zakręciło mi się w głowie i po prostu upadłam.



    Byłam tak żałosna, że nawet nie potrafiłam walczyć o bliskie mi osoby. I ja się dziwiłam, że mnie opuścił? Straciłam wszystko, byłam zerem... Skończonym zerem...



"Wybacz, Luke. Nie mogłam inaczej.
Kocham cię za wszystko, co dla mnie zrobiłeś."



[Rozdział 63]

    /gwiazdki oznaczają, że upłynęło ileś czasu pomiędzy jedną a drugą\

    *Słyszałam wiele, bardzo wiele. Krzyk, płacz, prośby... Nie mogłam odpowiedzieć, nawet nie chciałam. Nie wiem, co się ze mną działo, pewnie nic dobrego. Nie mogłam otworzyć oczu, powieki były zbyt ciężkie. Czy dopięłam swego?

    *Od jakiegoś czasu czuje się jak w jakieś próżni. Ciemność i echo. Wszystko, co przechodziło przez moje myśli, dosłownie roznosiło się echem w ciemnościach. Nadal nie mogę otworzyć oczu, nadal nie chcę tego robić, choć ta ciemność zaczyna mnie powoli przerażać.
Nie słyszę już nawet żadnych głosów z zewnątrz, żadne bodźce do mnie nie docierają, Nie czuję ciepła, ani zimna. Nie czuję bólu, nie przejmuje się niczym. Czy to znaczy, że umarłam? Jestem wreszcie we własnym piekle?

    *Wszystko się zmieniło, zaczynałam powoli czuć się dziwnie. Rozmyślałam czy dobrze zrobiłam, zostawiając Luke'a samego? Powinnam była odejść? Te wszystkie pytania zaczęły przewijać się bardzo często przez moje myśli, a ja znów zaczynałam odczuwać wszystko, co odczuwałam, żyjąc. To zły znak.

    *Luke?
    Wołałam cicho. Tu jest za ciemno, boje się. Od czasu do czasu słyszę dziwne głosy, wariuje? Da się zwariować we własnym piekle? Pewnie da. W końcu to miejsce jest odwrotnością raju, prawda?
Nie wiem, dlaczego go wołałam, dlaczego jego, a nie kogoś innego. Potrzebowałam poczuć się znów bezpiecznie, leżąc obok niego, czując silne ramiona obejmujące mnie.

    *Ile to już minęło? Nie potrafię liczyć tutaj czasu, ale raczej dużo. A może tak tylko myślę? Zwinęłam się w kłębek. Na co ja czekam? Co dalej? Wiecznie będę obserwować tę ciemności i słyszeć te dziwne głosy? Tato? Ty jesteś w niebie? Istnieje coś takiego w ogóle?

    *Głosy rozsadzały mi głowę. Nadal nie potrafiłam ich zidentyfikować, nie znałam ich. Czasem potrafiłam usłyszeć sensowne zdanie, ale zazwyczaj były to bełkoty, głośne bełkoty. Ostatnie, co udało mi się dosłyszeć, brzmiało: "Kocham ją, a ty kim jesteś?"
Mówią o mnie? Kto to? Może ja nadal żyje?

    *Znów udało mi się coś usłyszeć, tym razem to była zdecydowanie dziewczyna.
"Jest żałosna"
Jestem... Uciekłam do mroku, w którym wcale nie jest lepiej. Ale... przed czym ja w sumie uciekłam?

    *"Obudź się, a zobaczysz, że już zawsze będę przy tobie"
Ten głos... znam go. Czuje, że znam bardzo dobrze, jest taki aksamitny, spokojny, anielski. Mój własny anioł w piekle. Pragnę słyszeć ten głos, który daje mi siłę, bym zobaczyła, do kogo on należy. Jeśli wrócę, to będzie ze mną zawsze? Chciałabym spełnić twoje życzenie... Luke?



[Rozdział 64]

    Zaczynałam widzieć, wreszcie miałam odrobinę sił, by otworzyć oczy, ale tylko minimalnie. Wszystko było zamazane i takie jasne. Wreszcie jasne. Ciemność zniknęła. Zamknęłam jednak powieki nie mając więcej sił, by utrzymać je otwarte. Słuch też mi się polepszył i okazało się, że to nie omamy, oni naprawdę rozmawiali. Słyszałam głosy wielu ludzi, których nie znałam...

    – Znowu tutaj jesteś?! – Warknął jakiś chłopak. – Wynoś się stąd! – Do kogo on się tak odnosi?

    – Louis, uspokój się stary... – kolejny nieznany mi głos.

    Gdzie mój anioł? Usłyszałam kroki, które zdecydowanie wskazywały na kobietę. Wyszła.

    – Hej, siostrzyczko – przywitał się ten drugi głos.

    To mógł być mój brat, tak sądzę.

    – Przestań, ona cię nie słyszy – skomentował... Louis?

    Powinnam go znać?

    – Hej – do sali weszła młoda dziewczyna. Musiałam przyznać, że miała ciekawy głos.
    
    – Jeszcze mi powiedz, że Luke też przyjdzie, to się wkurwię – nie rozumiałam, dlaczego ten Louis był tak wrogo nastawiony. O co mu chodziło?

    – Hej, maleńka – przywitał się z kimś... mój brat? To wszystko było takie dziwne.

    – Hej, kotuś... – odpowiedziała mu.

    – Wyjdę, ale nie zostawajcie na długo – zakomunikował Louis i wyszedł.

    – Co z nią? – Spytała, biorąc moją rękę.

    – Bez zmian... Gdzie Luke?

    – Widziałam go na dole palącego – westchnęła.

    – To on pali? – Zdziwił się.

    – Ty jesteś jego kumplem, a nie ja, nie pytaj mnie – prychnęła.

    – Ugh, czemu musimy się spotykać w takich okolicznościach... Liczyłem, że spotkamy się w Syd albo coś... – jęknął niezadowolony. Gdybym mogła, to bym się zaśmiała.

    – Michael, jesteś powalony.

    Więc tak ma na imię.

    – Też cię lubię, maleńka. 

    Czy on ją pocałował?! Ludzie, ja tu leżę i słyszę!

    – Boże, Mike! – Pisnęła.

    – Co?

    – Ona poruszyła ręką! 

    Udało mi się wreszcie?

    – Idę po wszystkich! – Zakomunikował i zniknął za drzwiami, bo usłyszałam zamykanie ich.

    – Maddy, jak dobrze... Tyle wszystkim napędziłaś stracha – poczułam na sobie ciężar, a po chwili znów poczułam otaczającą mnie ciemność. Chyba poszło coś nie tak...



[Rozdział 65]

*RONI*



    Przytuliłam ją delikatnie, a po chwili ona przestała oddychać. To znaczy, tak mi się zdawało, bo maszyny zaczęły piszczeć, a jej klatka piersiowa się nie unosiła. Szybko zaczęłam wzywać lekarzy, a ci zaczęli ją reanimować. Na korytarzu pojawili się uśmiechnięci chłopcy, a ja stałam zalana łzami.

    – R-Roni co się dzieje? – Spytał Mike, potrząsając mną za ramiona.

    Wszyscy spojrzeli przez szybę do sali, w której leżała nasza wspólna przyjaciółka. Louis przyłożył dłonie do szkła, a Luke wgapiał się tępo w dziewczynę. Przerażał swoim wyglądem. Blada cera, czarne ubrania i ten kaptur na głowie, zdecydowanie nie było z nim dobrze.

    – Maddy... – szepnął Mike. – Przecież się poruszyła... Co się stało, gdy wyszedłem?

    – J-Ja ją tylko p-przytuliłam... Nagle jej serce stanęło – załkałam.

    Obwiniałam się o to. Gdzieś w środku myślałam, że przez przypadek to ja jej wyrządziłam krzywdę.

    Nagle z sali wychodzą lekarze, a my czekamy jak na ścięcie. Udało się? Czemu ich miny wskazywały na coś zupełnie innego?

    – Proszę powiedzieć, że żyje... – Louis był na granicy wytrzymałości.

    – Tak, ale... – doktor spojrzał na stetoskop, który trzymał w dłoniach.

    – Ale? – Drążył Michael.

    – To wygląda tak, jakby dziewczyna sama nie chciała się obudzić. Nic nie zagraża jej życiu i te nagłe zatrzymanie akcji serca... nie znamy jego przyczyny – spojrzał na wszystkich smutno. – Przykro mi, ale będzie musiała zostać przeniesiona do innej sali. W każdej chwili może się to powtórzyć – oznajmił. – Louis? – Zwrócił się do chłopaka. – Zrobię co w mojej mocy, by pomóc twojej siostrze ze względu na wieloletnią przyjaźń z waszym ojcem. Uratujemy ją.

    Poklepał go po ramieniu i poszedł. Wszyscy nie mogliśmy się ruszyć. Ona nie chciała do nas wracać i to każdego gryzło.

    – A! I jeszcze jedno – lekarz się cofnął. – Do sali, do której ją przeniesiemy, nie można wchodzić. Nie będziecie mogli jej odwiedzać przez jakiś czas.

    – C-Co? – Przeraził się Luke.

    – Przykro mi, to mogło mieć wpływ... usłyszenie waszych głosów mogło podziałać na nią odstraszająco. Mogła się bać obudzić ze względu na was.

    Wszyscy się przerazili. Więc jednak to mogła być moja wina. Zamknęłam powieki i zaczęłam znów płakać. Usiadłam na krześle i schowałam twarz w dłoniach.



[Rozdział 66]

    Poczułam się lepiej, ale... już nie było żadnych głosów. Dlaczego? Ta cisza była jeszcze bardziej przerażająca niżeli słyszenie głosów. Gdzie wszyscy? Gdzie... mój brat? Anioł? Ta dziewczyna? Zostawili mnie? Zastanawiałam się, jaki miał głos mój Anioł. Zapomniałam. Dlaczego zapomniałam?

    – J-Ja nie wytrzymam – wreszcie słyszę głos, piękny głos. Dlaczego był taki smutny i płakał? – Błagam, obudź się, j-ja dłużej tego nie zniosę... Proszę, Maddy...

    – Co Pan tutaj robi?!

    Jakaś pielęgniarka na niego warknęła.

    – Proszę cię... Chce znów usłyszeć twój głos, nie chcę oddechu, wole usłyszeć jak mówisz moje imię, jak się śmiejesz, jak płaczesz... cokolwiek bylebyś wreszcie zrobiła coś innego niż spała – czułam przyjemne ciepło na dłoni.

    Chciałam go przytulić i powiedzieć 'przecież już nie śpię', ale nie miałam na to sił.

    – Proszę stąd wyjść, zanim wezwę ochronę!

    Nie wyrzucajcie go, proszę... Nie teraz, kiedy sobie przypomniałam jego głos. Usłyszałam, jak ktoś się szarpie.

    – MADDY, BŁAGAM! – Wrzeszczał, a we mnie coś pękło.

    Zebrałam w sobie wszystkie siły, jakie miałam, a nawet więcej. On cierpiał przeze mnie. Całą swoją energię przeznaczyłam na to, by poruszyć ręką, by dać jakikolwiek znak, że ich słyszę. Ale czy ktoś to widział, nim opadłam z sił?



[Rozdział 67]

    Otworzyłam oczy, wreszcie to zrobiłam. Było ciemno, znów ciemno. Ale widziałam zarys jakichś przedmiotów. Lampy na suficie, szafki przy ścianach. Wreszcie coś widziałam mimo ciemności. Nie na długo przyszło mi się tym nacieszyć, bo ostatnie co pamiętam, to pikanie maszyny, a potem zapadłam w sen.

    Usłyszałam czyjeś kroki w pomieszczeniu.

    – Bez zmian – szepnął zawiedziony.

    – An... – mruknęłam, choć planowałam powiedzieć słowo w całości.

    – Słucham? – Pochylił się. – Boże, wybudza się...

    – Gdzie...? – Siłowałam się ze zmęczeniem, by otworzyć powieki, by spytać o to, co nurtowało mnie już w nocy.

    – Spokojnie, jesteś w szpitalu. Miałaś mały wypadek, ale już jest w porządku – dotknął mojego ramienia, a przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny prąd.



    "– Jesteś piękna, Maddy..."



    Wydarłam się głośno, przypominając sobie obleśny dotyk jakiegoś chłopaka. Zaczęłam wiercić się energicznie na łóżku, krzycząc, by mnie zostawił.

    – Spokojnie! Aria, szybko, morfina! – Zawołał do kogoś, a ja nie potrafiłam się uspokoić.

    Nagle zaczęłam czuć się otępiała i... znów senna...

    – Już dobrze, śpij... – pochylał się nade mną.

    – Luke...

    Miałam dosyć spania i bezsilności. Nawet nie mogłam nic powiedzieć.



[Rozdział 68]

    Otwierając powieki po raz kolejny, czułam się znacznie silniejsza niż poprzednim razem. To dobry znak, racja? Rozejrzałam się po pomieszczeniu, bo nie przypominał poprzedniego. Zobaczyłam kogoś w rogu na sofie. Chłopak w kapturze spał skulony. Był dzień, a on spał. Możliwe, by był przy mnie cały czas?

    Nagle drzwi się otwierają, a do środka wchodzi chłopak z fioletowymi włosami, niska dziewczyna i jakaś ładna blondynka.

    – Cicho! – Szepnęła niska brunetka. – Luke śpi.

    Więc tak on wygląda? To jest ten Luke?

    – Mogłaby już się obudzić, nie znoszę przebywania w szpitalach – mruknęła blondynka, opierając się o ramę łóżka w nogach.

    Postanowiłam poudawać, że śpię.

    – Nikt nie kazał ci tu przychodzić – skarcił ją...

    – Mike? – Szepnęłam.

    Wszyscy na mnie spojrzeli i rozdziawili usta.

    – O mój boże – dziewczyny zakryły sobie usta, a chłopak zamrugał.

    – T-Tak! – Podszedł szybko. – Jak się czujesz?
    
    – Mm... Bywało lepiej, ale bolą mnie ręce – Spojrzał na nie, smutniejąc.

    – To zrozumiałe... – powiedział cicho.

    – Maddy? – Zza niego usłyszała anielski głos.

    Podszedł i stanął obok mojego brata, patrząc na mnie z niedowierzaniem.

    – Nigdy więcej tak nie rób! – Po jego policzku spłynęła łza. Zagryzł wargę, by nie rozryczeć się bardziej.

    – Luke, to nie czas na to – Michael postanowił go upomnieć.

    – Za dużo was tut... – do sali wszedł lekarz i zdziwił się, widząc mnie w pełni świadomą. – Maddeline, jak dobrze! Powiedz, co czujesz?

    – Bolą mnie ręce, głowa i wolałabym, by mnie nikt nie dotykał – przypomniałam sobie ten incydent.

    Wzdrygnęłam się.

    – Spokojnie, jesteś wśród przyjaciół. Poznajesz ich? – Przebiegłam wzrokiem po wszystkich,

    – Przyjaciół?

    Wszyscy spojrzeli po sobie, dziwiąc się jeszcze bardziej.

    – Ej, no mnie chyba znasz, nie żartuj – zaśmiał się nerwowo fioletowowłosy.

    – Jesteś moim bratem? – Spytałam, a wszyscy zamarli.

    – Nie pamiętasz nas... – wyraz twarzy Luke'a wskazywał na ogromny ból.

    – Podczas ostatniego przebudzenia wspominałaś imię 'Luke', pamiętasz? – Spytał lekarz, zajmując miejsce Michael'a.

    – Am... – zaczęłam rozmyślać. – Pamiętam imię i głos...

    – To już coś... A co z resztą? Pamiętasz Louis'a? Olivię? – Kontynuował.

    – Nie... – zamknęłam powieki, czując narastający ból głowy.

    – Dobrze, damy ci środki przeciwbólowe, a teraz wyjdźcie, musi odpocząć, to zbyt wiele na początek – poprosił wszystkich.

    – Nie! – Krzyknęłam.

    Wszyscy się zatrzymali i spojrzeli na mnie dziwnie.

    – O co chodzi? – Spytał lekarz.

    – Czy Luke może zostać? – Spytałam nieśmiało.

    Lekarz spojrzał na chłopaka, który zgodził się ochoczo. Wszyscy opuścili salę, a Luke'owi kazano być ostrożnym.

    Usiadł przy moim łóżku i patrzył na mnie z lekką nadzieją w oczach.

    – Pamiętam, co mówiłeś – odezwałam się.

    – W sensie? – Ściągnął brwi.

    – Prosiłeś mnie, bym się obudziła. O, i pamiętam, jak usłyszałam twój głos pierwszy raz bardzo wyraźnie. Mówiłeś, że zostaniesz przy mnie na zawsze – uniósł wysoko brwi.

    – Słyszałaś to wszystko?

    – Am, nie wiem, czy wszystko, ale na pewno kilka razy twój głos. Zapadł mi w pamięci...

    Przyłożył czoło do materaca, tuż obok mojej ręki. Nie odezwał się, a mnie korciło, by przejechać ręką po jego głowie... Nie powstrzymałam się. Kosztowało mnie to sporo wysiłku, bo bardzo bolała mnie ręka, ale chęć dotyku była większa od bólu.

    – Maddy, chciałbym cię dotknąć, przytulić, położyć się obok, ale nie mogę. Boisz się dotyku...

    – Nie boję się ciebie... Jesteś moim przyjacielem?

    Uniósł głowę, przez co moja ręka upadła na materac, a ja zawyłam z bólu. Pojedyncza kropla słonej cieczy spłynęła po moim policzku.

    – Boże, przepraszam, nie chciałem – chwycił delikatnie rękę i ucałował mnie w wierzch nadgarstka. Tam, gdzie był bandaż...

    – Połóż się – poprosiłam, a on po chwili namysłu wykonał moją prośbę.

    Nie miałam sił, by sama się przesunąć, więc mi pomógł, umiejscawiając się obok mnie. Objął mnie delikatnie ramieniem, a głowę umieścił w zagłębieniu mojej szyi.

    – Bałem się, cholernie się bałem, że cię straciłem.

    – Już jestem – dotknęłam swoją lewą ręką jego prawej, którą mnie obejmował.

    – Kocham cię... Nigdy więcej tego nie rób – pocałował mnie w skroń.



[Rozdział 69]

    Po około tygodniu zostałam wypisana ze szpitala. Odwiedziła mnie przez ten czas masa ludzi, ale nikogo z nich nie kojarzyłam. Luke wydawał mi się najbardziej znajomy, no i Michael. Dowiedziałam się jedynie, że nie był moim prawdziwym bratem, ale tak się poczuwał. Za to Louis nim był. Bardzo go zraniłam, Roni mówiła, że wyjechał, by odpocząć, ale tak naprawdę wiedziałam, że miał mnie dość.

    Spojrzałam na swoje nadgarstki, które były zapełnione bliznami starymi, jak i tymi świeżymi. Pamiętałam, co się wydarzyło, ale udawałam, że jest inaczej.

    – Maddy? – Zakryłam nadgarstki swetrem i spojrzałam na Luke'a.

    – Hm?

    Podszedł do mnie i odkrył je. Pochylił się i zaczął scałowywać moje blizny.

    – Luke, nie...

    – Obiecałaś, że tego więcej nie zrobisz... – przerwał, patrząc w moje oczy.

    – Przepraszam, nie pamiętam – zwiesiłam głowę.

    – Na pewno chcesz z nią zamieszkać? – Zmienił temat.

    – Tak, może naprawdę się zmieniła. Każdy z bliskich mówił mi, jaka jest podła i ile krzywd nam wyrządziła, ale Liv twierdzi, że jest inna, od kiedy ma nowego faceta. Chcę spróbować, Luke – posłałam mu lekki uśmiech.

    – Chodźmy, musimy już jechać – pocałował mnie w czoło i wziął moją walizkę.

    Może Louis też nie mógł pojąć, dlaczego chcę zamieszkać z matką? Byłam zapewne głupia i naiwna, ale to nie moja wina, że nic nie pamiętałam ze starego życia. No, może po części tak...



***



    Dolecieliśmy do Ramsey i weszłam do małego domku, w którym mieszka moja rodzicielka z siostrą. Roni również mieszkała niedaleko, taki plus. Luke uparł się, że również zamieszka w pobliżu. Chłopacy mieli się niedługo tutaj przenieść, miałam nadzieję, że nie ze względu na mnie, bo czułabym się okropnie. Tyle dla mnie robili, a ja nawet ich nie pamiętałam. To musiało ich boleć.

    – Maddy! – Krzyknęła Olivia, przytulając się do mnie.

    W tym momencie dostałam przebłysk wspomnień. Gdyby nie silne ramiona Luke'a to pewnie runęłabym na ziemię.

    – Co się dzieje? – Spytał przestraszony.

    – Mm to nic... Tylko sobie coś przypomniałam.

    Przez coś miałam na myśli widok mojej siostry leżącej na podłodze i krew, która zaczynała się zbierać. Tak, pamiętałam ten moment, aż za dobrze...

    – Wszystko ok? – Chciał się upewnić, nim mnie puścił.

    – Tak, Luke – przewróciłam oczami.

    Zastanawiałam się, czy on zawsze taki był?

    – Jesteś wreszcie – w przedpokoju pojawiła się moja matka.

    W pierwszej chwili jej głos był jakby cierpki, co spowodowało ciarki na moich plecach. Miałam chęć stąd uciec, mając złe wspomnienia, których teoretycznie nie pamiętam, ale te dziwne przeczucie, że nie powinnam jej ufać, nie dawało mi spokoju.

    Podeszła do mnie i niepewnie przytuliła. Przez chwilę nie wiedziałam co myśleć, czy naprawdę się zmieniła, czy to tylko taka gra. Objęłam ją delikatnie, wzdychając.

    – Olivia, pokaż siostrze pokój, a ja w tym czasie zajmę się zrobieniem czegoś do picia.

    Może tam coś dosypie?

    – Nie, ja nic nie chcę – zaprotestowałam szybciej, niżeli bym tego chciała.

    – Och, dobrze – uśmiechnęła się smutno, zmierzając do kuchni, jak mniemam.

    Powoli poszłam za siostrą, która otworzyła drzwi od mojego nowego pokoju. Był bardzo przytulny. Duże okno, a za nim drzewo, przez które mogłabym się wymykać. Zachichotałam pod nosem na tę myśl.

    – Co cię rozbawiło? – Sam Luke postanowił się uśmiechnąć, odstawiając moją walizkę pod ścianę.

    – Am, nic. Dziwne myśli o uciekaniu przez okno – prychnęłam.

    – O łóżko ja zadbałam, bo jak Luke będzie stałym bywalcem, to wiesz – machnęła ręką.

    Chłopak zaczął się śmiać pod nosem, spuszczając głowę.

    – Dzięki, Liv – dziewczyna spochmurniała jakbym powiedziała coś złego.

    Nagle do mnie podeszła i mocno przytuliła. Objęłam ją, nie rozumiejąc zbytnio, co zrobiłam nie tak.

    – Wróci ci pamięć, prawda? – Spytała cicho.

    Luke odsunął się i podszedł do okna.

    – Jasne, musi wrócić, bo wszyscy na to liczą – potarłam jej plecy ręką.

    Odsunęła się i uśmiechnęła.

    – To dobrze. Luke, ja mam pokój za ścianą, więc gdybyście w nocy za bardzo nie szaleli, to byłabym wdzięczna – czułam, jak moje policzki zaczynają robić się czerwone.

    Chłopak tylko na nią spojrzał i zaczął się głośno śmiać.

    – Maddy? – Już wychodziła, gdy nagle się odwróciła do mnie.

    – Hm?

    – Stara ty nie mówiła na mnie „Liv" tylko „Viv" – wytłumaczyła. – Twierdziłaś, że tamto jest zbyt oklepane, a do mnie bardziej pasuje to drugie.

    Wyszła z pokoju, nie dając mi szansy odpowiedzenia. Przez przypadek znów powiedziałam coś złego, co kogoś zraniło.

    – Nie przejmuj się, przypomnisz sobie wszystko, pomogę ci w tym – podszedł do mnie i uchwycił moją twarz w dłonie.

    – Dziękuję, Luke, że mi pomagasz – wtuliłam się w niego.

    – Od tego mnie masz – wiedziałam, że w tym momencie się uśmiecha.



[Rozdział 70]

rainbow.unicorn:
Hej kochanie me :D

ilovesleepx:
Co? Przecież ty zawsze „maleńka" piszesz. Wtf?

rainbow.unicorn:
Weszliśmy na etap KOCHANIA się KOCHANIE <3
xx

ilovesleepx:
Dobrze się czujesz? XD

rainbow.unicorn:
Wyśmienicie ( ͡° ͜ʖ ͡°)
*załącznik*

ilovesleepx:
Chory człowiek pozostanie chorym człowiekiem.

rainbow.unicorn:
Spłodzimy dziś małego Clifforda?
No chodź zrobimy to!

ilovesleepx:
Hahaha, ja pieprze, oglądałeś krainę lodu XD

rainbow.unicorn:
Przed chwilą, ale nie zmieniaj tematu :3

ilovesleepx:
Po pierwsze, jesteś w Sydney, a ja w Ramsey.
Po drugie, nie dam się zapłodnić baranie.

rainbow.unicorn:
No ale ej :( Mamy nowy etap związku.

ilovesleepx:
Etap to możesz mieć dojrzewania.

rainbow.unicorn:
Paskudna kobieta...
Przyjdzie w końcu dla nas taki dzień. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Że do swych majtek dopuścisz mnie ( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)
Porucham sobie, dobrze o tym wiem ( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)

ilovesleepx:
Poeta Gordon, brawo <3

rainbow.unicorn:
Hy hy :3
Ale liczę, że pewnego dnia popiszemy na zboczone tematy :(

ilovesleepx:
W twoje urodziny zrobię ci ten zaszczyt xx

rainbow.unicorn:
:O
Ily <3

ilovesleepx:
I know, kotuś ;*







~awenaqueen~



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz