niedziela, 14 czerwca 2015

F.O.S.T. Cz.8



    Nie myślałem, że będę musiał chodzić do szkoły. W sumie już chodziłem w moim "wymyślonym, idealnym" świecie. Brakowało tu jednak kogoś, kto siedział w pierwszej ławce w środkowym rzędzie.

    – Pst! – Ktoś szturcha mnie w ramię. Odwracam się.

    – Czego? – szepczę ze złością.

    – Dzisiaj mamy misję, wiesz... wspominał o tym dziś kapral... – zaczęła Erika.

    – Wiem... Pamiętam.

    – Czy ja aby państwu nie przeszkadzam? – odezwał się hardo nauczyciel

    – Może pan kontynuować, a ja się tym potem zajmę – zapewniał Ter, posyłając mi pogardliwe spojrzenie.

    Skąd on wiedział, co wydarzyło się wieki temu? W dodatku moje ciało dziwnie na niego reagowało. Musiałem się bardzo hamować, by demon nie wyszedł.

    Po minionej lekcji poszliśmy do gabinetu szefa. Tam powiedział nam, że żeby wyruszyć, potrzebna nam jeszcze jedna osoba. Przydzielił nam jakąś laskę z demoniczną bronią. Nasza misja polegała na przedarciu się do centrum miasta i uratowania ludzi, którzy tam ocaleli. Nie było to łatwe zadanie... Z pewnością. To terytorium, na którym grasowały nie tyle wampiry, co groźne bestie. Wydarły się one ze świata grozy. Powiedzmy po prostu, że są jak demony, których nie można zakontraktować. Szef dostał cynk, że jest tam garstka dzieci i kilku dorosłych. On w tym czasie szedł odwrócić uwagę wampirów. Wolałbym iść z nim, ale cóż...

    – Wsiadajcie! – krzyknęła Erika. Jak zobaczyłem, że jedziemy wojskowym samochodem, to poczułem dreszcz ekscytacji.

    Czułem lekko napięta atmosferę przez tego typa. Obok mnie siedziała Erika, a naprzeciwko Ryu, Ter i nowa.

    – Kai... Znaczy się Yato... stałeś się bardziej rozgadany – stwierdza dziewczyna.

    – Ta, to wina trenerki. Musiałem z nią rozmawiać i tak już mi zostało. Potem trafiłem na... przybłędę i też nie dawał mi żyć.

    – Więc go zabiłeś – dokończył za mnie, choć to nie była prawda. W pewnym sensie.

    – Powiedzmy.

    – Co? K... Yato, nie żartuj. – Szturchnęła mnie.

    – Schował mnie przed atakiem wampirów, a sam dał się złapać. Więc w sumie można to nazwać...

    – Wcale nie! Skoro tak zrobił, to musiał sam tego chcieć. Ty go do tego nie zmuszałeś – uparcie mnie broniła.

    – Może. A potem pojawił się Hope i jemu też jadaczka się nie zamykała.

    – Jesteś pechowy, stary – stwierdził Ryu z uśmiechem.

    – Coś w tym jest. Przyciągam same wampiry, więc kto wie, czy następnego nie przyciągnę.

    – A niech przyjdzie. Trzech z demonami chyba da radę.

    – Wątpisz we mnie po raz kolejny – wtrącił się Ter.

    – Wybacz, ale jeszcze nie widziałem, jak się tłuczesz!

    Zamilkł.

    – Tu nasz przystanek. Dalej nie jedziemy, bo mogą wyczuć drżenie – powiedziała nowa i kazała nam wysiąść.

    Samochód zawrócił i zaparkował około kilometr od nas.

    – Idziemy – szepnął Ter.

    Poszliśmy za nim. Zerkaliśmy zza każdego zakrętu. Po piętnastu minutach drogi dotarliśmy do pierwszego dziecka. Z szyku wyrwała się Erika i podbiegła do niego.

    – Idiotka! – warknął pod nosem Ter.

    Poszliśmy tak, jak nam kazał, ale moje wnętrze wyczuło coś. Zatrzymałem Tera ręką.

    – Czego? – mówił przez zaciśnięte zęby.

    – Coś jest w pobliżu...

    – Co? – zmienił ton.

    – Nie wiem co, ale demon wariuje.

    – Co to, czujnik? – zakpił Ryu.

    – Zamknij się – pizgnąłem go w ramię.

    – Erika!

    Nagle coś wyłonił się z ziemi i chciało ją zaatakować. Gdy biegliśmy w jej stronę, coś za naszymi plecami wystrzeliło macki. Odwróciliśmy się.

    – Ja też tu jestem!

    – Ta... – chyba niezbyt go to cieszyło.

    Erika do nas podbiegła razem z dzieckiem. Ter przywołał swój miecz chyba z powietrza i ruszył na olbrzyma.

    – Da rade? – spytałem.

    – Kto wie. Serio nie widziałem go jeszcze w akcji.

    Sprawnie wskoczył na plecy potwora, a potem na głowę, tnąc go od góry do dołu. Po kilku sekundach, gdy wylądował na ziemi, potwór wybuchnął i ochlał nas swoją krwią. Terenzo do nas wrócił.

    – Głupia, kto kazał ci się wychylać? – skarcił ją.

    – Ja tylko...

    – Przestań! Miałaś działać według planu, a nie robić to, co chcesz! Idziemy. To dopiero jeden dzieciak.
    
    Poszedł przodem wściekły.

    – Zalazłaś mu za skórę – stwierdziłem.

    – Ty też – zauważyła.

    – Bez różnicy.

    Po kolejnych piętnastu minutach drogi trafiliśmy na roztrzęsione dziecko, biegnące w naszą stronę. Nie wiedziałem, co robić, więc czekałem na "rozkaz" tego buca.

    – Stójcie! To pułapka! – stwierdził.

    – Przyznaję mu rację – odpowiedziała nowa, czym załapała u niego plusa.

    – Mamy patrzeć jak kolejna bestia rozszarpie ją na strzępy? – oburzyła się Erika.

    – Ta bestia może w sekundę rozszarpać też ciebie!

    – Jesteście od niej silniejsi! Wystarczy, że ktoś zajmie się bestią, kiedy ja pobiegnę po małą.

    – To tak nie działa.

    – A jak?

    – Zależy od klasy. On może przyzwać inne albo po prostu się podzielić na pierdyliard mniejszych siebie i nie będziemy mielisz szans! Jedno dziecko w zamian za życia tych, którzy mogą zabijać wampiry. Nie będę ryzykował wami.

    – Jak możesz? Nasza przyszłość zależy od dzieci! Jeżeli ich nie będzie, wymrzemy i wampiry i tak obejmą władzę! Nie bądź pesymistą!

    No i pobiegła po dzieciaka.

    – Ja pierdole – krzyczał wściekły.

    – Ach, ona już tak ma. Da radę.

    – Nie, nie da. Ryu, kurwa, zamknij się!

    O mały włosy, a bestia nadepnęłaby na dziecko. Erika zdążyła je pochwycić i zrobić unik. Już chciała się cofać, kiedy coś przykuło jej uwagę. Stała jak słup soli.

    – Co ona wyrabia? 

    – Ja... chyba... 

    Ruszyłem z prędkością światła do Eriki. Wyciągnąłem miecz z nowego odzienia, które pojawiło się wraz z wejściem demona. W ostatniej sekundzie obroniłem ją przed wampirem. Odskoczył ode mnie po zetknięciu się naszych broni. Moje lewe oko było cholernie wyraźne. Widziałem, jaką barwę ma wampir. Krwista czerwień, a zwykły śmiertelnik ma szarą.

    Erika odsunęła się parę kroków z dziewczynką. Ten wampir stał, więc postanowiłem wykonać pierwszy ruch. W końcu taki miałem cel. Wyeliminować wampiry.

    Ciągle próbowałem go ciachać, ale robił szybkie uniki. Był znacznie mądrzejszy niż ten z rana. Nie zorientowałem się, kiedy dostałem w ryj. Mój lewy policzek był rozcięty poziomo i zaczęła płynąć krew. Standardowo poczułem ból tylko na początku, a potem zmienił się we wściekłość. Stałem się jeszcze szybszy...

    – Kaito... przestań... proszę! Nie chcę cię zabijać... Proszę!
 
    Nie rozpoznałem tego głosu, ale wydawało mi się to dziwne.

    – Nie chcesz zabić mnie? A Erikę? – Znów się zamachnąłem, na co zrobił ledwo unik.

    – To j–ja!

    – Smaż się w piekle!

    – Kaito! – krzyknął na cały regulator. Jeżeli były w pobliżu wampiry, to na bank mieli się tu pojawić lada chwila.

    Nagle wystawił do mnie prawą rękę i zobaczyłem na niej... na środkowym palcu pierścień...


~~~


    – Kaito! – podbiegł do mnie.

    – Czego? – spytałem oschle, grzebiąc w ziemi.

    – Patrz, co znalazłem.

    – Co to? – Pokazuje mi kółeczko.

    – Pierścionek.

    – Pierścionki noszą baby. – Przewróciłem oczami.

    – No tak, ale to pierścień. Ktoś musiał go tu zgubić.

    – Może szlachcic... weź go wywal.

    – Nie. – Włożył go na środkowy palec.

    Westchnąłem i spojrzałem na tego idiotę.

    – Ekstra! – Ten uśmiech nigdy nie znikał z twarzy Hopa.


~~~


    – Hope?! – Odskoczyłem chyba na cztery metry.

    – Tak! Żyjesz. Jak się cieszę!

    – E...Emily? Jest wampirem? – musiałem wiedzieć, czy znów... czy zabiję tych, których kochałem, z własnej reki.

    – Nie... Chyba nie. Nie spotkałem jej. Nie było mi dane. Wszyscy na ciebie polują. Ponoć jest ktoś tak silny, że ty i on bylibyście nie pokonani. Michio ciągle o tobie mówi i...

    – Zamknij się...

    – C-Co?

    – Nie znam cię – musiałem być zimny. Tak jak w dniu, kiedy zabijałem brata.

    – Ale Kaito... – Nim zdążył się ruszyć, ja przebiłem go na wylot. – Dla-czego...?

    – Bo jesteś zwykłą duszą błąkającą się po strutym świecie. Ty umarłeś tamtego dnia. Przykro mi.

    Wyjąłem miecz, ale... on nie wybuchł.

    – Yato, do cholery, czym on jest?! – krzyczał Ter.

    Sam nie wiedziałem, co jest grane.

    – Hah, a ja wiem! To dlatego, że to ktoś kogo kochałeś i nie możesz go od tak zabić. Jakbyś nie zauważył, cały czas mnie pieczętujesz... To znaczy, powstrzymujesz. Nie mogę cię opętać. To wkurzające. 

    Chłopak miał wygląd Miki, ale był moim mrocznym ja. Moim prywatnym demonem.

    Miał rację. Powstrzymywałem swoje moce. Widziałem to moim lewym okiem. Miecz nie pokrywał się cierniami, tylko lekką mgiełką. Nie chciałem zabić Hope'a? Dlaczego? Musiałem to zrobić.

    – Goi się... Kaito? Nie zabiłeś mn...

    – Co ty nie powiesz? Zauważyłem. Daj mi chwilę, a zabiję, muszę tylko zamknąć wyrzuty sumienia.

    Chwycił mnie za rękę, nadal klękając. To musiało wyglądać zabawnie z perspektywy moich kompanów.

    – Pamiętaj, ten szlachcic, którego nienawidziłeś, nazywa się Michio. Nie jest najważniejszy. Nad nim stoi księżna Lane...

    – Lane? – O niej wtedy mówili, gdy zabierali Shana.

    – Tak. Ona rządzi, ale nad nią też są ważniejsi. Nie znamy ich, ale ona się ich boi. W każdym razie, jest ktoś bardzo silny i musisz uważać, bo polują na ciebie, by zrobić z ciebie tak samo silną istotę, jaką jest on... Nie wiem, jak się nazywa, bo trzymają to w tajemnicy, ale ponoć stał się wampirem z przymusu. Umarł, a oni go przemienili. Nie pytaj, jak to działa, bo nie wiem, ale on chce cię za wszelką cenę znaleźć pierwszy i zabić, aby nikt już nie powstał. Ten Michio ciągle mówi o tobie. Mówi, że znajdzie jemu braciszka i ogarną cały świat, dlatego Kaito, proszę, nie daj się przemienić ani zabić! 

    Zdjął z palca pierścień i dał go mi. Dał mi znak, że teraz może umrzeć.

    Wszyscy podeszli bardzo blisko i czułem, że przyzwali swoje demony.

    – Wiesz kim są oni? – spytałem go.

    – Nie... powinienem?

    – Tak... Bo to... Twoi przyjaciele z sierocińca...

    – Co...? Czekaj to... – zaczęła Erika.

    – Erika? Ryu?

    – Hope? – zdziwił się Ryu.

    Chłopak zdjął kaptur od swej peleryny, ukazując oczy wampira i próbując zakryć kły.

    – A Yato mówił, że umarłeś!

    – Yato?

    Poczułem coś dziwnego. Tak jak myślałem, wampiry zaczynali swój obchód. Spojrzałem w te krwiste oczy.

    – Rozumiem. Rób tak, jak ci mówiłem. Tego też by chciała twoja trenerka... – Już się zamachnąłem, a on zamknął oczy i był gotów. – Czekaj!

    – Co? – byłem zły. Im dłużej, tym gorzej.

    – Wampiry wysokiej klasy mogą grać ludzi. Uważaj na księcia, bo on przyjdzie i może udawać człowieka. Tak się ciebie pozbędzie, bo twojej krwi nie można wyczuć. Będziesz jedynym człowiekiem z pośród tłumów ludzi, którego krwi nikt z wampirów nie czuje. Już...

    Szybko odciąłem mu łeb, a Erika piskła. Tym razem wybuchł. Na moim mieczu pojawiły się ciernie.

    – A teraz mogłem? – spytałem sam siebie.

    Istotnie.

    – Rozumiem... Miałem go wysłuchać. Czasem czuję, jakbyś miał własny rozum.

    Bo mam. Jestem mrocznym tobą na dodatek lepiej myślącym.

    – Spierdalaj. 

    Schowałem miecz i mój stary strój wrócił.

    – Co to za demon? Zmienia twój cały wizerunek – spytał Ter.

    – Z kim gadałeś? – zdziwił się Ryu.

    – Z demonem. A teraz się stąd zmywajmy, bo wampiry nadchodzą. Hope za głośno krzyknął i ściągnął na siebie uwagę.

    – Dobra, zwijamy się. To była pułapka.

    – Nie sądzę.

    – A ja tak – wtrąca nowa.

    Uważaj na księcia, bo on przyjdzie i może udawać człowieka.

    Te słowa... A co, jeśli już był obok, a ja o tym nie wiedziałem? Mój organizm dziwnie reagował na Ter... On byłby wampirem? Musiałem uważać.

    Pobiegliśmy do naszego auta. Gdy wsiedliśmy, zadałem pytanie.

    – Czemu uważacie to za pułapkę?

    – To proste. Ktoś wystawił twojego przyjaciela z nadzieją, że go nie zabijesz i to on by ich doprowadził do ciebie. Najwidoczniej jesteś kimś ważnym, skoro "książę" – zrobił cudzysłów w powietrzu – się tobą interesuje – stwierdził Ter.

    – Nie sądzę. Hope by nie zdradził przyjaciela – broni Erica.

    – A jak ty uważasz, Ryu? – spytała tajemnicza.

    – Mi to zwisa. Nie obcinam się po niczyjej stronie. Mogła to być zasadzka, ale nie musiała.

    – Może była... – odezwałem się.

    – Co? Dlaczego zmieniasz zdanie? – oburzyła się Erika.

    Może chcieli tylko sprawdzić, czy ocalę przyjaciela, czy go się pozbędę. Bo wtedy by to oznaczało, że...


*Oczami księcia*

    – Aha! Widzisz? Zabił swojego przyjaciela bez jakichkolwiek oporów! 

    Michio się cieszył, chociaż nic nie widzieliśmy na własne oczy. On chodził po plamie krwi, kiedy ja siedziałem na przechylonym słupie elektrycznym.

    – Nie interesuje mnie to. Na chuj mnie tu ciągnąłeś? – byłem zmęczony.

    – By pokazać...

    – Plamę krwi? Żałosne.

    – Nie rozumiesz. Gdy będzie po naszej stronie, będzie bez wahania zabijać przyjaciół. Ach... To jest wampir idealny! 

    Co za człowiek, że zabija przyjaciół... Chyba że miał go jako stracone dziecko, któremu trzeba pomóc odnaleźć spokój. Ten drugi ja był "mordercą" czy "aniołem"? A może jednym i drugim? Coraz bardziej chciałem cię poznać... Drugi ja. Bracie.


    Ciąg dalszy nastąpi...











~awenaqueen~


1 komentarz: