wtorek, 2 czerwca 2015

F.O.S.T. Cz.3



    Wszedłem do środka i od razu rzuciło mi się w oczy... źle zagospodarowane wnętrze. Osłabiło mnie to. Nie wiem, czy to wina sierocińca, że tak jakoś tam było przytulniej, czy tego, że dawniej mieszkałem w luksusach. Kobieta weszła za mną. Postawiła mój plecak na ziemię i patrzyła na mnie.

    – Co? – odezwałem się zirytowany.

    – Gówno drogą szło. Będę miała z tobą dużo do roboty...

    – Przywyknij – warknąłem.

    – Wolę zniwelować problem niż do niego nawyknąć – odpowiedziała z wyższością.

    Poszedłem zwiedzać dom.

    – Czuj się tu jak u siebie! 

    Coś we mnie drgnęło. Kto powiedział, że chciałem się czuć jak u siebie?! Mój dom nie był ideałem, by móc go gdzieś odzwierciedlać.

    Już złapała u mnie minusa. Dom był parterowcem. Dziwie się, bo z zewnątrz widziałem co innego. Może to strych?

    – Chodź tu! Musimy ustalić zasady!

    Powędrowałem za jej głosem i dotarłem najprawdopodobniej do salonu. Siedziała niechlujnie na sofie i coś piła.

    – Siadaj – rozkazała.

    – Postoję.

    – Jak tam chcesz. – Wzruszyła ramionami, wskazując głową na kartkę. – Tu masz spisaną listę zasad. Bierz i czytaj.

    Poruszyła kartką na stoliku. Podszedłem i ją wziąłem, by przeczytać. Lista była całkiem długa.

1). Nie wolno ci nigdzie wychodzić bez zgody opiekuna.

2). Pobudka zawsze o szóstej rano.

3). Spać najpóźniej o dziesiątej wieczór.

    – Że co? – wtrąciłem się.

    – Co ci nie leży?

    – Myślałem, że podstawową zasadą jest kładzenie "dzieci" spać o dwudziestej.

    – Nie praw mi kazań we własnym domu. Masz dziewięć lat, czyż nie? – Nie zdążyłem odpowiedź, bo zrobiła to za mnie. – A więc właśnie! A zresztą po treningu sam zrozumiesz czemu dziesiąta.

    Trening, co? Brzmiało cholernie znajomo. No nic, czytam dalej.

4). Za posłuszeństwo – nagroda.

5). Za nieposłuszeństwo – kara.

6). Kary będą bardzo surowe, a nagrody bardzo obfite.

    Hm? Wyczuwałem tu podstęp. Obfite? Czyżby za tym kryło się drugie znaczenie?

7). Nie obchodzi mnie twoja przeszłość, bo ja stworzę gorszą.

8). Gotujesz ty.

9). Polujesz ty.

10). Bronisz domu ty.

11). Sprzątasz też ty.

12). Na treningu masz się do mnie zwracać oficjalnie.

13). A tak w ogóle jestem Emily.

14). Miło mi, mój uczniu.

15). Pamiętaj, że słuchasz moich polecań.

    Zerknąłem znad kartki.

    – Miło cię poznać.

    Reszta była tak samo gówniana jak te piętnaście pierwszych. Zgniotłem tę kartę i rzuciłem za siebie.

    – Nie zapomnij posprzątać – czknęła. Czy ona się już czymś nawaliła?

    Nie umiałem gotować, no przynajmniej jakoś super. Nie musiałem jej o tym mówić, bo sama rzuciła mi stos książek na biurko w moim pokoju. Kazała to wszystko przeczytać i wybrać jeden przepis. Na obiad miałem ugotować coś sam. Na początek nic skomplikowanego... Pomyślałem, że samo spaghetti po jakiemuś tam, na pierwszy raz będzie ok. Mimo iż znalazłem przepis, czytałem dalej. Zawsze wykonywałem rozkazy swojego mistrza. Nie wiedziałem, czy chcę ją poznać w drugim wcieleniu. Wolałem dostać nagrodę niż karę... Jakakolwiek by ona nie była.

    Siedziałem tak chwilę zamyślony. Przed moimi oczami przelatywały obrazy sprzed kilku lat. Obrazy związane z moją rodziną... już nieżywą.

    Do pokoju weszła... Emily. Dobrze pamiętałem? Odwróciłem się.

    – Skończyłeś? Na liście było, iż śniadanie, obiad i kolacja zawsze są o tej samej porze: ósma rano, czternasta popołudniu i dwudziesta wieczorem. Zgadnij, którą mamy?

    – Czternastą?

    – Bingo. Złaź na dół i coś gotuj, bez książki – nakazała surowo.

    Zszedłem do kuchni i otworzyłem lodówkę. To, co w niej zobaczyłem, wcale nie poprawiało mi humoru. Na dodatek stanęła w progu kuchni i przyglądała się mojej pracy. Do dyspozycji miałem mało produktów, ale... Na blacie było przyszykowane wszystko, co mogło mi się przydać. Chciałem wziąć do ręki nóż, ale ta mi zadrżała. Znów przed oczami przeleciał znajomy obraz. Nóż cały we krwi. Złapałem się prawą ręką za głowę i usilnie próbowałem się go pozbyć. Udało się. Wziąłem trochę bardziej pewnie ten nóż. Kroiłem marchew dosyć ostrożnie. Chyba to ostrze mnie przerażało. Ciągle się bałem, że pojawi się na nim krew.

    Po trzydziestu minutach przygotowań wreszcie coś powstało. Emily poszła usiąść do stołu, który był już o dziwo przygotowany. Na liście był też punkt, że to ja się tym zajmuję. Nawet gdybym chciał nazwać jakoś tę potrawę, to nie potrafiłem. Miałem jedynie nadzieje, że będzie jadalna. Nie tknęła posiłku, dopóki ja nie spróbowałem pierwszy. W całym tym daniu nie było ani kawałka mięsa.

    Nagle moje oczy zrobiły się duże.

    – Musisz dużo ćwiczyć, zanim ci wyjdzie jadalne. Zamówię piz...

    – Jest dobre – powiedziałem cicho, przerywając jej w połowie.

    – Słucham? 

    – Jest jadalne.

    Sama chwyciła za widelec i spróbowała mojego dania. Miała taką samą reakcję jak ja przed chwilą.

    – Rzeczywiście... Niesamowite... – szepnęła sama do siebie.

    Po zjedzonym posiłku ruszyłem pozmywać, co też należało do moich obowiązków. Ciekawiło mnie, co należało do jej. Gdy wyszedłem z kuchni i chciałem iść do pokoju przewertować resztę książek, zatrzymała mnie.

    – A ty gdzie? Nie będziesz się obijał. Czas na trening. 

    Zaprowadziła mnie na zewnątrz. Staliśmy piętnaście minut w milczeniu.
    
    – To na czym on polega? – spytałem w końcu. Spoglądając na nią, ujrzałem uśmiech. Czyżby czekała, aż zadam to pytanie?

    – Polegać będzie on na tym, byś pokazał mi, jaką masz kondycję. Ścigamy się. – Wyszczerzyła się. – Stąd, gdzie teraz stoimy, aż do tego ogromnego drzewa.

    Było ono jakieś pięćset metrów przed nami. Normalny trening, ale miałem gorsze. Oboje przyjęliśmy pozycję do biegu.

    – Gotów? – spytała.

    – Tak.

    Patrzyłem się na metę. To ogromne drzewo było moim punktem... Moim celem.

    – Start!

    Wyruszyliśmy z identyczną prędkością. Pamiętałem, czego uczył mnie mój mistrz. "Zaczynaj powoli. Im większy dystans, tym wolniej biegnij po to, by na końcu wcisnąć gaz do dechy. Nigdy nie biegnij od początku z całą prędkością". Teraz jednak mój dystans wynosił raptem pięćset metrów, nie miałem zamiaru biec powoli. Nie wiem, kiedy ją wyprzedziłem. Może raptem kilka kroków, ale jednak wyprzedziłem. Jednak za szybko się cieszyłem. To ona była pierwsza pod drzewem. Żadne z nas nie było zmęczone.

    – Masz kondycję, ale dużo ci brakuje do perfekcji – mówiąc to, oparła się o drzewo.

    – Jakim cudem mnie wyprzedziłaś? – spytałem poirytowany.

    – Jak? Widziałam w twoich oczach radość, że prowadzisz. Nigdy nie wiesz, kiedy możesz przegrać, sam zresztą jesteś tego dowodem. Jeżeli wyprzedzając przeciwnika o parę kroków i już cieszysz się jak dziecko, to wiadome, że przegrasz. Nie docenianie przeciwnika jest jak nie docenianie samego siebie. Pojmujesz? Musisz walczyć zawzięcie i wściekle aż do samego końca, wtedy są ogromne szanse na wygraną. Tego cię nauczę.

    Po tym treningu zaistniała w moich oczach.

    Była świetnym trenerem, bo tak kazała siebie nazywać. Ćwiczyłem cztery godziny dziennie, ale to za mało, by jej dorównać. Byłem wściekły! Chciałem być lepszy, szybszy, zwinniejszy... Myślałem, czy nie poprosić ją o wydłużenie godzin treningów. Dziś przyszła nas odwiedzić dyrektorka sierocińca. One sobie gadały na ganku, kiedy ja robiłem już piętnaste kółko wokół domu z czterdziestu. Codziennie dokłada mi po jednym, dzięki czemu moja wytrzymałość rosła.


*Oczami Emily*

    – Moja droga, nie przesadzasz? – spytała mnie.

    – Nie. On robi dopiero piętnaste kółko. Zostało mu jeszcze dwadzieścia pięć – odparłam z uśmiechem, kiedy ona się przeraziła.

    – Zwariowałaś?! To dziecko!

    – Nie taki z niego znowu młokos. Jest znacznie wytrzymalszy, niż mogłoby ci się wydawać. Wiesz, jak muszę się starać, by z nim wygrywać? – przyznałam się.

    – Jak to? To...

    – Tak. Skubany jest naprawdę dobry. Jeszcze tydzień takiego treningu i będzie na równi ze mną, jak nie lepszy. Cholernik szybko się uczy.

    – Ech. Czasem mnie załamujesz.

    – Wiem.

    – On jest tak dobry, bo je... – zaczęła mi już opowiadać coś, czego nie miałam zamiaru słuchać.

    – Nie kończ. Mówiłam ci, że nie obchodzi mnie przeszłość moich podopiecznych – zrobiłam się poważna.

    – Ale on ma ją specyficzną.

    – Nie interesuje mnie to. Nie mogę wiedzieć nic o jego przeszłości, bo zacznę go żałować i z treningów i wymagań będzie nic. Muszę grać ostro, rozumiesz?

    – Chyba nie za bardzo.

    – Obserwowałam go. Bił się w tym sierocińcu, by wszyscy dali mu spokój. Jedyne, czego pragnął, to życie na wolności. Wsłuchiwał się w łono natury i łączył się z nim w jedność. Zresztą nadal to robi. – Uśmiałam się pod nosem.

    – Nadal? W jaki sposób? – dociekała.

    – Spójrz na niego. – Przebiegał właśnie dwudzieste pierwsze kółko. – Zaczął przyspieszać. Wie, że trzeba grać ostro dopiero pod koniec.

    – Ale to nie koniec. Ma jeszcze dziewiętnaście kółek – zauważyła.

    – W tym rzecz. Nie wiesz jeszcze z jaką prędkością potrafi biec. Dopiero przy dwudziestym szóstym okrążeniu zacznie odczuwać zmęczenie. Jest u mnie już ponad tydzień i wiem o nim naprawdę dużo. Skrywa w sobie ogromną siłę i nie potrafi jej wydobyć na zewnątrz. Ja mu pomogę.

    – Proszę cię o jedno. Nie bądź zbyt surowa. On nie miał lekko.

    – Powiedz mi tylko... On miał już kiedyś treningi? – spytałam wprost. To jedyna rzecz, którą musiałam wiedzieć.

    – Tak. Bardzo brutalne. – Przerwałam jej gestem ręki.

    – Wystarczy tyle. Coś długo nie biegnie – zdziwiłam się. Normalnie powinien już biec z taką prędkością, że za trzy minuty skończyłby zadanie.

    – Faktycznie.

    Poszłyśmy obie za dom i zobaczyłyśmy, że włazi na drzewo.

    – Na Boga! – krzyknęła Karen. Przewróciłam oczami i krzyknęłam.

    – CO TY WYPRAWIASZ? MIAŁEŚ TYLKO BIEGAĆ!

    Nadal nie słuchał, żadna nowość.


*Oczami Kaito*

    Robiłem dwudzieste piąte kółko, kiedy zauważyłem kota na drzewie. Miauczał tak głośno, że musiałem go stamtąd zdjąć. Przerwałem i podbiegłem do drzewa. Zacząłem się wspinać. Umiełem robić to dosyć sprawnie. Chwyciłem się jednej gałęzi i podskoczyłem, by na nią wleźć. Kot był wysoko. Za moimi plecami usłyszałem, jak trenerka się drze, ale ja miałem inne zajęcie. Byłem już na takiej wysokości, że mogłem wziąć kota. Przytuliłem go mocno i zeskoczyłem na ziemie z ponad półtora metra. Nauczyłem się idealnie zeskakiwać na jednym z treningów mistrza.

    "Zeskakuj tak, żeby ciężar opierał się na obu nogach w równym stopniu. Nigdy nie na proste nogi ani nie na kolana! Bo zrobisz sobie krzywdę[...] Jedną nogą dotykaj ziemi kolanem, a drugą dotykaj jej stopą. Ale pamiętaj! Musisz upaść na całą stopę. Nie na piętę czy palce..."

    Wiele miałem kontuzji. Kilka złamań, zwichnięć, siniaków aż w końcu pojąłem, o co mu chodziło. Jego rady zawsze trzeba było zapamiętywać, bo nie powtarzał ich nigdy drugi raz. No i to zeskakiwanie miało jedną wadę... Po jednym złamaniu, moje kolano nie współpracowało już tak jak kiedyś. Syknąłem z bólu. Chciałem stanąć na proste nogi, ale szybko wróciłem do pozycji, którą przyjąłem, zeskakując. Cholerne kolano. Zaraz przejdzie... Zawsze przechodziło.


*Oczami Emily*

    – Ach, niech się wspina, zobaczymy, co z tego wyjdzie – powiedziałam, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

    – Ale co jak spadnie? – zaczęła panikować.

    – Ogarnij się kobieto. On jest wysportowany. Szanse, że spadnie to osiem%.

    – Dobrze, pani matematyczko – chyba niezbyt ją uspokoiłam.

    – Wiesz, co mnie zastanawia? – Kiwnęła tylko głową. – To, że jest taki mądry. Ma dopiero dziewięć lat, a myśli jak dorosły człowiek. Tego nie idzie się nauczyć z żadnych książek. Chyba, że... Mówiłaś, że miał brutalne treningi, tak?

    – No tak... Nawet bardzo – spochmurniała.

    – Może dlatego jest taki dojrzały, bo dużo przeszedł... Ale mimo wszystko, jest zbyt dojrzały. Pierwszego dnia nagnałam go do gotowania.

    – On nie umie gotować – powiedziała to samo, co on.

    – Dlatego dostał ode mnie książki. Przeczytał większość z nich, po czym nagoniłam go do garów. Oczywiście, zapominalska ja, zapomniałam zrobić zakupy. Wiedziałam, że z tego, co jest w lodówce, nie jest wstanie nic dobrego ugotować... No bo co można zrobić z oliwek, sałaty, marchwi i sera żółtego? Zaskoczył mnie już pierwszego dnia. Pierwszy spróbował i po jego minie wywnioskowałam, że to, co ma w ustach ,jest okropne... Jak bardzo się myliłam. To, co przyrządził, było pyszne. Ten dzieciak z niemożliwego potrafi zrobić możliwe. Po moim treningu będzie potrafił rzeczy, o których świat nie słyszał.

    – Chcesz mi powiedzieć, że nauczysz go tego?

    – Oczywiście. Startuje z tym już jutro. Dość kondycji, czas zbadać jego umiejętności...

    Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale zobaczyłam że zeskoczył z dużej wysokości. Czy ten dzieciak zwariował?!

    – Matko kochana! – krzyknęła Karen.

    Chciała do niego podbiec, ale zatrzymałam ją ręką.

    – Więc po to wlazł? Po kota? – Zauważyłam małego czarnego kociaka wtulonego w tors chłopaka.

    – Patrz! Nie może wstać!

    Faktycznie. Podeszłam do niego i kucnęłam.

    – No, no. Tego się nie spodziewałam. Ale skakanie z tej wysokości to szaleństwo. To oczywiste, że coś sobie zrobiłeś jak nie złamałeś. Po chwilowej ciszy zszokował mnie po raz kolejny...


*Oczami Kaito*

    Nie, nic mi nie jest. Powoli stawałem na proste nogi. Tak, jak mówiłem, ból minął. Oddałem kota w ręce trenerki i ruszyłem dalej w bieg. Nie było bólu... Nigdy nie będzie. Rozpędziłem się i po trzech minutach zakończyłem zadanie. Wszedłem do domu, aby otrzymać kolejne. W salonie siedziały dwie kobiety.

    – Skończyłeś? – spytała trenerka.

    – Tak. Co teraz?

    – "Co teraz"?! Mowy nie ma! Ty odpoczywasz, a ja zajmę się tą twoją trenerką – odezwała się dyrektorka, ale ją zignorowałem. Patrzyłem na Emily, a ona na mnie.

    – Zrób coś do jedzenia – wypaliła, opierając się o oparcie sofy.
    
    – Ale nie ma pory obiadowej – stwierdziłem.

    – Hm? Ale mamy gościa, więc wypada coś przyrządzić, nie sądzisz?

    – Jasne. 

    Gdy przygotowywałem jakieś ciasto, którego przepis zapadł mi w pamięć, na blat wskoczył mały kotek.

    – Hej, a ty co tu robisz?

    Pogłaskałem go po tej malutkiej główce, a już po chwili się z nim bawiłem. Miziałem pod bródką i dokuczałem. Skubany miał ostre pazurki. Na koniec przyłożyłem głowę do jego małej główki, ciągle miziając pod bródką.

    – Samotny, co?

    O nie... Kolejny przebłysk wspomnień. Zgiąłem się w pół i chwyciłem za głowę...


*Oczami Emily*

    – Przestań.

    – Wymęczysz go!

    Nagle na stolik wskoczył czarny kocur. Przyszło mi coś do głowy. O swoim planie powiedziałam Karen, po czym wzięłam kota pod pachę i ruszyłam w stronę kuchni. Wypuściłam go, a on poszedł tam, gdzie chciałam. Wskoczył na blat i po chwili został zauważony przez Kaito. My dwie bacznie przyglądałyśmy się co zrobią. Zaczął się bawić z tym kotem.

    – Niesamowite... – szepnęła.

    – Jest tylko dzieckiem.

    Nagle coś się z nim stało. Chwycił się za głowę i zaczął zwijać jakby z bólu. Podbiegłam do niego i go chwyciłam. Czyżby to obrażenia wewnętrzne spowodowane upadkiem z takiej wysokości? Nie powiem, spanikowałam.

    – Kaito? Kaito! Uspokój się!

    Nim się zorientowałyśmy, on leżał jak długi. Zemdlał. Karen wytłumaczyła mi, że to przebłyski drastycznych wspomnień z jego życia. Ale... Co mu przypomniał kot?


    Ciąg dalszy nastąpi...











~awenaqueen~


5 komentarzy:

  1. Superowe ^^
    Ja bym chciała przeczytać troch o tych jego wspomnieniach i treningach
    No i trochę o tej trenerce :)
    Jestem ciekawa co przypominał mu kot
    justa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do wspomnień to nie musisz się martwić, one zostaną dokładnie wyjaśnione w dalszej fabule :3

      Usuń
    2. Bardzo się z tego powodu ciesze :D
      zycze weny ^^

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Może żeby ta trenerka dowiedziała się co nie co o tych jego wcześniejszych treningach?
    Ps. Bardzo podoba mi się ta historia.

    OdpowiedzUsuń