*Lily*
– Przykro mi – powiedział lekarz prowadzący, ale olałam go totalnie. Byłam zbyt wyczerpana. Leżałam w szpitalu już od dwóch dni, a czułam się, jakby minęły wieki. Często bywałam w szpitalach, ale nie z takich powód, co teraz. – Przyjdę do pani...
– Może pan już wyjść? Nie musi pan w ogóle wracać – warknęłam, nie patrząc na niego.
– Rozumiem. Powiadomiłem pani brata... – nie mówił więcej, tylko wyszedł. Tragedia goniła tragedię. Co jeszcze musiało się stać, by wreszcie było dobrze? Przykryłam się bardziej białą kołdrą, gdy usłyszałam otwieranie drzwi.
– Lils? Jak się masz? – Na szczęście to był tylko Riley. Wychyliłam głowę.
– Bywało lepiej – stwierdzam fakt. - A co z...
– Ojciec został tylko zawiadomiony. Zakazałem mówienia mu o dziecku.
– Świetnie – prychnęłam.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jesteś w ciąży? Myślałem, że mi ufasz – wiedziałam, że go to zabolało, ale wolałam to przed nim zataić. Sama nie wiedziałam dlaczego. Po prostu tak chciałam. – Luke wie? – No i tego pytania się bałam najbardziej. Westchnęłam ciężko.
– Nie – Riley zacisnął ręce w pięści.
– Ten idiota z tobą zerwał, bo bał się, że jesteś jego siostrą, zamiast poczekać na wyniki. A jakby się o dziecku dowiedział, to co? To by może kazał ci usunąć?! – wściekł się nie na żarty.
– Nie rób niczego głupiego, Riley – chciałam go uspokoić, nadaremnie.
– Przestań! – wybiegł z sali. Przeczuwałam kłopoty.
*Riley*
Miałem ochotę rozwalić mu łeb o krawężnik. Zamiast wspierać Lily, to on podkulił ogon i spierdolił. Wchodzę wściekły do domu, trzaskając drzwiami. Roznosiło mnie od środka, więc musiałem się jakoś wyżyć. Uderzyłem nogą w szafkę w kuchni i usłyszałem chrupnięcie. Nawet nie poczułem bólu, więc pewnie niczego nie złamałem. Na stoliku zaczął wibrować telefon. Podszedłem do niego i wziąłem do ręki. To był telefon Lily i zgadnijcie, kto dzwonił? Odebrałem wściekły.
– Czego?! – warczę. Po drugiej stronie zapadła grobowa cisza. – Dobra, spierdalaj człowieku – już chciałem się rozłączyć, kiedy idiota przemówił.
– Czekaj. Chcę pogadać z Lily.
– Ona z tobą nie. Poza tym to ty ją wpędziłeś prawie do grobu – trochę dramaturgi jeszcze nikomu nie zaszkodziło, tak sądziłem.
– C-Co? – przestraszył się.
– Gówno. Jesteś gorszym debilem od tego pierdolonego Jack'a, który był dupkiem. Ale ty, to już ludzkie pojęcie przechodzisz!
– Ale co z nią?! – sam podniósł głos.
– Leży w szpitalu, jak cię to interesuje – prychnąłem.
– I co ja mam niby z tym wspólnego? – zaśmiał się teatralnie, czym podniósł mi ciśnienie.
– "Co", pytasz? Ja ci powiem co!
– No słucham.
– Dziecko! – zapadła cisza.
– Jakie dziecko? O czym ty mówisz? – słychać jego poddenerwowanie.
– Była z tobą w ciąży, debilu... A ty z nią zerwałeś z głupiego powodu... Miała za dużo stresu, rozumiesz? – spuściłem z tonu, bo sam miałem już dość. – Myślisz, że tylko ciebie bolała myśl bycia spokrewnionymi? Jak ona mogła się czuć, nosząc pod sercem wasze dziecko? Nie wsparłeś jej, a wręcz wbiłeś gwóźdź do trumny. Jesteś gnojkiem. Nie pokazuj się jej na oczy, bo ona cię nienawidzi. Rozumiesz? Nienawidzi – rzuciłem głośniej i się rozłączyłem.
Oparłem się rękoma o stół. Co ja miałem wtedy zrobić? Jak jej pomóc? Czemu wszystko musiało być takie skomplikowane? Dlaczego nie mogliśmy mieć życia, jak każdy normalny człowiek w naszym wieku?
*Luke*
Mimo tego, że słyszałem pikanie oznaczające koniec rozmowy, to i tak trzymałem telefon ciągle przy uchu. Jego słowa odbijały się echem w mojej głowie. Dziecko, ciąża, szpital... Nienawiść. Ona mnie nienawidziła. Sam siebie nienawidziłem. Wszystko w jednej chwili znów jebnęło. Chciałem się z nią spotkać, porozmawiać i przeprosić, ale na to było już za późno. Dlaczego byłem takim idiotą? Dlaczego myślałem tylko o sobie i o tym, jak to mi z tym ciężko? Po chwili telefon wypadł mi z ręki i spadł na podłogę. Do pokoju weszła mama ze ścierką w ręce.
– Luke? Coś się stało? – spytała z troską.
– Tak – kiwam głową i po chwili na nią patrzę. – Jestem skończonym idiotą.
– Czemu tak mówisz?
– Ona mnie nienawidzi. Heh, ja sam siebie nienawidzę – ruszyłem w kierunku drzwi, zabierając po drodze kurtkę. Czułem się, jakbym był w jakimś amoku, nie myślałem, nie byłem w stanie.
– O kim ty mówisz? – dziwi się i stoi mi na drodze do wyjścia.
– O Lily – moja mama rozszerza oczy ze zdziwienia.
– Więc się znacie? – zamrugała kilkukrotnie.
– Yhym, dogłębnie – chciałem ją wyminąć, ale znów weszła w mi drogę.
– Nigdzie nie idziesz w takim stanie. Pójdź może do pokoju i ochłoń – mama nie często widywała mnie w takim stanie, ale za to wiedziała, że mogę sobie coś niechcący zrobić.
– Przepuść mnie – mówię lekko podirytowany.
– Co tu się dzieje? – pyta ojciec.
– PRZEPUŚĆ MNIE DO JASNEJ CHOLERY! – drę się na cały dam, a matka podskoczyła, robiąc przy tym krok w bok. Pospiesznie wyszedłem, rzucając ciche "przepraszam".
Biegłem pustymi ulicami, a o tej godzinie rzadko kiedy można było kogoś spotkać. Całe szczęście. Byłem takim egoistą. Przepraszam, Lily. Naprawdę mi przykro. Gdybyś tylko powiedziała... Nie. To by niczego nie zmieniło. Byłem dupkiem. Zapatrzonym w siebie dupkiem. Nie pomógłbym ci, nawet gdybyś powiedziała mi o ciąży. Boże, przepraszam!
*Lily*
Dwanaście godzin później - 09:23
Dobrze, że w tym szpitalu, chociaż TV było, lepsze to niż nic. Dwie godziny temu był u mnie tata. Na szczęście nie dowiedział się o ciąży, bo to byłby niemały problem. Nie potrzebowałam współczucia. Dla dziecka lepiej, że się nie urodziło. Mówię to ja, osoba, która nie znała swoich rodziców i osoba, która i tak oddałaby dziecko do adopcji. Ciekawe, prawda? Ja po prostu przeżyłam swoje i nie chciałam, by dziecko musiało szukać rodziny tak samo, jak robiiłam to w tamtym momencie ja. Nagle mój telefon zadzwonił. Dziękowałam Riley'mu, że z samego rana mi go dostarczył. Powiedział: "Gdybyś mnie potrzebowała, znasz numer". Minę miał wtedy nietęgą.
– Lily tak mi przykro! – Ledwo odebrałam, a już słyszałam szlochającą Claudię. Zastanawiałam się, skąd ona o tym wiedziała?
– Boże, nie chcę litości. Dajcie mi święty spokój, dobra? – warknęłam nieźle wkurzona.
– Ale... Przecież... – chyba nie rozumiała mojego zachowania.
– Po prostu sobie daruj, ok? Mów, co u ciebie.
– Yy... Jest ok.
– Tylko tyle? – uśmiechnęłam się lekko.
– Boże, Lily, nie udawaj! Jak może cię to w ogóle nie ruszać?
– Oh god! No nie rusza i co? Jedna śmierć niczego nie zmienia – wzruszam ramionami.
– Jesteś... Podła! – krzyknęła, a mnie przeszył nieprzyjemny dreszcz. – Myślałam, że go kochałaś! Jak możesz tak mówić? Wiesz co? Nie dzwoń do mnie, bo nie chcę cię znać! – wykrzyczała, ale nim zdążyła się rozłączyć, postanowiłam ją o coś spytać.
– "Go"? Ja nawet nie wiem, jaka płeć była.
– Co? – zdziwiła się. – To chyba jasne, że chłopak... Chwileczkę. O czym Ty mówisz? – spytała.
– No o dziecku. A ty? – zapadła dziwna cisza.
– Boże, Lily! To ty nic nie wiesz... Przepraszam! – rozryczała się jeszcze bardziej.
– Mów do cholery, co się stało? – bałam się. Może chodziło jej o Riley'a?
– Włącz telewizję na pierwszym programie. Szybko! – rozkazała. Chwyciłam pilota i włączyłam na ten program.
– No i co, jakiś wyp... – urwałam, gdy zobaczyłam na dole napis. Po chwili reporterka zaczęła komentować zaistniałe zdarzenie.
– "Dlaczego sławny Luke Hemmings to zrobił? Czy to był wypadek? A może chciał popełnić samobójstwo? Póki co, wiemy tylko tyle, ile powiedzieli nam jego przyjaciele. Chłopak podobno odebrał telefon, a potem wyszedł z domu niczym lunatyk. Tak mówi jego matka. Czyżby..."
Dalej nie słuchałam, tylko gapiłam się ślepo w ekran. Wszystko, co usłyszałam, spowodowało u mnie mdłości. Odebrał telefon? Lunatyk? Luke nie był lunatykiem. To po rozmowie z tym "kimś" tak dziwnie się zachował. A co jeśli to była wina Riley'a? Co, jeśli ten idiota do niego zadzwonił i powiedział o dziecku? Nie, nie mógł tego zrobić. Nie zrobiłby mi tego. Niemożliwe.
– Żyjesz? – pyta Claudia, a ja przypominam sobie o nadal trwającym połączeniu.
– Tak... Co z... On żyje? – pytam lekko przerażona. Ręka mi się trzęsła. Nie mógł umrzeć.
– Z tego, co mi powiedział Calum, jak do niego dzwoniłam, to żyje – odetchnęłam z ulgą, a cała aura przerażenia, zniknęła.
– Dzięki ci... – pociągnęłam nosem.
– A o jakim ty dziecku mówiłaś? – No i tym pytaniem strzeliła we mnie niczym z pioruna.
– A, to nic. Zapomnij. Muszę kończyć. Pa! – coś tam mówiła, ale ja szybko nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Sama się z tym dzieckiem wkopałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz