czwartek, 17 czerwca 2021

Lied Cz.9

   


*Lily*

    – Przykro mi – powiedział lekarz prowadzący, ale olałam go totalnie. Byłam zbyt wyczerpana. Leżałam w szpitalu już od dwóch dni, a czułam się, jakby minęły wieki. Często bywałam w szpitalach, ale nie z takich powód, co teraz. – Przyjdę do pani...

    – Może pan już wyjść? Nie musi pan w ogóle wracać – warknęłam, nie patrząc na niego.

    – Rozumiem. Powiadomiłem pani brata... – nie mówił więcej, tylko wyszedł. Tragedia goniła tragedię. Co jeszcze musiało się stać, by wreszcie było dobrze? Przykryłam się bardziej białą kołdrą, gdy usłyszałam otwieranie drzwi.

    – Lils? Jak się masz? – Na szczęście to był tylko Riley. Wychyliłam głowę.

    – Bywało lepiej – stwierdzam fakt. - A co z...

    – Ojciec został tylko zawiadomiony. Zakazałem mówienia mu o dziecku.

    – Świetnie – prychnęłam.

    – Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jesteś w ciąży? Myślałem, że mi ufasz – wiedziałam, że go to zabolało, ale wolałam to przed nim zataić. Sama nie wiedziałam dlaczego. Po prostu tak chciałam. – Luke wie? – No i tego pytania się bałam najbardziej. Westchnęłam ciężko.

    – Nie – Riley zacisnął ręce w pięści.

    – Ten idiota z tobą zerwał, bo bał się, że jesteś jego siostrą, zamiast poczekać na wyniki. A jakby się o dziecku dowiedział, to co? To by może kazał ci usunąć?! – wściekł się nie na żarty.

    – Nie rób niczego głupiego, Riley – chciałam go uspokoić, nadaremnie.
    
    – Przestań! – wybiegł z sali. Przeczuwałam kłopoty.



*Riley*

    Miałem ochotę rozwalić mu łeb o krawężnik. Zamiast wspierać Lily, to on podkulił ogon i spierdolił. Wchodzę wściekły do domu, trzaskając drzwiami. Roznosiło mnie od środka, więc musiałem się jakoś wyżyć. Uderzyłem nogą w szafkę w kuchni i usłyszałem chrupnięcie. Nawet nie poczułem bólu, więc pewnie niczego nie złamałem. Na stoliku zaczął wibrować telefon. Podszedłem do niego i wziąłem do ręki. To był telefon Lily i zgadnijcie, kto dzwonił? Odebrałem wściekły.

    – Czego?! – warczę. Po drugiej stronie zapadła grobowa cisza. – Dobra, spierdalaj człowieku – już chciałem się rozłączyć, kiedy idiota przemówił.

    – Czekaj. Chcę pogadać z Lily.

    – Ona z tobą nie. Poza tym to ty ją wpędziłeś prawie do grobu – trochę dramaturgi jeszcze nikomu nie zaszkodziło, tak sądziłem.

    – C-Co? – przestraszył się.

    – Gówno. Jesteś gorszym debilem od tego pierdolonego Jack'a, który był dupkiem. Ale ty, to już ludzkie pojęcie przechodzisz!

    – Ale co z nią?! – sam podniósł głos.

    – Leży w szpitalu, jak cię to interesuje – prychnąłem.

    – I co ja mam niby z tym wspólnego? – zaśmiał się teatralnie, czym podniósł mi ciśnienie.

    – "Co", pytasz? Ja ci powiem co!

    – No słucham.

    – Dziecko! – zapadła cisza.

    – Jakie dziecko? O czym ty mówisz? – słychać jego poddenerwowanie.

    – Była z tobą w ciąży, debilu... A ty z nią zerwałeś z głupiego powodu... Miała za dużo stresu, rozumiesz? – spuściłem z tonu, bo sam miałem już dość. – Myślisz, że tylko ciebie bolała myśl bycia spokrewnionymi? Jak ona mogła się czuć, nosząc pod sercem wasze dziecko? Nie wsparłeś jej, a wręcz wbiłeś gwóźdź do trumny. Jesteś gnojkiem. Nie pokazuj się jej na oczy, bo ona cię nienawidzi. Rozumiesz? Nienawidzi – rzuciłem głośniej i się rozłączyłem.

    Oparłem się rękoma o stół. Co ja miałem wtedy zrobić? Jak jej pomóc? Czemu wszystko musiało być takie skomplikowane? Dlaczego nie mogliśmy mieć życia, jak każdy normalny człowiek w naszym wieku?



*Luke*

    Mimo tego, że słyszałem pikanie oznaczające koniec rozmowy, to i tak trzymałem telefon ciągle przy uchu. Jego słowa odbijały się echem w mojej głowie. Dziecko, ciąża, szpital... Nienawiść. Ona mnie nienawidziła. Sam siebie nienawidziłem. Wszystko w jednej chwili znów jebnęło. Chciałem się z nią spotkać, porozmawiać i przeprosić, ale na to było już za późno. Dlaczego byłem takim idiotą? Dlaczego myślałem tylko o sobie i o tym, jak to mi z tym ciężko? Po chwili telefon wypadł mi z ręki i spadł na podłogę. Do pokoju weszła mama ze ścierką w ręce.

    – Luke? Coś się stało? – spytała z troską.

    – Tak – kiwam głową i po chwili na nią patrzę. – Jestem skończonym idiotą.

    – Czemu tak mówisz?

    – Ona mnie nienawidzi. Heh, ja sam siebie nienawidzę – ruszyłem w kierunku drzwi, zabierając po drodze kurtkę. Czułem się, jakbym był w jakimś amoku, nie myślałem, nie byłem w stanie.

    – O kim ty mówisz? – dziwi się i stoi mi na drodze do wyjścia.

    – O Lily – moja mama rozszerza oczy ze zdziwienia.

    – Więc się znacie? – zamrugała kilkukrotnie.

    – Yhym, dogłębnie – chciałem ją wyminąć, ale znów weszła w mi drogę.

    – Nigdzie nie idziesz w takim stanie. Pójdź może do pokoju i ochłoń – mama nie często widywała mnie w takim stanie, ale za to wiedziała, że mogę sobie coś niechcący zrobić.
    
    – Przepuść mnie – mówię lekko podirytowany.

    – Co tu się dzieje? – pyta ojciec.

    – PRZEPUŚĆ MNIE DO JASNEJ CHOLERY! – drę się na cały dam, a matka podskoczyła, robiąc przy tym krok w bok. Pospiesznie wyszedłem, rzucając ciche "przepraszam".

    Biegłem pustymi ulicami, a o tej godzinie rzadko kiedy można było kogoś spotkać. Całe szczęście. Byłem takim egoistą. Przepraszam, Lily. Naprawdę mi przykro. Gdybyś tylko powiedziała... Nie. To by niczego nie zmieniło. Byłem dupkiem. Zapatrzonym w siebie dupkiem. Nie pomógłbym ci, nawet gdybyś powiedziała mi o ciąży. Boże, przepraszam!



*Lily*

    Dwanaście godzin później - 09:23

    Dobrze, że w tym szpitalu, chociaż TV było, lepsze to niż nic. Dwie godziny temu był u mnie tata. Na szczęście nie dowiedział się o ciąży, bo to byłby niemały problem. Nie potrzebowałam współczucia. Dla dziecka lepiej, że się nie urodziło. Mówię to ja, osoba, która nie znała swoich rodziców i osoba, która i tak oddałaby dziecko do adopcji. Ciekawe, prawda? Ja po prostu przeżyłam swoje i nie chciałam, by dziecko musiało szukać rodziny tak samo, jak robiiłam to w tamtym momencie ja. Nagle mój telefon zadzwonił. Dziękowałam Riley'mu, że z samego rana mi go dostarczył. Powiedział: "Gdybyś mnie potrzebowała, znasz numer". Minę miał wtedy nietęgą.

    – Lily tak mi przykro! –   Ledwo odebrałam, a już słyszałam szlochającą Claudię. Zastanawiałam się, skąd ona o tym wiedziała?

    – Boże, nie chcę litości. Dajcie mi święty spokój, dobra? – warknęłam nieźle wkurzona.

    – Ale... Przecież... – chyba nie rozumiała mojego zachowania.

    – Po prostu sobie daruj, ok? Mów, co u ciebie.

    – Yy... Jest ok.

    – Tylko tyle? – uśmiechnęłam się lekko.

    – Boże, Lily, nie udawaj! Jak może cię to w ogóle nie ruszać?

    – Oh god! No nie rusza i co? Jedna śmierć niczego nie zmienia – wzruszam ramionami.

    – Jesteś... Podła! – krzyknęła, a mnie przeszył nieprzyjemny dreszcz. – Myślałam, że go kochałaś! Jak możesz tak mówić? Wiesz co? Nie dzwoń do mnie, bo nie chcę cię znać! – wykrzyczała, ale nim zdążyła się rozłączyć, postanowiłam ją o coś spytać.

    – "Go"? Ja nawet nie wiem, jaka płeć była.

    – Co? – zdziwiła się. – To chyba jasne, że chłopak... Chwileczkę. O czym Ty mówisz? – spytała.

    – No o dziecku. A ty? – zapadła dziwna cisza.

    – Boże, Lily! To ty nic nie wiesz... Przepraszam! – rozryczała się jeszcze bardziej.

    – Mów do cholery, co się stało? – bałam się. Może chodziło jej o Riley'a? 

    – Włącz telewizję na pierwszym programie. Szybko! – rozkazała. Chwyciłam pilota i włączyłam na ten program.

    – No i co, jakiś wyp... – urwałam, gdy zobaczyłam na dole napis. Po chwili reporterka zaczęła komentować zaistniałe zdarzenie.

    – "Dlaczego sławny Luke Hemmings to zrobił? Czy to był wypadek? A może chciał popełnić samobójstwo? Póki co, wiemy tylko tyle, ile powiedzieli nam jego przyjaciele. Chłopak podobno odebrał telefon, a potem wyszedł z domu niczym lunatyk. Tak mówi jego matka. Czyżby..."

    Dalej nie słuchałam, tylko gapiłam się ślepo w ekran. Wszystko, co usłyszałam, spowodowało u mnie mdłości. Odebrał telefon? Lunatyk? Luke nie był lunatykiem. To po rozmowie z tym "kimś" tak dziwnie się zachował. A co jeśli to była wina Riley'a? Co, jeśli ten idiota do niego zadzwonił i powiedział o dziecku? Nie, nie mógł tego zrobić. Nie zrobiłby mi tego. Niemożliwe.

    – Żyjesz? – pyta Claudia, a ja przypominam sobie o nadal trwającym połączeniu.

    – Tak... Co z... On żyje? – pytam lekko przerażona. Ręka mi się trzęsła. Nie mógł umrzeć.

    – Z tego, co mi powiedział Calum, jak do niego dzwoniłam, to żyje – odetchnęłam z ulgą, a cała aura przerażenia, zniknęła.

    – Dzięki ci... – pociągnęłam nosem.

    – A o jakim ty dziecku mówiłaś? – No i tym pytaniem strzeliła we mnie niczym z pioruna.

    – A, to nic. Zapomnij. Muszę kończyć. Pa! – coś tam mówiła, ale ja szybko nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Sama się z tym dzieckiem wkopałam.










~awenaqueen~



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz