czwartek, 17 czerwca 2021

Lied Cz.10

   


    A może to był jakiś żart? Może chcieli zrobić wokół siebie szum? Nie, przecież to bezsensu. Nie byliby do tego zdolni. Chciałam zadzwonić do Calum'a i od niego usłyszeć potwierdzenie, a nie z telewizji. Wybrałam więc jego numer. Jeden sygnał, drugi... Nagle odbiera.

    – Calum? – odzywam się jako pierwsza.

    – Nie, Michael. Czego chcesz? – W jego głosie, jak zwykle, było tyle sympatii, co nic.

    – Dowiedzieć się, co jest grane z Hemmings'em! – podniosłam głos, ale przypomniałam sobie o nalocie pielęgniarek, gdy tak będę się zachowywała. Chłopak zaśmiał się do słuchawki.

    – Powiem krótko i na temat, tak jak to powiedział twój braciszek do Luke'a – więc to jednak był Riley. – Odpierdol się od Luke'a, bo on przez ciebie wpadł pod ten samochód. Zniszczyłaś mu życie. Ja wiedziałem, że tak będzie, ale nikt mnie nie słuchał. Na chuj mnie słychać! Masz dać mu spokój! Jesteś zwykłą... – nagle usłyszałam dziwne szmery po drugiej stronie.

    – Halo? – Każdy normalny by się rozłączył, ale w końcu mogło mu się coś stać. Nagle do pomieszczenia wszedł mój brat. Zapomniałam wspomnieć, że mnie dziś wypisują. Spojrzałam na niego wściekła.

    – Halo? Lily? Jesteś tam jeszcze? To ja Cal – wreszcie usłyszałam głos, który był przyjemniejszy.

    – Jestem. Co się stało? – spytałam, bo wiedziałam, że z nim na pewno porozmawiam.

    – Ech – westchnął. – To długa rozmowa, ale nie przejmuj się słowami Mike'a. Przyjedź najlepiej do szpitala, jak dasz radę. Wszystko ci wyjaśnię na miejscu.

    – Nie wiem, czy dam radę. Do Sydney mam kawałek drogi – przeczesałam ręką włosy, gdy nagle mój telefon został mi brutalnie wyrwany.

    – Weźcie się od niej odpierdolcie w końcu! – warknął i od razu się rozłączył.

    – Co ty wyprawiasz?! – krzyczę wściekła. Wstałam z łóżka, by nie stał nade mną.

    – A co Ty wyprawiasz?! – groził mi palcem wskazującym. Do pomieszczenia szybko wbiegła zaniepokojona pielęgniarka.

    – Proszę o ciszę! – upomina nas.

    – Przepraszam – mówię. Kobieta wzdycha i wychodzi. Ja szybko chwytam swoją torbę i idę w jej ślady.



    Do domu wróciłam w ekspresowym tempie taksówką. Nim zdążyłam porządnie wejść, ktoś zapukał do drzwi. Otwieram z impetem drzwi i mrugam kilkukrotnie.

    – Tata? – zdziwiła mnie jego nagła wizyta.

    – Skarbie, przywiozłem ci zakupy. Musisz dobrze się odżywiać – wszedł do domu bez zaproszenia. No wiem, wiem, jego dom, ale sam fakt, że wtargnął, się liczy. – Nie możesz znów trafić do szpitala. A ja widziałem, ostatnimi czasy blada byłaś – zaczął rozpakowywać siatki.

    – Jesteś kochany, ale umiem o siebie zadbać – uśmiecham się blado.

    – Właśnie widziałem. – Źle to ujęłam.

    – Tato... – zaczęłam niepewnie.

    – No co tam? – pyta, wkładając coś do lodówki.

    – Mam do ciebie ogromną prośbę – podpieram się na blacie.

    – Słucham, mów – zachęca mnie patrzeniem w oczy.

    – Nie mógłbyś wziąć parę dni urlopu i pojechać... ze mną do Sydney – bawiłam się palcami u dłoni. Jak on mógł na to zareagować? Dopiero co wróciłam i znów chciałam tam jechać.

    – Ty też to odkryłaś – powiedział cicho.

    – Niby co? – dziwie się.

    – Skarbie – podszedł do mnie i pocałował w czoło. – Już wziąłem wolne, by się tobą zająć. Na pewno chcesz tam lecieć? – popatrzył na mnie zatroskany. Skinęłam głową na tak, a on tylko westchnął.

    – Co odkryłeś? – pytam, nawiązując do jego słów.

    – Zrobię ci pyszny obiad! – zmienił szybko temat. Przewróciłam oczami i postanowiłam odpuścić. Chciałam go pomęczyć, ale potem, bo póki co, to sama byłam zmęczona.

    Po zjedzonym wspólnie obiedzie ojciec zaproponował pooglądanie tv. Zgodziłam się, bo brakowało mi wspólnie spędzanego czasu. Przez cały film śmiałam się, bo oczywiście ojciec wybrał komedię. Tak, tego było mi trzeba. Śmiechu i beztroskiego życia. Od kiedy przestałam być niezależna? Ach, no tak. Od czasu kiedy zaczęłam spotykać się z Hemmings'em.
Położyłam się spać jakoś po dwudziestej drugiej. Tatuś pilnował mnie, jak małe dziecko, co w sumie było słodkie. Nie wiedziałam, kiedy ostatni raz tak się o mnie martwił i tyle czasu mi poświęcił.


***


    – Dziękuję tato – pocałowałam go w policzek, gdy pokazał mi zakupione bilety na samolot. Mogłabym skakać z radości, ale nadal nie czułam się najlepiej.

    – Dobrze, dobrze. Pojedziemy i pozwiedzamy. Zapewne za wiele nie zwiedziłaś ostatnim razem, hm? – No jakbyś zgadł.

    – Nie miałam do tego głowy – przyznałam się bez bicia.

    – To teraz ja się postaram, byś miała – objął mnie ramieniem.

    – Tato?

    – No, co tam? – przeszukiwał internet w poszukiwaniu czegoś.

    – Powiedz... Co miałeś wczoraj na myśli? I nie wymiguj się, proszę – przerwał czynność i zauważyłam, że wahał się nad powiedzeniem mi prawdy, a skłamaniu. – Tato?

    – W... Po co jedziemy do Sydney? – znów zmienił temat.

    – Tato! – krzyczę poirytowana.

    – Najpierw odpowiedz, a zaraz potem zrobię to ja – obiecał z ręką na sercu.

    – Jadę do... chłopaka. Miał wypadek – patrzyłam na swoje ręce, co coraz częściej to robiłam. Czułam, że staje się nową Lily Collins, a stara gdzieś zniknęła razem z dzieckiem.

    – Nie mówiłaś – słyszałam w jego głosie smutek i troskę.

    – Dowiedziałam się niedawno. Odpowiesz teraz na moje pytanie? – patrzę na niego błagalnie. Westchnął i wreszcie zaczął.

    – Mama rodziła cię w Sydney. Skoro w badaniach wyszło, że cię nie urodziła, to znaczy, że musiało dość do zamiany dzieci – poczułam się dziwnie. Tak, jakby ktoś wbił w moje serce milion małych szpilek. No tak, testy tak wykazały. Ona mnie nie urodziła. 

    – I chcesz to sprawdzić? – pytam.

    – W szpitalu nadal pracuje ten sam ordynator. Matka go znała, więc przypuszczam, że z nami porozmawia. – Był pewien swoich słów, przez co i ja się poczułam pewnie. Może wreszcie miałam szanse dość do tego, kim są moi biologiczni rodzice?

    – To dobre wieści – przytuliłam się do jego ramienia.

    – Tak, masz racje – chyba powiedziałam coś nie tak, ale niezbyt wiedziałam, jak mogę to odkręcić.










~awenaqueen~



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz