piątek, 18 czerwca 2021

Ankey Returns Cz.8



    W końcu dotarłyśmy do domu babci. Pukamy.

    – Ty, a co jak mnie nie polubią? – zaczęła panikować. Przewróciłam oczami i postanowiłam olać jej obawy.

    Po chwili drzwi się otwierają, a w nich staje mama. W kącikach moich oczu zaczynają zbierać się łzy. Padłam jej w ramiona i wyściskałam. Przetarłam łezki i przedstawiłam Laurę.

    – Mamo poznaj to Laura moja współlokatorka, Laura to moja mama – podały sobie dłoń.

    – Miło cię poznać – powiedziała moja rodzicielka, uśmiechając się przy tym promiennie.

    – Panią również! – A ta nadal podenerwowana. – Mam nadzieję, że mogę tutaj zostać, bo Angel się uparła, bym z nią przyleciała.

    – Oczywiście! – Mama zaczęła się śmiać, a zaraz za nią ja i Laura.

    W kuchni usłyszałam babcię, więc poleciałam się przywitać. Oczywiście, nie obyło się bez przekręcenia imienia. Po wszystkim poszłyśmy z Laurą do wspólnego pokoju, by się jako tako zadomowić. Małego rudzielca wzięłyśmy ze sobą. Wyciągnęłam go z torby i położyłam na łóżku. Kotek zaczął miauczeć, więc na pewno jest głodny. Zeszłam na dół, by przyrządzić mu mleko. Podgrzałam je w rondelku i nalałam do miseczki. Zapisywałam sobie w pamięci, że muszę kupić dla niego jeszcze karmę, gdy znikąd pojawia się moja mama.

    – A po co ci miska z... Mlekiem? – spytała, patrząc na zawartość szklanej miski.

    – Bo wiesz... Nie mogłam zostawić Kubusia samego... – przygryzłam ze zdenerwowania wargę.

    – Masz kotka? – ucieszyła się. Dziwne...

    Wróciłam do pokoju i podałam rudzielcowi posiłek. Od razu zaczął pić, co tylko potwierdziło moje podejrzenia o głodzie. Położyłam się obok przyjaciółki na łóżku i zaczęłyśmy rozmyślać, co porobimy.


*Luke*

    Każdy z chłopaków się spakował i nawet żaden z nich nie przeczył, by się nie rozdzielać. Mi tam też to pasuje, bo mogę pojechać do Angel i spędzić z nią trochę czasu. Stęskniłem się za nią, więc nie nadrobimy tego w jedną dobę. Poza tym chcę odbudować relację. Nikt nie wie, co zamierzam, więc nie pokrzyżują mi planów. Pierwszy wyszedł Ashton a godzinę po nim Michael. Calum i ja nie mieliśmy planów. Ale dobrze wiecie, że ja już jakieś miałem. Muszę się tylko pozbyć przyjaciela. Albo w sumie... Opowiedziałem mu o moim planie i zgodził się z bananem na ustach. Wiem, że jemu też jej brakowało. Nam wszystkim... W jakimś stopniu chłopacy się z nią zżyli.
    

***
    

    Stoimy już pod domem Angel i jej przyjaciół. Pukamy i otwiera nam brudny Seba.

    – Stary, coś ty robił? – zaśmiał się Cal, wchodząc do domu, a ja zaraz za nim.

    – Grzebałem w motorze. Co was tu niesie?

    – Luke do Josha, a ja do Angel – uderzyłem go w tył głowy. Ci debile ciągle mają jakieś chore myśli.

    – Josh jest chyba u siebie, a Angel wraz z Laurą wyjechały – przerwał na chwilę i zwrócił się w stronę schodów. – JOSH PEDALE, TWÓJ CHŁOPAK – przymknąłem oczy ze znudzenia. Nawet ten debil? Jakie są moje relacje z nim? Cóż, pocałował moją dziewczynę; nie lubię typa, bo wiem, że chciałby czegoś więcej, ale bym mu chyba głowę rozwalił. Ale chwila, czy on powiedział, że mój Aniołek wyjechał?

    – Serio? A chcesz w ryj? – Josh warczał na Sebę. Zaśmiałem się w duchu i mu za to dziękuję. Teraz odwraca się w naszą stronę i przybija nam piątki.

    – Co wy tutaj tak nagle? – szczerzy się jak głupi do sera. Seba w tym czasie chyba wrócił do majsterkowania.

    – Ja do Angel a on się za tobą stęsknił – cmokał w powietrze, ale problem w tym, że teraz nas jest dwóch, a Cal ma marne szanse.

    Zaczęliśmy wariować. Na początku goniłem z Calum'a z Joshem, ale potem to już każdy każdego gonił. Przypomniały mi się czasy, kiedy to jeszcze byłem z Joshem najlepszymi przyjaciółmi. Też nam odwalało. I w sumie to już wiem, czemu był pewien, że ma większego ode mnie. Mierzyliśmy sobie... Nie pytajcie. Mówiłem, że to były zupełnie inne czasy. W końcu wykończeni siadamy – mało powiedziane, rozwalamy się – na kanapie w salonie. Dyszymy i myślimy, co dalej.

    – Dokąd wyjechały dziewczyny? – spytałem, patrząc na Josha.

    – A co? – zmierzył mnie wzrokiem.

    – Tak pytam – wzruszam ramionami.

    – Do babci Angel. Podobno ma też być tam jej matka, więc dwie pieczenie na jednym ogniu. Miałem jechać z nimi, ale wiem, że Angel tego nie chciała – uśmiechał się smutno. Angel nie chciała wyjechać z Joshem? Co jest kurwa?

    – Jak to? Przecież byliście jak papużki nierozłączki! – zdziwił się Calum.

    – Taa. Ostatnio coś się posypało – westchnął. - Nie wiem co, ale mam wrażenie, że Angel wybudowała mur pomiędzy sobą, a nami – kontynuuję. – Udaję, że jest ok, ale chyba sama nie jest tego świadoma. Martwię się o nią.

    – Widać – skomentował brunet.

    – A skąd wiedziałeś, że ona nie chce, byś jechał? – spytałem. Popatrzył na mnie chwilę, jakby badał czy powinien mi powiedzieć.

    – To się zaczęło od tego, że skoczyłem na nią i Laurę na łóżku – urwał na chwilę, patrząc w podłogę. – Myślałem, że blefuje... Przez przypadek dowiedziałem się, że bolą ją nadal żebra po tym wypadku – spojrzał na mnie, a moje oczy były rozmiarów pięciozłotówek. – Widziałem, jak się krzywi z bólu i razem z Laurą próbowaliśmy dowiedzieć się, co jest nie tak. Powiedziała mi wtedy, że ból ciągle jest z nią. No i ja stwierdziłem, że się od siebie oddalamy, bo nic mi o tym nie mówiła, jak też o tym, że się z wami pogodziła. Nagle zaczęła płakać... Przytuliłem ją, a Laura zaproponowała, bym z nimi pojechał, bo odnowimy relację. Skoro Angel sama mi tego wcześniej nie zaproponowała, to znaczy, że mnie tam nie chce – wzrusza ramionami i wstaje z kanapy. – Od rana myślę co zrobić, by było jak dawniej.

    Wyszedł z salonu, zostawiając mnie i Cal'a z otwartymi ustami. Angel nie ma wcale lepiej ode mnie. Może to moje egoistyczne podejście do spraw, ale wydaje mi się, że to wina naszego zerwania. Powoli zamyka się w sobie... Tak jak ja to robiłem.

    Wstaje z kanapy i idę za Joshem do kuchni. Siadam na krzesełku barowym i czekam, aż się odwróci. W końcu to robi i patrzy na mnie wyczekująco.

    – Cokolwiek wymyślisz, to podziel się pomysłem, bo też chciałbym jej pomóc... – przerwałam na chwilę. – Bo ciągle ją boli i to moja wina. Wszystko, co ją spotkało złego, to moja wina.

    – Nie pierdol – podszedł bliżej, stawiając mi pod nosem szklankę. – Przecież była szczęśliwa, będąc z tobą. Gdyby nie ty, to ona nadal byłaby w sobie zamkniętą i się cięła. Dałeś jej nowe życie, Lucas.

    – Wow – powiedziałem.

    – No co? – spytał, unosząc brew.

    – Tyle miłych słów na temat mojej skromnej osoby wyszło z twoich ust. No, no. Czym sobie zasłużyłem? – zaśmiałem się, przez co oberwałam od Josha z łokcia w brzuch. Ojć, zabolało.








~awenaqueen~



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz