czwartek, 17 czerwca 2021

Lied Cz.5

   


    Ledwo wylądowaliśmy w Sydney i już wiedziałam, że samoloty nie są dla mnie. Jak Luke to wytrzymywał?

    – Twój ojciec wynajął nam hotel – odezwał się Dan, który to musiał ze mną lecieć. – Idziemy? – spojrzał na mnie, odrywając wreszcie wzrok od kartki.

    – Tak. Marze o śnie – złapałam się za głowę.

    – Mogłaś się zdrzemnąć w samolocie – uśmiechnął się lekko. On był całkiem fajnym chłopakiem i raptem pięć lat starszym. Miał brązowe oczy i włosy. Zdradził mi w sekrecie, że był mi ogromnie wdzięczny za wyrwanie go z tej rutyny. Takie wakacje były dla niego raj, dosłownie.


***


    W hotelu pierwsze, co zrobiłam, to poszłam do łazienki. Jak zobaczyłam wannę, to już wiedziałam, że zamawiam łazienkę na bite dwie godziny. Wyciągnęłam z walizki potrzebne mi rzeczy, a w tym czasie wanna zapełniła się cieplutką wodą z pianą.

    Tak jak myślałam, z łazienki nie wyszłam przez przeszło półtorej godziny. Dan'a zastałam siedzącego w salonie znów z nosem w papierach. Pracoholik. Przewróciłam oczami i poszłam spać, informując go najpierw o tym. Ledwo się położyłam, a już dostałam powiadomienie w telefonie.

Lukey: Jak co i po co :D
Ja: Co ty do mnie mówisz, człowieku?
Lukey: Ale kiedy ja jestem pingwinem :D
Ja: Ashton... Czy ty masz mózg?
Lukey: Chcesz sprawdzić? :(
Ja: Nie, bo idę spać
Lukey: Niebo jest wysoko :3
Ja: DEBILIZM SIĘ SZERZY
Lukey: Przepraszam za niego :(( Byłem tylko siku...
Ja: A ja chce tylko spać
Lukey: Kiedy do ciebie nie napiszę to ty śpisz...
Ja: No i?
Lukey: Czy ty w ogóle chcesz ze mną gadać? Bo odnoszę wrażenie, że masz mnie w dupie...
Ja: Tak, mam cię w dupie. Pasi?
Lukey: Dobra... Odezwij się jak ci się czerwone dni skończą, bo jesteś nie do przeżycia.
Ja: Taa, idę do Dan'a to zaraz będzie miał czerwone dni, bo komuś mam chęć zajebać , a ty jesteś za daleko :')
Lukey: Że kogo?
Ja: Że Dan'a, Lukey :)
Lukey: A kto to?
Ja: Przewodnik duchowy... Dobra ja idę spać, bo serio zmęczona jestem po podróży >.< Branoc...
Lukey: Branoc...


***


    Wstałam bardzo wcześnie rano, co nie było u mnie normalne. Ubrałam się i postanowiłam iść się przejść, dotlenić i w ogóle. Dan'a zastałam śpiącego w salonie, a wokół niego sterty kartek. Ciągle pracował, a miały to być dla niego wakacje.

    Spacerowałam ulicami Sydney i podziwiałam widoki. Było tam... bo ja wiem? Inaczej, może lepiej? Na wakacje warto tam przyjeżdżać, ale nie wiem, czy chciałabym zamieszkać tak na stałe. Tego dnia miałam się spotkać z prawdopodobnie moim biologicznym ojcem. Trochę się bałam, w końcu nie wiem, jak na mnie zareaguje. To było przerażające.

    Wróciłam do domu po godzinnym spacerku i zobaczyłam, że Dan coś robi w kuchni. Czyżby gotował? Pomyślałam i podeszłam do niego. Poczułam niesamowity zapach, aż ślinka mi pociekła. Nagle poczułam, jak świat zawirował i zapanowała ciemność.


***


    Obudziłam się w łóżku szpitalnym. Podniosłam się na łokciach i zobaczyłam, że na korytarzu, Dan rozmawia z lekarzem. Postanowiłam dać o sobie znać, więc krzyknęłam. Obaj się na mnie spojrzeli i weszli do sali. Doktor popatrzył na Dan'a, jak na zbira, co miało mu dać do zrozumienia, żeby wyszedł. Tak też zrobił i zamknął za sobą drzwi.

    – Dzień dobry – przywitał się z szerokim uśmiechem.

    – Dobry. Co ja tutaj robię? – odwzajemniłam uśmiech.

    – Na pewno nie z powodu choroby. Chociaż musi się pani mniej stresować i przemęczać, bo to może zagrozić pani i dziecku – zamrugałam kilkukrotnie. Co on właśnie do mnie powiedział?

    – Czek... D-Dziecku? – przeraziłam się. 

    – No tak... Jest pani w drugim tygodniu ciąży. Moje gratulacje. – Zaśmiałam się sztucznie. Mi się to śni, prawda? Niech ktoś mnie uszczypnie. - Tak jak mówiłem, jest Pani bardzo zestresowana i musi Pani uważać, bo to źle wpływa na przebieg ciąży.

    – Jasne. Kiedy mogę wyjść? – Byłam zła. Nie wiem, czy bardziej na siebie, czy na Luke'a, ale po prostu zła.

    – Jeszcze dzisiaj. Ale będzie Pani uważała? – spojrzał na mnie spod tych swoich okularków.

    – Jasne – odpowiedziałam zrezygnowana.

    Wyszedł, a ja miałam chęć coś rozwalić, zniszczyć, popsuć... Jakkolwiekby tego nie nazwać.

    Po dwóch godzinach byłam już w "domu" zwanym też hotelem. Usiadłam na chwilę na sofie i musiałam pomyśleć. Nie chciałam odpuszczać, musiałam poznać ojca. Wstałam wkurzona i poszłam się przebrać.

    – A ty gdzie? – pyta przestraszony Dan.

    – No do ojca. Chce go poznać. Ciąża niczego nie zmienia – warczę.

    – Ale...

    – Nie ma żadnego ale! Zawieziesz mnie czy mam wziąć taxi? – prostuje się.

    – Jasne, że zawiozę – odparł i zniknął gdzieś w korytarzu. Mogłam się wreszcie przebrać.

    Po piętnastu minutach byłam gotowa do drogi. Posiadałam adres na kartce, którą od razu przekazałam chłopakowi. Bałam się, co z tego wyniknie, a nie miałam się stresować.



    Podjechaliśmy pod spory biały dom. Niczym prezydent, pomyślałam. Ostatni raz sprawdziłam, jak wyglądam w lusterku i wyszłam z auta. Wdech, wydech. Nie mogę się denerwować. Ruszyłam w kierunku drzwi. Zapukałam dwa razy, a gdy nikt nie otwierał, postanowiłam użyć dzwonka. No i doczekałam się reakcji w postaci: "już!" Jeszcze tylko zerknęłam na plakietkę na drzwiach... Hemmings. Byłam przekonana, że mój mózg złapał lagi niczym komputer. Drzwi otworzyła mi w tym czasie śliczna kobieta o piwnych oczach i długich blond włosach. Matka Luke'a. Może to pomyłka? Przecież może być wielu Hemmings'ów, nie? Na to wtedy liczyłam.

    – Dzień dobry – przywitałam się.

    – Dzień dobry? Coś się stało? – spytała lekko przestraszona.

    – Nie! To znaczy tak jakby... Ja chciałabym porozmawiać z panem Hemmings'em. Mogę? – przygryzłam lekko wargę ze zdenerwowania.

    – Oczywiście. Zapraszam w takim razie – zrobiła mi miejsce w przejściu, bym mogła wejść.

    W środku było bardzo przytulnie, ale gdy tylko pomyślałam o Luke'u to aż miałam ciarki.

    – Zapraszam do salonu. Zawołam męża. – Uśmiechała się do mnie cały czas, a mi było strasznie głupio. Westchnęłam i poszłam do tego całego salonu. Usiadłam na dużej białej sofie i czekałam... na ścięcie. Po paru minutach do salonu wchodzi mężczyzna. Wstaje więc, by się z nim przywitać i przedstawić. Ta rozmowa nie miała należeć do łatwych.


***


    – Nie widzę innego wyjścia jak testy DNA – powiedział pan Hemmings. Jego żona wyszła, gdy tylko usłyszała, że mogłam być jego córką. Sam zapierał się, że to niemożliwe, chociaż przyznał się, że raz spał z moją matką, przez co rozpadła się ich przyjaźń, ale to niemożliwe, bym była jego córką. Sama nie wiedziałam, czy chciałabym nią być. W końcu nosiłam pod sercem dziecko jego syna. To był jakiś obłęd.

    – Zgadzam się, oczywiście – mówię entuzjastycznie i chcę jak najszybciej wrócić do domu.

    – To dobrze. Odprowadzę cię – zakomunikował, gdy zobaczył, że wstałam.

    Pożegnałam się z nim i poszłam do auta, w którym od trzech godzin czekał na mnie Dan. Wsiadłam i ruszyliśmy do hotelu. Przez całą drogę oboje milczeliśmy, co było dobre, bo nie miałam ochoty na pogawędki.

    Ledwo przekroczyłam próg domu, a już zrobiłam się senna. Wtedy zrozumiałam, czemu wszystko było takie inne. To wina tej ciąży. Łatwo można było mnie wytrącić z równowagi. Wcześnie wstaje, więcej śpię... 










~awenaqueen~



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz