czwartek, 17 czerwca 2021

Lied Cz.4

  


    Tydzień później...

    Od ostatniej rozmowy z Luke'm jakoś mało go widziałam. On coś do mnie pisał, ale ja jakoś nie miałam ochoty na niczyje towarzystwo. Od dwóch dni leżałam w pokoju, a puszki po pepsi czy piwach, walały się po podłodze. Nie, nie wpadłam w depresję czy inne gówno. Ja po prostu... Byłam znudzona. Mój telefon zadzwonił, a ja go niechętnie odebrałam, nie patrząc na wyświetlacz.

    – Yep? – Okej, trzy piwa zrobiły swoje zwłaszcza na pusty żołądek.

    – Lily? – To był Luke. – Piłaś?

    – Troszkę – zachichotałam.

    – Yhym, na pewno – prychnął. – A co robisz, słońce? – zmienił temat.

    – Leżę. Czekam. Spać.

    – Co? – w ogóle nie zrozumiał, co powiedziałam.

    – Hah, oj Lukey, Lukey, jesteś takim idiotą – przewróciłam się na brzuch.

    – A ty jesteś najebana – warknął. – Jesteś w domu chociaż?

    – Nom, na dziwkach. – Wy też macie tak, że czasem włącza wam się głupawka? No to mi się właśnie wtedy włączyła.

    – Ech – westchnął. – Zaraz będę.

    – Wejdź przez okno, bo nie zejdę na dół, cioto – rozłączyłam się.



    Po chwili słyszałam otwieranie drzwi wejściowych. Luke posiadał klucz czy ja po prostu nie zamknęłam? Westchnęłam zrezygnowana i zamknęłam oczy, udając, że śpię w najlepsze. Jak zobaczy syf w pokoju, to będzie zły, to pewne. Słyszałam kroki po schodach i chwilę potem skrzypnięcie drzwi od mojego pokoju.

    – Kur... Lily co to ma być?! – warknął, gdy zrobił hałas, uderzając nogą o puszkę. A nie mówiłam? Udawałam dalej. Podszedł do mnie i pogłaskał po policzku. – Lily? Wiem, że nie śpisz – otworzyłam oczy niechętnie.

    – Luke, daj spać – odwróciłam się do niego plecami.

    – Wiedziałem – powiedział raczej sam do siebie. Okrążył łóżko, by położyć się obok mnie. Otworzyłam oczy i obserwowałam, jak kładzie się wygodnie, umieszczając swoje ręce pod głową.

    – Co ty r... – przerwał mi.

    – Masz problemy i nie radzisz sobie z nimi sama – zaczął. – Najpierw kłótnia z bratem i wiem, że do tej pory się z nim nie pogodziłaś. Potem wiadomość o moim wyjeździe no i poszukiwania ojca... To za dużo, jak na taką małą istotkę, jaką jesteś – wreszcie przekręcił głowę, by patrzeć w moje oczy. Widziałam w nich troskę i... bezradność?

    – Daje sobie radę. Nie martw się – wysiliłam się na słaby uśmiech.

    – Nie dajesz, dziecinko – zrobiłam znudzoną minę. Ten idiota potrafił zepsuć taką fajną chwilę. Ech... – Dlaczego nie pogadałaś ze mną albo chociażby Claudią? – Bo chciałam być sama ciołku. 

    – Po prostu źle się czuje, ok? Nie mogę się doczekać, aż tata do mnie zadzwoni i powie, że wie, kto może być moim biologicznym ojcem – przełknęłam ślinę. Nie kłamałam, naprawdę chciałam to wiedzieć. To w tamtym momencie zajmowało trzy/czwarte mojego mózgu.

    – Na pewno tego chcesz? – spojrzałam na niego, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. – No czy chcesz niszczyć to, co masz teraz, tylko po to, by znaleźć "ojca" – zrobił cudzysłów w powietrzu. Wkurzyłam się.

    – Już o tym rozmawialiśmy – usiadłam po turecku. – Ja nie mam idealnego życia, książę. Moje życie było, jest i będzie piekłem. Matka nigdy mnie nie kochała i nawet nie raczyła udawać, że jest inaczej. Ojciec coraz mniej przebywał w domu, bo Riley często kłócił się z matką, a ojciec nie mógł tego znieść. W końcu Riley się spakował i wyniósł.

    – Lily...

    – Wiesz, o co się najczęściej kłócili? – spytałam ze sztucznym uśmiechem i łzami w oczach. – O to, że mój brat miał dla mnie więcej czasu niż własna matka, czy po prostu bardziej mnie kochał, o ile w ogóle ta franca mnie kiedykolwiek kochała. – Zaczęłam płakać jak małe dziecko.

    – Skarbie, hej... Nie płacz – przyciągnął mnie do siebie i zamknął w uścisku. Dobrze mi było, gdy tak troszczył się o mnie. – Jestem szczęśliwy, wiesz? – szepnął w moje włosy. Podniosłam głowę, by spojrzeć w jego błękitne oczy. Nie mogłam z nich nic wyczytać prócz tego, że naprawdę jest szczęśliwy.

    – Ale dlaczego... Dlatego, że płacze? – przestraszył się.

    – Nie, oczywiście, że nie! – zaczął od razu tłumaczyć. – Wreszcie mi coś o sobie powiedziałaś. Wiem, że to dopiero mała część twojego życia, ale lepsze to niż nic – pocałował mnie w czoło. Nie sądziłam, że było to dla niego aż tak ważne. Wtuliłam się w jego tors i wiedziałam, że się uśmiecha.

    – Luke?

    – Hm?

    – Obiecasz mi, że nie zerwiesz kontaktu? – bawiłam się zamkiem od jego bluzy.

    – Jakbym mógł? – udawał urażonego. – Miałbym zerwać z dzieciną, która wywróciła moje życie do góry nogami? – zaśmiał się, a ja pacnęłam go w ramie.


***


    Musiałam wywalić Luke'a i obiecać mu, że się ogarnę. Ledwo zamknęłam za nim drzwi, to zaczęłam sprzątać. Począwszy od kuchni, salonu, a na sam koniec zostawiłam sobie mój pokój. Po trzech godzinach zbierania ciuchów, puszek, talerzy i wszystkiego, co na pewno już dawno powinno być posprzątane, padłam na kanapę w salonie. Gdy tak siedziałam i prawie już zasypiałam, nagle ktoś zapukał do drzwi. Przeklęłam pod nosem i poszłam otworzyć. Przed moimi oczami stał tata.

    – Witaj, skarbie! – uściskał mnie. – Mogę wejść?

    – Jeszcze pytasz – przeszliśmy do salonu. – Chcesz coś do picia?

    – Woda mineralna wystarczy. – W tamtym momencie dziękowałam Luke'owi, że mnie postawił do pionu i ogarnęłam cały bajzel. On naprawdę dawał mi lekcje życia, choć nie był najlepszym autorytetem.

    – Co cię sprowadza? – Jak to oficjalnie zabrzmiało.

    – Poszperałem trochę w rzeczach mamy i myślę, że już wiem, gdzie znajdziesz biologicznego ojca – patrzył na szklankę i wiedziałam, że boli go moja decyzja. Złapałam go za rękę, by na mnie spojrzał.

    – Tato, ja tylko chce wiedzieć, jak wygląda i jaki jest. Wiesz dobrze, że ty byłeś, jesteś i zawsze będziesz moim tatą – posłałam mu ciepły uśmiech, a on mnie od razu przytulił.

    Ojciec twierdził, że nie wie, jak nazywa się ten mężczyzna, ale ma jego adres. Teraz pewnie pytacie: no to skąd pewność, że to twój ojciec? Na karteczce był napisany adres i notka mamy: "Moja bratnia dusza". Trochę bez sensu, ale tata twierdził, że mama mu o tym kimś opowiadała. Był jej byłym przyjacielem, na którym zawsze mogła polegać. Dawało do myślenia, a ja nie miałam nic do stracenia.

    Postanowiłam, że lecę jak najszybciej. Tata obiecał mi zająć się biletami na samolot. Miałam lecieć z jego asystentem, by nie być samą w obcym mieście na drugim końcu świata. Tak, lecę do Sydney*. Mój biologiczny ojciec najprawdopodobniej tam właśnie się znajduję.

    Po północy dostałam sms'a od Luke'a. 

Lukey: Dziecinko już siedzę w samolocie :D
Ja: Ok.
Lukey: No co :(
Ja: Łóżko.
Lukey: Noo żebyś wiedziała, że bym w tym momencie cie wziął ^^
Ja: Nie Luke, ja już chce spać :))
Lukey: No ej! Zostawiasz mnie sam na sam z tymi deklami?
Ja: Ups?
Lukey: Dobra, mów, co robiłaś, jak wyszedłem?
Ja: Ogarnęłam dom a potem się dowiedziałam, gdzie szukać ojca
Lukey: No nareszcie, bo ten syf mnie przerażał :(
Ja: Ech, do jutra Luke, dobranoc :*
Lukey: Dobranoc, dziecinko :*



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

*Nie pamiętam czy w pierwszej części wspominałam coś o ich zamieszkaniu. Jeżeli tak, to teraz oni mieszkają w Stanach Zjednoczonych :)









~awenaqueen~



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz