Mój telefon dzwoni niemiłosiernie głośno już od godziny, a ja nie mam ochoty zerkać kto to. Gdy moja cierpliwość jest już wykorzystana, biorę urządzenie i zerkam, kto próbował się dodzwonić. O dziwo jest tylko jedno nieodebrane połączenie. Ok, to mi się nie śniło, na pewno. Przetarłem oczy, bo może zamiast jedynki tam jest siódemka, a ja nie widzę? Niestety w dalszym ciągu jest tylko jedno nieodebrane połączenie na dodatek od Michael'a. Nagle telefon zaczął głośno dzwonić w mojej ręce, aż podskoczyłem, a urządzenie spadło na podłogę. Szlag! To nie połączenia, tylko budzik! Idioto! Szybko podniosłem telefon i wyłączyłem. Świetnie, po jedenastej! Miałem wstać już o dziesiątej, ba! Miałem być na nogach na dziesiątą. Przekląłem siarczyście i zacząłem się szybko ubierać. Muszę pojechać po nią pod szkołę. Zbiegłem na dół, kompletnie zaspany i nieogarnięty. Wparowałem do kuchni, gdzie siedzieli rodzice, by wziąć coś do jedzenia na szybko. W sumie mógłbym z nią coś na mieście zjeść.
— Synu, co się dzieje? — spytał rozbawiony ojciec, widząc najwidoczniej moje zaspanie. — W takim nieładzie nie widziałem cię od lat szkolnych, kiedy to trzy razy w tygodniu zasypiałeś na pierwsze lekcje — zaczął się śmiać, a matka no to wspomnienie poczerwieniała ze złości. Ona jest perfekcjonistką i służbistką. Rodzina to dla niej praca.
— No właśnie znów zaspałem do szkoły, szlag by to — widząc na telefonie godzinę za piętnaście dwunasta, to aż mi się wszystko w środku przewróciło. Świetnie Hemmings! Nawet po dziewczynę do szkoły zaspałeś! — Będę wieczorem, chyba — nie mam czasu zastanawiać się nad tym, co będę robił w ciągu całego dnia.
— Zapisałeś się do szkoły? — zdziwił się, ale nie miałem czasu na dyskusje, więc po prostu wyszedłem.
Wsiadając do auta, wyjąłem ze schowka okulary przeciwsłoneczne, by jakoś mój ogarnąć mój dzisiejszy wygląd, a właściwie to go ukryć. Pojechałem w kierunku szkoły, ale mój telefon znów dał o sobie znać. Odebrałem.
— Michael, czego? — pytam, patrząc na jezdnie.
— Ciebie też fajnie słyszeć, przyjacielu — pokręciłem głową. — Dzwonie, by ci przypomnieć, co jest dziś wieczorem — ściągnąłem brwi, nie przypominając sobie, co jest owego wieczoru. — Zapomniałeś, prawda? — pyta, choć i tak zna odpowiedź.
— Dobra, mów, o czym zapomniałem — przechodzę do rzeczy.
— Może domówka? Na którą zaproszono naszą paczkę? Och, no i Ash przychodzi z dziewczyną — no świetnie. Kate mnie zabije.
— Dzięki, że mówisz mi o tym w ten sam dzień co impreza! — burzę się.
— Stary, ty nigdy o takich imprach nie zapominałeś, co z tobą? — Dobre pytanie. Zadaje je sobie od jakiegoś czasu.
— Ciężki czas, Mike. Do potem — rozłączyłem się, nie czekając na jego odpowiedź. Wjechałem na dobrze znany mi parking i postanowiłem poczekać na nią w aucie. Przymknąłem na chwilę oczy, by odprężyć się i pomyśleć, co zrobić z tą imprezą. Nagle słyszę otwieranie drzwi, zerkam w stronę miejsca pasażera, na którym usadawia się Kate. Patrzę na nią jak na ducha.
— No co? — dziwi się, zapinając pas.
— Am, co ty tak... — odchrząknąłem. — No wiesz. Myślałem, że dasz znać, jak wyjdziesz.
— Mam wysiąść? — popatrzyłem na nią. — Wyobraź sobie, czekałam na ciebie ponad dwadzieścia minut — skrzyżowała ręce na piersiach.
— Cholera, przepraszam! — Na cholerę było mi przyjechanie do domu po czwartej?! — Zaspałem. — zaczęła się śmiać.
— Obyś miał rekompensatę, bo będę obrażona na długi czas i na żadne wakacje nie pojadę — była w dobrym humorze, choć na początku zdawało się, że chce mnie zabić. Uniosłem kącik ust, widząc jej szeroki uśmiech.
— Coś się wymyśli, ale najpierw jedziemy coś zjeść, bo jak mówiłem, zaspałem — odpaliłem silnik i zacząłem jechać, do dobrzej znanej mi knajpki.
— No wiesz! — udawała oburzoną. — Liczyłam, że na kolacje to ty mnie weźmiesz, a nie na śniadanie. Pf — zacząłem się głośno śmiać.
— Kochanie, na to też mogę cię zabrać, jak chcesz — pokręciłem głową z rozbawienia.
— Och! To chcę też polecieć do Hiszpanii i poopalać się na tamtejszych plażach. No i zamieszkać w apartamencie z cudownym widokiem na morze — zaczęła mówić, wpatrując się przed siebie, ani razu nie zerknęła na mnie. — No a najlepiej jeszcze odwiedzić Francję, wejść na wieżę Eiffla. Oczywiście nie polecę sama, zabrałabym cię albo Michael'a — zastanawiałem się, czy skończyła mówić, bo zapadła cisza. Przerwała ją jednak, głośno się śmiejąc. — Twoja mina była bezcenna! — spojrzałem na nią zdziwiony, aczkolwiek z uśmiechem.
— Serio? — spytałem retorycznie.
— Jasne! Patrzyłeś się przed siebie i pewnie sobie myślałeś 'kiedy ona skończy?' — wytarła teatralnie łezkę.
— Nie, jakoś nie myślałem o tym — spojrzałem na nią poważnie. Uśmiech zniknął z jej twarzy. — Raczej zastanawiałem się, czy chcesz jeszcze coś powiedzieć, czy mogę już się odezwać i dodać własne pięć groszy — uniosła brwi najwidoczniej zdziwiona.
— I to cię w ogóle nie przeraziło? — zamrugała.
— Niespecjalnie — wzruszyłem ramionami.
— Kurdę, a miało — prychnąłem.
— Jakby miało mnie coś przerazić to tylko twoje nagłe odejście, serio — dopiero po chwili sobie uświadomiłem, jak to brzmi. — W sensie, zerwanie umowy — poczułem się zakłopotany.
— Zrozumiałam.
No i zapadła cisza jedna z tych niezbyt wygodnych. Tsa, spieprzyłem, jak zwykle.
***
— Naprawdę nie myślałam, że jadasz w takich miejscach — przeżywa to od samego wejścia do lokalu. Narzuciłem na siebie kurtkę i razem z nią wyszedłem z budynku.
— To, że mam kasę nie oznacza stołowania się w luksusowych restauracjach. Ale — stanąłem naprzeciwko niej. — Obiecałem ci kolacje, to pójdziemy do takiej — uśmiechnąłem się przebiegle. Wytrzeszczyła oczy.
— Chyba zwariowałeś! — krzyknęła. — Wolę takie budy niż jakieś restauracje! Nigdy nie umiem się zachować, zacznijmy od tego, że ja w ogóle nie lubię stołować się w publicznych miejscach — wzdrygnęła się.
— A to niby czemu? — ruszyliśmy w kierunku parku.
— Po prostu się na ciebie wszyscy gapią, a ja nie lubię, jak obcy ludzie patrzą co i jak jem. To odrażające! — wyrzuciła ręce do góry, wywołując u mnie śmiech. — Dobrze, że cię to bawi — wyprzedziła mnie niby obrażona. Podbiegłem do niej i splotłem nasze palce ze sobą.
— Nie myśl o uciekaniu — szepnąłem na jej ucho. Nie spojrzała na mnie, tylko milczała, idąc dalej. — Ale i tak cię zabiorę do restauracji, a jak nie, to pojedziemy do Hiszpanii i zamówimy sobie do apartamentu, wykwitną kolację — dopiero na mnie spojrzała nieokreśloną miną. — Co?
— Ty żartujesz, nie? Bo ja żartowałam z tą kolacją — wydawała się być poważna.
— Hm — udawałem ciężko myślącego. — Nie.
— Nigdzie nie idę, powiedziałam! — Och, teraz chyba serio jest zła. Wyszarpnęła się i znów poszła do przodu. — Nie ma szans, byś mnie zmusił, nie ma! Do żadnej eleganckiej budy nie pójdę, choćbyś miał mi milion zapłacić! Nawet jakby... — przerwała, gdy przytuliłem ją od tyłu. No proszę. Czyżby jakiś wyłącznik?
— Powiedziałem, że jak nie pójdziemy, to zamówimy do domu. Słuchasz ty w ogóle? — znów szepnąłem na jej ucho, tym razem stojąc za nią i mając ręce na jej biodrach.
— Nie przekonam cię? — spytała.
— Nie — odparłem, śmiejąc się przy jej uchu. Nagle zabrała moje ręce i odwróciła przodem do mnie. Zaplotła ręce na piesiach i zaczęła tupać nogą. — A tobie co? — pytam rozbawiony.
— Tak się składa, że ja też umiem postawić na swoim i nie uda ci się, cokolwiek kombinujesz! — posłała mi ostrzegawcze spojrzenie. Co za uparte dziewczę!
— A co bym dostał w zamian? — przysunąłem się bliżej niej.
— W zamian, że nie pójdziemy do restauracji ani nawet tego nie zamówimy? — spytała, by się upewnić. Pokiwałem twierdząco głową. — No... — zaczęła myśleć. — No tego... — Niezbyt wiedziała, co może mi zaproponować. Położyłem rękę na jej policzku, czym od razu skupiłem na sobie jej uwagę.
— Ja chyba mam pomysł.
— Oho! — odchyliła się do tyłu. — Ja i tak już spełniam twoje zachcianki, zapomnij! Ja coś wymyślę — ściągnąłem brwi zdziwiony jej dzisiejszym zachowaniem.
— Ale musisz mi coś sensownego zaproponować, bo inaczej dalej będę cię ciągnął do tej restauracji, — Również postawiłem na swoim. Nagle jej telefon zaczął dzwonić.
— Przerywasz ważną wymianę miejsc — zacząłem się śmiać. — E, nie? Nic mi nie wiadomo. Tak jestem z Luke'm — popatrzyła na mnie. O nie, ona coś wymyśliła. — Dzięki Mikuś — zamknąłem oczy. Już wiem, o czym jej powiedział.
— No to robimy wymianę! Ja idę z tobą na tę domówkę, a w zamian ty nie ciągniesz mnie do restauracji! — uśmiechnęła się dumnie ze swojego pomysłu.
— Nie — odparłem oschle. Nie jestem zły na nią, tylko na tego debila, że do niej dzwoni to raz, a dwa, powiedział jej o tej cholernej imprezie!
— Nie? — zdziwiła się.
— Nie. Nigdzie nie idziemy. Czy ci się to podoba, czy nie, ten dzień przeznaczyłem na nas, a nie imprezy — zamrugała zdziwiona. — Dlatego też nie idziemy na domówkę, a spacer. Zero protestów nawet — nachyliłem się i pocałowałem ją delikatnie w usta. — Jasne? — popatrzyła w moje oczy, doszukując się powodu. Nie znajdzie go... Sam go nie znam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz