piątek, 16 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.13 Ashton

  


    Głośny huk zasygnalizował, że niedługo koniec podróży, tym samym mnie budząc. Byłem o dziwo jeszcze bardziej zmęczony, niż wcześniej. Podniosłem głowę, którą wcześniej odchyliłem, czując, jak przez kark przeszywa mnie ostry ból. Dopiero teraz spojrzałem na Ashley, która dalej spała na moich kolanach. Nie mogłem się powstrzymać, żeby jej nie dotknąć i znów pogładziłem ją po włosach. Założyłem jej niesforny kosmyk za ucho, tym samym odkrywając coś na jej szyi. Odchyliłem delikatnie jej włosy.

    Tym czymś okazał się tatuaż, a dokładniej był to zegar. Wytatuowane wskazówki zatrzymane były na godzinie 18:25. Na spodzie zegara widniała data 4 grudnia. Ciekawe, co on oznacza... Jednak skoro się nim specjalnie nie chwaliła, pomyślałem, że nie chciała, by ktoś go widział. Zasłoniłem tatuaż z powrotem jej włosami i postanowiłem o nim nie wspominać, gdy się obudzi.

    Wyjąłem z kieszeni telefon. Była prawie trzynasta. Rozejrzałem się dookoła, ale wciąż nie widziałem nikogo z pozostałych. I dobrze. Niech Ash sobie pośpi.

    Czy ja myślę tylko o niej?

    Po chwili jednak musiałem ją obudzić, bo dobijaliśmy do portu i musieliśmy wsiąść do swoich pojazdów.

    – Ash... Ashley... Musimy iść – stwierdziłem, dźgając ją palcem w bok.

    Ale ona tylko mruknęła coś w odpowiedzi, przekręcając się na drugi bok. Niestety ze swojej pozycji, przez obrócenie się wylądowała twarzą na ziemi.

    – Ro! Znowu?! – krzyknęła, podnosząc się z ziemi.

    – To tylko ja – zaśmiałem się z jej pomyłki. Po chwili powtórzyłem: – Musimy iść.

    – Głodna jestem – stwierdziła. No, jak się zgadaliśmy!

    – No to kupimy coś do żarcia i dopiero pójdziemy.

    Zabrawszy swoje rzeczy, podeszliśmy do kawiarenki, gdzie zamówiliśmy śniadanie. Pracowała tam bardzo... roztargniona kobieta, ponieważ zamiast dać nam jedzenie na wynos, wszystko podała na talerzu. Przeprosiła nas i włożyła dania do szczelnych pudełek, ale zajęło to trochę czasu, przez co prawie spóźniliśmy się na wyjazd samochodów z parkingu.

    – Jesteście w końcu! Co wy razem robiliście tak długo? – Cal podniósł jedną brew do góry.

    – Spaliśmy – odpowiedziała Ashley, a ja walnąłem mentalnego face palm'a..

    Wszyscy wbili w nas ciekawskie spojrzenia. Dopiero po chwili zorientowała się, co tak właściwie powiedziała, przez co zarumieniła się lekko.

    – N–nie w takim sensie! – zaczęła się histerycznie śmiać. – Ja to serio... Nie wierzę, że to powiedziałam!

    Wytłumaczyliśmy później prawdziwy powód naszego spóźnienia, ale jak się okazało, nie byliśmy ostatni. W busie siedzieli tylko Mike i Cal, Luke z Rose gdzieś wcięło, a Rachel poszła do toalety. I siedzi tam już od półgodziny. Eh...

    Na szczęście, po przycumowaniu do portu, wszyscy byli już w busie. Drzwi od parkingu promu otworzyły się, oślepiając z deka kierowców, jak i nas. Dopiero gdy wjechaliśmy na ulicę, zobaczyliśmy typowo azjatyckie miasteczko. Od razu rozpoznałem, że byliśmy w Japonii, w końcu Lauren gada tylko o niej i o anime. Siostra mangozjeb.

    Mnóstwo drzew o różowych płatkach, domków w stylu "wiejska chatka, ale zabytkowa, dlatego i tak kosztuje więcej, niż kiedykolwiek miałeś w portfelu", oraz sklepów wędkarskich lub z sushi.

    – Mam ochotę na ośmiornicę – stwierdził Cal, uśmiechając się krzywo.

    – Nie możemy się zatrzymać, żeby coś kupić? – spytała Ash, widząc nasze miny.

    – Spójrz – Luke wskazał gestem okno. Wyjrzała za nie i zamarła. Wzdłuż ulicy stało mnóstwo dziewczyn, piszczących i trzymających w rękach kolorowe transparenty. Byliśmy do tego już przyzwyczajeni.

    – Skąd wiedzą, że tu jesteśmy? – zdziwiła się.

    – Oni zawsze wiedzą, gdzie jesteśmy. Psychofanki... Raz nawet jedna wkradła się do przyczepy! – zaśmiał się brunet, jakby wspominając tę sytuację. Dla mnie nie było to zbyt wesołe, zwłaszcza że musiałem czekać, aż jej rodzice ją odbiorą. A ci se poszli wtedy do pubu. Cwele.

    – Taa... Wolałbym tego nie powtarzać – stwierdził Luke i włożył słuchawki, robiąc coś na telefonie. No i kto to mówi!

    – I one tak zawsze?

    – Niestety. Zero życia. Cud, że udało nam się wyjść na tę plażę – opadłem zmęczony na kanapę.

    – Ro, myślisz, że będziemy miały psychofanów? – zaśmiała się, szturchając przyjaciółkę w bok. Ta oderwała się od laptopa i spojrzała na nią morderczo.

    – Już się boję – mruknęła tylko i wróciła do przerwanej czynności.

    – Czemu? To nie może być takie złe... Chociaż najlepsze też nie jest – zastanowiła się po chwili. Ta naiwność trochę mnie bawiła, ale siedziałem cicho.

    – Sława to obowiązek, nie zabawa. Życie jest ciężkie – westchnąłem cierpiętniczym tonem, blado się uśmiechając. Zasypiałem na siedząco, na promie nie była najwygodniej.

    – Coś o tym wiem – zaśmiała się. – Znaczy to o życiu, nie o sławie. Do tego mi jeszcze daleko.

***

    Pod wieczór zajechaliśmy na parking, przed wielkim wieżowcem. Dziewczyny było trochę zdziwione, ale nic nie mówiły i w ciszy weszliśmy do środka.

    – Miło was poznać! Jestem asystentką pani Rosewood. Za chwilę do niej pójdziemy, ale chwilowo jest zajęta – przywitała się z nami dość niska Azjatka. Jej angielski nie był najlepszy, ale dało się ją zrozumieć.

    – Kim jest pani Rosewood? – zapytała mnie Ash.

    – Nasza menadżerka, wspominałem, że do niej pojedziemy po przyjeździe do Japonii, pamiętasz?

    – Faktycznie... Ale myślałam, że to mężczyzna.

    – Czemu? – zaśmiałem się.

    – Powiedziałeś menadżer, nie menadżerka – zwaliła winę na mnie.

    – A mi to już nie powiedziałaś? – wtrąciła się Rose, szturchając blondynkę w bok.

    – Zapomniałam, noo...

    Przyjaciółka miała jej odpowiedzieć, ale wtedy przerwała nam asystentka.

    – Możemy już wejść.

    Pojechaliśmy windą na 10 piętro. Po chwili byliśmy już w gabinecie Agaty. Jak zawsze, mimo że tylko chwilowo, musiała urządzić się na bogato. Białe ściany, na których wisiały dziwne obrazy, stoły i śnieżnobiałe biurko zawalone stertą papierów, oraz czarne kanapy i fotele. I oczywiście plazma, bo jakby mogło zabraknąć telewizora wielkiej fance sportu, prawda?

    – D–dzień dobry – Ashley była bardzo zestresowana, co dało się zobaczyć na pierwszy rzut oka.

    Jako że stałem obok niej (wcale nie robiłem tego umyślnie), pogłaskałem ją po plecach, na co się wzdrygnęła, ale po chwili rozluźniła. Podszedłem do niej i szepnąłem.

    – Spokojnie, ona nie jest taka straszna – uśmiechnąłem się.

    – Jestem spokojna – właśnie widać.

    – Nie stresuj się tak.

    – Podejdźcie tutaj – naszą wymianę zdań przerwała Agata.

    – Tak jest – odparł zadowolony z czegoś, bo naprawdę nie wiedziałem z czego, Mike i usiadł na fotelu po prawej stronie biurka. Dziewczyny, znaczy Rose i Ashley usiadły razem na kanapie, a ja z Calum'em zająłem drugą, przez co Luke został skazany na Rachel. Czy jak jej tam...

    – Więc? Może się przedstawicie? – dlaczego ona gra taką chłodną?

    – Jestem Rose, to Ashley, a ostatnia z nas to Rachel – przedstawiła je po kolei. Chyba jako jedyna z nich się nie stresowała.

    – Miło was w końcu poznać – Rosewood założyła nagę na nogę i złączyła palce w zamyśleniu.

    Nie mogłem dłużej wytrzymać i się zaśmiałem. Dziewczyny spojrzały na mnie zdziwione, ale zdziwiły się jeszcze bardziej, gdy do mnie dołączyła się Agata.

    – Dobra – w końcu się uspokoiliśmy. – Nie umiem udawać poważnej, nie jestem najlepszą aktorką. To co, przechodzimy do konkretów, czy siedzimy tu cały dzień?

    Wszystkich wcięło, dosłownie wszystkich. Może to wina tego, że tylko ja zazwyczaj gadałem z Agatą? Za nich trzeba robić wszystko, ech...

    – Uznam to za tak. Może najpierw zacznijmy od waszego busa... – mówiąc to, wyciągnęła jakiś papier ze sterty dokumentów. – Niestety, albo i stety, wciąż będziecie mieli wspólny bus. Ale nowy. Ten tutaj... – podała nam zdjęcia. – Jest dwupiętrowy. Na parterze są sypialnie, razem jest osiem łóżek, łazienkę oraz salon z telewizorem. Na górze znowu macie salon, kuchnię i kolejną, ale mniejszą łazienkę. W salonie na górze są rzutki i konsole podłączone do telewizora, tam także stoi ruter, więc tam najlepiej korzystać z internetu. Obok tego jest pokój z instrumentami, z tego co wiem, dostaniecie trzy gitary, tylko jedna z nich jest basowa i perkusję. W kuchni macie mikrofalówkę, kuchenkę, ale nie macie zmywarki, na szczęście jest zlew. Byłam tam już i myślę, że wam się spodoba, a nawet jeśli nie, to trudno. A! I zapomniałabym o najważniejszym! W łazience na dole macie prysznic, ale starajcie się nie siedzieć pod nim zbyt długo, bo wody musi wystarczyć dla wszystkich, mimo że bojler jest dość duży.

    – Łał... – wyrwało się wszystkim, oglądając zdjęcia. Był to naprawdę... wypasiony bus.

    – Na zdjęciach macie inny model autobusu, ale wasz różni się tylko kolorem.

    – I my będziemy w tym mieszkać? – zapytała Ash, nie dowierzając.

    – Na większe warunki nas nie stać – oznajmiła Agata, uśmiechając się przepraszająco.

    – Żartuje pani?! Przecież to jest wielkości mojego domu! – wyrwało się jej. – Znaczy, nie chciałam pani urazić, czy coś, ale warunki naprawdę nam odpowiadają...

    – Cieszę się, że się podoba.

    – A co z koncertem? – wtrąciłem.

    – No to druga sprawa, zaraz do tego przejdziemy. Tylko... – tu znów sięgnęła po jakieś papiery. Jak to możliwe, że ona się w nich nie gubi?! – Musicie to podpisać. To jest zgoda na jazdę tym busem. Bez tego go nie dostaniecie, a muszę to wysłać do jutra.

    Podała mi kartkę, bo byłem najbliżej i znów zaczęła szukać jakichś dokumentów. Przeczytałem wszystko, co było można, podpisując i oddając Cal'owi. Ten zrobił to co ja i podał dalej, aż dotarło do ostatniego Mike'a.

    – No dobrze, teraz koncert. O rany, ale te papiery męczące... Macie może wodę? – zapytała, patrząc na wszystkich błagalnie.

    – Ja mam, ale chyba ciepłą – powiedziała Rachel. Wydawała się na początku pusta, ale teraz nie jest taka zła. Znaczy, nie przez to, że się dzieli wodą, tylko ogólnie... Po większych obserwacjach.

    – Dziękuję – kobieta wzięła od niej wodę i od razu wypiła z pół butelki, odkładając ją koło siebie.

    – Wracając, najbliższy koncert macie 10 października, jak dobrze wiecie. Tutaj macie piosenki, jakie zagracie. A, i repertuar dla dziewczyn też przygotowałam. Na razie gracie swoje stare piosenki, ale do grudnia każdy zespół musi napisać nową piosenkę. Do listopada musicie mi zgłosić, czy zaczęliście pracę, jeśli nie zaczniecie, tekst napiszą wam moi ludzie. Zrozumiałe?

    – Tak – odpowiedzieliśmy wszyscy na raz.

    – I dobrze – uśmiechnęła się. – Jeśli chcecie jakieś specjalne stroje na występ, to musicie to zgłosić do charakteryzatorni. Wiem, że wy, chłopaki, nie chcecie, ale może chociaż dziewczyny skorzystają z oferty.

    – Pani Rosewood, pan Jenkins czeka na panią w holu. Czy mam go wpuścić? – do gabinetu weszła Azjatka.

    – Poczekaj chwilę, już kończę. Zagadaj go – zaśmiała się.

    – Ale... – wydawała się zakłopotana. Mruknęła coś pod nosem w swoim języku i wyszła.

    – Jest jeszcze jedna sprawa...







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz