– Zrobiłyśmy to! – pisnęła podekscytowana Ash, co zdarza się bądź co bądź, bardzo rzadko.
Zeszłyśmy ze sceny, by zrobić miejsce chłopakom. Weszłyśmy do garderoby i od razu usiadłam na krześle przy lustrze, postanawiając rozpuścić włosy, bo za kitką nie przepadam, w ostateczności wole koka. Dziewczyny rozwaliły się na sofie – No czemu się nie cieszysz?! – pyta tonem, na który mam ochotę zacząć się śmiać. Odwróciłam się do nich i położyłam podbródek na oparciu krzesła.
– Najwięcej śpiewała i się nie cieszy – prycha nabuzowana. Rachel wygląda, jakby miała za chwilę wybuchnąć, co daje mi odczucie ciszy przed burzą. O co jej chodzi? Najchętniej bym jej w tym momencie wyjebała. Serio. Ona irytuje swoją postawą każdego.
– Spokojnie, ona będzie się cieszyła jutro, zaraz po przebudzeniu – zaśmiała się do Rachel.
– Kto powiedział, że się nie cieszę? – no bo się cieszę. To było niesamowite przeżycie – Ja po prostu umiem maskować takie emocje – wytykam im język, za co obrywa mi się poduszką. Ok? – Idę po kawę – stwierdzam, czując dziwne zmęczenie. Wstaje z krzesła i kieruje się w stronę drzwi.
– Weź dla mnie czarną! – nim zamknęłam drewnianą powłokę, usłyszałam głos przyjaciółki.
Szłam długim korytarzem, aż ktoś na mnie nie wpadł, przez co obie straciłyśmy równowagę. To stylistka chłopaków, strasznie rozgadana babka.
– Przepraszam! – od razu powiedziała, jak tylko odzyskałyśmy równowagę. Wyleciała z pomieszczenia z prędkością światła, więc mogła mi połamać kości – A dokąd to się Pani wybiera? – zaśmiała się cicho, a ja wywróciłam oczami. Gaduła z niej straszna. Podczas robienia nam włosów japa jej się nie zamykała.
– Po kawę – odpowiadam krótko by jak najszybciej odejść od tej baby.
– O! Dobrze się składa, bo miałam wam ją dostarczyć! Ale zatrudnijcie sobie asystentkę, bo nie będę wszystkim usługiwać – ona tak serio czy udaje?
Z trzema kubkami kawy wracam do garderoby po około godzinie, bo wcześniej nie dało rady i już na korytarzu słyszę krzyki. Czyżby Ashley się pogryzła z naburmuszoną Rachel? Mówiłam wam, burza wisiała w powietrzu, ale jak ja się dowiem, o co poszło i będzie to pierdołą, przysięgam, przyłożę obu.
Wchodzę do pomieszczenia i widzę dziewczyny stojące naprzeciw siebie. Biegam wzrokiem z jednej na drugą, aż w końcu odstawiam kawę.
– Co jest? – pytam, opierając się o stolik przy lustrze. Chyba rozjuszyłam tym pytaniem Rachel.
– Zamknij się Rachel! – ostrzegła ją Ashley. Obgadywały mnie?
– Nie no, mów. Ja z chęcią posłucham – zaplotłam ręce na piersiach i patrzyłam na obie zabijającym wzrokiem – Jeżeli masz jakieś wonty to mów śmiało.
– Tak mam! – krzyczy – Dlaczego ty musisz tyle śpiewać?! Może ja też bym chciała bardziej uczestniczyć! – chyba źle umyłam uszy, bo nie rozumiem, co ona do mnie mówi. Wzdycham ciężko i umiejscawiam palce na zatokach, by jej nie przywalić albo się nie roześmiać.
– Tłumaczyłam ci! – wrzeszczy Ash – Już kiedyś ustaliłyśmy, że Rose jest główną wokalistką i ty na to przystałaś! Teraz ci się nagle w dupie poprzewracało! – po jej minie mogę spokojnie stwierdzić chęć pobicia wszystkich dookoła. Nie widziałam Ashley jeszcze tak wkurzonej.
– Daj spokój, Ash – próbuję jakoś rozładować napięcie – Ona jest zwyczajnie zazdrosna. Ogarnij się Rachel, bo to źle wpływa na nasze relacje, które i tak są po chuju.
– Bo nie mogę już własnego zdania powiedzieć?! – zmarszczyłam brwi i zaraz to ja będę musiała być uspokajana, by jej nie przyłożyć.
– Nikt ci nie broni, ale nie rób afery, jakbyś była księżniczką, a my zabrałybyśmy ci koronę! – wymachuję rękoma, bo już mnie świerzbi – Wiedziałaś, jaki był układ i ci wszystko pasowało, a teraz nagle już nie? Przyznaj się, jesteś zazdrosna, choć nie masz o co – trochę spuściłam z tonu, bo jak tak dalej pójdzie, to przekrzyczymy występ chłopaków.
– Ja przynajmniej nie udaję zimnej suki, by każdy zwracał na mnie uwagę – no to mi jebła, a ciśnienie podniosła razy trzysta!
– Twierdzisz, że ją udaje dla zwrócenia na siebie uwagi?! – podchodzę do niej bliżej i pokazuje na siebie palcem. Już dawno zapomniałam o istnieniu Ashley w tym pomieszczeniu.
– A nie? "Och, Nazwij mnie tak jeszcze raz, a zęby z ziemi będziesz blondasku zbierał!" Typowe zwrócenie na siebie uwagi! – mówiła to z tą plastikowością w głosie.
– Ashley trzymaj mnie, bo to ona zaraz będzie je zbierała! – syczę przez zaciśnięte zęby, a blondynka natychmiast się pojawia między nami.
– Już! Luz dziewczyny! – patrzy raz na mnie, raz na nią – O co my się zaczęłyśmy kłócić, a na co to zeszło? Rachel uspokój się trochę i przemyśl swoje słowa na spokojnie, a Rose napij się kawy – spojrzałam na przyjaciółkę z wysoko uniesionymi brwiami. Nie wiem, czy ona żartowała z tą kawą czy nie, ale jeżeli nie to i tak mam chęć parsknąć śmiechem.
– Jasne! Dwie idiotki się dobrały – fuknęła na odchodne, a ja poszłabym za nią i serio przywaliła, gdyby nie ręka Ashley.
– Daj spokój – powiedziała ze smutkiem w głosie. Mimo iż udaje już opanowaną to i tak ją gdzieś w środku gryzie i boli.
Wzruszyłam tylko ramionami i usiadłam na krześle przed lustrem biorąc wreszcie tą kawę.
– Ro... – zaczęła, ale ja chyba potrzebuję teraz chwili samotności.
– Ashley, nam wszystkim potrzeba teraz spokoju. Pogadamy potem – próbuje zabrzmieć normalnie by jeszcze bardziej nie popsuć relacji, mimo tego, co miało miejsce chwilę temu. Dziewczyna wzdycha i wychodzi z garderoby, trzaskając drzwiami. Nie udało mi się zabrzmieć normalnie? Cóż, chyba słaba ze mnie aktorka.
Po dziesięciu minutach szukania Ash wkurzona na maksa postanowiłam usiąść w ciemnym kącie. Może ona się zgubiła? Niee, chyba nie. Przeczesałam ręką włosy, wypuszczając głośno powietrze przez usta. Co się dzieje? Dlaczego tak jest? To moja wina, bo nie potrafię się dogadać z Rachel? Ja przecież nikogo nie udaje. Jestem sobą od... kilku lat. Wreszcie jestem tym, kim powinnam być, a nie tym kimś, kogo oczekują ode mnie wszyscy. Nie mam zamiaru się zmieniać, na pewno nie! Nie chce być tą głupią i słabą Rose.
– Rose? – słyszę aksamitny głos blondyna, więc unoszę głowę i widzę jego przejętą minę. Kuca przy mnie i bada twarz – Dlaczego płaczesz? – zrobiłam wielkie oczy i przetarłam policzki. Nawet nie wiedziałam, że płaczę.
– Bez powodu – odpowiadam, patrząc gdzieś przed siebie. Chłopak nieusatysfakcjonowany moją odpowiedzią, siada obok mnie.
– Nie cieszysz się z występu? Przecież zagrałaś świetnie – spojrzałam na niego znudzona. Wskazującym palcem dotknęłam jego czoła, przez co ściągnął brwi i uśmiechnął się lekko.
– Uderzyłeś się czy co? – nadal trzymając tam palec, daje mu do zrozumienia, że jest głupi, tak myśląc.
– No to czemu płaczesz? – zabieram rękę, wywracając oczami. Jaki on uparty.
– Ze szczęścia? – przecież to takie oczywiste! Ta wymówka jest najlepsza.
– Jasne – prychnął – A ja nie lubię pingwinów – popatrzyłam na niego jak na debila.
– Serio, Hemmings? – pytanie retoryczne.
– Ej to nie fair! – zaskamlał – Ja nie znam twojego nazwiska! – udał obrażone dziecko, krzyżując ręce na klatce piersiowej i rozwalając nogi na całą szerokość korytarza. Ktoś się zabije o te nogi i ja nie poniosę za to odpowiedzialności, na pewno nie.
– Parks.
– Co? – nie wiem, czy zadał to pytanie, bo niedosłyszał, czy może z powodu szoku. No bo ja podałam mu swoje nazwisko tak o? Ale chwila...
– Przecież musiałeś znać moje nazwisko. – Spojrzałam na niego, a on nie mógł powstrzymać uśmiechu. Momentalnie zachciało mi się go zabić. – Idiota – syczę.
– No ok, fajnie, miło mi, idiotko. – Przewróciłam oczami. – A teraz powracając do tematu... Co się stało w garderobie? Strasznie się zdziwiliśmy waszą nieobecnością. – Milczałam. – Rose? – pomachał mi ręką przed twarzą. Widząc brak jakiejkolwiek reakcji, postanowił wstać i kucnąć naprzeciwko mnie. Zmuszona byłam patrzeć w błękit jego oczu.
– Też uważasz, że powinnam się zmienić? – pytam tak z dupy. Chłopak marszczy brwi, nie rozumiejąc, na cholerę zadałam to pytanie, więc kontynuowałam – Być miłą i grzeczną dziewczynką, rumieniącą się jak ktoś powie jej, jak świetnie wygląda?
– Ni... – chciał się odezwać, ale ja nie skończyłam.
– Nienawidzę tego uczucia zazdrości. Ono potrafi wszystko zniszczyć. Jest tak strasznie do dupy – zaśmiałam się sztucznie – Powinnam ustąpić miejsca lepszym? – zapadła cisza, bo nie wiedział, czy może już mówić, czy nie.
– Już mogę? – a nie mówiłam? Pokiwałam od niechcenia głową – Nie możesz się zmienić. Jeżeli ktoś nie lubi cię takiej, jaka jesteś, to znaczy, że nie jest wam pisana wspólna przyjaźń czy coś... – nie wie, o czym mówiłam, więc chyba stara się mówić ogólnie, ale kiepsko mu to idzie.
– A wspólna kariera? – spojrzał na mnie niepewnie i oblizał wargi. Po co?
– Pokłóciłaś się z dziewczynami? – zapytał prosto z mostu.
– Powiedzmy.
– Posłuchaj, między mną a Michael'em też się na początku nie układało. Powiedzmy sobie szczerze, jesteś do niego trochę podobna – do Mike'a z misiem w ręku, który udaje hardcorowego rockmena? Dobra, widzę chyba to podobieństwo. Prychnęłam więc.
– Tak, jeszcze se włosy przefarbuje na czerwony... – przerwał mi.
– Ostatnio myślał o blondzie – zauważył i zamyślił się na chwilę.
– No to ja się farbnę na niebiesko, Ash zostaje blond, a Rachel przefarbuję na czerwono i wtedy będzie działać na mnie jak płachta na byka – uśmiechnęłam się sztucznie, a chłopak zaczął się śmiać.
– Będzie dobrze, nie przejmuj się tym. Początki bywają trudne – wrócił do tematu.
– Jasne.
– Nie wierzysz mi w ogóle, nie? – zaczęłam klaskać. Proszę państwa, Pan Hemmings zgadł! – Jesteś wredna.
– No wiem. Sam kazałeś mi się nie zmieniać – wstałam z podłogi, a on uczynił to zaraz po mnie.
– No i tak ma być – zapadła dosyć dziwna cisza. Nie wiem, czy niezręczna, czy też nie. Po prostu cisza, którą żadne z nas nie chciało przerwać. Patrzyłam w jego oczy, a on w moje. Po chwili zrobił coś dziwnego i... No cóż.
Jego ręka założyła zbłąkany kosmyk moich włosów za ucho. Popatrzyłam na niego, unosząc brwi. Nie zabrał swojej ręki, tylko umiejscowił ją na moim policzku. Ok, trzeba to przerwać Rose! A dlaczego? Bo po pierwsze, tak nie może być! A po drugie, miałam wrażenie, że się przysunął. Strzepnęłam jego rękę dosyć energicznie i nie wiem, czy przez przypadek – sarkazm – nie będzie miał siniaka. Nie czekając na jego "tłumaczenie" ruszyłam poszukiwać Ashley.
Chyba niedługo będzie trzeba zbierać się do busa, więc dobrze się składa, bo mam dość atrakcji jak na jeden dzień. Sprawdzałam każde pomieszczenie, aż natrafiłam na jedno, w którym był Ashton i... nie sam. Całował się z kimś. No nieźle. Jeszcze mi powiedzcie, że się może o coś założyli z Hemmings'em? Na przykład o to, kto wyrwie szybciej panienkę. Proszę. Luke postawił na mnie. Zabije go. Gwiazdorzy cholerni, którzy wyrywają laski na swoją popularność. Najchętniej zmasakrowałabym im obu twarzyczki, bo znów mi ciśnienie się podniosło. Już chciałam odchodzić, by wznowić poszukiwania blondynki, kiedy Ashton odsłonił swoją ofiarę. Wmurowało mnie, dosłownie. Otworzyłam usta na kształt litery "o" nie dowierzając. Dlaczego do jasnej cholery Ashley się z nim całowała?! Dziewczyna, gdy tylko mnie zauważyła, tak jakby się przeraziła? Widać było, że Ashton chciał jej coś powiedzieć, ale ona szybko podbiegła do mnie.
– J–Jeny! – krzyknęła, jąkając się. – Bo w–wiesz, t–to nie t–tak – zaczęła się tłumaczyć, a ja uniosłam brew.
– Miałyśmy pobyć chwile same, ale nie od siebie, tylko w ogóle – zauważam, krzyżując ręce pod piersiami.
– N–No bo t–tak było! A–Ale tego... – nie zdążyła dokończyć, bo zza mnie wyłonił się Michael.
– Laski, idziemy do busa! – ucieszył się, nie wiem z czego, ale jestem mu wdzięczna. A nie, wróć. Tam będzie Hemmings. Dobra, jednak się cieszę! Zaśmiałam się złowieszczo i poszłam z czerwonowłosym pewnym krokiem. Ashley szła za mną i ani śmiała się odezwać.
***
W busie jakoś Hemmings'a nie widziałam, tak samo jak Ash'a. Dziwne. Czyżby jednak zakładzik? Zrezygnowana poszłam do salonu na dole. Zamknęłam się w nim ze słuchawkami w uszach. Zamknęłam oczy i rozwaliłam się na zaokrągleniu sofy. Może wyjaśnię, że jest ona kształtu podkowy. Łatwiej? Ja myślę. Położyłam sobie ręką na głowie, a w drugiej trzymałam telefon. Akurat leciała moja ulubiona piosenka kiedy poczułam straszny ciężar na udach. Otworzyłam gwałtownie oczy, będąc pewną, że to dowcipny Pan Blondynka. Niestety, to Pani blondynka o imieniu Ashley. Spojrzałam na nią zdziwiona. Chwila! Dlaczego pomyślałam niestety?!
– Co? – pytam, nie rozumiejąc jej zachowania. Wszędzie patrzy tylko nie w moje oczy.
– No nic. Tak przyszłam – wzruszyła ramionami, a ja postanowiłam dopytać o sytuację sprzed mniej niż godziny.
– Co cię łączy z Ashton'em? – walę prosto z mostu.
– M–Mnie?! – o, wreszcie zaszczyciła mnie spojrzeniem pełnym zmieszania. Ktoś się zauroczył.
– Nie, mnie – odpowiedziałam sarkastycznie, uśmiechając się przy tym sztucznie.
– Oj nic. T–Tak tylko...
– Tak tylko się z nim całowałam – machnęłam ręką. To przecież normalne tak samo jak zachowanie Blondynki. To ja w tym towarzystwie jestem nienormalna.
– No my rozmawialiśmy i tak... N–No... – zrobiła się czerwona jak dojrzały pomidor.
– Ty... – mówię – Cegłę spaliłaś – stwierdzam, na co dziewczyna robi znudzoną minę i uderza mnie lekko w ramie.
– Nie śmieszne – wywróciła oczami, powracając do naturalnych odcieni policzków.
– Ash? – powinnam ją ostrzec, bo jesteśmy przyjaciółkami, prawda?
– Hm? – wgramoliła się obok mnie, kradnąc mi jedną słuchawkę. Nie wiem jakim cudem jeszcze nie spadłyśmy, ale cóż, nie wybrzydzam.
– Mam dziwne przeczucie, że Ashton i Luke się o coś założyli i dlatego byli dziś dla nas tacy... no – nie wiem jak to nazwać. Blondynka od razu zmienia pozycję na siedzącą i patrzy na mnie z uniesioną brwią.
– Czy ty i Luke? – dajcie coś ostrego!
– Zwariowałaś?! – karcę ją krzykiem.
– No to czemu go plątasz. Nie rozumiem.
– No bo dziwnie się zachowywał. Macać mu się mnie, pacanowi, po twarzy chciało – patrze w kierunku wejścia do saloniku, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Od razu na wspomnienie o Hemmings'ie, robi mi się gorąco i mam chęć go walnąć, albo wepchnąć pod jadący bus.
– Serio?! Czyli Luke cię lubi, lubi – poruszyła brwiami, jakby to było cudowne wydarzenie.
– Ash, po prostu uważaj, ok? – chciałam jej powiedzieć moje przypuszczenia. Wolę uniknąć dramatu w postaci łez, a przecież przed nami cały rok.
Popatrzyła na mnie tylko ze smutkiem, a po chwili znów leżała obok mnie.
***
Jak to ja, nie byłabym sobą, gdybym w nocy nie wstała. Na szczęście to nie robi na mnie wielkiego wrażenia rano. Zeskoczyłam z łóżka z nadzieją, żeby Pan Blondynka był pode mną. Cóż nadzieja matką głupich, powiadają. I mają rację. Zawiedziona ruszyłam na górę, by się czegoś napić. Może jednak mam szczęście? Stanęłam na połowie schodów, bo usłyszałam głos Luke'a. Ciekawe z kim rozmawia?
– Cholera, Luke... Chyba się pospieszyłem z Ashley – Ashton?! Wiedziałam! To jakiś zakład!
– Stary, nie potrafisz się wziąć w garść i jej wyrwać – skomentował to śmiejący się Luke'a. Ohohoho, coraz ciekawiej.
– Powiedział ten, co robi podchody do Rose – prychnął loczek. Zakład... Zacisnęłam ręce w pięści i czekałam tylko na wkroczenie tam i przywalenie obu!
– Nie wiem, czy zauważyłeś, ale trzeba się wysilić, by w ogóle zaczęła z tobą rozmawiać – odpowiada oburzony. Nie no dosyć tego!
Weszłam na górę i zauważyłam Ashton'a, który chciał coś powiedzieć, ale na mój widok tylko się zdziwił. Z nim sobie Ash pogada. Ja do Pana Ćwoka Hemmings'a, który widząc mnie, wypluł z powrotem do szklanki sok.
– Rose? – spytał, nie dowierzając. Licz do dziesięciu, do dziesięciu licz. Nie pomaga!!
– Chyba pójdę już spa... – Ashton chciał zniknąć z pola minowego, ale zaniemówił kiedy Luke oberwał ode mnie z liścia, choć korciło mnie na pięść. Głowa chłopaka pod wpływem uderzenie, przekręciła się na prawo.
– Spróbuj się do mnie odezwać, albo nie daj boże mnie dotknąć, to ci jaja urwę i dam kotom, choć nie wiem, czy tkną – Ashton nadal stał oniemiały. Luke przełknął ślinę i spojrzał na mnie.
– Ale co ja zrobiłem? – pyta z szokiem wymalowanym na twarzy.
– Ugh! – luz Rose, idź spać.
Zeszłam na dół, bo już mi się nawet pić odechciało. Położyłam się do łóżka z zamiarem zaśnięcia, albo chociaż uspokojenia się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz