Następnego dnia wszyscy byli już od rana na nogach. Nawet śpioch Michael gnijący do trzynastej, wyjątkowo wstał o ósmej. Nikt z nikim nie rozmawiał, przypuszczam, że chłopacy myśleli jak pomóc, a Ashley co dalej będzie. Czy tylko ja o niczym nie myślałam? Mam wrażenie, że od czasu wyjazdu Rachel znów zmieniłam się w chłodną istotę umieszczoną w ciele człowieka. Traktowałam Luke'a źle i czasem widziałam jego bezsilność. To jednak nie dało mu do myślenia, bo wlazł w nocy do mojego wyra. Nie wyrzuciłam go, chociaż wiedziałam o jego obecności. Chciałam, by spał ze mną, czułam się zimna tylko i wyłącznie z jego winy, więc potrzebowałam, by dał mi to ciepło, którego potrzebuję.
Nie chcąc siedzieć z tymi ponurakami, weszłam do salonu. Co by tu zrobić, by ich jakoś ożywić? Moje spojrzenie padło na konsolę. Uśmiechnęłam się chytrze.
– Michael? – Zawołałam go. Pojawił się dosyć szybko przestraszony. – Zagramy? – Uśmiechnęłam się lekko. Wow, to pierwszy uśmiech od... tak.
– Ty tak serio? – Uniósł brwi, a ja w ogóle nie zmieniałam mimiki twarzy.
Westchnął i sam się uśmiechnął. Włączył sprzęt i usiadł obok mnie, podając jeden joystick. Na początku czułam, że nie wie, dlaczego to zaproponowałam, ale po jednym rozegranym meczu w nowego Assassyna, jakoś się ożywił. Jeden z głowy.
– Zladżyło! – Fochnął się, zabierając mi kanapkę.
– Przegrałeś i się przyznać nie umiesz – wytknęłam mu język.
Do salonu weszli po kolei: Luke, Calum i Ashton. Patrzyli na nas jak na dziwaków, którzy na pogrzebie, zamiast płakać, to się śmieją. Zignorowałam ich i dalej toczyłam rywalizacje z Cliffordem.
– W co gracie? – Och, nie spodziewałam się, że Luke będzie chciał dołączyć. Może nie będzie tak trudno?
– AC – odpowiedział krótko, nie spuszczając wzroku z ekranu.
– Przegrywa – szepnęłam w stronę blondyna, a ten wreszcie się zaśmiał. Szczery uśmiech od kilku dni.
– Zladżyło! Ona kłamie! – Tupnął nogą.
– Przesuń się – rozkazał Hood, przepychając się, by usiąść. Jeszcze tylko Ashy.
Przez bitą godzinę czułam, jak Luke wierci we mnie dziurę swoim spojrzeniem. Wkurzało mnie to z minuty na minutę coraz bardziej, aż w końcu w ogóle nie koncentrowałam się na grze i przez to przegrałam!
– Ha! – Krzyknął uradowany Clifford, a ja spojrzałam na Luke'a z chęcią mordu.
– Co? – spytał, unosząc brwi.
– Gówno! Przegrałam przez ciebie! – Warknęłam, co rozbawiło Hooda. – Nie śmiej się – ostrzegłam go, ale jeszcze bardziej wybuchnął. Przewróciłam oczami i chwyciłam poduszkę.
– O nie... – Calum zaczął uciekać, ale było ciężko mu się dostać, by usiąść to jeszcze ciężej by szybko wyjść.
– Powiedziałam – uderzyłam go raz – nie śmiej – drugi – się!
Niespodziewanie poczułam oplatające mnie ramiona, a chwilę po tym leżałam na kanapie.
– Michael! – Wrzasnęłam, gdy zaczął mnie łaskotać. – God damn, nienawidzę was... – wyznałam, śmiejąc się do łez.
– Kochasz nas, a zwłaszcza mnie – gdy Mike przestał, to Luke postanowił to wykorzystać i szybko mnie pocałować. Nie dawałam mu na to ostatnio szans, ale teraz... no cóż.
– Ugh – odepchnęłam go jedną ręką, a on wpadł pomiędzy sofę a stolik. – Hehe.
– Nie, no – wstał i zabrał poduszkę, którą wcześniej okładałam Cala.
– Co się tu dzieje? – Do pomieszczenia weszli pozostali. Byli zdziwieni dobrą zabawą. O to mi właśnie chodziło. Wszystko idzie zgodnie z moim planem.
– Nie widać – dyszał zmęczony – biję ją.
Wykorzystałam nieuwagę Michaela i teraz to ja go łaskotałam. Ten to ma dopiero problemy z nimi.
Do naszej zabawy dołączyli Ashowie i wreszcie wszyscy przestali się zamartwiać. Na początku Ashley była sceptycznie nastawiona, ale Ashton użył swojego uroku osobistego–jasne–i ostatecznie do nas dołączyła. Każdy teraz leży i łapie powietrze. Ja na kanapie razem z Mikiem i Ashley, a reszta na podłodze. Zamknęłam powieki zadowolona z sukcesu. Uśmiechnęłam się lekko. Nawet jeśli źle traktowałam ostatnio Luke'a to to co się stało, już się nie odstanie. Pokochałam go, a nie da się tego pozbyć z dnia na dzień, niestety.
Nasz odpoczynek przerwało zatrzymanie się busa. Widziałam, jak Ashton podnosi się do pozycji siedzącej.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmia i znów wszyscy się spinają. No to tyle było z godności Rose.
Nikt nie chciał się ruszać, najwidoczniej są zbyt przerażeni tym, co ma nadejść. Ja jednak postanowiłam się nie przejmować i po prostu ruszyłam się z miejsca...
– Ro? – Zdziwiła się Ash.
– No co? I tak tego nie unikniemy. Chodźcie, jesu – przewróciłam oczami.
***
– Dziewczyny pamiętajcie, że nie jesteście same – przypomniał Ashton, który obejmował Ashley. Jechaliśmy windą, a atmosfera była tak napięta, że spokojnie można by ją pokroić nożem.
W końcu jesteśmy na odpowiednim piętrze i wchodzimy do jednego pokoju. Czy Ash nie mówił, że to miał być hotel? A może mi się przesłyszało i mówił jednak o apartamencie?
– Nie ma jej – odetchnął z ulgą Cal.
– Ona jest – zza ściany wyłania się dobrze znana mi kobieta. Wygląda na bardzo złą.
– Agata... – jakbyśmy nie zauważyli, że to ona Ash...
– Siadajcie – wskazała na salon i sama ulokowała się na fotelu, zakładając nogę na nogę. Jej ręce ciągle były splecione.
– Posłuchaj... – chciał zacząć, ale ona mu na to nie pozwoliła.
– Co to ma znaczyć do jasnej cholery?! – Naskakuje. – Dlaczego nikt mnie nie poinformował o odejściu Rachel?! Myśleliście, że się nie dowiem i tak wam do końca trasy zleci?! – Prychnęła wściekła. – Migdalicie się, a nie po to was wzięłam! – Wiem, że mówi do mnie i Ash. – Miałyście być suportem, a nie romansować z nimi!
– Ag... – Ashton, nawet się nie trudź.
– Jestem cholernie na was zła i zawiedziona! Zwłaszcza wami, chłopcy – to nawet słychać w twoim głosie.
– Zrobię to – odezwałam się pewnie i przykułam spojrzenia wszystkich.
– Słucham? – Nie zrozumiała.
– Pojadę po nią. Do końca trasy będziemy zespołem, a potem niech się dzieje co chcę – oznajmiam pewnie.
– Rose... – nie spojrzałam na blondynkę.
– Sprowadzę ją z powrotem, nie wiem jak, ale jakbym miała ją błagać to to zrobię.
– Rose nie musisz tego robić, to ja ją zaatakowałam, a nie ty – wtrąciła się.
– Nie interesowało cię to, gdy to ja się na nią rzucałam – wreszcie się do niej odwróciłam. – Więc mnie teraz nie interesuje, że ty to zrobiłaś.
– Chcesz pojechać po swoją znajomą tyle kilometrów? – Menedżerka zamrugała zdziwiona.
– Jeśli pozwolisz nam zostać, to tak – zamyśliła się chwilę.
– Pojadę z nią – wstała.
– Zwariowałaś?! – Pociągnęłam ją za rękę, by usiadła.
– Pojedziecie razem i macie na to dwa tygodnie, ale wolałabym, byście uwinęły się w tydzień. Koncertów jest masa, a dobrze by było ich nie przekładać.
– Czyli... czyli pozwalasz im zostać?! – Ucieszył się Ash.
– Tego nie powiedziałam. Jeśli uda im się wrócić w trójkę i z rozmowy z nimi wyniknie, że wytrwają do końca trasy i nie zwieje któraś wcześniej, to się zastanowię – posłała lekki uśmiech. – Odpocznijcie tutaj, a na jutro skombinuje wam bilety do domu – mrugnęła i wyszła.
Ashton od razu przytulił blondynkę z radości, a ja postanowiłam się ulotnić. No i dupa, Rose stała się ofiarą losu, która będzie błagać tą dziwkę do powrotu.
– Rose... – Luke chwycił mnie za ramię. Odwróciłam się i spotkałam ze spojrzeniami wszystkich.
– Zmieniłaś się... – oznajmił Calum.
– Zdecydowanie na lepsze. Serio byłaś gotowa tyle poświęcić? Bo myślałem, że ty masz wszystko w dupie – za ten tekst, Ashton oberwał w żebra od dziewczyny.
– Mówiłam, że wiele przemyślałam – spojrzałam na Luke'a. – I ciągle myślę o końcu... – szepnęłam pod nosem, idąc do wyjścia.
Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że koniec trasy już za pasem... Co wtedy ze mną i Lukiem? Z Ashley i Ashem? W co ja się wpakowałam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz