niedziela, 18 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.34 Ashley

  


    Okazało się jednak, że faktycznie byłam zmęczona po ciężkim locie z płaczącym dzieckiem na pokładzie, dlatego nie pogadałam zbyt dużo z Ashem. Póki co nie rozmawialiśmy o tym, co będzie po końcu trasy. Nie chcieliśmy nawet o tym myśleć, choć mi nie wychodziło. Wiedziałam, że wkrótce, tak czy inaczej będziemy musieli o tym porozmawiać i nie podobało mi się to. Nie chciałam kończyć tego, co zaczęło się tak stosunkowo niedawno.

    Rano jednak czekała mnie poważna rozmowa z bratem, czego się nie spodziewałam. Razem z Rose po południu miałyśmy pogadać z Rachel, z czego nie byłam zbytnio zadowolona. Jednak do tego czasu nie miałam co robić.

    – Powiesz mi w końcu, po co wróciłaś? – zagadnął mnie brat, kiedy przygotowywałam sobie herbatę.

    – Też chcesz? – spytałam, wskazując na czajnik.

    Skinął głową, a ja kontynuowałam. Byłam wręcz do tego zmuszona, pod czujnym okiem chłopaka.

    – Jak ci wcześniej mówiłam, trochę pobiłam Rachel... Zaczęło się od tego, że bezkarnie pocałowała Ashtona na moich oczach, rozumiesz? – spojrzałam na niego, jednak on nie miał zamiaru mi przerywać. – Już od dawna coś było nie w porządku... Cały czas ze sobą nie gadałyśmy, nawet ja z Ro przestałam gadać. Jednak kiedy zaczęło się rozmowę z Rachel, kończyła się ona kłótnią. Tak coraz częściej, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaka ona była wkurwiająca. Gorzej niż zawsze, bo zaczęłyśmy nie tylko kłócić się o sprawy zespołu, ale o wszystko, o co się dało. To wszystko zaczęło się sypać już dawno...

    Przerwałam na chwilę, zalewając kubki wrzątkiem. Podałam jeden z nich bratu. Między nami trwała chwila ciszy, kiedy znów zaczęłam mówić.

    – Więc, po tym jak go pocałowała, poczułam w sobie taką... pustkę? Po prostu w jednej chwili widzę ich, a w drugiej jestem daleko od busu, płacząc za ścianą stacji benzynowej – zaśmiałam się, jednak mój śmiech nie miał w sobie ni krzty radości. Zamieszałam łyżeczką w herbacie, mimo że jej nie słodziłam, po czym kontynuowałam.

    – Rachel zaraz po tym wróciła do Australii, a my nie mogłyśmy bez niej wystąpić, więc jej zniknięcie trochę nas kosztowała. Menadżerka się wkurwiła, ale Rose... Powiedziała, że ją przeprosi, żeby wróciła do nas chociaż do końca trasy.

    – Rose?! – zdziwił się, nieco za głośno.

    – Tsaa... Powiedziała, że to zawsze ona się wykłócała z Rachel, a ja to naprawiałam, więc teraz jej kolej. Ale to i tak nie będzie to samo, będziemy występowały na siłę. To nie miało sensu od początku, wiesz?

    – Ash... – zaczął mój brat, ale nie powiedział nic więcej, jakby zastanawiał się nad kolejnymi słowami.

    – Ta trasa to niewypał, mogłeś mnie zatrzymać – stwierdziłam po chwili. – Mój kontakt z Rose zanika, wjebałam dziewczynie, przez którą rozpadał się nasz zespół i o ironio, to ja go zniszczyłam...

    – Jest coś jeszcze, prawda? – wiedział, że nie tylko tym się martwię. Znaliśmy się zbyt dobrze, żeby nie zauważać takich rzeczy.

    – Patrick, to już prawie koniec trasy – nawet nie wiedziałam, kiedy do oczu napłynęły mi łzy. Spuściłam głowę, walcząc z łamiącym się głosem, po czym mówiłam dalej. – Co będzie dalej? Zmarnowałam rok, bawiąc się za granicą i naprawdę to polubiłam, ale... Rzuciłam przez to ostatnią klasę, nie ma szans, żebym sobie ułożyła po tym normalne życie. Nie odniosłam też na tyle dużego sukcesu, żeby mówić o karierze w tę stronę.

    – Dalej mi nie mówisz – Patrick podszedł do mnie i mnie przytulił, tak, jak przed rozpoczęciem trasy.

    Wtuliłam głowę w jego koszulkę i odwzajemniłam uścisk. Poczułam się jak dziecko, rozpaczając za lalką, której nie dostało. Czyli po prostu bardzo źle, a potem miało być jeszcze gorzej.

    – Zakochałam się w kimś, kogo za kilka miesięcy już nigdy nie zobaczę... – szepnęłam, nie mogąc wydobyć z siebie głośniejszego dźwięku przez ogromną gulę w gardle.

    – Chyba przeszkadzam... – usłyszałam za bratem głos Josha.

    Zaśmiałam się, choć brzmiało to jak śmiech przez łzy, mimo że nie płakałam. Odsunęłam się od brata i w myślach pogratulowałam mu chłopaka, który potrafi wejść w odpowiednim momencie, żeby rozładować atmosferę.

    Spojrzałam od niechcenia na zegarek. Okazało się, że była już dziesiąta.

    – Muszę iść – mruknęłam do brata. – Możecie skończyć to, co wam wczoraj przerwałam.

    – Będziesz mi to wypominać, nie? – jęknął niezadowolony.

    – Oczywiście, braciszku – wyszczerzyłam się, kończąc szybko herbatę.

    Odstawiłam pusty kubek do zlewu, oczywiście ten był pełny, w końcu mieszkali tu tylko mężczyźni i pobiegłam na korytarz.

    – Trzymaj się – powiedział na do widzenia.

    – Jeszcze tu wrócę – zaśmiałam się, ubierając pospiesznie buty.

    Na odchodne pocałowałam brata w policzek i to samo zrobiłam z Joshem, który był tym mocno zaskoczony. Zaśmiałam się, widząc ich miny i wyszłam z domu. Ten dzień pięknie się nie zapowiadał, a miało być gorzej...

***

    – Cześć – przywitałam się z siedzącą przy stoliku Rose.

    Umówiłyśmy się wszystkie trzy, że spotkamy się w pizzerii, do której kiedyś często chodziłyśmy po próbach. Wnętrze lokalu było całkiem przytulne, całe w odcieniach jasnoniebieskiego ze metalowymi wstawkami. Na szczęście nie brakowało dekoracji, które dodawały temu miejscu uroku, który zapamiętałam mimo tylu miesięcy.

    Rose siedziała rozłożona na jednej w kanap z tyłu pizzerii. Robiła coś w telefonie, ale jak tylko mnie usłyszała, odłożyła go na stół i spojrzała na mnie. Miała wielkie wory pod oczami, których nie zasłonił nawet dobry makijaż, z czego wywnioskowałam, że musiała nie spać całą noc.

    – Hej – mruknęła niezbyt przytomnie.

    Usiadłam naprzeciwko niej, odwieszając na oparcie krzesła torebkę, po czym wzięłam do ręki kartę dań. Oprócz pizzy były tu też kebaby i inne fast foody, ale mnie interesowało tylko to pierwsze.

    – Rachel jeszcze nie ma? – zagadałam obojętnym tonem.

    – Jak widzisz nie...

    – Gotowa? – spojrzałam na nią zza kartki.

    – Nie – mruknęła niezadowolona. – Ale nie mam wyboru.

    – Wiesz, że polegam na tobie – przyznałam, odkładając na chwilę spis dań.

    Rose spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, więc kontynuowałam.

    – Ja jej błagać o powrót nie będę – oznajmiłam. – Za wiele razy się przed wami poniżyłam, nie chcę robić tego znowu, zwłaszcza kiedy wszystko się sypie...

    – Ash... – zaczęła, patrząc na mnie zaskoczona moimi słowami.

    Szczerze? Też się zdziwiłam, że powiedziałam takie coś. Brzmiało to chamsko, czyli dziwnie jak na mnie. Jednak... Czy to nie była prawda?

    – Miło się wam rozmawia, może pójdę? – do rozmowy wtrącił się ktoś trzeci.

    Już wiedziałam, że chcę uciec, a na dobrą sprawę się nie zaczęło.

    Odwróciłam się, ponieważ siedziałam tyłem do wejścia. Przed sobą zobaczyłam, niestety, dobrze mi znaną brunetkę, która miała na sobie okulary przeciw słoneczne i patrzyła na nas z kpiącym uśmiechem. Widać było, że mocną szminką próbowała ukryć szramę na ustach. Ja jej to zrobiłam...?

    – Siadaj, nie pierdol – skomentowałam to krótko, ale na szczęście zrozumiale, bo Rachel zaraz po moich słowach usiadła na wolnym krześle. Razem tworzyłyśmy trójkąt wokół okrągłego stoliczka.

    – Więc, czego chcecie? – zapytała Rachel. – Menadżerka was po mnie wysłała, czy co? Biedaczki, nie możecie już występować, jak mi przykro...

    Niemal usłyszałam mój zgrzyt zębami, który przerwał tej dzi... dziewczynie w jej pięknej przemowie. Chwyciłam znowu kartę ze spisem pizz. Czułam, jak mnie swędzą ręce, żeby znów uderzyć brunetkę, ale na szczęście powstrzymałam się, zaciskając dłonie na kartce.

    – Słuchaj, Rachel... Nie zostało nam wiele czasu – zaczęła ponownie Rose. – Nie mogłabyś wrócić na te ostatnie kilka miesięcy?

    – Pff, zgadłam. Niby czemu mam wrócić? – dziewczyna przewróciła oczami.

    – Ta trasa to nasza duża szansa, przecież wiesz. Dlaczego chciałaś to zniszczyć? – widziałam, że Ro też zaczyna się denerwować, jednak o wiele wolniej niż ja.

    – Ja chciałam to zniszczyć?! – wrzasnęła Rachel, dziwiąc nas tym oby dwie. – To wy niszczyłyście mnie przez ten cały czas! Myślicie, że to fajnie, cały czas być tą na uboczu? Wszystko wam we mnie nie pasowało, nigdy. Zawsze mnie krytykowałyście...

    – Posłuchaj...

    – Nie, to ty słuchaj! Myślisz, że ile mogłam wytrzymać, patrząc na wasze szczęśliwe buźki miziające się z chłopakami? Oni nawet nie zwracają na mnie uwagi, nienawidzą mnie tak samo jak wy. Zrobiłam wam coś? Może ideałem, do cholery, nie jestem, ale nigdy nie byłam dla was nawet w połowie tak wredna, jak wy dla mnie zawsze...

    – Żartujesz sobie ze mnie?! – pierwszy raz odezwałam się w rozmowie. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że jak się odezwę, to krzyknę... – Pocałowałaś mojego chłopaka na moich oczach i nie nazywasz tego wrednym?!

    – Nie wytrzymałam, dobra?! Cały czas patrzyłam na was, byłyście coraz szczęśliwsze i nie widziałyście niczego poza sobą, nawet same ze sobą przestałyście gadać! – jej oczy zaszły w tym momencie łzami.

    Zaraz, ona płacze? Odkąd ją znam, nigdy nie widziałam, żeby płakała.

    A najgorsze było to, że po części miała rację.

    – Rachel, przyszłyśmy się tu z tobą pogodzić, a nie kłócić – Rose próbowała dalej, nie zważając na słowa dziewczyny.

    – Gówno prawda, zainteresowałyście się mną, dopiero gdy moja nieobecność mogła wam zaszkodzić... Mam wrócić, żebyście znów mnie wyśmiewały? Albo, żebym patrzyła na chłopaków, którzy przez was czują do mnie niechęć? A nie, przepraszam, to marzenie... Szkoda tylko, że nie moje.

    – Nadal nie rozumiem, czemu rzuciłaś się na Ashtona – mruknęłam spokojniej.

    – Jasne, ty nigdy nic nie rozumiesz. Wszystko trzeba tłumaczyć jak dziecku, a mimo to i tak jest najlepsze i najukochańsze – prychnęła, patrząc na mnie ze wzgardą. – Więc zauważ, że w końcu zwróciłaś na mnie wtedy uwagę, prawda? Chyba jestem masochistką, bo spodziewałam się, że mnie pobijesz. Chciałam wrócić do Australii i mieć was w dupie, a nie mogłam tak z dnia na dzień. Na szczęście mnie nie zawiodłaś – zaśmiała się kpiąco.

    Zaskoczyłam jednak oby dwie, uśmiechając się. Powoli się podniosłam, zabierając torebkę i odłożyłam menu na stół. Odeszłam kawałek od mojego krzesła, stając przed Rachel.

    Po chwili... zamachnęłam się i dałam jej z liścia. Dziewczyna niemal spadła z krzesła i patrzyła na mnie zszokowana, tak samo jak Rose.

    – Pobijasz rekord w mordobiciu jednej osoby? – zaśmiała się Rachel.

    Spojrzałam na swoją dłoń już bez sztucznego uśmiechu na twarzy i zauważyłam, że pobrudziłam się jej szminką. Starłam ją serwetką, zostawiając nas chwilę w ciszy, aż w końcu się odezwał.

    – W zespole trzeba rozmawiać – zaczęłam. – Nie rozwiązuje się tego, trzymając wszystko w sobie. Mogłaś nam o tym zwyczajnie powiedzieć w normalny sposób. Nie mówię, że nie jesteśmy bez winy, teraz mi dopiero uświadomiłaś, jak wiele przez nasze niedogadywanie się straciłyśmy. Nie wiedziałam, że tak cierpisz, ale mogłaś to powiedzieć... Mogłaś po prostu spróbować załatwić to ugodowo. Ale nie, bo po co, prawda?

    Rachel już dawno zdążyła się podnieść, po tym jak od wcześniejszego ciosu się przechyliła. Obie patrzyły na mnie zszokowane, prawdopodobnie moją zmianą, sama byłam zdziwiona. Jednak nie miałam siły na dalszą rozmowę.

    Poprawiając ramiączko torebki, po prostu wyszłam z pizzerii i poszłam w miejsce, gdzie nikt nie powinien mnie znaleźć.







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz