Usiedliśmy na murku. Lampy oświetlały drogę niedaleko nas, ale bardzo rzadko przejeżdżały jakieś auta. Cały dzień minął tak szybko, a ja nie chcę się z nią jeszcze żegnać. Od ośmiu godzin rozmawiamy o zupełnych głupotach, lepiej się przy tym poznając. Wiem, jak bardzo zabawną osobą jest. Myślałem, że to tylko dzisiejszy dzień, ale jednak ona taka jest zawsze, a raczej była, dopóki nie spadły na nią problemy w domu. Chcę jej pomóc. Chcę, by była jak każda nastolatka w jej wieku, ale ona za bardzo kocha matkę i chce jej pomóc, bym ja sam mógł wiele zdziałać.
— Mam do ciebie pytanie... — spojrzałem na nią niepewnie. Nie wiem, czy powinienem poruszać w ogóle ten temat.
— Hm? — zaciekawiła się.
— Nie, to nieważne — spojrzałem na parę idącą przed nami.
— Och, przestań! — uderzyła mnie w ramię. Zaśmiałem się.
— Nie, to serio nic. Chciałem zadać pytanie, które w ogóle nie jest dobre — jednym pytaniem mogłem zjebać cały dzień, brawa dla mnie.
— Ugh! Nienawidzę cię! — stanęła naprzeciwko mnie.
— Jest już późno — spojrzałem na wyświetlacz telefonu. — Odprowadzić cię? — schowałem go do kieszeni, patrząc na nią.
— Ok — odpowiedziała smutno.
— Chyba że chciałabyś zostać ze mną dłużej? — wstałem i stanąłem naprzeciw niej.
— No, ale już ci się znudziłam — burknęła, próbując ukryć śmiech.
— Mi? Nigdy! — odparłem natychmiastowo. — Too — zacząłem się zastanawiać, ale jej telefon zaczął dzwonić.
— Poczekaj — poprosiła. — Leo co ty chcesz ode mnie o tej godzinie? — jeszcze niech powie... — Dobra, zaraz będę. Pa — rozłączyła się, a ja wiedziałem, że tak będzie.
— Musisz? — patrze na nią błagalnie.
— Muszę. Do Leo przyjechała ciotka z kuzynką, a ciotka musiała na chwilę wyjść — zaczęła tłumaczyć powód swojego odejścia ode mnie. Boże, jak to zabrzmiało?
— Ale jaki on ma problem, bo chyba nadal nie rozumiem?
— Jego kuzynka ma dwa latka — prychnąłem. — No co? Nie każdy musi umieć się zajmować dziećmi, a jego ciotka myśli, że on umie się nimi pięknie opiekować — wytknęła mi język.
— Chcesz mi powiedzieć, że pomagasz mu w kłamstwie? — zaplotła ręce pod piersiami.
— A tobie niby nie pomagam? — przymknąłem powieki na tę docinkę.
— Dobra, nic nie mówiłem — poddałem się. — Odprowadzę cię.
Całą drogę rozmawialiśmy i śmieliśmy się. Nie brakuje nam tematów, co jest bardzo dobrą oznaką przyjaźni, prawda? W pewnym momencie jednak jej uśmiech zniknął, a na twarzy pojawił się strach. Podążyłem za jej wzrokiem, przed nami stała grupka chłopaków. Rozumiem. Uśmiechnąłem się, biorąc jej rękę w swoją. Spojrzała na mnie zdezorientowana.
— Nie bój się — pocałowałem ją w skroń. Zacisnęła mocniej moją rękę, gdy znaleźliśmy się przy owej grupce.
— Luke! — wiedziałem, że mnie zauważą. — Siema! — chciał się ze mną przywitać, ale Newt go zatrzymał.
— Nie widzisz, że straszysz jego dziewczynę? Pało niedojebana — strzelił go w tył głowy. Zaśmiałem się.
— W szefa elity się bawisz? — zakpiłem.
— Nie muszę — wzruszył ramionami i schował ręce do kieszeni spodni. — Nie przedstawisz nas? — tym razem to ja ścisnąłem jej rękę. Nie powinna ich poznawać. To świat, w którym nie powinna się znajdować taka krucha istota jak Kate.
— Innym razem pogadamy, spieszy jej się, prawda? — spojrzałem na nią prosząco.
— T-Tak — odpowiedziała.
— Szkoda. Jakby co jestem Newt — machnął, a ja już ruszyłem z nią dalej.
— Narka — krzyknąłem.
Będąc pod domem Leo, widziałem, jak odetchnęła z ulgą.
— Znasz takich typów spod ciemnej gwiazdy? — spytała lekko rozczarowana?
— Ta. Ale gdybym ich nie znał, faktycznie moglibyśmy mieć problem — wydała się być taka smutna... Uniosłem jej podbródek do góry. — Nie martw się, nic ci nie zrobią. Newt może wydał się gnojkiem, ale wierz mi, z całej ekipy on jest najbardziej w porządku.
— Nie nim się martwiłam — ściągnąłem brwi. — Za nim i tym kolesiem, którego uderzył, stał taki zakapturzony. Palił papierosa. Jego wzrok mnie dosłownie przeszywał — próbuje sobie przypomnieć, kto tam stał, a gdy wreszcie mi się to udaje, zaciskam szczękę.
— Nim też się nie przejmuj. Pogadam z nim i Newt'em. Leć — pocałowałem ją w czoło i uśmiechając się, odszedłem w swoim kierunku. Zabije gnoja, jak sobie coś za dużo zaczął wyobrażać.
Wybrałem numer do Ashton'a. Tylko jedna osoba w tym mieście ma kontakt do każdego możliwego zbira w tym mieście.
— Stary, gdzie ty do kurwy jesteś?! — w tle słyszałem głośną muzy... Impreza.
— Daj mi numer do Newt'a — muzyka zaczęła być coraz cichsza.
— Po co ci? — pyta, gdy jej praktycznie w ogóle nie słyszę. Czyli poszedł w ustronne miejsce.
— Po to byś się pytał. Jezu po prostu daj — odparłem wkurzony.
— Ale on właśnie wbił na imprezę ze swoimi koleżkami. Dać ci go? — Coś ty taki miły Irwin?
— Nie. Powiedz tylko, że zaraz będę i chcę z nim pogadać, poważnie pogadać — podkreśliłem słowo, by zrozumiał, jak bardzo jestem zły. — Zrobisz to?
— Jasne.
Rozłączyłem się, biorąc głęboki wdech. Newt naprawdę jest spoko, jest zastępcą Ashton'a na wyścigach i z tego, co wiem, przyjaźni się z nim. Co do jego ziomków, no cóż, nie znam ich. Stałem na ścieżce prowadzącej do domu, gdzie odbywała się impreza. Wszedłem do środka i ujrzałem tłumy jakich mało. Zacząłem szukać wzrokiem Ashton'a albo Newt'ona. Nagle ktoś objął mnie ramieniem.
— Siemka! — przywitał się Michael.
— Siema. Gdzie Ash? — zdziwił się na moje pytanie.
— Idzie — wskazał na moje prawo. Spojrzałem w tamtym kierunku, faktycznie idzie.
— Gdzie Newt? — Nie przyszedłem się bawić, więc im szybciej to załatwię tym lepiej.
— Najpierw mi powiedz, czego od nich chcesz? — Jego wzrok pokazuje, że się nie ugnie, dopóki nie odpowiem.
— Gdzie Newt? — powtarzam pytanie, ignorując jego poprzednie. Westchnął ciężko i wskazał na drzwi prowadzące, na ogród. Od razu tam ruszyłem. Zobaczyłem jak stoi przy jakiejś dziewczynie, a jego kumple stoją w kącie. To się nazywa porządek. Prychnąłem i podszedłem do niego.
— Newt, musimy pogadać — odzywam się pierwszy.
— Stary! — uśmiechnął się szeroko. — Jestem prawie na sto procent pewien, że widziałem cię kilka minut temu. Masz klona? — zaśmiał się, a mi jakoś nie do śmiechu. Jak zobaczył moją minę, to uśmiech zniknął w sekundę. — Co jest?
— Jeden z twoich kumpli gapił się na moją dziewczynę. Nie jestem jakimś obsesyjnym kolesiem, co nie pozwala innym na nią patrzeć, ale skoro ona mówi, że to było dziwne, to jej wierze — spojrzał na swoich znajomych.
— Który? — wrócił wzrokiem na mnie.
— Nie wiem. Miał kaptur i palił w tamtym momencie. Chcę, by trzymał się z dala od niej, jasne? — zamyślił się.
— Słusznie czuła się niezręcznie, ale nie martw się, zajmę się tym — poklepał mnie po ramieniu. — Włos jej z głowy nie spadnie. Pogadam z Dorian'em.
— Dzięki.
Odszedłem od niego, bo zrobiłem swoje, a teraz mogę wrócić do domu i się wyspać. Niestety silna ręka Michael'a uniemożliwia mi to.
— Nie zostajesz? — pyta.
— Nie. Jestem zmęczony, źle spałem — stwierdzam. Oczywiście, gdyby się Ashton nie pojawił, to byłoby święto.
— Zostajesz, zapomnij — uśmiechnął się triumfalnie. No i po ptakach.
Stałem pod ścianą z Michael'em i piłem jakieś słabe drinki. Czas mi dzisiaj nie sprzyja, za wolno leci.
— Czemu jesteś sam? — pyta.
— Miała zajęcie — odpowiadam, biorąc łyka.
— Czy ty przypadkiem nie jesteś o nią zazdrosny? — spytał, szeroko się uśmiechając.
— Ja? — prychnąłem. — Niezbyt — nie, wcale. Nie denerwuje mnie to, ile czasu ze sobą spędzacie, jak i wcale nie wrzuciłem jej telefonu za łóżko z tego powodu. Nic z tych rzeczy.
— Jasne. Powiedzmy, że ci wierzę — przewrócił oczami. Zdenerwowałem się.
— Pilnuje, by się w nikim nie zakochała — odparłem. Spojrzał na mnie zdziwiony. — Jeżeli kogoś pozna, to mnie rzuci, a jest mi potrzebna.
— Spędzasz z nią czas, tylko dlatego, by mieć ją pod kontrolą?! — zaśmiał się. — Nie żartuj.
— Nie musisz wierzyć — odłożyłem szklankę na stolik. — Zmywam się. Powiedz... — urwałem. — Albo nic nie mów. Cześć — machnąłem i wyszedłem z tego domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz