niedziela, 18 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.33 Ashley

  


    Dokładnie dwanaście godzin później siedziałyśmy w samolocie, lecąc do starej dobrej Australii. Co jak co, stęskniłam się za tym krajem.

    Podróż do pewnego momentu była całkiem fajna (czyt. mogłam spać). Jednak kiedy pojawiły się na chwilę małe turbulencje, jakieś dziecko zaczęło płakać na cały pokład i nie dało się spać, choćby nie wiem co. Lubię dzieci, ale tego akurat nie.

    Nie mając co robić, włożyłam do uszu słuchawki i puściłam w telefonie jedną z wielu playlist. Zrobiłam to w ciemno, ale na szczęście puściła się jedna z moich ulubionych piosenek, klasyka rock'a takiego jak Stairway To Heaven. Czyli Blue Oyster Cult – Don't Fear The Reaper.

    Mimo głośności nastawionej na maksa nie mogłam pozbyć się niechcianych myśli. Najgorszą była myśl, że Rachel nie wróci. Nie chodziło mi o to, że się nie pogodzimy. Szerze, miałam to kompletnie gdzieś. Nie żałowałam też, że ją walnęłam, choć z tym mordobiciem szczerze mogłam przesadzić...

    Jednak jeśli ona nie wróci, my też nie będziemy mogły. Co za tym idzie, z Ashem będą dzieliły nas kilometry, a spotkania raz na rok jakoś nie szczególnie mi się widziały. Nieważne jak mocno go kochałam, a naprawdę mocno, wiedziałam, że nasz związek spisany jest na straty. Pff, nie tylko jest... Od początku nie było na niego szans. Jak ja sobie to w ogóle wyobrażałam?

    W pewnym momencie zaczęłam żałować, że w ogóle pojechałam w tę trasę.

***

    Po wylądowaniu na miejscu od razu wyszłyśmy z lotniska na dwór. Nie miałyśmy ze sobą bagaży, w końcu wracałyśmy do domu. Gorące, australijskie powietrze dało się od razu we znaki i niestety musiałam stwierdzić, że się od niego odzwyczaiłam.

    – Rose? – zagadnęłam przyjaciółkę, która tak samo jak ja uśmiechnęła się na widok tak dobrze znanego nam miasta.

    – Hmmm? – mruknęła.

    – Zostajemy tu trzy dni, prawda? – chciałam się upewnić.

    – Tak, po raz czwarty dzisiaj ci mówię, że odpowiedź się nie zmieniła – zaśmiała się.

    – To dobrze... Muszę odwiedzić kilka osób, zanim wyle... – uśmiechnęłam się na samą myśl, jednak ktoś nam przerwał.

    – Przepraszam! – jakiś damski głosik zawołał w naszą stronę. – To wy jesteście Serious Not Serious, prawda?!
    
    Po chwili przed nami pojawiła się uśmiechnięta od ucha do ucha nastolatka, choć miała nie więcej niż 13 lat. Nim zdążyłyśmy się zreflektować, o co chodzi, dziewczyna wcisnęła nam jakiś zeszyt do rąk, a za nią pojawiło się kilka jej kopii.

    – Podpiszecie?

    – Mi też!

    – A chłopaki są z wami?
    
    – Dajcie autograf!

    Mnóstwo dziewczyn, choć byli też chłopacy, zrobiło wokół nas dość spory mur. Z ich krzyków nie rozumiałam prawie nic, ale domyśliłam się, że chodzi o nasze podpisy. Widząc, jak tłum się powiększa, zaklęłam pod nosem, na co Rose się zaśmiała. Podpisałam kilku osobom jakieś zaszyty lub kartki, albo ręce, jeśli nie mieli nic innego, ale po chwili miałam dość. Chwyciłam przyjaciółkę za nadgarstek i przepchnęłam się przez ludzi, co nie było proste. Jak odeszłyśmy, zaczęli nas gonić, więc byłyśmy zmuszone do ucieczki. Wzięłyśmy oddech, dopiero gdy wpadłyśmy do pierwszej lepszej taksówki i odjechałyśmy, zostawiając fanów za sobą. Nie byłyśmy chamskie, po prostu miałyśmy własne sprawy do załatwienia, a oni nam przeszkadzali.

    W końcu dojechaliśmy na moją ulicę, gdzie wysiadłam, płacąc za siebie odliczoną sumę. Ro pojechała dalej, kiedy ja kierowałam się do domu. Nie mówiłam bratu, że wracam. To miała być swego rodzaju niespodzianka.

    Po raz pierwszy tego dnia, jak i tygodnia, byłam naprawdę szczęśliwa. Cieszyłam się, że zaraz zobaczę brata, po tylu miesiącach rozłąki.

    Zapukałam do drzwi, które były zamknięte. A co, jeśli go nie ma w domu? Nie przemyślałam tego za bardzo.

    Zapukałam jeszcze kilka razy, ale nie doczekałam się żadnej reakcji. Już miałam wyciągnąć telefon i zadzwonić do Patricka, a wtedy cała niespodzianka poszłaby się gonić, ale w tym momencie usłyszałam za ścianą dość głośne kroki.

    – Kogo, do cholery, nie...?! – drzwi otworzyły się z impetem, a w nich stanął nie kto inny, jak mój brat. – Ashley?!

    – Przeszkodziłam? Wiesz, mogę sobie iść... – zrobiłam smutną minkę, po chwili rzucając się na brata.

    Wtuliłam się w niego, ale w tym momencie poczułam coś dziwnego. Patrick był cały rozgrzany, a włosy sterczały mu na wszystkie strony. Nawet koszulkę miał założoną na lewą stronę. Czy on...? Nie... Nieee... No błagam, czy on właśnie z kimś...?!

    – Boże, nawet nie wiesz, jak tęskniłem – powiedział, ściskając mnie mocniej.

    – Ja też, nawet nie wiesz jak – uśmiechnęłam się do siebie. – Nie miałeś przypadkiem... gościa? – zaśmiałam się.

    Brat zaraz po moich słowach zmniejszył uścisk, odwracając głowę w przeciwną stronę. Jego zmieszane zachowanie tylko potęgowało moje podejrzenia.

    – Przedstawisz mi ją? – uśmiechnęłam się, widząc przed sobą zarumienionego brata.

    Nigdy się nie rumienił, co było dla mnie zaskoczeniem, ale jednocześnie byłam z siebie dumna, że doprowadziłam go do tego stanu.

    – Zmiękłeś – stwierdziłam z głupim uśmieszkiem na twarzy, uderzając brata w ramię.

    – Wcale nie! – chciał się obronić, jednak mu nie wyszło.

    – Jasne, jasne – powiedziałam, wchodząc do środka.

    – A ty, czemu wróciłaś? – zmienił temat.

    – To trochę... skomplikowane – od razu spochmurniałam, zdając sobie sprawę po raz kolejny, że to moja wina.

    – Mi nie powiesz? – udał urażonego.

    Stanęłam w przejściu, tuż przed schodami. Usłyszałam na górze czyjeś pospieszne ruchy, więc tylko się zaśmiałam i zwróciłam wzrok znów na brata.

    – W skrócie, pobiłam Rachel – wyznałam. – Ale wolałabym z tobą porozmawiać dłużej, wiesz.

    – Pobiłaś ją?! – zdziwił się. – Od dawna trzeba było jej wygarnąć, ale ty ni...

    Widząc jego zmartwioną minę, od razu mu przerwałam.

    – Nie, nie, to nie wraca – widocznie go tym uspokoiłam.

    Na chwilę zapanował moment ciszy, gdzie Patrick przekonywał się do tego, czy na pewno mówię prawdę. Nie chciałam tak od razu zaczynać rozmowy na poważnie, skoro widzimy się po tak długim czasie. Żeby rozluźnić atmosferę, szybko znalazłam inny temat, a właściwie wróciłam do poprzedniego.

    – To co, przedstawisz mi tę swoją dziewczynę...? – spojrzałam na niego ciekawsko, lekko się uśmiechając.

    – Bo wiesz... To nie do końca tak... – nie potrafił skleić myśli w całość, na co się zaśmiałam.

    – Mój braciszek się zakochał... – mruknęłam przesłodzonym głosem, łapiąc go za policzki.

    Zrobił znudzoną minę, przez którą przypominał Grumpy Cata. Zaśmiałam się, w kółko powtarzając te same słowa.

    – No przedstaw mi ją! – jęknęłam, kiedy nic nie odpowiadał. – Ciemu nie chcieś... Właśniej siościćce... Nio blaciśku...

    – A myślałem, że dorosłaś – uśmiechnął się w końcu. – Tylko muszę ci coś powiedzieć. Może usiądź?

    – Aż tak źle? – zaśmiałam się, jeszcze niczego się nie spodziewając.

    Jednak zrobiłam to co kazał i weszłam do salonu. Oczywiście zastałam tam burdel, w końcu mieszkał tu tylko mężczyzna i to przez kilka miesięcy. Choć nie było lepiej, kiedy i ja tu byłam...

    Po chwili usłyszałam kroki na schodach. Odwróciłam się, mimo że ściana i tak mi zasłaniała. Miałam dość czekania, jednak brat mnie o to prosił. W środku mnie narodził się dylemat, póki nie usłyszałam głosu swojego brata i... kogoś jeszcze. Spodziewałam się jednak bardziej... damskiego głosu.

    – Ash – zaczął poważnie mój brat, siadając na fotelu przede mną. Oparł łokcie na kolanach, po czym kontynuował. – Tak właściwie to nie mam dziewczyny...

    – A ta za ścianą? – zaśmiałam się.

    Po chwili jednak spoważniałam, widząc minę mojego brata.

    – Co się stało? Powiedz wreszcie – powiedziałam spokojnie, choć od środka zżerała mnie ciekawość.

    – Jestem gejem.

    Spojrzałam na niego zszokowana zaraz po tym, co powiedział. Pamiętałam jeszcze jego stertę dziewczyn, które były w naszym domu. Co tydzień inna, a czasem nawet laski na jedną noc. Może po prostu się nimi znudził?

    – Masz chłopaka? – spytałam, na co skinął głową. – Długo?

    – Cztery miesiące... – odparł zmieszany, nie wiedząc, do czego dążę.

    – I się nie chwaliłeś?! No wiesz ty co, mogłeś zadzwonić! – rzuciłam się na zdziwionego brata. – To przedstawisz mi go w końcu?

    – Ymm... Okej? – bawiła mnie jego niezrozumiała mina.

    Jak się okazało, Josh był naprawdę świetnym chłopakiem, niewiele starszym ode mnie. Zaśmiałam się nawet, że gdybym sama nie miała chłopaka, to bym odbiła go własnemu bratu. Z wyglądu przypominał mi Shawna Mendesa, choć miał trochę dłuższe włosy i zielone oczy. Jak się później okazało, Josh wprowadził się do nas jakiś czas temu.

    Do późnego wieczora spędzałam z nimi czas, w większości przed telewizorem, grając na konsoli i gadając o niczym. Dowiedziałam się kilku rzeczy, o które wręcz musiałam wybłagać brata. Między innymi kto jest u góry, heh. Nie pozostawałam jednak dłużna i opowiedziałam wiele rzeczy, które wydarzyły się w trakcie trasy. Nie powiedziałam dokładnie wszystkiego.

    Jednak później, pod wymówką, że jestem zmęczona po podróży, poszłam do swojego pokoju. Uśmiechnęłam się, widząc, że wszystko jest w nienaruszonym stanie. Przyklapnęłam na łóżku i wyciągnęłam z kieszeni telefon. Wybrałam numer do Ashtona, nie przejmując się tym, która u niego jest godzina. Za bardzo się stęskniłam, a to tylko jeden dzień. Jak ja miałam wytrzymać więcej, po skończeniu się trasy?  







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz