środa, 7 lipca 2021

Old Tree House Cz.41-50



~(41)~

    "Jesteś podła. Egoistyczna dziewucha. Ale nie martw się. Utemperujemy to u ciebie. Sprawię, że będziemy razem na wieki. Już wiem, że nie mogę dać się złapać. Wiesz, że to ostatnia kartka? Siedzę pod domkiem i czekam na ciebie.
Jesteś już moja. Spodoba ci się. Z pewnością...
5.1.16r"



~(42)~

    "Troszkę zgłodniałem >.<
Siedzę tu już dwa dni, a ciebie nadal nie ma. Czyżbyś przeczuwała, że zastawiłem na ciebie pułapkę? 
7.1.16r"



~(43)~

    "Te skurwysyny chcą mnie zamknąć, Eliz. Ale nie martw się, uciekłem im :)
Ucieknijmy im razem! Co ty na to? Tylko ty i ja! Twój ojciec nie stoi nam na przeszkodzie. Ponieważ i tej przeszkody się pozbyłem z naszej wspólnej dogi. Kochanie, jesteś bezpieczna.
21.1.16r"



~(44)~

    "Wkurwia mnie już to twoje milczenie, wiesz?! Rusz się wreszcie do tego pierdolonego lasu!!! Ile mogę za tobą, do kurwy nędzy, czekać?!
1.2.16r"



~(45)~

    "Luke! O Boże! Co zrobiłeś?! Co masz na myśli, pisząc "pozbyłem"?! To przecież niemożliwe byś znał mojego ojca!! Luke wyjaśnij mi to!
3.2.16r"



~(46)~

    "Kurwa! Dlaczego przyszłaś do lasu wtedy, kiedy ja w nim nie byłem?! Masz jakieś ukryte kamery, czy co do chuja?!
Mówiąc pozbyłem mam namyśli POZBYŁEM! Rozumiesz? :) To jak z tym wspólnym uciekaniem, hm?
5.2.16r"



~(47)~

    Od ostatniego listu minął tydzień. Ojciec... On... Zaginął. Martwię się o niego, choć powinnam mieć go w dupie i cieszyć się na tę wiadomość, ale to też wiąże się z tym, że nie wróci do więzienia, tylko może się na mnie gdzieś czaić. To sprawka Luke'a? Pobił mojego ojca? A może.... Nie. Przecież to niedorzeczne! 

    Potrząsnęłam głową i postanowiłam obejrzeć coś w TV. Odpaliłam więc telewizor czerwonym guzikiem na pilocie i poszłam do kuchni po przekąskę. Doszedł do moich uszu komunikat bardzo przerażający.

    "... Poszukiwany chłopak jest bardzo niebezpieczny! Potrafi grać na zawołanie dobrego i miłego chłopca, ale gdy tylko zdejmie maskę, jest bezwzględnym mordercą i psychopatą! Z zaufanych źródeł wiadomo, że ów uciekinier leczył się psychiatrycznie, ale został wypuszczony, ponieważ stwierdzono, że został wyleczony w stu procentach. Niestety, jego matka powiadomiła lekarzy o nagłym pogorszeniu się jego stanu zdrowia. Podobno widzi osoby, których nie ma i może być niebezpieczny dla przypadkowych przechodniów! Prosi się o natychmiastowy kontakt, gdy chłopak ze zdjęcia zostanie zau..."

    Reszta jej gadki jakoś przeszła mi koło uszu, gdy zobaczyłam zdjęcie tego psychopaty. To nie może być prawda... To nie może być chłopak... To nie może być mój prześladowca. Przecież... Nie wierzę by Luke... I nagle przypomniałam sobie jego jeden liścik...


    "Nie mam sił... Czemu jestem taki wykończony, gdy z tobą nie piszę? Eliz... To smutne... I zabawne. Haha. Moja mama twierdzi, że zwariowałem, że sobie ciebie wymyśliłem. To NIE PRAWDA! Ty istniejesz!! Ten domek też istnieje! 
Eliz? Mogę jej pokazać nasze liściki? 
11.11.15r"


    Dlaczego nie pozwoliłam mu ich pokazać?! To pewnie dlatego jego matka zadzwoniła, bo mu nie wierzy. Nie wierzyła, że ja istnieje i że wcale nie jest chory, choć... Te jego dziwne liściki, w których był naprawdę przerażający. Czekał na mnie i w ogóle mówił coś o uciekaniu razem. O BOŻE! On chciał uciekać od lekarzy razem ze mną... Gdyby go złapali, to jeszcze prędzej zamknęli za przetrzymywanie mnie. Nie! Dość! Nie mogę tak... Muszę jutro iść i odpisać, ale na pewno nie pójdę sama.



~(48)~

    "Poddaje się. Ty nie istniejesz. Wymyśliłem sobie ciebie. Wmawiam sobie to. Oni mają racje. Jestem słaby, od kiedy straciłem. Jestem chory... Muszę się leczyć. Po co ja to w ogóle pisze? To potwierdzenie, że jestem chory i nie potrafię sobie ciebie wymazać z podświadomości. No, przynajmniej nie sam. Potrzebuje znów tych leków. Potrzebuje ich, byś zniknęła. By ten domek zniknął. A może to ja powinienem zniknąć? Najpierw spróbuję na leczenie pójść, a jak tego nie zniosę, bo wiesz, to jest bardzo męczące, to wtedy zniknę. Obiecuję, Eliz.

Twój Luke...
12.2.2016r"



~(49)~

    "Poszukiwany Luke H. został odnaleziony! Sam zgłosił się do ośrodka psychiatrycznego! To niesamowite! Czy lekarze są w stanie mu pomóc? Wyleczyć?"

    Słuchałam najnowszych wiadomości i nie wierzyłam własnym uszom. On naprawdę poszedł na leczenie. Czy... Odwiedzenie go to zły pomysł? Może to pogorszy jego stan? Sama nie wiem. Chciałabym go spotkać. Wiem, że wcześniej wzbraniałam się rękami i nogami, ale teraz wszystko się zmieniło. On też się zmienił. W pewnym sensie udowodnił mi, że nic mi nie zrobi. Chce mu pomóc... Nie. Ja muszę mu pomóc. Udowodnię wszystkim, że istnieję i, że on nie jest wariatem!

***

    – Jest pani pewna? – Kobieta za lady na recepcji mierzy mnie wzrokiem, jakbym była kimś z kosmosu.

    – Tak! To mogę porozmawiać z jego... bo ja wiem? Lekarzem? – Nie wiem, jak to działa. Nigdy nie byłam w psychiatryku. Teraz stojąc w recepcji mam dreszcze, słysząc jakieś dziwne szmery, chichoty i inne. Chore miejsce, dla chorych ludzi, można by rzec.

    – Dobrze. – Westchnęła i machnęła na mnie ręką, bym za nią poszła.

    Zaprowadziła mnie do jakiegoś gabinetu na końcu korytarza. Zapukała dwa razy i otworzyła mi drzwi. Weszłam do środka i uderzyło mnie... ciepło tego pomieszczenia. Nie mówię tutaj konkretnie o temperaturze, a raczej o ścianach, meblach... O wszystkim. To miejsce jest przyjemniejsze, niż korytarz i przypuszczam, że sale chorych.

    – W czym mogę Pani pomóc? – pyta służbowo, ale jego uśmiech jest równie ciepły, co klimat. Nie brzmi to zbyt... erotycznie? No nieważne.

    – Ja... – Co ja mam mu tak naprawdę powiedzieć? "Hej, cześć, to ja jestem Eliz i Luke wcale sobie mnie nie zmyślił?" Dobra, to ma sens. – Mam na imię Eliz i ja... Chciałam spytać co u Luke'a? – Popatrzył na mnie zmieszany.

    – Skąd Pani go zna?

    – Z domku na drzewie – odpowiadam szybko. Rozszerzył oczy ze zdziwienia.

    – To Pani... Ale Luke sam nam powiedział, że Panienka nie istnieje.

    – Kiedy ja istnieje! Przecież stoję tu przed panem! Jestem Eliz i pisałam z Luke'iem karteczki w starym domku na drzewie! – warknęłam.

    – Roz... Rozumiem. Chciałaby się Pani z nim zobaczyć? – Zaskoczyło mnie jego pytanie.

    – Ale... Mogę?

    – Dziś nie, ponieważ odpoczywa po dawce leków, ale jutro myślę, że nie będzie problemu. – Znów ten uśmiech. 



~(50)~

    Z samego rana dostaje telefon. Dziwie się, że ktoś do mnie dzwoni o szóstej rano.

    – Tak? – mówię pierwsza, lekko zaspana.
    
    – Mam dla Pani złe wiadomości. – O to chyba ten dyrektor placówki.

    – Co? Jak złe? Coś stało się...

    – Nie. To znaczy, chyba nie. – Pogubiłam się, ale to zapewne wina zaspania.

    – Co pan ma na myśli?

    – Luke uciekł w nocy z psychiatryka. Powiadomiłem go o Pani wczorajszej wizycie u mnie i można powiedzieć, że zamienił się miejscami z Luke'm mordercą. – Co on do mnie mówi?

    – Przepraszam, że co? Jaki morderca, jaka zamiana miejscami? O czym pan do jasnej cholery mówi?!

    – To Pani nic nie wie... – powiedział to raczej sam do siebie. – Luke ma trzy osobowości. Na początku był normalnym dzieciakiem jak każdy w jego wieku. Po stracie swojej bliskiej przyjaciółki narodziła się jego druga osobowość, a mianowicie: obsesyjny lęk o wszystko i o wszystkich. Bał się dosłownie wszystkiego. Nie wychodził z domu, a jego psychika była istną podziurawioną siatką.

    – Co się stało z tą dziewczyną? – Wtrąciłam się w wypowiedź.

    – Została zamordowana na jego oczach. – Zamarłam. To musiało być straszne. Nie dziwie się, że miał problemy psychiczne po takim widoku. – Trzecia osobowość narodziła się, gdy to On zamordował dziewczynę...

    – SŁUCHAM?! – Krzyknęłam przerażona do słuchawki.

    – Tak... Poszedł do szkoły pierwszego dnia. Każdy się na niego dziwnie patrzył, tak przynajmniej twierdził na rozmowie z psychologiem. Jedna dziewczyna była wyjątkiem. Zagadywała do niego i nie dawała spokoju. W końcu nie wytrzymał i gdy szła za nim nawet do jego domu, po prostu podniósł kamień i uderzał ją. Dziewczyna zmarła na miejscu. Czaszkę miała doszczętnie zmiażdżoną, a on tylko się śmiał. Wtedy trafił na nasz odział. Myśleliśmy, że wyzdrowiał, ale po wczorajszej minie stwierdzam, że znów zamienił się z mordercą miejscami. Proszę uważać! On może do Pani przyjść! Proszę podać... – I tyle słyszałam z jego wypowiedzi, bo ktoś zabrał mi telefon. W pokoju panują egipskie ciemności, choć jest szósta rano. Ktoś nade mną stał, to pewne.

    – Nagadałaś się już, ptaszyno? – Ostanie słowo wypowiedział, uśmiechając się, to pewne. Jest tylko jedna osoba zwracająca się tak do mnie. Luke...

    – L–Luke?! Co ty...

    – Ciii – przyłożył mi palec do ust, jednocześnie się nachylając. Czułam jego oddech na swojej twarzy. Mięta, nawet bardzo mocna. – Idziemy. Ubierz się ładnie. – Wyprostował się i pomógł–zmusił– wstać.

***

    Szedł przede mną, więc nawet nie wiem, jak dokładnie wygląda. Na pewno ma ubrane okulary przeciwsłoneczne i w ogóle jest cały na czarno. Po dłuższej ciszy musiałam o coś spytać.

    – Czy z psychiatryka można sobie ot tak zwiać? – Zaczął się śmiać.

    – Nie. Ale nas jest trzech. To chyba oczywiste, że dla nas to nie problem. – Mówi o sobie w trzech osobach. On zdecydowanie nie jest zdrowy.

    – Dokąd idziemy? – Boje się go. Ten dyrektor mówił, że przyjdzie po mnie i teraz najprawdopodobniej rozmawiam z mordercą.

    – Jak to gdzie? A gdzie gołębie wracają jak nie do gołębnika? – O mój boże.

    – Ale po co? Luke, po co?

    – Za dużo gadasz. Możesz się zamknąć? – Mruczał pod nosem tak, jakby sam ze sobą gadał.

    – Luke? Wszystko ok?

    – TAK! A teraz stul pysk!

    Przez resztę drogi milczałam. Bałam się go. Raz był normalny, a raz agresywny. Co on chce ze mną zrobić? Zgwałcić? Zabić? Podroczyć się? Pobić? No kurwa co?!

    – Wejdź pierwsza – rozkazał. Posłusznie weszłam pierwsza i usiadłam w rogu. Po dziesięciu minutach do mnie dołączył. Usiadł naprzeciwko, przyciągając swoje dogi pod brodę. Chce się na mnie pogapić? Okey, tego nie przewidziałam.

    – Co to? – Wskazałam palcem na stos pogniecionych kartek po jego lewej stronie. Tak dla jasności, on siedzi przy samym wyjściu i ma je po prawej. Spojrzał się na kartki i uśmiechnął.

    – To nasze rozmowy – odpowiedział na luzie.

    – Trzymasz je?

    – Oczywiście. One odejdą razem z nami, kochanie – przeszedł mnie dreszcz. Jak "odejdą"? Co on planuje mi zrobić?!

    – C–Co planujesz?! – zaśmiał się lekko.

    – Chyba ci pisałem, prawda? Jeżeli mi leki nie pomogą, to zniknę. – On chyba nie mówi tego poważnie!

    – Luke! Ale ty przecież nawet porządnie się nie zacząłeś leczyć! – Zaczęłam panikować. – Musisz wrócić i brać regularnie leki! One ci pomogą, zobaczysz – podeszłam bliżej niego.

    – Nie. Nie pomogą. To nie ty ciągle stoisz na rozstaju dróg! Stoję i mam trzy ścieżki do wyboru! Rozumiesz?! – Pokiwałam głową, że tak i kucnęłam przy nim. – Nie rozumiesz!!! – Zaczął płakać. – Jedna z nich jest tą normalną, pozwalającą mi na normalne życie, takie jakie wiedzie normalny nastolatek! Kolejna z nich to droga wiecznie bojącego się Luke'a! A ostatnią i najgorszą jest ta mordercy! A wiesz, co jest najlepsze? – zaśmiał się teatralnie, a ja zdjęłam mu okulary. Błękit jego oczu przypomina mi czyste niebo. Wygląda... Wygląda właśnie na tego normalnego. Ale czy on nim teraz jest?

    – Nie – odpowiadam.

    – Najlepsze jest to, że nie ma tabliczek. Wybierasz na oślep w przeciągu sekundy. Muszę wybierać, ciągle, ciągle i ciągle! I ciągle wybieram złe! Albo beksę, albo mordercę! Chce być normalny, Eliz! – Chyba teraz jest bojącym się Luke'm. – Gdybym tylko umiał wybrać ścieżkę normalnego... Chcę wrócić. Chcę być normalny, ale nie umiem. Eliz, proszę, nie zostawiaj mnie – przytulił się do mnie. Zaskoczona jego gestem zdrętwiałam, ale po chwili sama go objęłam.

    – Będzie dobrze, Luke. Nie zostawię cię. Pomogę ci, ale musisz mi dać sobie pomóc, dobrze? – odsunęliśmy się od siebie, a ja poczułam dziwny zapach spalenizny. Zignorowałam to, bo mam ważniejsze rzeczy na głowie. Muszę pilnować, by morderca nie wrócił.

    – Nie chce cię skrzywdzić, Eliz. Ale... skrzywdzę cię. – Był taki bezsilny, bezradny i bezbronny. Może wszyscy się mylą? Może on właśnie taki jest? Może nigdy nie był normalny? Od śmierci przyjaciółki był beksą, a co jeśli to jest ta właśnie jego "normalna" forma? Co, jeśli ta normalna, którą sobie wyobraża, tak naprawdę nie istnieje? Myślę, że to są realia. Luke normalny jest właśnie teraz, będąc niby "bojącym się Luke'm". Te oczy... Ten błękit jest normalny. Zdecydowanie, Luke taki jest naprawdę. Uśmiechnęłam się lekko.

    – Luke? Ale ty jesteś normalny – marszczy brwi na moją wypowiedź.

    – Jak to?

    – Tak to. Masz tylko dwie maski. Jedna jest normalna, a druga jest mordercy – badał moje słowa.

    – A–Ale... Ja kiedyś taki nie byłem.

    – To oczywiste. Po stracie kogoś ważnego i to jeszcze na własnych oczach zmieniłeś się, ale na pewno, nie stworzyłeś nowej osobowości. Jesteś tym samym Luke'm z kiedyś, jedynie znacznie słabszym. Trzeba popracować nad siłą fizyczną i psychiczną, a wróci ten Luke z dawnych lat – uśmiecham się serdecznie, a on chyba widzi, że jest w tym sens.

    – Myślisz? Czyli... Jestem prawie zdrowy?

    – Tak – złapałam go za rękę. – Pomogę ci w tych ciężkich chwilach, obiecuję – zaczął się śmiać, a ja oniemiałam.

    – Zabawne – puściłam jego rękę bardzo szybko. – A jeszcze niedawno ciągle skwierczałaś, bym to Ja ci obiecał, że się nigdy nie spotkamy. Nie uważasz, że dawanie słów jest bez sensu? – zamrugałam kilka razy. – I tak nikt ich nie dotrzymuje. Ja nigdy ich nie dotrzymuję. Więc nigdy ich nie daje. Nigdy nie dałem ci słowa, że cię nie skrzywdzę, prawda? – zaśmiał się bezczelnie, a ja odsunęłam się od niego i znów poczułam ten zapach. Tym razem w domku widniały gęste kłęby dymu. O boże, nie...

    – ZWARIOWAŁEŚ?! – Chciałam wstać i uciec, ale jego silne ramiona przytrzymały mnie w talii i cisnęły z powrotem na ziemię. – Luke przestań! Pomogę ci...

    – Pierdolenie. Nie chce pomocy – wzruszył ramionami.

    – Chcesz! A jedyne czego nie chcesz to mnie skrzywdzić! Luke, przejrzyj na oczy, błagam! – Łzy leciały mi ciurkiem. Nie chce umrzeć.

    – Przykro mi ptaszyno, ale czemu się nie zastanowiłaś, że to jest właśnie moja prawdziwa forma? – O czym... on mówi?

    – Co? – powiedziałam cicho.

    – No bo nikt nie zna prawdy. A co jeśli ja od małego byłem mordercą? – Jego kącik ust poszybował do góry.

    – Ale to zaczęło się od dnia, kiedy twoją przyjaciółkę zamordowano na twoich oczach... – powiedziałam.

    – Owszem, ale kto ci powiedział, że to nie ja byłam sprawcą? – zatkało mnie. To przecież niemożliwe. Nie mógłby zabić kogoś, na kim mu zależało, zwłaszcza w tak młodym wieku. – Prawda jest taka, że to ja ją zarżnąłem jak świnię. Tak samo, jak uczył mnie wujek, którego swoją drogą zamknęli – wzruszył ramionami i przeczesał włosy ręką.

    – Ale co z wersją bojącego się?! – Przecież nie mógł jej odgrywać. Jego oczy teraz są czarne jak atrament. To, co on teraz wygaduje to bzdura!

    – On? Powstał, gdy zabiłem siostrę. Udusiłem ją poduszką, bo wkurwiały mnie już jej ryki w nocy.

    – Nie wierzę ci! Kłamiesz! To nie jesteś prawdziwy ty! – westchnął. – Twoje oczy mówią same za siebie!

    – Aleś ty uparta, no! Chcesz mi pomóc? – Kiwam, że tak. – To zostaniesz tu ze mną. Pomożemy sobie nawzajem.

    – Nawzajem?

    – Tak. W końcu ja pozbyłem się twojego ojca, więc teraz ty pomóż mi tak, jak ja chce. – Więc jednak. To on mieszał w tym swoje palce. No po prostu nie wierzę!

    – Luke, ja nie chce umrzeć, proszę... – zaczęłam szlochać.

    – Ciii – usiadł obok mnie i mnie przytulił do siebie. – Razem raźniej, ptaszyno.

    Ostatnie, co widziałam to płomienie, które wdarły się do domku, a potem nic. Pustka. To za sprawą Luke'a? Sprawił, bym nie cierpiała? To koniec?









~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz