piątek, 9 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.1 Rose

 UWAGA

Historia zawiera masę błędów, bo nie doczekała się korekty po napisaniu w 2015!

Oprócz tego postać Rose i perspektywa Luke'a jest pisana przez właścicielkę tego bloga. Treść rozdziałów Ashley oraz Ashtona podlega prawom autorskim innej użytkowniczki. Jako współtwórczynie tego opowiadania, rościmy sobie do niego prawa obie! Miejcie świadomość, że pisała to więcej, niż jedna osoba.


~*~



    – Przygotujcie się do jutrzejszego sprawdzianu! – krzyknęła nauczycielka na tyle głośno, że aż ją w sąsiedniej klasie na pewno usłyszeli.

    Ta jędza od ruska... I ten jej akcent. Nie wiem, dlaczego zapisałam się na rosyjski... A już wiem! To wina Ashley. Gdyby nie ona pewnie siedziałabym teraz na niemieckim, którego klasa jest tak liczna, że aż wcale. A takie ciacho prowadzi lekcje niemieckiego... Nie wierzę... Na dodatek ta jędza mnie w ogóle nie lubi, zresztą ja jej też. Dobra, może i nie najgorzej uczy, ale dopiero co się szkoła zaczęła, a ta już kartkówka! Czy ja mam na czole napisane: kuję do nocy? Zacznijmy od tego, że ja w ogóle nie kuję. Zapamiętuję wiele rzeczy z lekcji. Poza tym mi same tróje wystarczą. Czwórką nie pogardzę, ale trojki to moje przyjaciółki.

    Ja wiem, że z jutrzejszego sprawdzianu to ja minimum pałę dostane, a maksimum dwa. Na co komu język rosyjski w CV? Czy ja mam w planach wyjazd do Rosji? Nie wydaje mi się.
    
    Wkurzona podchodzę do swojej szafki. Otwieram ją i wyciągam z niej podręcznik do angielskiego. Chociaż coś, co lubię.

***

    Jako ostatnią lekcję mamy w–f. Cieszę się, że jest na ostatnich, bo na pierwszych bym nie wytrzymała. Jak zwykle ćwiczę w krótkich spodenkach i bokserce. Włosy spięłam w wysokiego kucyka i usiadłam na ławce, by poczekać za resztą dziewczyn. Do szatni nagle ktoś wchodzi. Dziewczyny jak to one, od razu zakryły się bluzkami, bo stały w samych stanikach.

    – Przewrażliwione to takie – mruczę pod nosem i spoglądam na telefon.

    – Mądra, bo się przebrała – skomentowała Ashley.

    Patrzę na nią chwilę i widzę, jak się śmieje. Do szatni jak się okazało, weszła spóźniona Rachel.

    – A ty nie ćwiczysz? – pytam, gdy siada naprzeciwko mnie.

    – Zwariowałaś? Mam się pocić?

    Oczywiście. Tylko na próbach to jej jakoś nie przeszkadza. Dobre i to, bo nie wiem, za co by ją tu lubić. Nieźle wymiata na gitarze i to wszystko.

    – Idziemy – powiedziała oschle jedna z dziewczyn.

    Weszłyśmy na salę gimnastyczną i nauczyciel kazał Ashley poprowadzić rozgrzewkę. Jest dosyć wymagający, dlatego ciesze się, że to ostatnie dwie lekcje. Rachel oberwało się za siedzenie na ławce. Nauczyciel wygnał ją do biblioteki za karę, by coś tam zrobiła. Znając życie, musi coś przeczytać.

    – Parks, do mnie! – krzyknął nauczyciel, gdy robiłam już trzecie kółko.

    – Coś zmajstrowałaś – zaśmiała się Ashley.

    Podbiegłam do nauczyciela i czekałam. Jakie tym razem ma pretensje?

    – Chyba już ci coś mówiłem na temat noszenia biżuterii na lekcji wychowania fizycznego, prawda?

    Cholera, zapomniałam wyjąć kolczyk z nosa.

    – Przepraszam. Zapominam o nim.

    – To nie zapominaj! Idź go wyjmij i wróć – ponaglił mnie gestem ręki i poszedł w stronę reszty mojej klasy.
    
    Małego srebrnego kolczyka się czepia.

    Poszłam do szatni wyjąć ten śmieszny kolczyk, o który tyle szumu przynajmniej raz w tygodniu. Wróciłam, ale i tak siedziałam na ławce. Dziś najwidoczniej mamy "przyjazny" mecz kosza. Nie zawsze jest przyjazny...

***

    Zmęczona meczem, który jak zwykle nie był miły, wracam do domu ścieżką przez mały lasek. Kocham lasy. Szelest liści, ten spokój. Bardzo kojące.

    Przemierzam sobie tak całą drogę ze słuchawkami w uszach, gdy nagle mamuśka do mnie dzwoni. Odbieram niechętnie.

    – No? – odzywam się bez sympatii.

    – Jestem w sklepie. Chciałaś coś może?

    Oho, czyli tata ma wypłatę. Ona tylko wtedy może mi coś kupić.

    – No to tak... Czekolada, woda mineralna, a najlepiej to z dwie butelki. A jak przyjedziesz, to dasz mi z dwie dyszki?

    Wiem, że da.

    – A na co znowu?

    – Na bluzę. Taką fajną w sklepie widziałam. To jak?

    Słyszę, jak wzdycha.

    – No dobra. Za godzinkę będę w domu. Obiad już jest.

    – Jasne, jasne. Na razie!

    Rozłączam się, bo wiem, że moja matka potrafi długo biadolić przez telefon.

    Są momenty, kiedy naprawdę zazdroszczę Ashley, że mieszka z bratem. Nie za dużo rozmawiamy na temat naszych rodzin. Ja też muszę się w końcu wyprowadzić, bo w tym pseudo domku nie wytrzymam. Może wyjadę gdzieś poza granice Sydney i rozpocznę swoją karierę? A kto wie, może razem wyjedziemy z dziewczynami. Póki co, trzeba skończyć szkołę, by mieć czym się chwalić.

    Chyba rozmowa z matką trochę mnie osłabiła. Dosłownie.

    Wparowałam do domu, uderzając niechcący kota. Zawsze zapominam, że on pod drzwiami śpi. Sporo rzeczy zapominam tak swoją drogą... Pogłaskałam go na przeprosiny. Skoro zaczął się łasić, to dobrze jest. Zdjęłam buty i poszłam do swojego pokoju. Mam w nawyku mało jadać, więc nowina, że obiad jest już gotowy, jakoś mnie nie interesuje.

    Rzucam plecak w kąt pokoju, a sama ląduję na łóżku. Może jak się zdrzemnę godzinkę czy dwie, to zrobi mi się lepiej? Cóż, warto spróbować.

***

    Usłyszawszy piekielnie głośny telefon, spadłam z łóżka. Powie mi ktoś, na jakiego kija Ashley ustawiła mi tak głośny dzwonek na swój kontakt? Zabić. Chciałam odebrać, ale telefon wpadł za szafkę nocną. Ekstra. Wkurzona na maksa wstaję z podłogi i odsuwam szafkę bardzo głośno. Nawet nie zwróciłam uwagi, która godzina i że pewni mi się za to nieźle oberwie. Sięgam telefon, który już dawno przestał dzwonić i rzucam go na łóżko. Jak coś ważnego to zadzwoni jeszcze raz, a ja tymczasem idę do toalety.

    Wracając, spoglądam na zegarek na ścianie. Po dwudziestej pierwszej. No, no. Pospałam. Na szczęście mamy piątek i weekend się zaczął.

    Zeszłam na dół, by coś jednak zjeść. Padło na płatki z mlekiem. Tak, płatki na kolację. Jak umrzeć to tylko w ten sposób. Nieważne... Z racji tego, że ciepłego mleka nie lubię, wlałam do miski zimne. Powędrowałam z tą miską do swojego pokoju, słysząc z salonu:

    – Nie hałasuj tak!

    Wiedziałam. Im ciągle coś w dupie strzyka. Kręcę tylko głową i wchodzę do swojego pokoju.

    Siadam na krześle obrotowym i włączyłam jakiś film na youtube. Pomińmy fakt, że dwa razy się krztusiłam ze śmiechu. To zawsze się źle kończy.

    Po skończonym posiłku miska ląduje na stoliku przy ścianie, a ja biorę swoją gitarę i zaczynam brzdąkać. Jak zwykle nie przykładam się zbytnio o tej porze, bo wiem, że zaraz by było: "Ro! Natychmiast przestań! Wiesz która godzina?!"

    Udało mi się nawet wpaść w trans, ale co? Moja cudowna rodzicielka postanowiła mnie szybko z niego wybić.

    – Rose! Jest po dwudziestej drugiej!

    Uduszę, zabiję, poćwiartuję, dam kotu na pożarcie i jeszcze ubije tłuczkiem i dam braciom na obiad...

    Tak, mam trójkę starszych braci. Czemu nie mam młodszej siostry? To takie niesprawiedliwe. Odkładam gitarę i przeglądam sieć. Na pewno nie pójdę spać, jak dopiero co wstałam. Zakładam słuchawki i puszczam swoją ulubioną playlistę na youtube. Co by tu porobić? Pokulać bekę z ludzi na 6obcy? A może posprawdzać powiadomienia? Ta, to chyba dobry pomysł. Zaczęłam od tumblr'a potem twitter, a na koniec youtube. Dawno nie sprawdzałam wiadomości. Czasami jakąś dostawałyśmy, bo wrzucałyśmy nasze covery, a ludzie nam pisali, że dobrze gramy i inne takie.

    Dziwię się, jak widzę wiadomość od konta "5 Seconds of Summer". Klikam w nią.


    "Hej, jestem Calum Hood.

    Może mnie znacie z zespołu 5 Seconds Of Summers, może nie... Ale!

    Chcielibyśmy wam złożyć propozycję wspólnej trasy.

    Podobają nam się wasze utwory. Zawsze chcieliśmy nauczyć się pisać cięższe kawałki i myślimy, że mogłybyście nam w tym pomóc. W zamian mogłybyście występować jako nasz support. Nie jest to, może, wielka nagroda, ale zastanówcie się nad tym.
    
    Naprawdę chcielibyśmy z wami współpracować. Jeśli się zgodzicie, poniżej macie załącznik z kontraktem, wystarczy, że go wydrukujecie i podpiszecie.

    Trasa będzie trwała rok, zacznie się w Australii, przejedziemy przez Azję, następnie Europa i Ameryka Północna. Na koniec Ameryka Południowa i wracamy do Sydney.

    Co wy na to?

    Liczymy na was!

~Calum Hood z 5 Seconds Of Summers"


    To pewnie jakiś żart czy coś. Wychodzę z youtube i postanawiam w coś pograć. Zapowiada się długa i nieprzespana noc. Może powinnam w sumie dać znać Ashley? Nie, zrobi sobie nadzieję na poznanie tego całego Ashton'a. Ciekawy zbieg okoliczności, że mają podobne imiona, a wręcz takie same. Hm. Pewnie dlatego zapamiętałam jej skrytego męża. Ale cicho, nikt nic nie wie.








~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz