piątek, 16 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.18 Ashley

  


    Od razu po słowach Rose wyszłam z garderoby, trzaskając drzwiami. Usiadłam na fotelu w korytarzu, chcąc się uspokoić, ale nie wiele to dało, więc po chwili wstałam i zaczęłam krążyć po budynku. Minęło z jakieś 10 minut, kiedy z głośników wyleciał głos organizatora, oznajmiający, że występ chłopaków dobiegł końca. Jakiś czas później schowałam się w pierwszym–lepszym, pustym pokoju, byle mnie tylko nikt nie znalazł. Znów musiałam się zgodzić z Rose, potrzebowałyśmy chwili samotności. Jednak nie są mi one najwidoczniej pisane.

    – Co tu robisz? – spytała jakaś kobieta.

    Odwróciłam się, aby na nią spojrzeć. Okazała się nią stylistka chłopaków.

    – Coś nie tak z kawą? – serio?!

    – Nie... Nie z kawą. Czy mogłabym gdzieś zostać sama? Gdzieś, gdziekolwiek?! – opadłam zmęczona na fotel w pokoju.

    Widać było, że nie wiedziała jak na to odpowiedzieć. Po chwili wpatrywania się we mnie podeszła bliżej, ale zbyłam ją machnięciem ręki.

    – Możesz tu posiedzieć, póki nie odjedziecie – powiedziała i wyszła, wiedząc, że i tak nic ze mnie nie wyciągnie. Bogu dzięki, jestem sama!

    Sięgnęłam po kawę, stojącą na biurku, żałując, że zapomniałam swojej z garderoby. Eh... Nie wrócę tam teraz, tyle było pewne.

    Wyciągnęłam z kieszeni telefon, podłączyłam do niego słuchawki i oddałam się rock'owi, czego, o dziwo, dawno nie robiłam. Stukałam palcami w rytm "Thunderstruck'a", na zmianę tupiąc nogą.

    Po chwili poczułam, jak ktoś szturcha mnie w ramię. Co znowu?!

    – Czego?! – spytałam niezbyt miło, wyjmując słuchawkę z ucha.

    – Chcesz może nową kawę? Albo herbatę? – stylistka patrzyła na mnie pytająco, pewnie zastanawiając się, czy dobrze, że tu wróciła, czy lepiej stąd zwiewać i nie wracać.

    – Cokolwiek – odpowiedziałam obojętnie, powracając do słuchania piosenki.

    Zdążyłam wysłuchać... Trzy? Cztery piosenki? Kiedy ktoś postawił na stoliczku obok mnie kawę. Miałam nadzieję, że ta natrętna baba sobie w końcu pójdzie, ale jeszcze jakiś czas czułam na sobie jej wzrok. Teraz to nie byłam zirytowana... Byłam wściekła.

    – Czego ty jeszcze ode mnie, kurwa, chcesz?! Nie mogę pobyć chwilę sama?! Skoro tak bardzo mnie tu nie chcesz wystarczyło powiedzieć, już sobie idę! – mówiąc to, wstałam, rozłączając przez przypadek słuchawki i podeszłam do drzwi, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.

    Niestety, zdążyłam ledwie otworzyć drzwi, a silna ręka mnie zatrzymała i pod wpływem szarpnięcia byłam zmuszona spojrzeć na...

    – A–Ashton? – nie wiem, czy bardziej przeraził mnie fakt, że on tu jest, czy że się na niego wydarłam.

    Popatrzył na mnie, jakby chcąc odczytać z moich oczu to, o czym właśnie myślałam.

    – Co się stało? Żadnej z was nie było w garderobie, a kiedy w końcu cię znajduję to...

    – Przepraszam – spuściłam głowę jak pies, przyglądając się swoim trampkom. – Po prostu pokłóciłyśmy się z Rachel, tak mocno, że postanowiłyśmy chwilę odetchnąć w samotności, ale trafiłam na waszą stylistkę i ją stąd wywal...

    – To wiem – zaśmiał się.

    Spojrzałam na niego, lekko rozchylając usta ze zdziwienia.

    – Myślisz, że skąd mam tę kawę? – uśmiechnął się.

    – Taa... Oddam pieniądze za tą kawę, czy coś – odwzajemniłam uśmiech, jednak chwilę później poważniejąc.

    – Rozchmurz się, noo – szturchnął mnie palcem w ramię, przez co zauważyłam, że Ash dalej trzyma mnie za rękę.

    Widać, on też zauważył, ale... nie puścił.

    – Miałyście świetny koncert, a kłócicie się często. Ciesz się.

    – Nie rozumiesz – westchnęłam. – Nie chodzi tylko o tę jedną kłótnię. Chodzi o Rachel, coś jest nie tak. Coraz częściej dochodzi z nią do spięć, wciąż jej coś nie pasuje... Jak my mamy wytrzymać ten rok? – spojrzałam na niego, jakby szukając odpowiedzi, ale tak jak myślałam, nic nie znalazłam. Nawet nie wiedziałam, czy słuchał mojego bełkotania, bo gadałam od rzeczy.

    – Nie przejmuj się tym teraz, ok? – zbliżył się kawałek, przez co musiałam się oprzeć o ścianę.

    Poczułam, jak jednocześnie zimny i przyjemny dreszcz przechodzi mi po plecach.

    – Jak nie teraz to kiedy? Nie umiem przestać o tym myśleć, chcę po prostu zakończyć tę sprawę, żeby było jak dawniej, a może lepiej. Staram się robić wszystko, jak powinnam, ale czasem zwyczajnie mnie ponosi i nie potraf...
        
    Widząc oczy Ash'a tak blisko mnie, jak jeszcze nigdy, nie umiałam go odepchnąć, kiedy zbliżył się do mnie i przerwał moją paplaninę pocałunkiem. A może po prostu tego nie chciałam?

    Stojąc nie ruchomo, wpatrując się chłopaka, czułam jak wszystkie zmartwienia, które jeszcze niecałą minutę temu stawiałam na pierwszym miejscu, odlatują. Nie zastanawiając się dłużej, co i tak trwało dość długo, oddałam pocałunek. Czułam, jak serce próbuje mi wybić żebra, a krew gotuje się w żyłach. Ale to nie było złe, wręcz odwrotnie. Było fantastycznie.

    Dopiero kiedy się odsunął, powróciłam myślami do rzeczywistości. Zamiast patrzeć na niego, patrzyłam na przyglądającą się nam z korytarza... Rose. Podbiegłam do niej, mimo że Ashton chciał coś powiedzieć.

    Bałam się, okej?! Co miałabym mu powiedzieć?

    – J–jeny – krzyknęłam, jąkając się, choć próbowałam brzmieć jak najpoważniej. – Bo w–wiesz, t–to nie t–tak – przypomniały mi się jej słowa, że mamy pobyć same i od razu do głowy wpadła mi myśl, że może być na mnie zła.

    – Miałyśmy pobyć chwile same, ale nie od siebie, tylko w ogóle – wiedziałam...

    – N–no bo t–tak było! A–ale tego... – moją chaotyczną wypowiedź, na szczęście, przerwał Mike.

    – Laski, idziemy do busa! – wydawał się niecodziennie szczęśliwy, ale powinnam się już była przyzwyczaić. On zawsze jest szczęśliwy, ten misiek do niego pasuje idealnie.

    Rose stała chwilę, jakby przyswajając to, co powiedział czerwonowłosy, żeby po chwili się zaśmiać szatańsko i pójść za Michael'em. Podążyłam za nimi i ani mi się śniło cokolwiek mówić!

***

    Nie miałam zamiaru oglądać ani Rachel.], ani... Ashton'a. To było takie dziwne, takie niespodziewane, że nie potrafię spojrzeć mu teraz w oczy. Ale co zrobiłam po pocałunku z nim? Oczywiście, uciekłam, zawsze muszę uciekać! Musiałam to po prostu przemyśleć, tylko nie wiedziałam ile będzie to trwać. Czy wszystkie trasy koncertowe na świecie są takie... skomplikowane? Daleko rzeczywistość mija się z moim wyobrażeniem.

    Po śniadaniu Mikey stwierdził, że idzie poćwiczyć, a nie mając nic innego do roboty, poszłam za nim. Usiadłam na krzesełku, tak jak on, tylko że w przeciwieństwie do mnie, chłopak wyciągnął gitarę. Przed zagraniem spojrzał na mnie, jakby dopiero mnie zobaczył.

    – Co tu robisz? – serio, dopiero teraz mnie zauważył?!

    – Mogę posłuchać, jak grasz? – zrobiłam w jego stronę słodkie oczka.

    – O–okey... – westchnął tylko w odpowiedzi i zaczął grać. Zauważyłam, że znów przy sobie miał tego misia, ale nie pytałam. Choć korciło mnie niemiłosiernie. Czy on go ma nawet w kiblu?

    Gdzieś po kilkunastu minutach do "pokoju prób", czyli dwie gitary na krzyż, wpadł Calum. Michael przestał grać i oboje spojrzeliśmy na zasapanego Azjatę... Stop, nie Azjatę, tylko Azjato–podobnego. Pięknie.

    – Wiecie, gdzie jest Luke? – spytał.

    – Nie poszedł przypadkiem spać? – odpowiedział pytaniem na pytanie Mike.

    – Nie ma go tam.

    – Po co ci Luke? – wtrąciłam się.

    – A tak, chciałem go powkurwiać. Ale chyba gada z Rose – westchnął cierpiętniczo i wyszedł.

    Gada z Rose...?

    – Mike, nie obrazisz się, jak wyjdę? – zapytałam głupio, wstając z miejsca.

    – Czemu miałbym? Możesz iść, byleby cię na podsłuchiwaniu nie przyłapali – zaśmiał się, prawdopodobnie nie wiedząc, że trafił w sedno.

    Nic nie dodając, wyszłam i zeszłam po cichu na dół, gdzie w pokoju obok siedział Luke i Ro. Chyba, bo coś cicho tam było.

    Podeszłam do przejścia i lekko wyjrzałam. Yep, siedzą tam. Stanęłam pod drzwiami, czekając, aż się odezwą. Nie musiałam długo czekać. Trafiłam idealnie w momencie, w którym chciałam.

    – To był zakład? – Rose mruknęła cicho, opierając się z Luke'iem ramię w ramię.

    – Co? – widać było, że nie rozumiał, o czym ona mówi.

    – No, czy założyłeś się o coś z Ashton'em.

    – A konkretnie? Niby o co miałbym? – coraz bardziej zdziwiony, wpatrywał się w nią jak w obraz.

    – O to, kto pierwszy nas wyrwie – chłopak wytrzeszczył oczy na jej słowa.

    – Kto ci tak powiedział?!

    – Nikt – wzruszyła ramionami. – Więc?

    – Nie, nie ma żadn...

    – Myślałyście, że to dla zakładu? – nie usłyszałam, co powiedział Luke, bo oderwał mnie od nich głos Ashton'a.

    – C–co? Nie...

    – Powiedz prawdę – został przy swoim.

    – Rose tak myślała.

    – A ty? – zbliżył się, po czym uwięził mnie między ramionami.

    – Nie wiem. Odsuń się – powiedziałam.

    Jak poprosiłam, tak zrobił i po chwili stał z metr ode mnie.

    – Porozmawiasz ze mną w końcu? Przepraszam za to wczoraj, ja... Chciałbym móc powiedzieć, że żałuję, ale tak nie jest – powiedział tylko, patrząc na mnie.

    A co ja zrobiłam? Spaliłam cegłę! 100 punktów dla tej pani!

    – C–co jest? – wystraszył się. Normalnie pewnie bym się zaśmiała, ale nie teraz.

    – T–to był mój... M–mój pierwszy... – wydukałam tylko, ale on mnie zrozumiał. Wytrzeszczył oczy i spojrzał na mnie w niedowierzaniu.

    Wyminęłam zszokowanego Ash'a i odchodząc, usłyszałam za sobą, jak chłopak uderza ręką w coś metalowego.

***
    
    Wieczorem już dawno wszyscy siedzieliśmy w busie. Okazało się, że jednak w hotelu byliśmy tylko po to, żeby poćwiczyć, a jutrzejszy koncert jest za daleko od tego miejsca, więc nie mogliśmy tu zostać. Te występy prawie dzień po dniu, a do tego ta sytuacja... Byłam wykończona. Chciałam się położyć wcześniej, ale Rose uparła się, żeby kolację zjeść po chłopakach i Rachel, tak więc czekałyśmy, aż oni skończą i pójdą najlepiej do salonu. W końcu i tak skończyło się, że ja zjadłam tylko jogurt, tylko Rose zjadła dwie kanapki z serem. Warto było zrobić te zakupy na stacji po południu, oj warto... Ale połowy lodówki już nie ma. Taa, czterech facetów, a ja się dziwię.

    – Mogę już iść spać? – zapytałam Ro, ziewając co parę sekund. Już nad tym nie panowałam. Ale była północ, a jutro musimy być wcześnie na miejscu, no!

    – A chciałam obejrzeć jakiś film... – powiedziała zawiedzionym tonem.

    – Żartujesz sobie ze... mnie? – przerwa na ziew, moi państwo.

    – Żartuję, idź spać, jak chcesz.

    – A ty nie idziesz? – zdziwiłam się.

    – Nie, jakoś nie jestem senna – wzruszyła ramionami, odgarniając do tyłu włosy.

    – Jak wolisz. Dobrej nocki – dałam jej buziaka w policzek i zeszłam na dół, słysząc za sobą cichą odpowiedź, "Dobranoc".

    Chciałabym, żeby była dobra...

    Przebrałam się w łazience w pidżamę i od razu po tym położyłam się, a powieki same mi się zamykały. Ashton i Michael już spali, a Cal robił coś na telefonie. Luke właśnie wchodził do swojego łóżka, szepcząc dobranoc, ale nie miałam siły odpowiedzieć, więc udałam, że śpię.

    Po chwili poczułam chłód. Mimo ciepłej, grubej kołdry, oraz koca wciąż było mi zimno. Jednak nie przeszkodziło mi to w zaśnięciu.

    Przez sen czułam, jak robi mi się cieplej i jednocześnie przyjemniej, ale dopiero rano odkryłam, dlaczego...







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz