piątek, 30 lipca 2021

Be my girl (2015) Cz.26 ONA

  


    Siedziałam na niewygodnym plastikowym krześle i opieram głowę bez życia o ścianę. Było dobrze, spłacone długi, przyjaciele, a potem wszystko runęło jak domek z kart. Luke, z którym nie ma kontaktu, mama leżąca w szpitalu i siostra, która nie wiem skąd, się tutaj wzięła. Do szpitala przywiózł mnie jakiś Calum, nie znam go, ale podobno to przyjaciel Luke'a. Czekam od pięciu godzin na jakiekolwiek wieści o stanie zdrowia matki, a jedyne czego zdążyłam się dowiedzieć to to, że miała zawał. Moja siostra pojawiła się w samą porę, bo mnie nie było. Straciłabym matkę, bo wolałam iść na głupią imprezę niż siedzieć w domu. Łzy znów napełniły moje oczy.

    Po kolejnej godzinie, do szpitala przyjechała Maya, by mnie stąd zabrać. Nie była sama, Irwin przyjechał razem z nią. Musiałam wyglądać okropnie, bo jej przerażenie po zobaczeniu mnie, sięgnęło zenitu.

    — Ten kretyn nie odbiera! — fuknął Irwin.

    — Nie zawracaj mu głowy, daje radę — powiedziałam bez entuzjazmu.

    — Widać — prychnął.

    Nie miałam sił na kłótnie z nim. Wzięłam kurtkę i skierowałam się do wyjścia ze szpitala. Potrzebuje świeżego powietrza, a najlepiej zamknąć się w czterech ścianach zwanych "moim pokojem". Małymi krokami dążyłam do docelowego miejsca.

    Co będzie dalej? Jak dam sobie sama radę? Chciałam studiować, pracować i mieć matkę najdłużej, jak się tylko da, a tym czasem jeśli ją stracę... jeśli stracę podporę... Boże, dlaczego nas tak każesz?

    Będąc na posesji mojego domu, zauważyłam coś strasznego. Samochód z dzieciństwa, ten, który doskonale pamiętam...

    — Co im powiem?! — Matka była wściekła, widząc, jak ojciec pakuje kartony do samochodu.

    — Cokolwiek. Mam nową rodzinę, nie zawracaj mi głowy.

    — Ty parszywy gnoju!

    Ten samochód... właśnie stoi na naszym podjeździe. Zamknęłam powieki i rozchyliłam usta. Moje serce pęka na milion kawałków. Co się do cholery dzieje?! Wbiegłam szybko do domu, w salonie słysząc rozmowę. Isabelle i ojciec... ten dupek!

    — Wróciła... — tyle jadu w jej głosie, co i w moim, gdy dowiedziałam się o jej powrocie.

    — Katherine... — odwrócił się do mnie przodem, a ja miałam ochotę strzelić go w pysk.

    — Na cholerę wróciłeś? — Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, choć bardziej byłam wściekła.

    — Po was, po ciebie. Matka jest chora, rozmawiałem z lekarzami, powiedzieli, że nawet jeśli wyjdzie ze szpitala, trafi do sanatorium. Muszę się wami zająć.

    — Co ty pieprzysz?! — Cisnęłam kurtką o ziemie. — Nie było cię przez tyle lat, nagle się zjawia kochany tatuś, zatroskany, co się dzieje z jego córeczkami, które miał w dupie, gdy opuszczał naszą matkę! Za kogo ty się uważasz?! Lepiej wracaj do swojej nowej i lepszej rodzinki, bo ja — wskazałam na siebie — nigdzie się nie wybieram!

    — Kate, nie masz wyjścia. Prawa do opieki nad tobą mam również ja, a dopóki twoja matka nie wróci do domu, musisz być pod moją pieczą. Wyjeżdżamy razem do San Francisco.

    — Posrało?! Za kilka tygodni kończę osiemnastkę, możesz mi naskoczyć co najwyżej!

    — Jesteś zadziorna i uparta po matce — pokręcił zrezygnowany głową. — To już postanowione. Spakuj się albo ja ci w tym pomogę. Wyjeżdżamy za kilka godzin.

    Co on do mnie w ogóle mówi?! Jakie kilka godzin?!

    — Mam zostawić matkę samą?!

    — Ja zostaje, bo tak się składa, że to ja zadzwoniłam po karetkę i po tatę — wstała, splatając ręce na piersi.

    — Głupia suka, pojawia się i myśli, że wszystko jej wolno, a tak naprawdę gówno wie!

    — Zamknij się!

    — SPOKÓJ! — wrzasnął. — Ty się pakuj, a ty jedź do szpitala.

    — Po moim trupie!

    — Zrozum, że zapewnię ci godne życie. Studia, a potem praca, nawet mam pewien pomysł gdzie mogłabyś pracować. Proszę, skarbię...

    — Wal się! — Wybiegłam z domu.

    Nogi kierowały mnie, gdzie chciały. Znałam nawet ten kierunek, wiedziałam, dokąd zmierzam. Luke był jedyną osobą, której teraz tak cholernie potrzebowałam. Nie chcę się stąd wyprowadzać głównie z jego powodu. Mam go zostawić po tym, jak bardzo mi pomógł? Nigdy w życiu tego nie zrobię! Nie zabiorę kasy i nie ucieknę! Prawko, przyjaciele, pomoc. Trzy razy P.

    Stałam przed jego drzwiami cała zalana łzami. Nie odbierał od nikogo, więc równie dobrze mogło nie być go w ogóle w domu, ale musiałam spróbować. Zapukałam energicznie i czekałam na jakąkolwiek odpowiedź dosyć długo. Gdy straciłam nadzieję i zaczęłam się wycofywać, drzwi się otworzyły. Zerknęłam w tamtym kierunku i zobaczyłam dobrze znanego mi chłopaka. Patrzył na mnie z przerażeniem i szokiem.

    — Kate... — Przejął się moim wyglądem czy czymś innym?

    — Luke musisz...

    — To nie jest dobry moment na wizyty. Spotkajmy się wieczorem u ciebie, ok? — Co on do mnie mówi?

    — Nie rozumiesz, ja... — Nagle zza niego wyłoniła się mała dziewczynka w wieku maksymalnie czterech lat.

    Patrzyłam na Luke'a zdziwiona, a on przerzucał wzrok z niej na mnie, był przestraszony.

    — Jennica idź do pokoju, proszę — czułam, jak błagalny jest jego ton.

    — Ale kto to jest, tatusiu?

    Na ostatnie słowo znów poczułam się jak piąte koło u wozu. Tatusiu? Luke ma dziecko? Nie to niemożliwe... Dlaczego mi nie... Zaśmiałam się nerwowo i podrapałam po czole. Zaczęłam się powoli wycofywać.

    — Dlaczego ta pani płacze? Powiedziałeś jej coś przykrego? — Mała zadawała dużo pytań, gdy ja już przyspieszałam kroku. — Tatusiu, przeproś ją, bo odchodzi.

    Zakryłam sobie usta ręką i zaczęłam jeszcze bardziej wyć. Co się właściwie wydarzyło w ciągu tych kilku godzin? Czy to jakaś ukryta kamera?

    — Kate, czekaj. Daj mi to wyjaśnić — szarpnął mnie za ramię i odwrócił do siebie przodem.

    Dotknął mojego policzka, ale ja szybko strzepnęłam jego dłoń.

    — Daj mi spokój, Luke — znów zaczęłam się wycofywać.

    — Nie, nie mogę, bo jeśli dam to cię stracę!

    — Idiota, największy, jakiego w życiu widziałam zaraz po moim ojcu — popchnęłam go. — Daj mi spokój do jasnej cholery! Wszyscy się zmówiliście!







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz