niedziela, 11 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.6 Ashley

  


    – A ty jak masz na imię? – Ash spojrzał na mnie, kiedy skończyłam podpisywać kontrakt.

    – A–Ashley.

    Nie wiedzieć czemu, zrobiło mi się głupio. Że akurat on musiał o to zapytać!

    – A to ci niespodzianka – zaśmiał się Mike.

    O tyle dobrze, że znałam ich imiona, bo Rose widocznie nie zapamiętała, wnioskując po jej minie...

    Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, gdy chłopacy stwierdzili, że musimy się zbierać. Ro pobiegła na górę, choć nie wiem jakim cudem uda się jej spakować w dziesięć minut.

    – Ash – powiedział któryś z chłopaków.

    – Co? – spytałam w tym samym momencie co Ashton, na co oboje się zaśmialiśmy.

    – A no tak – stwierdził Calum. – No to... Ashton, pojedź z Ashley po jej rzeczy i po tą trzecią.

    – Czemu ja?

    – Proszę?

    – Dobra – zgodził się, po czym uśmiechnął do mnie i pociągnął za sobą.

    Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie czekały dwa czarne mercedesy. Ashton włożył kaptur i ciemne okulary. Życie gwiazdy takie ciężkie. Wsiadł do jednego z samochodów i gestem nakazał mi usiąść obok niego, co też zrobiłam.

    – Gdzie mieszkasz? – zapytał, gdy zapinałam pas.

    Podałam mu dokładny adres, na co się uśmiechnął.

    – No co? – zdziwiłam się.

    – Nic, nic... Mieszkałem kiedyś niedaleko. Kiedy się wprowadziłaś?

    Nie patrzył na mnie, tylko odpalił samochód i ruszył.

    – Trzy lata temu.

    – Serio? Aż dziwne, że nie poznałem cię wcześniej.

    – Gdyby nie Ro, to prawdopodobnie nigdy byś mnie nie poznał...

    – Ro? – zdziwił się.

    – Rose – poprawiłam się szybko.

    Odwróciłam wzrok, spoglądając na ulicę za szybą. Było wyjątkowo pusto, choć to nie dziwne, biorąc pod uwagę godzinę.

    – A czemu dzięki niej? – zainteresował się Ashton. Czułam przez chwilę jego wzrok na sobie, ale ta chwila minęła tak szybko, że nawet nie wiedziałam, czy była prawdziwa.

    – Bo przecież znacie nasz zespół, a nie nas, prawda? – Spojrzałam na niego i ciągnęłam dalej. – A to dzięki niej powstał zespół, czyli tak na chłopski rozum, skoro teraz ze mną rozmawiasz, to jest to jej zasługa.

    – Wow. Głębokie – zaśmiał się. – Od kiedy grasz na perce?

    – Perkusji? Tak z... sześć lat? A ty?

    Skoro już gadamy, trzeba to wykorzystać i poznać go lepiej, prawda? Co prawda tego mogłam się dowiedzieć na pierwszym lepszym fan page'u, ale wolałam to usłyszeć od niego samego.

    – Od... od dziecka. Tak jakoś zawsze ciągnęło mnie do grania, a że gitara wydawała mi się nudna, to stwierdziłem: "Hej, a czemu by nie spróbować perkusji"? Dostałem perkusję w wieku ośmiu lat i zacząłem grać. Po latach umiałem grać i na tym i na tym.

    Kiedy opowiadał, wydawał się naprawdę szczęśliwy. Trzeba przyznać, że udało mu się w życiu coś osiągnąć. A mimo wszystko wciąż wydawał się zwyczajny. Ciężko było mi to w tamtej chwili określić. Podobało mi się to, że mogłam z nim pogadać jak równy z równym.

    – O, jesteśmy. To tu, nie? – zapytał, parkując pojazd.

    – Ta, to tu.

    – Poczekam tu, a ty idź się spakuj.
    
    Wyszłam z samochodu, zostawiając go samego i pobiegłam do domu. Dosłownie wparowałam do swojego pokoju i rzuciłam się na pierwszą lepszą walizkę, których bądź co bądź miałam dużo po przeprowadzce. Wyjęłam z szafy jak najwięcej ciuchów i wrzuciłam do środka. Poszłam do łazienki po kosmetyczkę, w której nie było zbyt wiele rzeczy, więc nie zajmowała dużo i... i... Co jeszcze?

    – Ash... co ty ro... Czemu się pakujesz?

    W drzwiach pokoju pojawił się Patrick. Jak mogłam o nim zapomnieć?

    – Wyjeżdżam w trasę.

    – Trasę? Jaką trasę? – zdziwił się.

    – Koncertową! To dla mnie wielka szansa, wiesz? Przepraszam, że ci nie powiedziałam wcześniej, ale sama się dopiero dowiedziałam i...

    – Na jak długo?

    Nie wydawał się zły, tylko smutny. Nie chciałam go takiego widzieć.

    – Na rok. Rok szybko minie i wrócę – starałam się go pocieszyć, co chyba zauważył. Uśmiechnął się mimo smutku wypełniającego jego oczy i podszedł do mnie.

    – Jestem z ciebie dumny, wiesz? On też by był – przytulił mnie, co odwzajemniłam. – No ale teraz nie masz chyba zbyt dużo czasu, co?

    Zaśmiał się. Popsuł całą atmosferę, no... Ale może to i dobrze, bo czułam, jakbym za chwilę miała się popłakać lub, co gorsza zrezygnować z szansy, jaką daje mi trasa.

    – Ta, masz rację. Mogę wziąć laptopa? – spytałam z nadzieją w głosie. – Proszę, proszę, proszę...

    – Zgoda! – krzyknął zrezygnowany.

    Pobiegłam z walizką do salonu, gdzie leżał laptop i go też spakowałam. Uśmiechnęłam się do brata, który poszedł za mną. Już zaczęłam za nim tęsknić.

    Wyszliśmy na zewnątrz. Położyłam swój bagaż na chodniku i znów wtuliłam się w Patricka.

    – Przyjedź na jakiś koncert, co? – szepnęłam cicho, ale on to usłyszał.

    – Zastanowię się – za tą odpowiedź dostał ode mnie w łeb. – Ałć, za co? No jasne, że przyjadę, o ile będę miał wolne, rozumiesz...

    – Liczę na ciebie.

    Oderwałam się od niego i ruszyłam w kierunku mercedesa.
    
    – Uważaj na siebie! – jak na porządnego opiekuna przystało, musiał powiedzieć standardową formułkę i pokiwać na do widzenia. Odmachałam mu dopiero po wejściu do merca.

    – Kto to? – zapytał jakby od niechcenia Ashton, kiedy już jechaliśmy do Rachel.

    – Mój brat. Normalnie nie roztajemy się ze sobą nawet na jeden dzień, więc dla niego rok to naprawdę dużo. Dla mnie zresztą też.

    Przez resztę drogi panowała nieprzyjemna cisza. Kiedy podjechaliśmy do domu Rachel, ta już dziwnym trafem była spakowana, choć nas się nie spodziewała. Usiadła na tylnym siedzeniu naburmuszona. Nie wnikam.

    Dojechaliśmy na miejsce po ponad godzinie. Ashton zaparkował niedaleko drugiego merca, na wielkim, prawie pustym parkingu. Wyszliśmy z auta, zabierając swoje bagaże (Rachel miała aż dwa) i podeszliśmy do dwóch innych pojazdów, które okazały się naszymi busami. Wiem, że mówili nam wcześniej, że będziemy mieć własne, ale... WOW! Od razu podbiegłam do jednego z nich i weszłam do środka. W środku byli wszyscy i mieli chyba głupawkę, czy coś, bo śmiali się, jakby byli po niezłych prochach i grali w jakąś grę w na środku małego saloniku.

    – O, jesteście – krzyknęła rozradowana Ro, co... było rzadkim widokiem.

    – Nom, co robicie? Jedziemy?

    – Poczekaj! Wy idziecie do swojego busa – oznajmił Luke, po czym przyjrzał się badawczo drzwiom. – Gdzie ta trzecia?

    – Tutaj! – humor Rachel diametralnie się zmienił. – Boże, jak ja się cieszę, że mogę was poznać! Moglibyście tu podpisać... tak dla przyja...

    – Tak, tak, Rachel, na pewno ci podpiszą, mają na to rok. A teraz chodź – przerwałam jej i pociągnęłam ku wyjściu, a za nami podążyła Ro.

    Po wejściu do naszego busa, wszystkie naraz uśmiechnęłyśmy się i od razu zajęłyśmy łóżka. Ja i Ro u góry, a Rachel pode mną, bo przecież nie może się przemęczać, wchodząc do góry. Po jako–takowym rozpakowaniu się (czyt. wrzuceniu walizek na łóżka) weszłyśmy do podobnego saloniku co u chłopaków, tylko że nasz był połączony z kuchnią. Ogólnie ich bus był większy, bo my miałyśmy czteroosobowy, a oni sześcio.

    – I jak? Podoba się? – spytał Mike, który wszedł do busa za nami. Właściwie to wszyscy weszli, przez co zrobiło się trochę ciasno.

    – Jasne!

    Czułam się jak w raju albo jeszcze lepiej! Nie dość, że zawsze marzyła mi się taka trasa, co prawda moja, a nie jako support, ale mniejsza z tym, to jeszcze miałam własny bus!

    Rose będąc nadal w dobry humorze, zaśmiała się z czegoś, dzięki czemu i mi się udzielił dobry nastrój. Gdzieś po dziesięciu minutach śmialiśmy się wszyscy, oprócz Rachel, ale co mnie ona. Kiedy jednak chłopacy poszli do swojego busa, to już był czas na odjazd. Wszystkie trzy wyjrzałyśmy przez okno, czekając, aż w końcu ruszymy. Nadal byłyśmy w świetnym humorze, aż do momentu, gdy usłyszałyśmy jęk pojazdu. Najpierw się zaśmiałyśmy, bo jaki normalny bus tak jęczy, ale... Czemu jęknął?

    Po paru kolejnych dziwnych dźwiękach, które wciąż mnie bawiły, usłyszałyśmy, jak otwierają się drzwi. Odwróciłyśmy się i spojrzałyśmy na kierowcę, który właśnie wszedł do środka. Spojrzał na nas niepewnie, po czym powiedział.

    – Nigdzie nie jedziemy. Przynajmniej nie tym wozem.






~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz