czwartek, 15 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.8 Ashley

  


    Obudziłam się... w nie swoim łóżku.

    Wystraszona tą myślą natychmiast się podniosłam i rozejrzałam po pomieszczeniu. Ewidentnie był to bus. A no tak. Trasa, sosy i to wszystko... po raz pierwszy perspektywa wielkiego świata i wgłębienia się w muzyczny biznes była dla mnie przytłaczająca. Może to dlatego, że po raz pierwszy to o czym skrycie marzyłam, jest tak blisko?

    Myśląc o ostatnich wydarzeniach, zeszłam z łóżka i po cichu potruchtałam do kuchni. Wszyscy jeszcze spali, co poszło mi na rękę, bo mogłam w spokoju przemyśleć kilka rzeczy. Przed laptopem oczywiście.

    Jednak jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że nie tylko ja jestem rannym ptaszkiem. No bo kto normalny wstaje o 7:20, prawda?

    – Hej – chyba zdziwiłam chłopaka swoją obecnością, bo nagle podskoczył w miejscu, po czym wyjął słuchawki z uszu i spojrzał na mnie.

    – O, cześć. Co tak wcześnie?

    – Mogłabym cię zapytać o to samo – zaśmiałam się i podeszłam do lodówki.

    – Przytyjesz, jeśli będziesz tak podjadać, wiesz? – stwierdził z uśmiechem.

    – Co? Czemu? Niee... mam... szybki metabolizm! O! I przy tym zostańmy – skwitowałam, zabierając jogurt i batona ze sobą i dosiadając się do stołu. Ash pisał coś na laptopie, który leżał na blacie, a ja po zjedzeniu "śniadania" (ponieważ nic innego nie było w lodówce) postanowiłam zrobić to samo. Od razu kilka osób napisało do mnie, pytając jak trasa, choć nie wiem, skąd się dowiedzieli. Aaa... No tak, mój ukochany braciszek przecież musiał się pochwalić znajomym, jaką to ma świetną siostrę, prawda? Zachowywał się czasem pod tym względem jak ojciec.

    – Zamyśliłaś się – z rozmyśleń wyrwał mnie głos blondyna.

    – Nieprawda – udałam poruszoną i wróciłam do przerwanej czynności.

    Ten się tylko zaśmiał, ale nic nie dodał. Sam wyglądał na zamyślonego, a przede wszystkim zajętego.

    – Co mamy w planach? – zapytałam po chwili, by przerwać ciszę.

    – Hmm... – zastanowił się. – Małe spotkanie z menadżerem, ale poza tym koncert dopiero w Azji. Konkretniej Japonia. Na razie sielanka... Cisza przed burzą.

    – Zaraz, zaraz... menadżer? – wystraszyłam się na samą myśl. Od razu do głowy wpadł mi obraz poważnego typka, nadającego się tylko za biurko, patrzącego na mnie i dziewczyny jak na piąte koło u wozu. Ach, wyobraźnia potrafi dobić.

    – Uhm, no tak, nie powiedzieliśmy wam. Bardzo chce was zobaczyć, nawet przed chwilą dostałem wiadomość czy na pewno z nami jedziecie. Ale to dopiero w Japonii, nie martw się.

    – O... A tak zmieniając temat, to zatrzymamy się gdzieś, na przykład po zakupy? Lodówka jest kompletnie pusta – powiedziałam smutno. Taa, kochałam jeść, brak jedzenia to grzech!

    – Przed chwilą jeszcze coś w niej było – uśmiechnął się i popatrzył na mnie. – Ta, będzie stacja.

    – Robicie zakupy na stacji?! O nie, nie, nie, trza o was zadbać, bo skończycie jako starzy samotni, kawalerzy z zarostem do kostek, brzuchem wielkości małego tira i twarzą jak u buldoga.

    Zaśmiał się raz jeszcze.

    – Co proponujesz w takim razie? – z jego twarzy nie schodził uśmiech, a dołeczki tylko go podkreślał, dodając uroku. Wzrok miodowych oczu spoczął na mnie.

    – Dieta – odwzajemniłam uśmiech, ale chłopak na moje słowa udał przerażenie. Śmieszny widok.

    – Co? Jaka dieta? – do pokoju wpadł Luke, nie mniej zaskoczony od Ashtona. Przelotnie spojrzałam na zegar, który wskazywał 10. Wow, trochę minęło.

    – A dieta. Nie wiem co jecie, ale na pewno to się zmieni. Spójrz na siebie, sama skóra i kości! – zaśmiałam się. Blondyn spojrzał w dół na siebie, po czym znów spojrzał na mnie.

    – Ja tu widzę tylko przystojniaka, nie wiem jak ty – prychnęłam na jego słowa, ale po chwili wszyscy się zaśmialiśmy.1

    Luke otworzył lodówkę i spojrzał do środka. Jego mina była bezcenna! Hahah! Chyba zrezygnował, bo zamknął ją i usiadł przy Ashu, wyciągając z kieszeni telefon. Siedział wpatrzony w niego, póki do salonu nie wpadła rozespana Rose. Od razu poderwał wzrok, wpatrując się w nią, choć ta nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi, idąc do łazienki.

    Hy hy hy, widzę, co się święci...

***

    Dopiero po południu zajechaliśmy na stację. Pół godziny przerwy. Chociaż tyle wygrać! Ile można siedzieć w jednym miejscu! Ja miałam tam wytrzymać rok, kiedy Mike rzuca się na wszystkich w celu uduszenia, znaczy przytulenia, Calum cały czas jęczy o żarcie (a w tym to ja się z nim dogadałam), Ashton z Lukey'em ciągle śpiewali (jak można mieć taki głos, a TAK fałszować na Madonnie?!), a my z Rose siedziałyśmy w laptopach, próbując ich zignorować. I ja wcale nie przyłączyłam się potem do wycia (czyt. śpiewania), wcale, to pomówienie.

    – Tyle żarcia ile się da i wracamy! – krzyknął Mike, prawdopodobnie urządzając z Cal'em jakiś konkurs "kto zbierze więcej jedzenia?". Eh... nic dodać, nic ująć.

    Chłopaki rzucili się w wir zakupów, jakby to była jakaś promocja czy przecena, ale my z Ro też sobie pokupowałyśmy kilka rzeczy. Mając jeszcze sporo czasu, kupiłyśmy po kawie i postanowiłyśmy chwilę pospacerować, niedaleko stacji.

    – I jak ci się na razie podoba? – zagadnęłam, nie patrząc na nią, a przed siebie.

    – Nie jest źle. Ale mogłabyś mi się nie pchać do łóżka w nocy, mało miejsca było. Schudnij – zaśmiała się. ...co?!

    – Co?! – powtórzyłam na głos myśli. – Po pierwsze, jesteś już drugą osobą, która mi mówi, że mam mniej jeść. Nie jestem gruba! A po drugie... SAY WHAT?! Przecież ja spałam na swoim... – i w tym momencie przypomniało mi się, że po obudzeniu faktycznie czułam ciepło obok siebie. – ...chyba.

    – No właśnie nie.

    – Ołć... sorki. Yyyy... głupio się przeprasza za coś, czego się nie pamięta, a najdziwniejsze jest to, że byłam trzeźwa. A no właśnie... Ciekawe czy chłopaki kupili jakieś piwo, przydałoby się, co nie?

    – No nie wiem – o kurcze, zapomniałam, że to tylko ja alkoholikiem jestem w naszym duecie.

    – Wiesz co? Ja jeszcze kupię, wejdziesz ze mną? – akurat zbliżałyśmy się z powrotem do sklepu.

    – Nie, pójdę już do busa – odgarnęła włosy z twarzy na bok i odeszła w przeciwną stronę, co ja. Pobiegłam szybko do działu z alkoholem i wzięłam trzy piwa... czemu trzy? Oczywiście, jedno dla Rose i dwa dla mnie. A Rachel nie pije "bo to źle wpływa na jej skórę".

***

    – ...i po tym jak on zwiał, to ja zostałam sama, a ta baba przyszła i zaczęła mnie gonić po tym ogrodzie z grabiami! Widzielibyście jej wkurwioną minę z tą maseczką z awokado! Mówię wam, coś niezapomnianego, jeszcze tydzień po nocach spać nie mogłam! – skończyłam swoją historię. Od dwóch godzin gramy w "Opowiedz o". Mnie się trafiła przygoda z dzieciństwa. Tych to było dużo, można by opowiadać i opowiadać.

    – A on cię tak zostawił? – dociekał Cal.

    – No tak! Spodziewałabym się więcej po sześciolatku, ale on stchórzył! O ile dobrze wiem, to teraz mieszka w Ameryce i nie mam z nim kontaktu – dokończyłam historię, dopijając piwo.

    Wszyscy dalej się śmieli z mojej historii, a mnie na samo wspomnienie przeszły ciarki. Oj, za tą sąsiadką nie tęsknię. Na pewno nie.

    – Dobra, wybieraj – Mike przestał się śmiać i podał mi butelkę. Tak, połączyliśmy opowiastki z butelką, bo tak jest ciekawiej. Wzięłam butelkę, po piwie swoją drogą, a kilka już ich się tu walało, po czym zakręciłam.

    – I kto to, kto to, kto to... – powtarzałam to niczym mantrę, póki gwint nie spoczął na... – Luke!

    – Tak, to ja! – zaśmiał się.

    – Śmieszny jesteś... Wracając, opowiedz o... – zastanawiałam się chwilę. – Opowiedz o najbardziej krępującej sytuacji z twojego życia.

    – O kur... daj czas do namysłu – złapał się za podbródek z miną myśliciela, a po chwili zaczął, a my wszyscy ucichliśmy. – Więc... To było w podstawówce, chyba w czwartej klasie. Obowiązkowo musieliśmy chodzić na basen, przez co teraz nie lubię pływać, ale mniejsza. No i po zajęciach szliśmy się przebrać i na moje nieszczęście, w przebieralniach zamiast drzwi były zasłonki. Akurat się przebierałem, gdy do środka wlazł mój kolega. Myślał, że jest wolne, ale nie było! Gdyby chociaż to był tylko on, przeżyłbym, ale on odsunął całą zasłonę i nago widziało mnie z pięć osób jak nie więcej! Nigdy tego nie zapomnę... Trauma do końca życia...

    Sam się uśmiechał, jak opowiadał, ale ja wybuchłam śmiechem, tak, jak reszta. Tylko nie Rachel, ale ona z nami nie grała, tylko leżała na swoim łóżku, siedząc jak zwykle w telefonie lub malując paznokcie. Ale co mnie ona teraz!

    – Nie śmiejcie się! – krzyknął blondyn, choć i jemu samemu drgały kąciki ust od powstrzymywania się przed parsknięciem śmiechem. – No już, już, pośmialiście się, to teraz ja.

    Chwycił butelkę i zakręcił nią. Za pierwszym razem trafiła w nogę Asha, Za drugim, kiedy już prawie się zatrzymała, bus zachwiał się, a butelka poleciała pod ścianę, więc Luke już trochę zniecierpliwiony kręcił ponownie.

    – No nie, no! – warknął, gdy butelka zatrzymała się na nim.

    – Luke, ile można?! – zaśmiałam się.

    – Do czterech razy sztuka... – westchnął i zakręcił.

    Tym razem się udało, a butelka zatrzymała się na…







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz