niedziela, 18 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.24 Ashley

  


    Święta...

    A zapowiadało się tak wspaniale...

    – Przegięłaś, Ro – szepnęłam to, co miał na myśli chyba każdy w pokoju.

    – Och, daj mi spokój.

    Zaraz po swoich słowach wyszła z pokoju. Jak to było? Święta, święta i po świętach... Tak, to idealnie pasuje do sytuacji.

    Okay, chyba dzisiaj będę tylko obserwatorem, ale zdecydowanie wolałam się nie wtrącać. Jeszcze. Calum poszedł za Rose, biorąc do ręki jeden z prezentów, jak zdążyłam zobaczyć, od niego dla niej. Zdziwiłam się i to bardzo, bo co jak co, ale chyba teraz nie była odpowiednia chwila na żarty. Chyba że kupiłby poważny prezent, ale... Calum?

    Zapukał do pokoju Rose, a po chwili zza drzwi wyłoniła się właśnie ona.

    – A to już nie po świętach? – spytała chłopaka stojącego przed nią, przypatrując się paczce, którą trzymał w ręku.

    – Nie narzekaj, muszę ci to dać – powiedział trochę za bardzo... entuzjastycznie.

    – Co to? Nie mam chęci na żarty zbytnio, wiesz? – odparowała, jednak on nie zamierzał się poddawać.

    Wcisnął jej swój prezent, a Rose powoli go otwierała, jakby w środku był gaz trujący. Po dłuższej chwili wyjęła z niego album i otworzyła go, jednak chyba nie była usatysfakcjonowana.

    – Pusto? – zdziwiła się, a ja razem z nią, na jej słowa.

    – Jeszcze – ucieszył się jak głupi. – Jak zrobisz jakieś zdjęcia, to wkleisz je właśnie tu. Ale z trasy. Żebyś mogła wspominać chwilę z nami... te lepsze, o ile takie są.

    To było takie... Urocze. Widać, że Cal się postarał, aż się łezka w oku kręci. On tak szybko dorasta.

    Oderwałam od nich na chwilę wzrok i spojrzałam na Ash'a, który właśnie wchodził do pokoju swojego przyjaciela. No tak, Luke'owi przydałoby się wsparcie w takiej chwili. Po tym prezencie...

    I przez to, że na niego spojrzałam, nie usłyszałam dalszej rozmowy tamtych. Ech, kiepski ze mnie obserwator.
    
    – Jedziemy dalej z tymi prezentami? – spytała Rose, która była dziwnie wesoła. Usiadła z powrotem na kanapie, tym razem obok mnie, a nie Mike'a.

    – Czemu nie? – widocznie on też miał dość.

    Calum znów zasiadł pod choinką i jak idiota uśmiechał się do reszty. Trzymał w rękach paczkę dla niego. Czy to to, o czym ja myślę...?

    – Od Rose – uśmiechnął się na swoje stwierdzenie. Zerwał papier dekoracyjny, który i tak nie był jakoś najlepiej zawiązany i jednym ruchem wyciągnął z niego bokserki w... – Kaczki?

    Parsknęłam śmiechem, tak, jak reszta w pokoju. Ciężko było się nie zaśmiać, widząc minę Cala. Ten prezent Rose akurat dobrała idealnie.

    – Nie! Czekaj! Co ty–! – krzyknęłyśmy obie z Rose, kiedy chłopak zaczynał rozpinać sobie zamek od spodni.

    – Przymierzam? – spytał, jakby to było oczywiste.

    – To weź przymierz gdzie indziej! – zaśmiałam się. Miałam nadzieję, że naprawdę robił to tylko dla żartu, bo tak to... ykhym... no... Po prostu nie.

    Przerwał nam jednak dobitny głos Luke, który właśnie wyparował z pokoju. Był ostro wkurwiony. Ash, miałeś go pocieszyć, czy to takie trudne...?

    – ...Dzięki, przyjacielu – prychnął na ostatnie słowo i podszedł do drzwi. Zabierając kurtkę, wybiegł z domu, zostawiając wszystkich w niemałym szoku.

    – Co żeś mu powiedział? – zapytałam Ash'a, który jako jedyny z nas nie miał dobrego humoru. Nie dziwiłam mu się, ale hellow! To święta! Mimo że wszystko wokół się jebie, w ten dzień trzeba się cieszyć!

    – Ja?! Nic... – odparł, starając się uśmiechnąć, ale wyszło mu to... smutno. Widząc jego minę, mi samej prawie przeminął humor, ale nie chciałam, by atmosfera znowu legła, skoro dopiero co ją naprawiliśmy. Uśmiechnęłam się do chłopaka pokrzepiająco, a przynajmniej tak się starałam, mając nadzieję, że jakoś go pocieszę.

    Nie wiem jakim cudem, ale podziałało.

    Usiadł na fotelu, spychając z niego Calum'a, co raczej tamtemu się nie podobało. Po chwili jednak się roześmiali, a razem z nimi i my. I znów ta świąteczna atmosfera, może tym razem i skończy się miło.

    – Dobra, to teraz od Ash... Dla Ash'a. Uuuu, kolejny – zaśmiał się Cal, zabierając spod choinki mój prezent.

    – Nie! Czekaj! – przerwałam mu, na co wszyscy spojrzeli zszokowani. – Yyy... Później ci dam, bo tak... Nieważne, po prostu później!

    Wyrwałam brunetowi podłużną paczkę z ręki i położyłam obok siebie. I co z tego, że tam siedział Mike?! Zaraz... siedział... Dopiero teraz zauważyłam, że Mike usiadł obok Calum'a. Czemu mój słodziak sobie poszedł...? Wybaczyłam mu to tylko dlatego, że naprawdę słodko, słodziej niż zawsze, choć to niemożliwe, wyglądał razem z Calum'em.

    – To jak nie ten prezent, to... Też dla Ash'a, ale od Rose!

    Blondyn spojrzał zaskoczony w kierunku Rose, na co ta tylko uśmiechnęła się przebiegle. Boże, ja nie wiem, czy chcę wiedzieć, co ona kupiła... Ashton wziął prezent i równie powoli, jak inni wcześniej, otworzył. Na widok swojego prezentu jego oczy przybrały wielkość spodków, a ja próbowałam zajrzeć mu przez ramie, ale skutecznie mi zasłonił. Przyjaciółka nie wytrzymała już dłużej i parsknęła śmiechem.

    – To tak na wszelki wypadek – mówiła między napadami śmiechu.

    Chłopak widocznie zmieszał się tą uwagą, jednak nic od siebie nie dodał. Spoglądał to na ścianę, to na mnie, to znów na ścianę. Zaśmiał się pod nosem, widocznie próbując powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.

    – Powie ktoś, co jest w środku? – spytałam nagle.

    Ashton od razu zakrył swój prezent resztką papieru ozdobnego, jednak kim byłby Calum, gdyby nie wyrwał go przyjacielowi, prawda? Jednak przez to, że Ash trzymał go za mocno, papier rozdarł się do końca, a ze środka wyleciała paczka.

    – Rose... – spojrzałam groźnie na przyjaciółkę, choć chyba mi nie wyszło, bo zaczęła się jeszcze bardziej śmiać niż przedtem.

    – No cio? To tylko gumki! – na ten komentarz szturchnęłam ją w bok.

    – P–przecież wiem... – zdecydowanie za często się jąkam. I na nic lekcje logopedy... których nigdy nie miałam, ale to nic.

    Na tym nie poprzestaliśmy i rozdaliśmy resztę prezentów, już nie tak zwałowych, jak poprzednie. Po nich zaczęliśmy oglądać "Opowieść Wigilijną". Rozsiedliśmy się inaczej, ponieważ przed filmem poszliśmy po pierniki, bo pierwszą porcję zjadła Rose. Właściwie to drugą też zjadła, bo nikt nie śmiał jej zabierać. Warto je było upiec... Wracając, Mike usiadł na fotelu, a ja z Rose i Ashton'em na sofie. Rose jednak zostawiła nas samych, siadając na ziemi koło Calum'a. Czy on... On ją... Objął? I ona go nie odepchnęła?!

    Oparłam się, zmęczona natłokiem wydarzeń, o ramię blondyna. Takie gesty już były na porządku dziennym, choć dalej czułam się głupio. Na początku, bo potem zasnęłam w trakcie filmu i nie dotrwałam nawet do pierwszego ducha.

***

    Wstałam rano. Była siódma, jak to wskazywał zegar na ścianie, ale nie miałam już ochoty spać. Nie wiem, co prawda, jak dostałam się do swojego łóżka, ale... no właśnie, żadne ale, po prostu nie wiem.

    Wyszłam z pokoju i usłyszałam czyjeś... chrapanie? Weszłam do salonu i zastałam tam śpiącego Cala na kanapie. Obok niego, na ziemi leżał Mike, oczywiście z misiem. To był tak niecodzienny widok, ale jednocześnie... słodki. Bo to Mike! I jego miś!

    Sięgnęłam po telefon i zrobiłam zdjęcie jednemu, a potem drugiemu. Zdjęcie Michaela tak mi się spodobało, że postanowiłam sobie ustawić na tapetę i zostawić dla siebie, jednak zdjęcie Cala dodałam na fb ze świąteczną dopiską.

    – Wstałaś? – usłyszałam za sobą czyiś głos.

    Odwróciłam się i spojrzałam wprost w oczy Ashton'a. Nie wiedzieć czemu, ucieszyłam się, jak go zobaczyłam, mimo że ten widok miałam na co dzień. Tak... to było zdecydowanie to, z czego się cieszyłam. Po prostu na sam jego widok zrobiło mi się tak ciepło na sercu, jakbym sobie je obłożyła termoforem. Dziwne porównanie, ale prawdziwe. Czemu wcześniej tego nie zauważyłam?

    – Ty też. Co tak wcześnie? – uśmiechnęłam się.

    – Mógłbym zadać ci to samo pytanie – odwzajemnił mój uśmiech, przytulając mnie do siebie.

    Na ten gest oblała mnie fala ciepła, jednak stwierdziłam sama przed sobą, że podobało mi się to. Staliśmy tak wtuleni w siebie, milcząc, choć nikomu to nie przeszkadzało. Nie śpieszyło nam się. Nie dziś. To dzień lenia, albo ta pozycja tak na nas działała.

    – Tak mi się przypomniało... – zaczął, szepcząc. – Co z tym moim prezentem?

    – Mogłabym ci zadać to samo pytanie – powtórzyłam po nim. – To nie jest coś niezwykłego, po prostu... Było mi tak jakoś głupio ci go dać.

    – Co to? – dopytywał. Widać było, że nie mógł się doczekać, a ja nie miałam serca zostawiać go w niepewności.

    Dopiero teraz, kiedy się kawałek od niego odsunęłam (z wielkim żalem), zauważyłam, że ma na sobie mój pierwszy prezent, który dałam mu wczoraj. Czerwoną bandamkę. Miał taką na zdjęciu, które znalazłam w internecie, więc czemu nie? Kompletnie nie miałam wtedy pomysłu, co mu dać. I to nie tak, że przeglądałam jego zdjęcia...

    – Czekaj – zostawiłam Ash'a na chwilę samego.

    Podeszłam do sofy, gdzie obok Cala leżała paczka, której wczoraj nie miałam odwagi dać. Bo to takie... głupie. Wzięłam ją jednak, odpychając lekko wciąż śpiącego Caluma i wróciłam do chłopaka.

    – Trzymaj – podałam mu prezent, patrząc gdzieś na bok. – Tylko się nie śmiej.

    – To aż takie złe? – uśmiechnął się, otwierając paczkę.

    Otworzył pudełko, które wypakował i wyjął z niego pałeczki z napisem "Ash" i inicjałami naszych zespołów. Spojrzałam na niego, chcąc widzieć jego reakcję. Na jego zdziwioną minę, postanowiłam mu wytłumaczyć, dlaczego właśnie to mu dałam, choć wiedziałam, że spalę przy tym cegłę. To takie głupie, nooo!

    – Bo tak sobie pomyślałam, że skoro obydwoje gramy na perkusji i właściwie to dzięki temu się znamy, to fajnie by było mieć coś związanego z tym i z... z nami...

    – Też masz? – popatrzył na mnie zaskoczony. Nie wiedziałam, czy cię cieszy, czy nie, co trochę dołowało.

    – Yhym – potaknęłam tylko, z powrotem odwracając wzrok. Mówiłam... to było głupie.

    Nie doczekując się żadnej reakcji, zaczęłam myśleć, że to jednak był zły pomysł, ale Ashton po chwili rozwiał moje wszelkie wątpliwości.

    – Że sam nie wpadłem na coś tak genialnego... – zaśmiał się, znów przytulając mnie do siebie. Gdyby mu się nie podobało, to by mnie nie przytulał, prawda?

    – Co ty tak dzisiaj z tym tuleniem? Lepiej pokaż, co masz dla mnie!

    – Na pewno tego chcesz? – odsunął się kawałek, ale nie wypuszczając mnie z ramion.

    – To aż takie złe? – zaśmiałam się, powtarzając jego wcześniejsze słowa.

    – Ja cię tulę, a ty mnie przedrzeźniasz, no wiesz ty co... – udał urażonego.

    Odsunął się ode mnie, spoglądając "smutno" w moją stronę, na co chciało mi się śmiać. Jednak uśmiechnęłam się tylko i po chwili powiedziałam:

    – Potulisz mnie potem, ale daj ten prezent!

    – Pff, nie będzie żadnego potem. Skończył się limit na Ashowanie. Ale trzymam cię za słowo.

    Po tych słowach zniknął gdzieś w pokoju Calum'a, prawdopodobnie szukając swojego prezentu, który ten mu wczoraj zabrał. Jednak nie pojawiał się dość długo, więc poszłam zobaczyć, czy coś go przypadkiem tam nie zjadło. Przypominam, to pokój Calum'a, tam naprawdę coś mogło kogoś zjeść.

    – Ash? – weszłam do środka, gdzie zawołany przeze mnie chłopak akurat grzebał w szafie.

    Po chwili wyjął z niej małą paczuszkę i podszedł do mnie.

    – Może to nie równa się z twoim prezentem, ale... masz – dał mi paczkę do rąk.

    Zaczęłam odwijać papier (jesu, ile tego papieru, biedne sprzątaczki) aż w końcu poczułam w rękach miękki materiał. Rozwinęłam go i zobaczyłam koszulkę.

    – Twoja? – uśmiechnęłam się, widząc, że to męski krój.
    
    Nie wiedzieć czemu, zawsze miałam słabość do męskich bluzek, koszul i wszystko, co zakładali na górę. Nie wiem, skąd on o tym wiedział, ale jak dla mnie – pobił mój prezent na kolana i łopatki, po prostu wygrał życie tym prezentem.

    – Zdecydowanie za często nosisz rzeczy brata na noc. Więc tak pomyślałem, że...

    – ...dasz mi swoją koszulkę, żebym myślała o tobie w nocy? – przerwałam mu. Czemu ja tak właściwie o tym pomyślałam? Boże, ja to serio powiedziałam na głos?!

    – Właściwie, to chciałem cię widzieć w mojej koszulce rano, a nie w nikogo innego, ale taka opcja też mi się podoba – stwierdził, uśmiechając się.

    Dopiero po chwili zrozumiałam, co ja powiedziałam przed chwilą, więc mimowolnie poczułam, jak pieką mnie policzki. Pieprzone rumieńce!

    – Uwielbiam to – mimo wcześniejszych zastrzeżeń co do tego, znów mnie przytulił.

    – Co? – zdziwiłam się, zachowując pozory niewzruszonej, choć przez jego dotyk poczułam przyjemne dreszcze i kojące ciepło, w miejscach, w których poczułam na sobie jego oddech.

    – Jak przypominasz cegłę – zaśmiał się.

    – Zniszczyłeś chwilę...

    – Nie jestem Calum'em – na jego stwierdzenie obydwoje parsknęliśmy śmiechem.

    Zauważyłam, że w papierze od prezentu, który rzuciłam na ziemię (tu i tak był bałagan, co szkodzi go powiększyć) jest coś jeszcze.

    – Co to? – sięgnęłam na dół, na chwilę wychodząc z uścisku chłopaka.

    – A to... tak na wszelki wypadek, jakby tamto było złe.

    Na pierwszy rzut oka były to tylko splątane sznurki, jednak gdy je rozwiązałam, zobaczyłam, że to bransoletka. Wisiał przy niej grawer z napisem "2Ash". W duchu zaśmiałam się na ten widok, chociaż nie dało się ukryć, że spodobała mi się ta mała drobnostka "na wszelki wypadek".

    – Pomożesz? – spytałam, chcąc zapiąć bransoletkę na nadgarstku. Zignorowałam mój głupi uśmiech, który wypłynął mi na twarz po przeczytaniu napisu.

    Ash wziął dwie końcówki zapięcia, czego nie mogłam zrobić jedną ręką i sprawie przypiął je do siebie. Tym razem to ja wtuliłam się w niego, tak z zaskoczenia, obejmując go lekko w pasie, co odwzajemnił, tylko mocniej. Mój prywatny kaloryfer, proszę państwa.

    No cio? Też nabrałam ochoty na tulenie.

    – Dziękuję – szepnęłam, mrużąc oczy przez mój ciągły uśmiech.

    – Tak mogłoby być zawsze – mruknął, muskając przy tym ustami moją szyję.

    Odgięłam ją trochę na bok, co było chyba reakcją odruchową, dając mu większe pole do popisu, co też wykorzystał. Pocałunkami z linii szczęki schodził coraz niżej, a ja nie potrafiłam i nie chciałam się temu opierać. Zagryzłam lekko wargę, gdy dotarł do obojczyka, jednak na więcej nie mogliśmy sobie pozwolić, bo do pokoju ktoś wszedł. Nie wiedząc co robić, od razu się od siebie odsunęliśmy.

    – Co wy robicie w moim pokoju? – Calum spojrzał na nas podejrzanie.

    Widząc, jak blisko siebie staliśmy, sugestywnie poruszył brwiami, na co tylko się zaśmialiśmy.

    – Nie przeszkadzam, ale... tak jakby chciałem się ubrać. Wiecie, możecie zostać, mi to tam zwis...

    – Już wychodzimy, spokojnie – pośpieszył Ash, wyciągając mnie za sobą z pokoju.

    – A wy co tam robiliście? – ni stąd, ni zowąd Rose pojawiła się w salonie i widząc nas, zrobiła dokładnie ten sam gest, co brunet wcześniej. Rozbawiło mnie to, jak bardzo w tym momencie siebie przypominali.

    – Dostałam wreszcie prezent – ucieszyłam się.

    Nie, nie chodziło mi o koszulkę, czy też bransoletkę. Dostałam o wiele lepszy prezent i też zrozumiałam coś bardzo ważnego.

    – To się cieszę, ale przydałoby się śniadanie – stwierdziła, siadając na blacie.

    – I ja mam ci je zrobić? – zdziwiłam się.

    – Nam – poprawił mnie Ashton. Zdrajca!

    Po chwili wszyscy zaczęliśmy się śmiać, a ja, nieszczęsna, wzięłam się za smażenie jajecznicy. Bo co innego miałam zrobić, jak w lodówce były same jajka i boczek? Zmusili mnie do tego. Planowali to od dawna, czułam to, po prostu wiedziałam.

    A najgorsze jest to, że... w mojej diecie nie wolno jeść jajek.

    Swoją drogą, kto by się przejmował dietą w święta?







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz