piątek, 16 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.19 Rose

  


    – Mogę już iść spać? – spytała mnie, ziewając non stop. Muszę przyznać, że zobaczyć ją taką to rzadkość.

    – A chciałam obejrzeć jakiś film... – powiedziałam, udając jak mi smutno.

    – Żartujesz sobie ze... mnie? – ona ledwo na oczy patrzy. Uśmiechnęłam się pod nosem.

    – Żartuję, idź spać, jak chcesz – machnęłam na nią ręką.

    – A ty nie idziesz? – dziwi się.

    – Nie, jakoś nie jestem senna – wzruszam ramionami, odgarniając do tyłu włosy.

    – Jak wolisz. Dobrej nocki – dała mi buziaka w policzek i zeszła na dół.

    – Dobranoc – nie wiem, czy usłyszała.

    Porobiłabym coś. Ale co można robić o tej godzinie? Wszyscy są w salonie, a ja nie mam najmniejszej ochoty z nimi...

    – Dobranoc Rose – oczywiście Luke musiał wyjść z salonu, bo jakżeby inaczej. Postanowiłam odpuścić i uwierzyć mu na słowo. W końcu mamy spędzić razem cały rok więc trzeba się jakoś dogadać. Zaraz za nim pojawił się Calum z nosem w telefonie. Ciekawe co robi o tej godzinie?

    – Tsa – podpieram sobie podbródek na ręce i bawię się serwetką na stoliku. Usłyszałam cichy śmiech, na co przewróciłam oczami. Jak ja z nim wytrzymam?

    Sama postanowiłam iść spać po dziesięciu minutach. Wstałam i zeszłam na dół, biorąc swoją piżamę i się w nią przebierając. Oczywiście składa się z krótkich szarych spodenek i ukradzionej koszulki brata. W sumie mu nie ukradłam boooo on ją zostawił, ale kto czepia się szczegółów?

    Wbiłam na swoje górne łóżko, z zamiarem zaśnięcia co wcale nie okazało się proste. Co ja mam ze snem w tym busie?! Szlag mnie trafił, więc postanowiłam nie spać i zaczęłam siedzieć w telefonie niczym drugi Cal. Około trzeciej nad ranem... w nocy... No jakoś tak!! Postanowiłam znów spróbować zasnąć. Przekręciłam się na lewy bok i dopiero się zorientowałam, że nie zasłoniłam zasłonki. Już chciałam to robić kiedy zwróciłam na coś uwagę... A konkretniej mówiąc, to na kogoś.

    – Ashley? – szepnęłam sama do siebie, dziwiąc się na widok blondynki leżącej na nie swoim łóżku.

    Chwila... Czyje to łóżko? Wychyliłam głowę, by sobie przypomnieć, kto wybrał jakie. Zaczęłam wyliczać w głowie i według tych obliczeń wyszło mi, że ona leży na łóżku... ASHTON'A?! Co ona tam do jasnej cholery robi?! Nie, nie, mi się to śni. Z pewnością. Przekręciłam się na drugi bok i jakimś cudem zasnęłam.

***

    – Luke, a Rose się na ciebie dziwnie patrzy – Calum postanowił mnie sprzedać swojemu przyjacielowi. Luke będący na przodzie od razu zerknął przez ramię na mnie. Postanowiliśmy pozwiedzać, bo jesteśmy tu ostatnie dwie godziny i jedziemy dalej do... No dalej po prostu. Sporo mamy podróżowania, ale hey! Zwiedzimy świat!

    – Czemu na mnie patrzysz? – spytał z cwanym uśmieszkiem.

    – Bo jesteś na przodzie, gówno widzę więc co mam robić?! – jego mina? Jakby dostał czymś ciężkim. Od razu patrzył przed siebie. Uf. Udało się. Przecież nie powiem mu: "Hej! Masz zajebistą koszulę i ona musi być moja dlatego kminię jakby ci ją podpierdzielić".

    Jako że oni są lepszymi przewodnika–tak se wmawiają–to idą przodem, a my na tyłach. Muszę przyznać Japonii punkt za słodkość.

    – Kto mi zdjęcie zrobi? – pyta nagle blondyn.

    – Ja! – krzyknął Ashton. Czasami się zastanawiam czy on nie minął się z powołaniem. No wiecie, fotograf czy coś. (załącznik)

    – Wyślij od razu Rose, bo dziewczyna ma dzisiaj wyjątkowo chrapkę na Luke'a – zaśmiał się Cal, a ja podwinęłam rękawy bluzy mimo deszczu.

    – Stary. Czuje, że to cię zaboli – Michael zakrył sobie oczy ręką, Ashley odwróciła się tyłem, a reszta? No cóż. Niezbyt wiedziała, o co chodziło–jeszcze–czerwonowłosemu.

    Podeszłam do Calum'a i kopnęłam w piszczel trochę mocniej, niż planowałam. Ups? Chłopak zaczął skakać na jednej nodze, trzymając się za obolałe miejsce.

    – Przepraszam! Będę grzeczny, obiecuję! – zaczął skamleć, na co wszyscy zaczęli się śmiać łącznie ze mną.

    – Chodźmy już ludzie!

***

    – Chodźmy po te zajebiste japońskie przysmaki! – krzyknął Michael.

    – Człowieku, ja już mam dosyć. Nogi mnie bolą. Poza tym, za pół godziny mamy być w busie, a trasa do niego zajmie nam właśnie pół godziny – odparł zmęczony Ashton. Widać, że mówi prawdę. Luke chyba udaje silnego, bo ani na chwile nie zaczął marudzić. Co innego Calum, który raz po raz mówił, jak to go strasznie noga boli i trzeba go ponieść. Nikt jakoś tego nie zrobił. Rachel starała się milczeć i nie przypominać o swoim istnieniu. Może to i lepiej? A co do mnie to... Odczuwam lekkie zmęczenie przez późne pójście spać.

    – Ej, faktycznie wstąpmy po coś do żarcia i picia – hm, mogę się założyć, o jakim piciu mówi moja kochana przyjaciółka. Zarzuciłam jej ramię na szyję.

    – Jestem za – wyjątkowo mam ochotę porobić coś innego niż łażenie i zwiedzanie. Sklep ważna rzecz. Głodna jestem swoją drogą, chociaż jadłam jakieś trzy godziny temu. Ashton spojrzał na nas lekko zdziwiony i zmieszany.

    – Dobra – odpowiedział, na co Michael od razu uścisnął mnie. Wot?

    – Kupię ci coś! – bo przecież sama nie planowałam.

    Doszliśmy do sklepu po dwóch minutach. Najwidoczniej Mike wiedział doskonale, że się do owego sklepu zbliżamy. Ashton, Luke i Calum jakoś nie mieli ochoty nic kupować, więc czekają na nas przy wyjściu. Ja z racji tego, iż chcę coś kupić poszłam z Ash i Rachel pospacerować pomiędzy regałami. Dziwna panuje kultura w Japonii jeśli chodzi o wejście do jakichś sklepów, ale nie będę teraz tego tłumaczyć, bo jak mówiłam, dziwna ona jest.

    – Cucu! – krzyknął Michael na cały sklep i zachciało mi się strzelić facepalm'a.

    – Nie ma nic do picia – Ash wydęła dolną wargę, że aż chciało mi się ją przytulić.

    – To kupmy coś do jedzenia. Serio, głodna jestem – zrobiłam mój charakterystyczny gest ręki, jakim jest wystawienie ręki, jakby się chciało coś zatrzymać.

    Tak zaczęłyśmy sobie wybierać, co nam się spodobało i nagle znikąd pojawiły się trzy dziewczyny. Zaczęły do nas gadać, raz nawet zapiszczały. O co chodzi, lul? Czy ja wyglądam, jakbym japoński umiała?! Patrzymy się na siebie z Ash nie wiedząc co zrobić. Może coś źle zrobiłyśmy? Mówiłam już o dziwnej kulturze w Japonii? No właśnie. Ja pierdzielę!

    – Yyy – za nami pojawił się Michael, co jeszcze dobiło te laski, bo zaczęły nawijać jeszcze szybciej – One chcą wasz autograf – wytłumaczył, a my z Ash i Rachel zrobiłyśmy wielkie oczy. Autograf?! Po raptem trzech koncertach?! No way!

    Chłopak użyczył nam swój długopis i podpisałyśmy się dziewczyną na kartach. Jedna chciałaby na ręce, więc Ashley to zrobiła. Widziałam, jaką jej to sprawia frajdę. Pomijam fakt, że ja nigdy nie dawałam autografu, więc nawet nie wiem, jak powinien wyglądać. Machnęłam coś, co potem pewnie będzie dla mnie problemem, by powtórzyć, ale who cares?

    Gdy zapłaciliśmy za swoje zakupy, wyszliśmy ze sklepu gdzie była grupka ludzi i chłopacy podpisujący zdjęcia i... ludzi. Never mind.

    Na busa się totalnie spóźniliśmy, za co dostaliśmy ochrzan od kierowcy, ale chłopacy nas pocieszyli, że czeka nas jeszcze od menadżerki. Ekstra.

    – I jak wrażenia po pierwszych autografach? – spytał uśmiechnięty Mike, jedząc jakieś chrupko–chipsy. Wszyscy się na niego spojrzeli jak na idiotę – No co? Dziewczyny w sklepie autografy rozdawały! – wyjaśnił im.

    – Serio? – zdziwił się Luke, patrząc na mnie.

    – A no – podparłam sobie policzek na pięści.

    – Więc? Jak oceniacie w skali od jeden do dziesięć? – Ashton wydawał się być bardzo zaciekawiony.

    – Sześć – odpowiedziała Ash. Myślałam, że bardziej się cieszy.

    – Siedem – następna w kolejce to Rachel. Muszę przyznać, że ten autograf jakoś ją... rozweselił? No to pora na mnie.

    – Pięć – wzruszam ramionami. Mogło być lepiej. Zważywszy, że już nie pamiętam podpisu. Świetnie!

    – Marnie – zaśmiał się Luke.

    – I kto to mówi!

    I tak zaczęliśmy się kłócić i śmiać na przemian. To dopiero początek, a czuje się, jakby wydarzyło się tak wiele...

***

Siedemnaście dni później – 31 października...

Drugi lot samolotem. Już po pierwszym wiem, że to kocham. Inni narzekają na senność albo bezsenność, albo wymioty czy inne głupoty. Ja tam nie narzekam. Jest git. No... Może z wyjątkiem Calum'a. On najwidoczniej nie lubi samolotów. Za pierwszym razem, kiedy to mieliśmy lot z Tajwanu do Singapuru, strasznie marudził, przeżywał i nawet go mdliło. Serio? Taka gwiazda i się nie przyzwyczaiła do latania?

***

    2 Listopada...

    – A ty co o tym myślisz, Ash? – pyta ją drugi Ash. Wywracam oczami na ich głupi temat. Kto to widział, by rozmawiać o takich rzeczach przed koncertem i nas bardziej dekoncentrować?!

    – Ziemia do Ashley! – krzyknął Calum, przez co spojrzałam na blondynkę. Wygląda, jakby została wyrwana z transu. Dziwne. Zachowuje się tak od wczoraj. Coś znów zaszło między nią a Irwin'em?

    – Am... Sorry, muszę iść do toalety – wstała i tak sobie po prostu wyszła. Spojrzałam wściekła na Rachel.

    – Co?! – krzyknęła oburzona.

    – Co jej zrobiłaś?! – fuknęłam na nią.

    – Nic jej nie zrobiłam! Zawsze co złego to ja! Może jej też coś się już nie podoba w tobie – trzymajcie mnie!! Wstałam wściekła z fotela.

    – To tobie ciągle coś się w deklu przestawia. Dzień jest dobrze, a na drugi jakbyś się w łeb pizgła! Na cholerę w ogóle...

    – Dziewczyny!! Spokojnie – wtrącił się Ashton. Zapomniałam o ich obecności w garderobie.

    – Wyluzujcie. Zaraz macie występ – przypomina Calum.
    
    – Cokolwiek – siadam z krzyżowanymi rękoma.

    – Ludziom się nie podoba blond. Co oni mają do blondu?! – poirytował się Michael. Ach, no tak. Wspominałam, że Mike się przemalował na blond? – Otaczają mnie sami blondyni, a ludzie czepiają się tylko mnie!

    – Trzeba było wybrać różowy – dowalił mu Luke.

    – Trzeba było wybrać zielony – kolejny pocisk tym razem od Ashton'a.

    – A ja jestem za czarnym! – no i jako wisienka na torcie sam Calum Hood, przepaństwa! Prychnęłam. Nie ukrywam, że ich idiotyczne rozmowy przed występem potrafią poprawić humor.

    – Dziewczyny! Zaraz wchodzicie! – do garderoby wparowała stylistka. Przygotowała nas już jakieś pół godziny temu – Gdzie Ashley?! – zaczęła panikować. No właśnie. Gdzie Ash?

    – Jestem – zza jej pleców wyłoniła się blondynka. Jej wyraz twarzy... Wydaje się być smutna. Dlaczego nic nie mówi, tylko dusi to w sobie?

    Wstałam i podeszłam do Ash. Patrzy na mnie, nie wiedząc, co chce zrobić. Przytulam ją, wzdychając.

    – Pogadamy po koncercie, ok? – pytam ją, mając nadzieję, że jakoś poprawi jej się humor.

    – Jest ok. Nie martw się – odsuwa się ode mnie, posyłając blady uśmiech. Oj coś nie wierzę. Oby tylko występ nam wyszedł i nie było jakieś katastrofy.







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz