niedziela, 18 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.22 Rose

  


    21 Grudnia – Poniedziałek

    – Czy ty się w końcu zdecydujesz? – pytam Ashley, która przegląda już chyba setną bransoletkę. Święta już za trzy dni, a my dopiero myślimy o prezentach. Z tego co się orientuję to Ashton z Lukem też dziś poszli na zakupy, a Calum i Mike są już po. No ciekawe.

    Parę dni temu zapytali nas, czy nie chcemy wrócić na święta do domu. W moim przypadku odpowiedź była wręcz oczywista. Myślałam, że Ash będzie chciała wrócić do brata i zdziwiła mnie jej deklaracja o zostaniu. Rachel... No co do niej to... Nie ma jej!! Gdy tylko "pożegnaliśmy" ją na lotnisku, razem z Ash odtańczyłyśmy taniec szczęścia. Luke został przeze mnie znokautowany, gdy zauważyłam, jak nas nagrywał. Filmik od razu usunęłam, a Luke'a do dziś boli noga. To wina bycia chudym. Ups? Zauważyłam, że chłopakowi już powoli brakuje sił na podryw czy po prostu ma już dość moich humorków. Taka jestem i zwisa mi czy będzie mnie lubił, czy też nie.

    – Wolałabym dać im coś własnoręcznego, a nie kupionego. To znaczy... – sznur mi dajcie.

    – Wiem! Rozumiem – krzyknęłam, a sprzedawczyni się na mnie popatrzyła jak na furiatkę.

    – No to co im damy? Przydałoby się dać wszystkim jednakowy – zaczęła się rozglądać po sklepie.

    – Luke'owi kupmy ob... – jestem genialna.

    – Co? – zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie, nie rozumiejąc mojego pomysłu.

    – Hm. Mike'owi możemy zafundować dwa prezenty – pokazałam na palcach.

    – Jakie? Coś ty wymyśliła? – jej kącik ust poszybował do góry.

    Rozstałyśmy się i każda poszła kupować rzeczy ze swojej listy. Uwinęłam się w niecałą godzinę ze wszystkim. Wchodząc do ostatniego sklepu, który przykuł moją uwagę wystawą w oknie, zostałam zatrzymana przez jakąś dziewczynę.

    – Ty jesteś tą dziewczyną z Serious not Serious?

    – Tak, a co? – uśmiecham się do niej. Trzeba być grzecznym, jak się sławnym zachciało być.

    – Rany jak super! Dasz mi swój autograf?! – szczerzyła się niesamowicie, a mi było z tego powodu strasznie miło.

    – Jasne – zabrałam od niej zdjęcie, nie wnikam, skąd je ma, i machnęłam na nim szybki podpis. Wbrew pozorom jakiś już sobie wyrobiłam i nawet go pamiętam! Jej!

    – A mogę jeszcze zdjęcie? – trochę się zmieszałam, ale czemu nie.

    – Nie ma problemu – objęłam ją ramieniem, a ona zrobiła zdjęcie swoim telefonem. Jest ode mnie o pięć centymetrów niższa.

    – Wielkie dzięki! Super było cię spotkać! – niespodziewanie mnie przytuliła, a ja poczułam się jak lesbijka. To złe.

    – A ciebie miło poznać – idź se już dzioucha.

    – Wesołych Świąt! – krzyknęła, machając mi. Tsa, będą bardzo wesołe.

***

    Wróciłam do apartamentu. Nie wiem, ile oni wybulili na to kasy, ale skoro oni płacą to co? Mam narzekać? Jeszcze tego brakowało. Muszę zapakować te prezenty, które zrobią furorę, ale nie wiem, jak mi się to uda z czterema chłopami pod jednym dachem. Przeszłam niepostrzeżenie do swojego pokoju, którego o dziwo nie muszę dzielić z nikim, i pochowałam wszystko do różnych szafek i walizek. Nie znajdą. Szans nie ma.

    – Co ty knujesz? – pisnęłam i podskoczyłam słysząc za plecami głos Caluma. Ja pierdolę! Nigdy jeszcze nie pisnęłam! Co to ma być?! Zabije się! – Spokojnie! Nie umieraj! Ja nic nie widziałem, słowo! – widziałam, że się przestraszył tym niespodziewanym piskiem, ale gdzieś czaił się u niego uśmiech.

    – Luz, ale powiedz komuś o tym, że pisnęłam to ci jaja urwę NIE azjato – pogroziłam mu palcem, a on jedynie zrobił znudzoną minę. Zapewne to wina wypowiedzenia słowa "azjato", ale co tam.

    – Jasne – powiedział bez przekonania – Chłopacy niedługo powinni wrócić. Co jemy? – spytał, opierając się o ścianę.

    – Ej weźmy, upieczmy coś – nabrałam ochoty na jakiegoś placka – Tak! Upieczmy! – klasnęłam w dłonie i wyszłam z pokoju do kuchni.

***

    – Y... YYY?! – usłyszałam za sobą głos Ashley, więc się spojrzałam, ale mąka na rzęsach mi utrudniała widoczność – Co wy robicie? – spogląda raz na mnie, a raz na Hooda.

    – Pichcimy – zaśmiał się.

    – To widzę, ale czemu mąka jest na was, a nie w misce? – uniosła jedną brew. W ręce trzymała siatkę jakby od zakupów, ale idzie zobaczyć co w niej ma.

    – Ash, idź schowaj to co w ręce trzymasz, bo Azjata wypapla wszystko – poradziłam jej, a ona szybko uciekła z reklamówką. Wcale jej się nie pozbyłam, bo była dziwna atmosfera.

    – Posprzątaj to – rozkazałam mu, ale jedyne co dostałam w odpowiedzi to mąkę na twarzy, znowu – Osz ty Calumie Niszczący System Hoodzie! – zaśmiałam się i wróciliśmy do przerwanej nam wcześniej czynności.

    Placek siedział w piekarniku, a my mieliśmy posprzątać... Problem w tym, że zamiast sprząta,ć zaczęliśmy bałaganić.

    – I co teraz? – objął mnie od tyłu, a ja próbowałam się wyszarpnąć. Cholernik ma silny uścisk. Męczyłam się z dobre pięć minut, aż mi się odechciało.

    – Dobraaa! Ja posprzątam – odpowiadam zrezygnowana, ale jednak ciągle z uśmiechem na ustach. Calum jest świetnym przyjacielem i nie sądziłam, że kiedykolwiek takiego będę miała. Aleee znając mnie, to wcześniej czy później coś zepsuję.

    – Co... Wy robicie? – w kuchni staje zszokowany Luke, a chwilę później staje obok niego Ashton z takim samym szokiem.

    – Ale imprezka! – zaśmiał się, co nie rozbawiło Luke'a tylko bardziej rozjuszyło.

    – Calum, bo prezentu nie będzie, jak mnie nie puścisz! – szybko uścisk zniknął i ja wreszcie mogłam złapać oddech. Dzięki bogu!

    – Pomógłbym ci, ale umowa to umowa – zakpił, a ja przegoniłam go ścierką z kuchni. Wyleciał z prędkością strzały. Natomiast Luke stoi dalej niewzruszony i mnie obserwuje.

    – Ja pierdolę, Hood! – krzyknął Michael. To on był w domu?! – Jak mnie ubrudzisz tą pieprzoną mąką, to ci chyba przywalę! – no ja nie wiedziałam, że on potrafi być taki zły! To nie pasuje do Mike Słodziaka Clifforda.

    – Gdzie Ashley? – pyta Ash. Hah, zabawne.

    – Chyba w pokoju ukrywa prezenty. A teraz won, bo chcę posprzątać – tego też pogoniłam i uciekł w podobnym tempie co jego przyjaciel – A ty się nigdzie nie wybierasz? – zwróciłam się do nadal stojącego w miejscu Hemmingsa.

    – Jak widać – o, jaka podłość w głosie. No, no.

    – Jak tam sobie chcesz – wzruszam ramionami i zaczynam ścierać z blatów, by potem ogarnąć podłogę.

    Gdy ogarnęłam blaty, dopiero zauważyłam, że na drzwiczkach od szafek też jest mąka. No świetnie. Stanęłam na stołku i zaczęłam małą miotełką czyścić te drzwiczki.

    – Zwariowałaś?! – fuknął Pan Blondynka. Ten ma zawsze jakiś problem.

    – O co ci cho... – nie zdążyłam dokończyć, bo straciłam grunt, a to wina Luke'a, który wziął mnie na ręce. Jeżeli można być czerwonym ze wściekłości, a raczej można, to ja właśnie teraz jestem – Co ty kurwa odwalasz?! – krzyczę na niego, a jego twarz jest zbyt blisko mojej. Patrząc w jego oczy, widzę w nich smutek i zawiedzenie? Ale dlaczego? – Postawisz mnie już? – pytam, opanowując nerwy. To ten błękit na mnie chyba tak zadziałał, bo na pewno nie jego smutne spojrzenie, na pewno ni... Dobra, kogo ja oszukuję? To właśnie tego spojrzenia wina.

    Chłopak posłusznie odstawił mnie już na ziemie i zabrał mi tę małą miotełkę. Razem sprzątnęliśmy cały bałagan i akurat przyszła pora na wyjęcie z piekarnika naszego ciasta.

    – Czyli koniec końców udało wam się coś zrobić – patrzył mi przez ramię, kiedy ja sprawdzałam, czy ciasto jest już jadalne.

    – Nom – odpowiadam – Można jeść. Jestem z siebie dumna – uśmiechnęłam się do niego, a on się zdziwił. Co w tym dziwnego, pardon?

    – No to... y... – podrapał się z tyłu głowy – Pójdę im powiedzieć, że się udało.

    I tyle go było. Dziwny jest dzisiaj i to nawet bardzo.

***

    Po osiemnastej rozsiadłam się wygodnie na swoim łóżku ze słuchawkami w uszach. Minuta relaksu to jest to czego mi teraz potrzeba. Nie rozumiem problemu Luke'a. O co mu chodzi? W cholerę mnie irytuje. Myślę, że jeszcze nikt mnie nigdy tak nie irytował, a nie raz przyłazili do mnie chłoptasie i próbowali zarwać. No cóż... Czas pokaże, o co mu chodzi. Zawsze mogę go udusić tym prezentem. Buahahaha!

***

Wigilia...

    Wszyscy od rana są na nogach, z wyjątkiem dwójki zakochańców, którzy (nie) są parą. Tak, tak, mowa tu o 2Ash. Ja już wczoraj popakowałam prezenty i upewniłam się, że nikt mi ich w nocy nie podkradnie. Rano dumnie wkroczyłam do salonu gdzie stała choinka udekorowana przez dosłownie wszystkich. Każdy wtrącił swoje trzy grosze.

    – Dziewczyny oszaleją – odezwał się Ashton, więc od razu na niego spojrzałam. Nagrywał, chyba nagrywał, chłopaków, którzy siedzieli na stole.

    Michael wyglądał słodziachnie pomiędzy Lukem i Calem. I muszę przyznać, że ta dwójka świetnie się prezentuje w tych czapkach.

    – Wstałaś? – szturchnęła mnie w ramię.

    – Tsa. Co oni robią? – wskazałam palcem.

    – Nagrywają coś dla fanów – pokiwałam głową, że rozumiem. Tak też myślałam.

    – A tu są cudowne dziewczyny, które... – Ash nie mógł dokończyć, bo za nim pojawił się Calum.

    – Które oszaleją na widok prezentów – wytknął język do kamery.

    Idioci.

***

    Siedzieliśmy w salonie i zajadaliśmy się szarlotką Ashley. Jest lepsza w kuchni niż ja, to pewne. Do tego chłopcy na zmianę pogrywali coś na gitarze i podśpiewywali. Było zabawnie i miło. Spędzamy te święta razem i to najlepsze co nas spotkało. No przynajmniej takie jest moje zdanie.

    – Ej! Rozpakujmy prezenty! – krzyknął Calum. On od dwóch godzin nas o to prosi. Jest dwudziesta... Zgodzić się?

    – Dobra! W końcu to nasze święta i nie musimy się trzymać jakiś śmiesznych reguł! – odkrzyknęła Ashley. Co im tak śpieszno to ja nie wiem, ale wyczuwam haczyk.

    Calum wstał po pierwsze paczki i zaczął podawać. Pierwsza trafiła do Mike'a ode mnie i Ash. Chłopak otwierał pudełko jakby tam czekała na niego bomba. Co oni robili w zeszłym roku, że tak się boi?

    – O! Właśnie myślałem o zakupie... Czemu mi kupiłyście aż siedem farb? – zdziwił się, a ja hamowałam wybuch śmiechu.

    – To był autorski pomysł Ash, by ci kupić i byś się farbnął na tęczę – trzymałam rękę przy ustach.

    – Genialne moje! – krzyknął, jakby dochodził. To złe wyobrażać sobie Mike'a w takich sytuacjach.

    – Jeszcze jeden! – obie wstałyśmy i usiadłyśmy, że znów był w środku. Przytuliłyśmy go w ciul mocno, ale nie narzekał. – Nasz Clifford – mruknęłam.

    – Słodziak – odezwała się Ashley.

    – Ej! Nie mogę być słodki! – zaskamlał – Ja jestem punk–rockowcem!

    – Oj tam, oj tam – odczepiłyśmy się od niego, ale nie chciało nam się wracać na miejsce. O szlag. Czemu siedzę obok Hemmingsa?

    – A teraz do... Ashley! – podał jej – Od Ash'a. No, no.

    Dziewczyna otwierała spokojnie papierową torbę ze wzorkiem świątecznym, gdy nagle nie zrobiła się cała czerwona. Co on jej dał?!

    – Yyy, Ash? D–Dobrze się c–czujesz? – spytała chłopaka jąkając się. Tam jest coś niegrzecznego.

    – Co?! Co... – wyrwał jej tę torbę i widząc, co jest w środku, wściekł się. – Który to kurwa podrzucił?! – oho, mówiłam. Calum hamował wybuch śmiechu, ale i tak już wszyscy wiedzieli, że to on – Ja cię zabije Azjato zasrany!!! Oddawaj prawdziwy prezent! Ashley ja ci tego nie chciałem dać, przysięgam! Calum podmienił prezenty. No przecież ja bym ci tego nie dał. No, po co miałbym dać?! To nawet nie jest śmieszne. Ja ci kupiłem coś innego. Ale nie! Nic zboczonego, erotycznego... NO NIC Z SEXSHOP'U! – zaczął tłumaczyć i doprowadził Calum'a do płaczu ze śmiechu. Ashley jakoś odetchnęła z ulgą, że to nie jest to, co naprawdę chciał jej dać. Ashton za to był cholernie przejęty tym, co zobaczyła w torbie, a ja nadal nie wiem, co tam było! Chociaż... Sexshop... Tam musiało być coś... Strasznego.

    Ashley wręczyła osobiście swój prezent Ash'owi upewniając się, że to to co ma dostać. Calum jest nienormalny, ale przy tym zabawny. Kto robi takie żarty w święta?! Nie, żebym była świętojebliwa, więc dlatego śmieje się razem z nim. No... Śmiałam, dopóki nie zobaczyłam swojego prezentu od Luke'a. Ja wiedziałam, że to na pewno Hood podmienił, ale z drugiej strony może Hemmings też ma jakieś dziwne zboczenia? Wszyscy się na mnie patrzyli wyczekująco. Wyjęłam seksowną bieliznę z torebki i popatrzyłam na nią, a oczy Luke'a rozszerzyły się do granic możliwości. Och, czyli to jednak nie od niego.

    – Hood!!! – warknął przez zaciśnięte zęby.

    – Kiedy to nie ja! – o dziwo po minie Azjaty wnioskuję, że to chyba serio nie on.

    – Luke... Dobrze, że kupiłam ci taki prezent, bo chyba trzeba cię oswoić – zaśmiałam się, a on popatrzył na mnie jak na idiotkę – Podaj tę niebieską paczkę – rozkazałam Ashton'owi, który miał dziwny uśmieszek na ustach – Rozpakuj – teraz rozkazałam Panu Blondynce, co od razu zrobił.

    – Serio? – spytał chyba retorycznie.

    – Serio, serio. Patrz, tam nawet jest zawieszka z twoim imieniem, gdybyś się zgubił i ktoś postanowił cię wychować – uśmiechnęłam się sztucznie.

    – Ja ci tego kurwa nie dałem, wiesz?! A ty planowałaś mi dać... TO! – nie wyjął tego z papieru, ale za to wstał wkurzony – Potrafisz człowieka tak wkurwić i zniechęcić do siebie, że to ludzkie pojęcie przechodzi. Ale mam już dość. Mam dość starania się o twoje względy – wyszedł z pomieszczenia.

    – Luke! – krzyknął za nim Calum, który nie zdołał go zatrzymać.

    – Przegięłaś, Ro – szepnęła Ashley.

    – Och, daj mi spokój – wstałam i poszłam do pokoju. No to po świętach.







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz