niedziela, 18 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.36 Ashley

  


    – Jesteś! – krzyknęła Rose.

    W tamtej chwili miałam ochotę ją palnąć, ale się powstrzymałam. Zamiast tego chwyciłam się za głowę. Pulsowała z bólu już od dobrych kilku minut, a tłoczne i głośne lotnisko zdecydowanie nie pomagało.

    – Och, czyli Rachel wróciła... – zobaczyłam za przyjaciółką dziewczynę, nie wiedząc, czy mam się cieszyć, czy wręcz odwrotnie.

    – Tak i przepr... Masz kaca? – spytała, patrząc na mnie jakby zmartwiona.

    – Może – burknęłam.

    – Idź ty... Poszła pić bez nas – oburzyła się teatralnie Rose.

    Prawdopodobnie domyślała się, co się stanie, jeśli ta rozmowa dalej będzie taka poważna.

    Zaśmiałam się i uśmiech nie zszedł mi z twarzy, póki nie poczułam umięśnionych ramion, obejmujących mnie w talii. Pisnęłam, kiedy ktoś mnie podniósł, a po chwili usłyszałam śmiech brata.

    – Chciałaś wyjechać bez pożegnania? – zrobił smutną minkę zaraz po tym, jak mnie odstawił.

    – Nie udało mi się – odwzajemniłam uśmiech po nagłym szoku.

    – Wyglądasz jak gówno.
    
    – Dzięki – mruknęłam.

    Po chwili usłyszałam kolejny głos.

    – Myślałem, że zrobiłem lepsze wrażenie... Nie takie, żeby uciekać z kraju – zza pleców mojego brata wyrósł Josh.

    – No za tobą będę tęsknić – uśmiechnęłam się.

    Od razu do niego podeszłam i przytuliłam. Stojący za mną Patrick prychnął i puknął mnie w plecy ręką.

    – A za mną to nie będzie... – mruknął.

    Odsunęłam się od jego chłopaka i spojrzałam na niego. Zrobił zbolałą minkę niczym dziecko z podstawówki.

    – Może trochę – zaśmiałam się.

    Po tym usłyszałam chrząknięcie od strony dziewczyn. Spojrzałam na nie. Wpatrywały się to we mnie to w Josha, a ich niemego pytania nie dało się nie zauważyć.

    – Ach, tak, racja... Josh, to jest mój zespół. Rose i Rachel. Dziewczyny, to... no Josh. Chłopak... – przedstawiłam kolejno, póki nie przerwano mi w połowie zdania.

    – Cicho siedź – burknął Patrick, rumieniąc się i biegając wzrokiem na boki.

    Cicho parsknęłam śmiechem, a zaraz za mną reszta. Po chwili Josh podszedł do mojego brata i bez jakichkolwiek oporów go pocałował, mówiąc coś w stylu "nie wstydź się mnie, debilu". Odwróciłam się z powrotem do dziewczyn.

    – Kończąc, to chłopak mojego brata – dokończyłam z głupawym uśmieszkiem na ustach.

    Stalibyśmy w miejscu jeszcze chwilę, prawdopodobnie rozmawiając o niczym, jednak uniemożliwił nam to głos z głośników.

    – Pasażerowie odlatujący do Chicago proszeni są do wyjścia numer dwadzieścia pięć – surowy głos kobiety rozniósł się echem po budynku.

    Powoli zaczęłyśmy kierować się ku podanemu wyjściu. Chłopaki szli za nami. Zdziwiłam się, że z dziewczynami nikt nie przyszedł się pożegnać. Jednak wiedziałam, jak jest z Rose, a Rachel... Właściwie to nic o niej nie wiedziałam, ale nie chciałam tego w najbliższym czasie zmieniać.

    – Chicago? – spytał się mój brat widocznie zaskoczony.

    – Tam mamy kolejne dwa koncerty – odpowiedziałam od razu. – To...

    Nie lubię pożegnać, zawsze jest tak niezręcznie. Ostatnim razem to było tak na szybko, ale teraz było gorzej.

    – Trzymaj się, mała – wtulił się we mnie.

    – Nie pieprz się za dużo w naszym domu, duży. Chciałabym tam jeszcze wrócić – zaśmiałam się.

    – Wiesz co? Może następnym razem ostrzegaj, jak przyjeżdżasz... – mruknął speszony.

    Na samo wspomnienie tego, co robił kiedy przyszłam po raz pierwszy, zachichotałam pod nosem. Wypuściłam z objęć brata, który odsunął się na krok. Kiwnęłam do nich ostatni raz ręką, znikając za wejściem.

    – Nie wiedziałam, że twój brat jest gejem – zaśmiała się Rose, która też kiwała na pożegnanie chłopakom.

    – Zanim przyjechałyśmy ja też nie. A u ciebie lepiej? – spytałam.

    Widziałam, że była w dobrym humorze, dlatego pomyślałam, że mogła się pogodzić z rodziną i tą wojną między nimi. Jednak gdy tylko o tym wspomniałam, dziewczynie zrzedła mina. Już wiedziałam, jak bardzo się pomyliłam. Zrobiło mi się głupio przez to, że w ogóle zaczęłam jej temat.

    – Spałam u Rachel – oznajmiła.

    Zatrzymałam się w miejscu, słysząc, co powiedziała. Spojrzałam na nią zaskoczona. Ona miała równie zdziwiony wzrok co ja, prawdopodobnie nie spodziewając się, że to aż tak mnie zszokuje. Po chwili się ogarnęłam i poszłam dalej, posyłając do idącej za nami Rachel wrogie spojrzenie.

    – Czemu? – kontynuowałam po chwili.

    – Nie mam domu, w którym mogłabym spać – odpowiedziała całkowicie poważnie, ale na przekór temu wzruszyła ramionami.

    Okej, co się działo pod moją nieobecność?

***

    Po kilku godzinnym locie mogłam stwierdzić jedną rzecz na pewno – miałam dość. Obok mnie siedziała Rachel i to był wystarczający powód. Nie wiem czemu, ale narodziła się we mnie do niej nie tyle, co nienawiść, co po prostu niechęć. To było dość dziwne, zwłaszcza że teoretycznie po to wróciłam do Australii. By się z nią pogodzić.

    Dziewczyna od czasu do czasu szturchała mnie i próbowała ze mną nawiązać jakiś kontakt. Starałam się to ignorować, na początku wsadziłam słuchawki do uszu i słuchałam muzyki, później spałam, choć to była tylko godzina. Zachowanie godne dziecka, brawo ja. Jednak teraz zaczynało mnie to powoli irytować.

    Nagle, za kolejnym jej lekkim szturnięciem, wyjęłam słuchawki z uszu i spojrzałam na nią wyczekująco.

    – Chcesz czegoś? – zapytałam nadzwyczaj spokojnie.

    – Ashley...

    – Tak mnie nazywają.

    – Rose mnie przekonała i... Ja chcę to naprawić, tylko musisz mi pozwolić...

    – Sama byś na to nie wpadła, co? Co ty chcesz naprawiać tak właściwie?

    – Nas, ten zespół... A ty nie? – zdziwiła się.

    – Jakoś... nie widzę w tym nic do naprawy – mruknęłam znudzonym tonem.

    – Ty tak na serio? Nie po to Rose tyle poświęciła, nie po to tam teraz wracamy... Jak ty tak w ogóle możesz mówić?! Nie jesteś Ash, którą znam...

    – Przepraszam? Co mam ci niby powiedzieć?

    – Liczyłam, że zdołamy się jakoś dogadać, mimo wszystko – odparła.

    Kompletnie jej nie poznawałam, ale... Ja też się zmieniłam. Nie wiedziałam tylko, która z nas bardziej.

    – Heh, wiesz, ja liczyłam na to przez te wszystkie lata razem. Kto by pomyślał, że jak ja stracę wiarę w cokolwiek, to wszystkim się ułoży...

    – Nie mów tak – powiedziała niemal płaczliwym tonem.

    Rachel i płaczliwy ton? Spojrzałam na nią zaskoczona, po raz pierwszy w tej rozmowie przybierając inną niż zobojętniałą minę. Było to dla mnie co najmniej szokiem, że dziewczyna okazała głębsze emocje i to nie tylko dla samej siebie.

    – Nawet nie wiesz jak mi wstyd... To moja wina, że stałaś się taka obojętna. Ja chciałam tylko, żebyście w końcu zwróciły na mnie uwagę... – przerwała na chwilę, łapiąc mnie za wolną dłoń. Nie wyrwałam jej, chcąc dać jej dokończyć – Chcę to naprawić, rozumiesz? Nie tylko z Rose, jesteśmy wszystkie trzy... Na nic nie jest za późno.

    – To ostatnie to nie twoje słowa, prawda? – zapytałam, słysząc, jak to wypowiadała. Brzmiało to, jakby kogoś cytowała. Nie wiedziałam jednak kogo.

    Pokręciła głową, uśmiechając się. Ścisnęła mocniej moją rękę we własnej i dokończyła.

    – Rose mi to powiedziała.

    Przez chwilę analizowałam jej wszystkie słowa, pozostając w bezruchu. Nie wiedziałam, czy mogę jej wierzyć. Czy mogę jej zaufać chociażby do końca trasy. Kiedy większość mnie z wierzchu pozostała niewzruszoną, jakaś część w środku kazała mi się zgodzić z dziewczyną.

    – Co ty tak właściwie ode mnie oczekujesz? – spytałam, mając w głowie niemały mętlik.

    – Pogódźmy się – odpowiedziała z lekkim uśmiechem. – Było źle, ale nie musi być tak dalej.

    – To brzmi, jakbyśmy były jakimiś dzieciakami z przedszkola, rany... To nie jest takie proste jak za tamtych czasów. Muszę to przemyśleć... Wiesz, nie mogę tak po prostu zapomnieć tego, co zrobiłaś, choć to miało być tylko dla zwrócenia na siebie uwagi. Ashton to mój pierwszy chłopak, więc szybko nie zapomnę – oznajmiłam łagodnie i równie delikatnie zabrałam swoją dłoń.

    – Czemu... Czemu podkreśliłaś chłopak? – zdziwiła się, zmieniając temat.

    W duchu miałam tego tematu dość, więc Bogu dzięki, że go zmieniła. Jeśli nie ona, to za chwilę ja bym zaczęła gadać o czymś innym.

    – Tyle lat i nie wiesz? Jestem bi – odparłam bez większych ogródek.

    – ...co? Co?!

    – Myślałam, że wiesz, jakoś specjalnie z tym się nigdy nie kryłam... – wzruszyłam ramionami.

    Rozmowę przerwał nam głos kapitana pokładu, żebyśmy zapięli pasy, bo za chwilę lądujemy na miejscu. Zrobiłam, co kazał i uśmiechnęłam się sama do siebie, odwracając głowę od brunetki. Ona i tak zaczęła panikować, że pewnie coś nie wyjdzie i się zabijemy... W ciągu trasy zdążyłam zauważyć, że nie przepadała za samolotami.

    Stęskniłam się za chłopakami...







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz