niedziela, 18 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.38 Ashley

  


    – Gdzie Rose? Poszła do dentysty? – spytałam, wchodząc do salonu, gdzie siedzieli chłopacy wraz z Rachel.

    – Ta – mruknął Cal smętnym tonem, rozciągając się na kanapie z padem w ręku. – Z Lu...

    – Z Lukiem – dodał Michael, poruszając zabawnie brwiami.

    Zaśmiałam się i usiadłam obok niego. Oparłam się ramieniem o jego bark i omiotłam spojrzeniem cały pokój, jakbym nie zdążyła zrobić tego w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Chociaż nic tu się nie zmieniło, mimo bałaganu.

    – Wątpię, że to skończy się na samym dentyście – uśmiechnęłam się, próbując to sobie wyobrazić. – O ile Luke nie skończy poobijany…

    – To możliwe – stwierdził niby poważnie. – Ale nie umrze… wisi mi dychę.

    – Znając życie i tak ci nie odda… – zaśmiał się Calum zaraz po tym jak wygrał rundę. Widocznie polepszył mu się humor sprzed chwili.

    Michael obrzucił go morderczym spojrzeniem, jednak chyba sam przeczuwał, że tamten ma rację. Westchnął cierpiętniczo, a po chwili spojrzał w moją stronę.

    – Swoją drogą… – zaczął. – Ash, a gdzie jest Ash? – zaśmiał się.

    – To nie… tu? – rozejrzałam się dookoła, ale blondyna nie było. Zrobiło mi się głupio. – Um… nie wiem…

    – Coś się między wami stało, czy co? Ostatnio rzadko… – widocznie się zmartwił.

    – Wiem – przerwałam mu.

    Klepnęłam chłopaka w ramię i wstałam, nie mogąc usiedzieć na miejscu. Kiedy w końcu się uspokoiłam i usiadłam z resztą, to oczywiście musiał zadać pytanie, które dręczyło mnie od dawna.

    Łaziłam po busie, nudząc się do rozpuku, nie wiedząc co zrobić ze swoim żałosnym istnieniem. Nigdzie nie było wystarczająco wygodnie, ale też nie miałam ochoty siedzieć. Miałam ochotę coś robić.

    To, co mówił Mike… Miał rację. Już dawno z Ashem nie mieliśmy chwili dla siebie, tylko dla siebie. Odsuwaliśmy się od siebie, tego byłam pewna. Nie wiedziałam, czy to moja wina, choć prawdopodobnie właśnie tak było. Nie rozmawiałam z nim normalnie od… incydentu z Rachel. Miałam wrażenie, jakby miał mi za złe rzucenie się na nią. Może on już wcale nie chciał być z kimś, kto nie umie utrzymać emocji na wodzy? Może on tak naprawdę nigdy...

    Zatrzymałam się w miejscu, gdzieś na środku korytarza. Byłam przerażona własną myślą. Myślą, że mogłam stracić kolejną, ważną dla mnie osobę przez tak głupią rzecz. Znowu.

    – Ugh! – walnęłam pięścią w ścianę z bezradności.

    Po chwili poczułam się słabo, zupełnie na odwrót niż jeszcze kilka chwil temu. Podparłam się pulsującą dłonią w miejsce, które jeszcze przed chwilą uderzyłam. Drugą łapiąc się za twarz, przetarłam oczy.

    Byłam beznadziejna i nic nie mogłam z tym zrobić. Moja bezradność dawała o sobie znać w każdym aspekcie mojego życia. Jak teraz, jak wcześniej, i jak będzie później.

    Westchnęłam, opierając czoło o ścianę, zakładając ręce za szyję.

    – Beznadzieja – szepnęłam sobie.

    Mimo że miałam słaby głos, nie płakałam. Czułam się na tym wyjeździe jak beksa… Ryczałam więcej, niż przez ostatnie kilka lat. Teraz straciłam po prostu energię. Na wszystko. Możliwe, że to przez bezsensowne łażenie po busie.

    – Jestem… po prostu beznadziejna – stwierdziłam nieco głośniej.

    Westchnęłam głośno, a ramiona same zsunęły mi się z karku, zwisając wzdłuż ciała. Zdziwiłam się, z jaką łatwością wypowiedziałam te słowa, ale chyba zwyczajnie przywykłam do tej myśli. Byłam beznadziejna. Musiałam wyglądać co najmniej na obłąkaną, rozmawiając ze ścianą.

    Po kilku głębszych oddechach zdałam sobie sprawę, że nie wszystkie były moje. Ktoś stał za mną. Chciałam się odwrócić, ale w tym samym momencie zostałam objęta od tyłu silnymi ramionami.

    Ashton.

    – Nie jesteś – wypowiedział te słowa, dmuchając mi ciepłym powietrzem w ucho.

    – A–Ash… – próbowałam coś powiedzieć, ale zaczęłam się jąkać. Za bardzo się zestresowałam.

    Odczekałam kilka chwil, zanim ponownie się odezwałam. Przymknęłam oczy i oparłam się o ramię chłopaka. Ten cicho zachichotał (kochałam ten chichot) z mojego dukania, a po chwili znów spoważniał, skrzętnie mi się przyglądając.

    – Nie jesteś zły…? – wyszeptałam niepewnie, kiedy już mogłam sensownie mówić.

    – ...Co? – zapytał niezrozumiale. Zaśmiałabym się, gdyby nie ta poważna aura między nami. – Ja myślałem, że ty… co?

    Nie powstrzymałam się małym uśmieszkiem. Jego mina wyrażała więcej niż tysiąc słów, a nawet więcej niż hasło reklamowe rafaello. Nie dało się tego opisać.

    Przez nagły impuls odwróciłam się, zakładając ręce za szyję Asha i wczepiłam się w jego usta. Zaskoczony, dopiero po chwili oddał pocałunek, ale zrobił to o wiele namiętniej niż ja. Przyparł mnie do ściany, przy której i tak wcześniej stałam. W korytarzu zrobiło się za gorąco.

    – Ta cisza była męcząca – zaśmiał się, kiedy łapaliśmy oddech.

    Musiałam chwilę przemyśleć, o czym mówił. Byłam zbyt skupiona na tym jak blisko siebie teraz byliśmy, żeby móc zastanawiać się nad czymś innym.

    – A gdybym cię tak jeszcze pomęczyła…? – szepnęłam, muskając jego usta przy każdym kolejnym słowie.

    – Tylko spróbuj – warknął, ale mimo to się uśmiechnął.

    Jego ręce powędrowały na moją talię. Uśmiechnęłam się, przypatrując się jego ustom. Nie miałam dość, wręcz przeciwnie. Chciałam więcej.

    Prawie natychmiast zapomniałam o myślach sprzed kilku minut, zanim pojawił się tu Ashton. Zjeżdżał dłońmi coraz niżej, pozostawiając na mojej skórze dreszcze. Bluzka podwinęła mi się lekko do góry.

    – How do you want me, how do you want me?* – zanuciłam, całując go krótko.

    – Podoba mi się… Twoje? – wymruczał.

    – Nie… Ale pasuje do chwili…

    – Tak myślisz?

    – Mhm… – znów go pocałowałam, nie dając mu czasu na odpowiedź.

    Poczułam, jak Ashton wsadza dłonie do tylnych kieszeni moich spodni. Jęknęłam, kiedy je zacisnął na moich pośladkach. Nie przerywając pocałunku, ale i nie myśląc nad tym co robię, wskoczyłam na niego i oplotłam nogami w pasie. Objęłam mocniej rękoma, żeby się jakkolwiek utrzymać.

    – To jak leci dalej ta piosenka…? – spytał cicho.

    Od razu nasunęły mi się słowa pierwszej zwrotki na myśl.

    – Baby, I wanna fuck you*...

    – Powinnaś napisać coś podobnego... – stwierdził.

    – Nie sądzisz, że powinnam mieć o tym doświadczenie?

    – Da się załatwić…

    Nagle coś nam przerwało. A raczej ktoś.

    – CALUM, ONI CHCĄ SIĘ PIEPRZYĆ, RATUJ! – wrzasnął Mike.

    W pośpiechu wybiegł z korytarza, o mało co nie uderzając o ścianę autobusu. Zdałam sobie sprawę z tego, że musiał tu stać dłuższą chwilę. Zaśmiałam się i spojrzałam z powrotem na Asha, który nie wydawał się taki szczęśliwy jak ja.

    – NO TO NIECH SIĘ PIEPRZĄ, ZOSTAW ICH! – odkrzyknął Cal prawdopodobnie z salonu.

    – Idioci – zaśmiałam się.

    – NIKT MNIE NIE ROZUMIE…

    Mike najwyraźniej się obraził, ale po tym co usłyszeliśmy chwilę później widocznie nie na długo.

    – ZŁAŹ ZE MNIE, IDIOTO! TO, ŻE ONI MAJĄ CHĘĆ, NIE ZNACZY, ŻE TY TEŻ MASZ MIEĆ! – wrzasnął.

    Nie mogłam się powstrzymać przed parsknięciem śmiechem, nawet Ashtonowi przeszła złość. Chwilę po słowach Caluma rozniósł się głośny huk, jakby ktoś rzucił czymś o ziemię, a po tym jęk biednego Michaela.

    Dopiero po chwili wróciłam wzrokiem do Asha. Blond loki lekko zakrywały mu czoło, pokryte kilkoma kroplami potu. Na twarzy pojawiły się lekkie rumieńce przez gorąc, który i ja czułam. Byliśmy zbyt rozgrzani, żeby niczego z tym nie zrobić.

    Chwilę wpatrywałam się w niego jak w dziesiąty cud świata, który miałam zaszczyt widzieć i mieć na własność, póki i on nie spojrzał na mnie. Musiałam wyglądać podobnie – rozgrzana, zarumieniona i przede wszystkim chętna. Nie dało się tego ukryć.

    Milczeliśmy tak jakiś czas. Nie doczekując się żadnej reakcji z jego strony, postanowiłam wziąć sprawy we własne ręce.

    – To, na czym skończyliśmy…?


    *Meg Myers – Desire







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz