piątek, 30 lipca 2021

Love deal Cz.3 Ashley

  


    – O! Mam pomysł! – krzyknęła nagle Rose, kiedy siedziałyśmy na ławce na rynku.

    – No? – pogoniłam ją, ciekawiąc się, co wymyśliła.

    – Ty się ścigasz, a ja coś ukradnę – odparła.

    Nie byłam do końca przekonana, co do tego pomysłu. Nadal byłam obolała i zmęczona po wczorajszym, chociaż...

    – Co ty tak nagle z kradzieżą? – odciągnęłam się na chwilę od swoich wątpliwości, nagle rozumiejąc, o co chodziło Rose.

    – Widzisz tego w niebieskiej kurtce? – wskazała palcem na jakiegoś 14/15–latka.

    – No i co? Chcesz dzieciaka okraść? – spodobała mi się ta opcja.

    – Oj tam. Kasa jest nam potrzebna, bo nie będziemy miały gdzie spać – przekonała mnie.

    – Rób jak chcesz. Mogę zająć się wyścigami – stwierdziłam, wiedząc że dzieciak może nie mieć wystarczającej sumy, na spłacenie długów.

    Wystawiłam w jej stronę rękę, na co przybiła mi żółwika.

    – Widzimy się – wstała z ławki, tak jak i ja po chwili.

    Kiedy Rose podeszła pod sklep czekając, aż dzieciak z niego wyjdzie ja wybrałam numer do jednego z... zaufanych ludzi. Mogłam na nim polegać, jeśli chodziło o wyścigi, informował mnie o tych ważniejszych na bieżąco. Idąc w stronę parkingu, zadzwoniłam.

    – Halo? – po chwili usłyszałam niski, zachrypnięty głos Ian'a.

    – Załatw mi wyścig.

    – Na? – widocznie się zainteresował.

    – Teraz. Już. Na dużą stawkę. Ale muszę wygrać, rozumiesz?

    – Tak, tak... – przerwał na chwilę i, o ile dobrze usłyszałam, odpalił komputer, po czym przeglądnął jakieś papiery, robiąc przy tym szelest. Odezwał się dopiero po chwili. – Jeden jest. Ale lepszy byłby jutro. Nie wolisz poczekać? – Ja pierdole, czy on zawsze musi?!

    – Nie, kurwa, teraz dzwonię, teraz chcę wyścig! – zirytował mnie.

    – Rozumiem. No to jest jeden na obrzeżu miasta. Wiesz gdzie, co nie? Stawka to ponad trzydzieści...

    – Pogięło?! Nie ma większej stawki?! – wkurwiłam się, przerywając mu.

    – Dasz dokończyć?! Ponad trzydzieści tysięcy powinno cię chyba interesować. Nie ma nic innego – dokończył.

    – Nie pozwalaj sobie, zapomniałeś chyba, z kim rozmawiasz – upomniałam go. Nie lubiłam, nienawidziłam wręcz jak ktoś podnosił na mnie głos, a tym bardziej ktoś słabszy ode mnie. Ja już nie jestem słaba, tylko rządzę i tak miało zostać. – Dobra, starczy. Ilu ich będzie?

    – To prywatny wyścig – słyszałam w jego głosie nutkę strachu, a nad każdym słowem trochę się zastanawiał. Teraz dobrze... – Jak przyjedziesz będziesz tylko ty i trzy inne osoby. Nie brali nigdy udziału w normalnym wyścigu.

    – No nic, nie mam wyboru... – westchnęłam.

    – Sorry, nic innego nie ma.

    – Tsa... – syknęłam tylko i rozłączyłam się.

    Stałam już przy motorze, więc pozostało mi tylko włożyć kask i ruszyć przed siebie z piskiem opon.

***

    Dojechałam na miejsce po jakiej godzinie, może mniej. Nie zdejmując kasku podeszłam do jakiegoś chłopaka, stojącego przy taniej podróbce wyścigówki. Widać, że amatorzy. Może jeszcze ktoś będzie chciał się ścigać harley'em?

    Nie, nie, oby nie...

    – Kim jesteś? – ktoś, kogo nie zauważyłam wcześniej, zaczepił mnie od tyłu.

    – Nie ważne kim. Ważne, że chcę się ścigać – zakpiłam.

    Pytanie wroga kim jest, to jak pytanie gwałciciela, która jest godzina. Po prostu nie na miejscu. I tak zazwyczaj się kłamie albo udaje kogoś innego, jak ja teraz.

    – To prywatne spotkanie – spotkanie?! Serio?!

    – Nie dacie się pościgać? – mówiąc to zdjęłam kask, na co westchnęli głośno. Uśmiechnęłam się słodko, kontunuując: – No co ja wam zaszkodzę?

    Spojrzeli po sobie, jakby się porozumiewali telepatycznie, a po chwili znów spojrzeli na mnie. Widziałam w ich oczach pewność siebie, jakby już myśleli, że przegrałam.

    – Nie za darmo – już dawno bym mu wjebała, gdybym nie musiała zgrywać głupiej i miłej... Policz do dziesięciu, Ash... Jeden, dwa, trzy i kurwa pięć, bo cztery to dziwka... Co?! To mnie chyba nie uspokoi...

    – Ile chcecie? – spytałam.

    – Dwadzieścia tysięcy – odpowiedział drugi.

    Co kurwa?! Miało być po dziesięć na osobę!

    – Zgoda – uśmiechnęłam się głupkowato, w myślach błagając, żebym już nigdy nie musiała udawać głupiej.

    – Pokaż – myślał, że mnie ma.

    Sięgnęłam do torby, przewieszonej przez mój motor i wyciągnęłam z niej portfel. Otworzyłam go i wyciągnęłam odpowiednią sumę. Oczywiście falsyfikatów.

    Zagwizdali na raz, przeliczając pieniądze co do banknotu, nie sprawdzając nawet, czy to podróbki. Idioci.

    – No to czemu nie? – uśmiechnęli się do mnie, oddając pieniądze.

    Czekaliśmy na ich znajomego, któremu raczej się tu nie śpieszyło, ale podobno to on miał pieniądze całej trójki, więc nie narzekałam. Mimo że pojawił się dopiero po niecałej godzinie. A ci dwaj próbowali do mnie zarywać. Nie. Nie narzekałam.

    Spóźniony przeskanował mnie uważnie wzrokiem, ale po chwili usiadł tylko na swój motor, stwierdzając, że możemy zacząć. Trasę oraz metę chłopaki opowiedzieli mi w między czasie, kiedy czekaliśmy na trzeciego, więc teraz tylko wsiedliśmy na motory i ustawiliśmy się na linii startu.

    – Gotowi... Do startu... – jesu, jakie debile... Poczułam się znów jak w podstawówce, w biegach na czas na w–f'ie, przez ten... – Start.

    Ledwo wystartowali, kiedy już byłam z kilka metrów przed nimi. Spojrzeli na mnie zaskoczeni, ale nie trwało to długo, bo zniknęłam im z pola widzenia za zakrętem.

***

    – Gdzie moje pieniądze? Dwadzieścia tysięcy, tak? Od każdego – powiedziałam to stanowczo, zupełnie inaczej niż mówiłam wcześniej, na co się wzdrygnęli.

    – Dwadzieścia od każdego? Chyba łącznie od nas wszystkich! – wkurwił się. Nie spodziewali się przegranej, to było pewne.

    – A ode mnie chcieliście całe? Razem mam dostać sześćdziesiąt tysięcy. Teraz – dodałam po chwili.

    Spojrzeli na mnie zszokowani. Ale po chwili zaczęli się... śmiać? Czułam, że skończy się to bójką, ale sama na pewno nie dałabym sobie z nimi rady, więc wysłałam sms'a do Rose. Śmiali się jeszcze jakiś czas, aż w końcu uspokoili się i popatrzyli na mnie. Pod ich spojrzeniem poczułam się jak śmieć, przez co wkurzyli mnie jeszcze bardziej.

    – A co się stanie, jeśli ci nie damy? – skurwiele... Wiedziałam.

    Podeszłam do niczego nie spodziewającego się blondyna, uśmiechniętego od ucha do ucha. Odwzajemniłam kpiąco jego uśmiech, a już po chwili zobaczyłam tylko jego bolesne spojrzenie, kiedy wykręciłam mu rękę za plecy, w tym samym czasie uderzając go glanem w czuły punkt w nodze, na środku piszczela. Wszyscy usłyszeliśmy chrzęst łamanych kości, na co oni się wzdrygnęli.

    – Ręka kończy tak jak noga? – zapytałam. śmiejąc się tak jak oni wcześniej, lecz ci byli całkowicie poważni.

    – Nie dasz rady... Nie możesz... – nie wiedziałam, czy chciał przekonać mnie, czy siebie.

    – No nie byłabym tak pewna – z każdym słowem wyginałam prawie płaczącemu idiocie rękę. Przez chwilę pomyślałam, że taki ciota nie wytrzyma aż takiego bólu, ale na szczęście się nie zawiodłam. Aż tak.

    Poczułam nagle wibrację w telefonie. Wyciągnęłam go i nic sobie nie robiąc z osób przede mną odpisałam Rose.

    – To jak? Macie pieniądze? – schowałam komórkę z powrotem do kieszeni, znów spoglądając na nich.

    – Tylko trzydzieści... – mruknął ten trzeci.

    – Nieładnie – zacmokałam zirytowana już ich zachowaniem. – Tak okłamywać niewinną dziewczynę, bardzo nieładnie – zaakcentowałam ostatnie słowo.

    – Niewinną... – prychnął. Spojrzałam na niego ostrzegawczo. – Nie mamy tyle kasy, co mamy do kurwy ci jeszcze powiedzieć?!

    – Mam go puścić, czy zabić? – zapytałam, na co się wzdrygnęli. Tak. Byłam całkowicie poważna.

    Znów dostałam wiadomość, którą od razu sprawdziłam.


Od: Rosuś <3
Jadę i oby to było tego warte, bo ci chyba wpierdolę. Jestem niedaleko –,–


    Niestety w tym samym momencie, co przeczytałam wiadomość, mój "zakładnik" zemdlał na widok swojej krwi. Serio?!

    – Sorry, stary – mruknął jeden z przytomnych, po czym oboje zaczęli się do mnie zbliżać. Kuźwa, nie przewidziałam, że ten typ okaże się aż taką ciotą!

    – Role się tak jakby odwróciły – stwierdził drugi. Już wiedziałam, o co im chodzi.

    Nie zastanawiając się dłużej ścisnęłam dłoń w pięść i przywaliłam chłopakowi bliżej mnie, który od ciosu aż upadł na ziemię. Ja jestem taka silna, czy oni tacy słabi?!
    
    – Ty... – blondyn zamachnął się na mnie i silnym ciosem przestawił mi szczękę. Ałć... Zachwiałam się na nogach, o mało co nie upadając. – Nie masz teraz z nami szans.

    Szybko sobie nastawiłam szczękę, nie robiąc sobie nic z bólu. Jednak trochę zniesmaczył mnie chrzęst kości i metaliczny posmak w ustach.

    – Czyżby? – wyplułam krew na ziemię, zakrwawiając ich nieprzytomnego kolegę.

    – Jaka suka – znów mnie walnął, tym razem w brzuch, jednak dalej pozostawałam na to niewzruszona, uśmiechając się do mojego oprawcy, wywyższając się. – Zaraz zejdzie ci z twarzy ten perfidny uśmieszek...

    Okładał mnie pięściami, jednak nie pozostawałam mu dłużna. Kiedy on wylądował przeze mnie na ziemi, rzucał się na mnie drugi. Czułam, ze w takim tempie długo nie wytrzymam.

    Gdzie jesteś, Rose...?  

***

    Po chwili usłyszałam zbawienny wręcz pisk opon, a już po chwili przed oczami zamiast widoku zakrwawionej pięści chłopaka, zobaczyłam brązowe włosy. Zachwiałam się, ale odzyskałam równowagę.

    – Rose! Co ty zrobiłaś?! – wrzasnęłam, widząc jak blondyn, który jeszcze kilka sekund temu lał mnie, nie patrząc na zasady moralne, leży teraz na ziemi, ledwo trzymając się przy świadomości.

    – Nie wkurwiaj mnie! Miałaś tylko zarobić! Gdzie są pieniądze?! – krzyknęła na potrąconego chłopaka.

    Zanim się odezwał, wypluł naprawdę dużą ilość krwi. Mimo wszystko bałam się, że umrze. Nie chciałam go zabijać.

    – Przy... moto... rze... – miałam wrażenie, jakby już umierał.

    Przyjaciółka zsiadła ze swojego motoru i podeszła do bagażnika na ścigaczu chłopaka. Wyjęła z niego niewielki worek i zajrzała do środka.

    – No pięknie... – zagwizdała. – Ash, cofam, zarobiłaś sporo.

    – Co...? – zdziwiłam się.

    – Siedemdziesiąt tysięcy, no no... – była wyraźnie zadowolona.

    – Mówisz, że siedemdziesiąt? – spojrzałam na wystraszonego chłopaka na ziemi. – Masz szczęście, że muszę wracać, rozumiesz? Nawet nie wiesz, jakie masz pierdolone szczęście...

    Kucnęłam przed nim, a on jakby ożywiony przyglądał mi się przerażony. Wyjęłam z kieszeni spodni papierosa i zapaliłam, mocno się zaciągając.

    – Wiesz co? – mruknęłam do niego. – Patrząc na ciebie jakoś... Straciłam ochotę na palenie...

    Kiwnęłam ledwo zapalonym szlugiem, zaciągając się jeszcze raz, po czym wrzuciłam go. Do gardła chłopaka. Tyle mu wystarczy?

    – Ash... – usłyszałam zaniepokojony głos Rose. Podniosłam się i spojrzałam na nią, uśmiechając się, mimo prawdopodobnie całej zakrwawionej twarzy. – Uspokój się i wracajmy.

    Ostatni raz popatrzyłam na dławiącego się idiotę, plującego jeszcze większą ilością krwi niż wcześniej.

    – Aha... I nazywam się Ashley. Nie Erika. Zapamiętaj to imię – nie wiedziałam nawet, czy mnie usłyszał.

    Odjechałyśmy kawałek z Rose, po czym zadzwoniłyśmy po pogotowie. Powiedziałyśmy tylko, że wydarzył się wypadek i gdzie, a kiedy zapytano o nasze dane, rozłączyłyśmy się.

***

    – Opatrzę cię, chodź tu – powiedziała oschle Rose, kiedy byłyśmy już w domu.

    Wiedziałam, że nie ucieknę. Fuck.

    Usiadłam w kuchni, przy stole i czekałam, aż Rose wyjmie z szafki wszystkie potrzebne bandaże, leki, maści itd. Kiedy już wszystko miała gotowe podeszła do mnie i przystawiła sobie krzesło, siedząc teraz naprzeciwko mnie. Nasączyła wacik wodą utlenioną i zaczęła nim przecierać moją twarz.

    – Więc, co to był za wyścig? – zaczęła.

    – Prywatny. Były tylko te ciołki i nikogo więcej. Nie chcieli mi dać mojej wygranej, rozumiesz to? – wkurzyłam się na samo wspomnienie.

    – Ja pierdole... Co to za zjebany wyścig... – mruknęła tylko.

    Siedziałyśmy chwilę w ciszy, jednak nie na długo. Rose za mocno przycisnęła wacik do mojej skóry, co okropnie zaszczypało.

    – Ałć! Uważaj...

    – Kto to mówi – prychnęła. – Z nas dwóch to ty powinnaś bardziej uważać.

    Wiedziałam, że nie nawiązuje do tego, co robiła teraz.

    – Wiem. Ale świat tak bardzo wkurwia – westchnęłam, lekko rozbawiona własnym komentarzem.

    – Coś o tym wiem – zaśmiała się cicho.

    Dalej dałam Rose pracować w milczeniu, żeby mogła się skupić. Dopiero kiedy zajęła się moim nadgarstkiem, który skręciłam przez zadanie za mocnego ciosu (tak, da się, zwłaszcza w moim przypadku niepohamowanej agresji), odezwała się znowu.

    – Co to miało być z tym papierosem? – mimo powagi, jaka panowała, mówiła to bardzo spokojnie.

    – Nie wiem – spuściłam głowę. Poniosło mie, a to nie mogło się wydać. – Okłamał mnie i... poczułam taką potrzebę, żeby...

    – Mogłaś go zabić – przerwała moją nie znającą składu wypowiedź.

    – Wiem.

    – Do pierdla trafić nie chcemy – dodała.

    – Wiem.

    Na chwilę spauzowałyśmy, kiedy przyjaciółka wklepywała jakąś maść w moją rękę.

    – Lubisz tortury, to wiem od dawna – chciałam zaprotestować, ale po chwili zastanowienia stwierdziłam, ze to co mówiła było prawdą. – Ale to była przesada.

    Nie odpowiedziałam.

    Dopiero po kilku minutach atmosfera troszkę się rozluźniła, a Rose uśmiechnęła się do swojego dzieła.

    – Zawinę ci bandażem jak pójdziesz pod prysznic. Ja w tym czasie pójdę zapłacić temu staremu zgredowi... – burknęła niezbyt zadowolona.

    – A właśnie, jak tam kradzież?

    W odpowiedzi uśmiechnęła się przebiegle, po czym wyszła z pokoju na krótką chwilę. Wróciła trzymając w jednej ręce kopertę, a drugą miała schowaną za plecami.

    – Co to? – spytałam, choć już miałam pewne podejrzenia.

    – To... – rzuciła kopertę na stół, przede mną – Ponad połowa czynszu.

    – Ile kasy miał tamten dzieciak?! – zdziwiłam się.

    – To jeszcze nic – zaśmiała się przebiegle.

    Spojrzałam na nią, nie mogąc uwierzyć w jej słowa, ale w tym samym momencie wyjęła zza pleców jakiś woreczek. Podała mi go uśmiechając się coraz szerzej.

    – O kurw... – zajrzałam do środka. Zdecydowanie to rozwiało moje wątpliwości.
    
    – Młody miał fajny telefon – stwierdziła, bawiąc się wspomnianym przedmiotem w dłoni.

    – Miał – podkreśliłam, na co obie się zaczęłyśmy śmiać. – Myślisz, że ile on jest wart? Bo mp4 na pewno sporo wybuli, a telefon o ile nie jest popsuty...

    – Nie jest – przerwała. – Sprawdzałam. Nówka nierdzewka, rodzice go naprawdę kochają.

    – Oj, jak ja bym chciała mieć takich rodziców. Albo w ogóle rodziców – mruknęłam rozbawiona.

    – Masz rodziców, a że takich, a nie innych, to już inna sprawa. Dobra, idę zapłacić – stwierdziła, na co od razu zrzedła nam obu mina.

    – To może ja wezmę w końcu ten prysznic, bo krew chyba zaczyna na mnie krzepnąć.

    Idąc do łazienki słyszałam za sobą jak Rose zamyka za sobą drzwi. Ten stary zgred mógłby nam naprawić zawiasy, ale nie, po co...

    Po prysznicu razem usiadłam w salonie, gdzie była już moja przyjaciółka. Położyłam głowę na jej kolanach i zaczęłam się zastanawiać, co miałabym teraz robić, jednak odpowiedź pojawiła się równie szybko, co pytanie.

    Zakład... No tak, przydałoby się w końcu wygrać.







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz