niedziela, 18 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.21 Ashton

  


    – Dobranoc – rzuciła Ashley w naszą stronę i zniknęła za drzwiami.

    Rose w tym samym momencie spojrzała się na nas, z chęcią mordu w oczach. Okey, znowu coś zrobiliśmy?

    – Siedźcie tu – rozkazała, wstając i poszła w ślady blondynki.

    Stanęła jeszcze przed drzwiami i znów popatrzyła na... mnie?

    – Mam prawo wiedzieć o niej więcej niż ty, mimo że ją całowałeś, dotarło? – powiedziała i nie czekając na odpowiedź, wyszła z pokoju.

    Za chwilę zapytają, o co chodzi. 3... 2... 1...

    – Cooo?! – krzyknęli na raz wszyscy w pokoju, poza zajętej telefonem Rachel, aż podskoczyłem w miejscu.

    Wiedziałem.

    – Całowałeś się z Ashley i nic nam nie powiedziałeś?! – Luke udał obrażonego, przez co o mało nie parsknąłem śmiechem.

    – Może – odpowiedziałem wymijająco, obrywając od blondyna bok. – Ała, to za co?

    – Idziemy – powiedział, jakby to było oczywiste i wstał.

    – Gdzie?

    – Podsłuchiwać, a gdzie indziej? – popatrzył na mnie jak na idiotę.

    – Myślę, że właśnie tego nie powinniśmy robić. Słuchasz ty czasem Rose?

    – Pfff... Oczywiście, że jej słucham. Ale chcę wiedzieć, o czym gadają, przecież nie muszą wiedzieć, że to usłyszeliśmy.

    – No nie wiem... – na więcej sprzeciwów nie mogłem sobie pozwolić.

    Luke zaciągnął mnie i chłopaków na korytarz, przed pokojem, w którym rozmawiały dziewczyny. Załapaliśmy się akurat na moment, gdzie Ashley o czymś opowiadała.

    O boże...

    – ...a zamiast odwiedzać grób z ojcem, odwiedzasz grób ojca – skończyła, prawie niesłyszalnie.

    – Zadowolony z siebie jesteś?! – szturchnąłem już nie takiego szczęśliwego Luke'a.

    – Skąd mogłem wiedzieć, że... – nie dokończył, spoglądając szybko przez szparę w drzwiach. – Cholera.

    – No to ja spadam – szepnął Calum, kiwając nam na pożegnanie. Co za...

    – Co wy tu wszyscy robicie?! – krzyknęła dziewczyna, kiedy się wycofywaliśmy.

    Wszyscy (oprócz Cal'a, który nawiał) spojrzeli na rozwścieczoną Ashley. Wiedziałem, żeby tu nie przychodzić, jeszcze zwalą to na...

    – Ty sobie z nią poradzisz, nie?

    ...mnie.

    – Luke, czekaj, to był twój pomysł.

    – Stary, zgodziłeś się! ...dobra, nie zgodziłeś, ale to Ashley! – powiedział, jakby to był wystarczający argument, szturchając mnie w ramię.

    Niestety, nie zdążyłem nic odpowiedzieć, bo przyjaciel zdążył zwiać. Taa... przyjaciel. A Michael'a już dawno nie było.

    – Ashton... – zaczęła groźnie, przez co zmuszony byłem spojrzeć na nią.

    Jednak tylko zaczęła, nie kończąc. Chwilę staliśmy w ciszy, jakbyśmy oboje nie wiedzieli, co powiedzieć, ale nagle złość blondynki zamieniła się w... smutek?

    – Nikt nie miał o tym wiedzieć – szepnęła prawie niesłyszalnie, patrząc na podłogę, a jej głos był na granicy załamania.

    – Ashley, ja nie chciałem...

    – Słyszałeś – stwierdziła, dalej na mnie nie patrząc.

    Jeszcze nigdy nie widziałem jej takiej smutnej, ale... zdecydowanie nie chciałem jej takiej oglądać.

    – Przecież nic się nie...

    – ...nie stało? – czy ona musi mi przerywać?! – Nawet Rose o tym nie wiedziała. Nikt nie wiedział. Nie miał wiedzieć. Znowu będą mnie traktować tak jak...

    – Nie zamierzam cię inaczej przez to traktować, zwariowałaś?! – prawie krzyknąłem, słysząc jej paplaninę (która przy mnie zdarzała jej się dosyć często. Moja wina?).

    Przestała na chwilę i spojrzała na mnie zaskoczona. Ciekawe, czy zdziwiły ją moje słowa, czy to, że jej przerwałem, jak ona mi wcześniej.

    – W pewnym sensie rozumiem, jak to jest nie mieć ojca, ale czemu miałbym zachowywać się w stosunku do ciebie inaczej? Dalej jesteś tą samą osobą, którą poznałem ponad miesiąc temu – z tymi słowami podszedłem do niej.

    – Wow, w internecie pisali inaczej – spojrzała na mnie, uśmiechając się lekko.

    – Co o mnie czytałaś? – zapytałem, stojąc tuż przed nią. Tak dosłownie. Gdyby nie była ode mnie niższa te parę centymetrów, pewnie stykalibyśmy się nosami.

    – Mówią, że nie jesteś typem romantyka – zaśmiała się. I taką mogłem ją oglądać.

    – A jestem?

    – Zależy – uśmiechnęła się cwaniacko.

    – No cóż... – uśmiechnąłem się, widząc zdziwioną minę dziewczyny.

    Kucnąłem na chwilę i szybkim ruchem wziąłem dziewczynę za nogi na ręce, jak to robią nowożeńcy. Bo tak robią, nie? Chyba tak. Nie znam się. Może internet mówi prawdę.

    – Co ty robisz? Puść mnie! Ashton! Ashton no! – próbowała się wyrwać i mimo że najsłabsza nie była, nie dała rady.

    Zabrałem ją do pokoju i pod zdziwionym spojrzeniem Rose, wepchnąłem blondynkę na jej łóżko.

    – Wystarczyło powiedzieć, że mam iść spać.

    – Posuń się – złapałem Ashley za nogi i odsunąłem kawałek pod ścianę.

    – Ej! Co robisz? – zaśmiała się.

    – Ty wlazłaś do mnie, ja idę do ciebie – zaśmiałem się, widząc jej minę.

    – A–ale ja nie specjalnie, a t–ty...

    – Spać – boże, co jest ze mną nie tak? Dawno nie byłem taki szczęśliwy.

    – No wiesz... – obraziła się teatralnie, wydymając wargę. – Przytuliłbyś mnie chociaż.

    – Co sobie życzysz – zarzuciłem na nią ramię, trzymając w ręku koc, przez co materiał wylądował na jej twarzy.

    – Zdejmij to! No zdejmij! Ash! – nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem.

    W końcu udało się jej odsłonić twarz, z moją lekką pomocą.

    – I co, zostajesz tu? – uśmiechnęła się, mrużąc oczy.

    – Tak.

    Zaraz po tym, uśmiech z twarzy Ashley powoli schodził, a ona sama zasypiała. Zanim jednak zasnęła, szepnęła jeszcze w moją stronę.

    – Dzięki.

    – Za co? – zapytałem, choć widząc, jak wykończona jest, nie spodziewałem się odpowiedzi. – Dobranoc.

    – Uhm... Nawzajem.... – mruknęła tylko, wtulając się we mnie.

    Czemu przez to serce zabiło mi szybciej?

***

    – Zrób jeszcze jeden! – krzyknął Mike, już chyba po raz setny dzisiaj.

    – Kolejny?! – zdziwiła się Ash.

    – Dobre są, noo... – mruknął, trzymając w ręce przygotowany widelec.

    – Ostatni. Ktoś jeszcze chce? – zapytała, wlewając ciasto na patelnie.

    Wygląda łatwo, ale to czarna magia. Po coś jednak się przydają kobiety z nami.

    – Ja – stwierdził Calum.

    – Znowu z bananem? Przecież to z psów... Calum, ile można...

    – Z psów, kotów, nieważne. Ważne, że dobre – zaśmiał się, podstawiając blondynce talerz przed nos.

    – Jestem pełny po czterech, a wy, którego już jecie? Dziesiątego? – wtrąciłem się.
    
    – Ósmego, ignorancie – powiedzieli w tym samym momencie.

    – I ostatniego – dodała Ashley, kładąc przed nimi kolejną porcję naleśników.

    Sprzątnęła mniej więcej w kuchni, po czym dosiadła się do nas, a właściwie opadając na wolne miejsce obok mnie.

    – Nie gotuję wam więcej. Sama przez was nie mam co jeść – burknęła i mogłaby uchodzić za obrażoną, gdyby nie zdradziecki uśmieszek na jej twarzy.

    Oparła się ramieniem o mnie, dając mi znak, że mam ją objąć, co też zrobiłem. Po sytuacji z początku listopada jednak zmieniła zdanie co do mojego romantyzmu, a raczej jego braku.

    – Nie zostało ci coś? – szepnęła do mnie.

    – Luke sobie przywłaszczył jednego naleśnika w zapasie – widziałem, jak od razu spojrzała na talerz blondyna.

    Kiedy ten odwrócił się, mówiąc coś do (i tak niesłuchającej go) Rose, dziewczyna zabrała mu pusty kawałek i przeciągnęła go szybko na swój talerz. Po chwili wszyscy, oprócz Luke'a, parsknęli śmiechem.

    – Co jest? Ominęło mnie coś? – zapytał zdziwiony, przez co zaśmialiśmy się jeszcze głośniej. Po chwili spojrzał w naszą stronę, dodając: – Co zrobiliście?

    – Nic – powiedzieliśmy równocześnie, nie powstrzymując śmiechu.

    – A no właśnie... Można już na was mówić 2–Ash? (czyt. tu–ash)

    – Co? – o czym on gada?

    – Jesteście już parą?1

    Kiedy Luke powiedział te słowa, Ashley akurat jadła ukradzionego naleśnika, przez co się nim zadławiła. Przeszło jej dopiero po chwili duszenia się.

    – Więc? Jak to tam z wami jest?
    
    Dziewczyna spojrzała na mnie, jakby to ode mnie zależało. Ale... czy można nas było nazwać parą?

    – A co ty się interesujesz? Chwilowo twój obiekt westchnień ma cię gdzieś, tym bym się przejmował na twoim miejscu. Ciebie nikt nie lubi – zaśmiałem się. Wcale nie unikałem odpowiedzi, wcale.

    – Pfff, gdzie tam! A Rose? Mam chociaż ją! – zbliżył się do niej, jakby chciał ją przytulić. Stary, nawet nie wiesz, w co, że się wpakował...

    Z tymi słowami wymieniona dziewczyna nawet chwili się nie zastanawiała, jakby tylko czekała na ten moment. Zgięła rękę i walnęła mojego przyjaciela w żebra. Łokciem. Ałć.

    – No chyba nie. Przytul miśka, nie mnie, idioto. Może chociaż on cię lubi.

    Wszyscy spojrzeli na siebie w ciszy przez chwilę, kiedy nagle Michael wstał i wybiegł z pokoju z.... misiem w rękach. Luke jakby to zauważył i pobiegł za nim, krzycząc coś po drodze.

    Siedzieliśmy jeszcze jakiś czas, wpatrując się w drzwi, przez które wyszli, tylko po to, żeby za chwilę śmiać się do rozpuku.

    Jakąś godzinę później w kuchni siedziałem już tylko ja i przeglądałem portale, wrzucając jakieś krótkie posty, bo ostatnio tylko ja to robiłem. Akurat wyszedłem z tt, kiedy do kuchni wszedł Luke.

    Usiadł przede mną, wzdychając ciężko, jednak nie oderwałem wzroku od komórki.

    – Co jest? – mruknąłem.

    – Wszystko się pokomplikowało... – westchnął tylko, ale już czułem, że zbiera mu się na głębsze refleksje.

    – W jakim sensie? – dopytywałem.

    – Na przykład ty – spojrzał na mnie dziwnie. – Od razu po pojawieniu się dziewczyn spodobała ci się Ashley i co? I już jesteście razem, spaliście razem, całowaliście się, a ja co? A ja stoję w miejscu!

    – Co? Czekaj, wróć. Nie jestem z Ash, to raz. Dwa, spałem z nią, brzmi dziwnie, a tym bardziej z twoich ust, więc nie mów tego nigdy więcej.

    – Ja tu o sobie mówię! Co mam zrobić z Rose? – dalej się użalał.

    – Zostawić.

    – Żartujesz?!

    – Tak – zaśmiałem się. – Słuchaj, nie mogę ci powiedzieć za dużo. Ashley jest... inna. Po prostu... Ugh, sam nie rozumiem swojej sytuacji, a twoja jest jeszcze gorsza!

    – Pocieszyłeś, stary – mruknął.

    – Nie zamierzałem.

    – Wy to już pewniak. No przecież widać, że na ciebie leci, jakbyś nie pamiętał, to się parę razy całowaliście, spaliście razem... – znów to powiedział. On to robił specjalnie?

    – Ale razem nie jesteśmy – przerwałem mu.

    – Ashton – wow, Luke potrafi być poważny. – To dziewczyna. Ona tylko czeka, aż zrobisz krok w stronę związku.

    – O takie rady to już bym wolał spytać miśka Michael'a – stwierdziłem, śmiejąc się z jego miny.

    – Pff, wal się – skwitował, choć po chwili śmiał się razem ze mną.

    I po poważnym Luke'u.

***

    Kilka dni później byliśmy wykończeni. Nigdzie nie wychodziliśmy, bo też nie było kiedy i wciąż kisiliśmy się w busie.

    Siedziałem z chłopakami w salonie, każdy zajęty swoim telefonem. Często tak bywało, byliśmy po prostu zbyt zmęczeni, żeby robić coś więcej. Nawet dziewczyny, które później do nas dołączyły (oprócz Rachel, ale kit z nią) nie odzywały się ani słowem, przysypiając na siedząco. Jednak dla nich "było za wcześnie, żeby pójść spać", więc siedziały z nami.

    – Wyszedłbym gdzieś – ni stąd, ni zowąd Mike odezwał się.

    – Przecież nie możemy – Luke zniszczył jego marzenia jednym zdaniem.

    – No wiem. To jest do kitu. Już nawet nie możemy pójść do kina, żeby nas nie rozpoznali – westchnął cierpiętniczo.

    – To może chociaż poszlibyśmy tam, gdzie nie ma ludzi? – zaproponowała Ashley, włączając się w rozmowę.

    – Ale kiedy? Nie ma szans – odparł Michael zrezygnowanym tonem.

    – A wiesz, chociaż, gdzie chciałbyś pójść? – spytała.

    Na chwilę w pokoju zapanowała cisza.

    – Może to głupie, ale poszedłbym na plażę...

    – O zachodzie słońca – dodała, rozmarzona.

    Co dziewczyny widzą w tych spacerach po plaży?

    – Właśnie.

    Dobra, mój błąd. Co dziewczyny i Mike widzą romantycznego w plażach?

    – Plaża nie brzmi źle – stwierdziła Rose.

    Czy tylko ja nie lubię plaży?

    Luke po usłyszeniu głosu Rose od razu podniósł się z pozycji leżącej. Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwano mu w tym.

    – To ja też chcę – zaśmiał się Calum. Okey?

    – To co... – blondynce od razu minęło zmęczenie. – Podwójna randka?

    ...co? Cooo? COOOO?!

    O mało nie zadławiłem się powietrzem na jej słowa. Tak to traktuje? Spojrzałem na nią zdziwiony i zauważyłem, że ona też patrzy na mnie. O coś jej chodzi, ale nie miałem pojęcia o co.

    – Ashley... – przyjaciółka spojrzała na nią ostrzegawczo.

    – No cio? To nie randka? – uśmiechnęła się słodko, patrząc na Rose jak kot ze Shreka.

    – Niech ci będzie – skwitowała.

    Luke zareagował na to podobnie jak ja wcześniej, ale bardziej zdziwiła mnie reakcja Calum'a, który wydawał się szczerze zadowolony, przez słowa dziewczyny. Może on coś...? Nie, przecież to idiota.

    Tak, świetny argument, naprawdę.

    Nie spodziewałem się jednak, że mogłem mieć tę cholerną rację.







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz