niedziela, 18 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.28 Ashley

  


    Od kina całą naszą czwórką, wraz z Calum'em, Mike'm i Rose, poszliśmy na plażę. Śmialiśmy się przez połowę drogi, póki nie zrobiłam się trochę zmęczona. Nasz cel był daleko od miejsca, w którym byliśmy, ale skoro powiedziałam, że pójdę, to pójść musiałam. Pozostawiając przed sobą roześmianą trójkę, wycofałam się kawałek i szłam parę metrów za nimi. Zdążyłam się wyciszyć, nawet gdy zmęczenie mi przeszło, więc nie wróciłam do nich, póki nie dotarliśmy do plaży.

    – Niedługo będzie zachodzić słońce – stwierdziłam, ściągając z siebie buty i rzucając torebkę gdzieś na bok.

    Od razu pobiegłam w stronę wody, nie siląc się na zdjęcie z siebie ciuchów. W końcu i tak wyschną. Słyszałam za sobą kroki i byłam wręcz przekonana, że to chłopaki. Jednak zdziwiłam się, widząc za sobą uśmiechniętą od ucha do ucha Rose, która wbiegła do wody razem ze mną.

    – Rose, a ty nie...? – zaczęłam.

    – Hmmm...? – zdziwiła się.

    – No wiesz, nie bałaś się... – niedane mi było skończyć.

    – Shh, to nieważne – przerwała mi, gestem ręki ucinając temat.

    – Rose... – zmartwiłam się.

    – Staram się z tym walczyć – oznajmiła, a widząc mój zdziwiony wzrok, dodała. – Z tym strachem. A poza tym tu nie jest aż tak źle... Aż tak...

    – A no skoro tak, to... – uśmiechnęłam się przebiegle.

    Tym razem to dziewczyna popatrzyła na mnie niezrozumiale, jednak nie zdążyła nawet nic powiedzieć. Rzuciłam się na nią, przez co obie wpadłyśmy do wody, dokładniej na brzegu przy falach. Zaczęłam się śmiać, a ona zaraz za mną. Kiedy my tak właściwie ostatni raz śmiałyśmy się tylko we dwie, bez sosów?

    – Ash, złaź ze mnie! – krzyknęła niby wkurzona, nie mogąc powstrzymać uśmiechu wypływającego na jej twarz.

    – Już, ju– JESU! – podnosząc się, coś na mnie wpadło, przez co znowu upadłam. A raczej ktoś się na mnie rzucił, jak ja wcześniej na Rose. Karma?

    – Nie jezus, wystarczy Michael – chłopak uśmiechnął się, zadowolony ze swojego czynu.

    – Hah hah, zabawne – prychnęłam i zwaliłam z siebie kolorowowłosego. Pasowała mu ta tęczowa farba, chyba w życiu nie wpadłam na lepszy pomysł.

    – Zimna ta woda – wzdrygnęła się Rose, leżąca koło mnie.

    Chwilę później podniosła się i wyszła z wody, a zaraz za nią ja i Mike, który nie mógł się powstrzymać przed ochlapaniem jedynego miejsca, które było na mnie suche. Oczywiście mu oddałam.

    – To co, idziemy prosto? – spytałam, nie znając dokładnie celu naszej podróży tutaj.

    – I czekamy na zachód słońca – uśmiechnął się chłopak, ściągając z siebie mokrą koszulkę.

    Rose w tym czasie zawoła niewtrącającego się do tej pory Calum'a. Wyglądał na co najmniej zmieszanego i nie wiedzącego, co ze sobą zrobić, ale jednocześnie jakby chciał coś powiedzieć. Tak czy inaczej, zachowywał się dziwnie jak na niego.

    – A ty nie wchodzisz do wody? – spytała.

    – Fajnie się na was z dala patrzyło – zaśmiał się.

    – Zaraz to mi się fajnie na ciebie będzie patrzeć – zagroziła Rose i wbiła mu palec w brzuch, po czym jakby nigdy nic, poszła dalej.

    Wszyscy zrobiliśmy to samo, zaraz po tym jak wzięłam rzeczy, które wcześniej zostawiłam dalej od brzegu plaży. W końcu przyda się na potem. Pomyślałam, że to idealna okazja, by porozmawiać z Ro. Jakoś nie miałyśmy czasu, żeby zrobić to przez ostatni miesiąc, a ją... zdecydowanie coś męczyło. Czułam się trochę winna, za to, że nie zwracałam na nią uwagi.

    – Ro? – zagadnęłam, kiedy byłyśmy kawałek od chłopaków. – Mogłybyśmy pog–

    – Mogę zająć ci chwilkę? – ni stąd, ni zowąd przed nami pojawił się Calum, wyglądając na coraz bardziej zrezygnowanego.

    – Sorry, Cal, ale Ash chciała... – zaczęła Rose, ale postanowiłam jej przerwać.

    – Nie, nie, innym razem. Bierz ją – zaśmiałam się i popchnęłam Ro w stronę chłopaka.

    Ta odpowiedziała tylko prychnięciem. Cal posłał mi wdzięczne spojrzenie, po czym odeszli kawałek. Byłam strasznie, a nawet okropnie ciekawa, czego chciał od niej Cal, więc kiedy podeszli do skał, schowałam się za jedną z nich. Oczywiście, pociągnęłam za sobą półnagiego Mike'a.

    – Co ty robisz? – zdziwił się, tak jak ja chowając się za kamieniem.

    – Shhh, podsłuchuję. A ty ze mną – dodałam.

    – Ale ja nie chcę... – zawył niczym sześciolatek, który nie chce iść do przedszkola.

    – Chcesz – szepnęłam. – Tylko jeszcze o tym nie wiesz.

    – O czym oni tak właściwie...? – spytał, poddańczym tonem. Hahah, wygrałam!

    – Właśnie próbuję się tego dowiedzieć.

    W tym samym odezwała się Rose, która jak dotąd stała razem z Calum'em po cichu. Miałam tylko nadzieję, że skończą tę swoją rozmowę przed zachodem słońca, które zbliżało się wielkimi krokami.

    – No, więc...? Co chciałeś? – spytała, pospieszając go.

    – Właściwie to chciałem spytać... A może zaproponować...? Nie, nie... Nie wiem sam... To strasznie trudne wiesz?... M–mogłabyś się jakoś... Z–zasłonić? – po ostatnich słowach lekko się zarumienił, odwracając głowę na bok.

    Rose, która wyglądała, jakby nic nie zrozumiała z tego, co chce jej przekazać chłopak. Dopiero po chwili zajarzyła, o co chodziło. Spojrzała w dół na swój dekolt, po czym od razu poprawiła mokrą bluzkę. Wydawała się speszona, jednak nie przeszkodziło jej to w kontynuowaniu rozmowy:

    – Tylko tyle chciałeś powiedzieć? – zirytowała się czekaniem.

    – Nie, nie! Ale ciężko było tak... wiesz...

    – No to przejdź do rzeczy!

    – Odkąd tylko wzięliśmy was w trasę, razem z nami mi się spodobałaś, wiesz? I z każdym dniem tak jakoś... podobałaś mi się coraz bardziej? Dopiero kiedy zobaczyłem, jak Luke na ciebie patrzy, zrozumiałem, że to nie tylko "zauroczenie", czy coś – podrapał się w tył głowy, widocznie skrępowany. Po chwili jednak przysunął się do dziewczyny, szepcząc cicho jej imię. Zrobił to tak smutnym tonem, że aż mi zrobiło się go szkoda. – R–Rose...

    Patrzyłam na to wszystko w niemałym szoku. Powstrzymując się od krzyknięcia "co?!", zatkałam sobie usta ręką. Przelotnie spojrzałam na Mike'a, który wyrażał nie mniejsze zaskoczenie. Był zbyt skupiony, żeby wykryć mój wzrok, co trochę mnie rozbawiło, bo w tym momencie wydawał się bardziej przejęty niż ja.

    – J–ja... – zaczęła Ro, jąkając się, jakby ledwo wyduszała z siebie słowa. Odsunęła się krok w tył od Caluma, wystawiając przed siebie ręce, w obronnym geście. – Nie, czekaj, powtórz, bo chyba... chyba nie zrozumiałam. Co...?

    – Też do końca tego nie rozumiem – zaśmiał się, ale w jego głosie nie było ni krzty radości. Po chwili spojrzał pewniej na dziewczynę przed nim, przełykając głośno ślinę, a uśmiech zszedł z jego twarzy. – Jedno wiem na pewno. Zakochałem się.

    – Ale we mnie...? – zdziwiła się, po chwili dając sobie face palm'a w twarz. – No jasne, że we mnie... – prychnęła, próbując się zaśmiać. – Ale... Czemu? K–kiedy?

    – Od świąt, prawdopodobnie. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to coś więcej. Ro... – zaczął, myśląc, że dziewczyna mu nie wierzy.

    – P–przecież to było miesiąc t–temu... – szepnęła, tak że ledwo ją stąd słyszałam.

    – Trochę długo się na to zbierałem, fakt – znów odbiegł wzrokiem gdzieś na bok.

    – To chciałeś mi powiedzieć? – zabrzmiała pewniej, niż przed chwilą.

    – Właściwie to chciałem cię zapytać, czy nie chciałabyś być... moją dziewczyną? – wydusił na jednym wdechu, jednak bardzo łatwo było go zrozumieć.

    Cała ta sytuacja, oprócz zdziwienia mnie, zaczęła mnie też bawić. Ta niepewność chłopaka i rumieniąca się Ro. Czułam się jak jakiś tajniak, nagrywający romans na faktach z ukrycia.

    Jednak tym, co najbardziej mnie chyba zaskoczyło byłą odpowiedź Rose. Nie wiem, czy spodziewałam się inaczej, czy nie, ale szokiem było dla mnie to, co dopowiedziała.

    – Calum, nie mogę. J–ja chyba kocham k–kogoś inneg–go... – drugą część zdania dodała niemal szeptem.

    – Luke'a, prawda? – cofnął się kawałek, powoli odwracając w naszą stronę.

    Chwilę do mnie dotarło, to co zrobił. Odwrócił się w naszą stronę. Szybko rzuciłam się na Michaela, nie wiedząc jak inaczej się schować i przez to nie usłyszałam odpowiedzi Rose. Zarąbiście, dzięki Cal! W samym środku akcji, no! Choć i tak wiedziałam, jaka jest odpowiedź, chociażby po samym wzroku Rose, to chciałam to usłyszeć...

    – Ash? – Mike odezwał się, wyrywając mnie z wewnętrznego bulwersu na Cala.

    – Co? – zdziwiłam się.

    – To taki rewanż? – zaśmiał się, a ja dopiero po chwili zrozumiałam, że chodzi mu o to popchnięcie. – Wszystko fajnie, ale zejdziesz kiedyś, nie?

    – A co? – odwzajemniłam cicho śmiech. – Nie podoba się? Nawet jeśli się podoba, muszę cię ostrzec, że mam chłopaka.

    – No wiem – westchnął, a nagle humor mu przeszedł.

    – Jesteś o mnie zazdrosny? – spytałam, śmiertelnie poważnie. Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że Mike może na mnie lecieć, czy coś... A może jestem zbyt zarozumiała?

    – Nie o to chodzi – mruknął, rozwiewając moje wątpliwości. Jednak dalej wydawał się dziwnie... smutny. Czemu mój słodziak mógł być smutny?

    – To, co się stało? – spojrzałam na niego pytająco, oczekując odpowiedzi.

    Podniosłam się do siadu i przez to nie uzyskałam tego, co chciałam. Michael wstał i kiwnął do "parki" za nami, która od razu zwróciła na niego uwagę.

    – Zaraz będzie zachód słońca! – krzyknął, na powrót wracając do postaci "szczęśliwego słodziaka", którym był na co dzień. Teraz jednak widziałam, że udawał, co zabolało chyba najbardziej. Czy udawał wcześniej?

    – Idziemy! – odkrzyknęła Rose, biegnąc w naszą stronę.

    Kiedy stanęła obok mnie, wydawała się dziwnie nieobecna. Jakby myślami była gdzieś daleko, zapomniała o otoczeniu wokół niej. Po tej rozmowie wiedziałam, że będzie chciała przemyśleć kilka rzeczy i to poważnie. Tym samym szansa na naszą rozmowę spada jeszcze niżej... Bałam się, że ją stracę. A to jak dla mnie, zbliżało się wielkimi krokami. Czy ona chociaż zauważyła, ze się od siebie oddalamy? Coraz bardziej traciłam na to nadzieję.

    Jednak wystarczyła nam na ten moment jedna "nieobecna" osoba, przynajmniej jak dla mnie. Chłopaki pomyśleli podobnie i już po chwili, całą czwórką usiedliśmy na piasku. Byliśmy na tyle daleko od wody, że ta dosięgała ledwo naszych stóp. Calum oparł się na łokciach, a Mike siedział obok niego z nogami wysuniętymi do przodu, tak, jak ja. Rose jako jedyna nie miała nóg w wodzie, tylko siedziała w siadzie skrzyżnym, patrząc się gdzieś na bok.

    – Ładnie tu – mruknęłam od niechcenia.

    Tak jak powiedział wcześniej Michael, właśnie zachodziło słońce. Woda pobłyskiwała w niektórych miejscach na czerwono, odbijając od siebie słońce jak w lustrzanym odbiciu. Na niebie, na które im niżej się spojrzało, tym bardziej bursztynowe było, pojawiały się nieliczne i prawie niewidoczne gwiazdy, tak samo odbijające się w tafli wodnej, jak ta jedna, wielka gwiazda, na której się teraz skupiliśmy. Klimatu wszystkiemu, dodawał brak wiatru, dzięki czemu woda była w prawie że nie naruszonym stanie, a jedyne fale, które dostrzegliśmy to te, które obmywały nasze stopy.

    – Ciężko się z tobą nie zgodzić – zaśmiał się Mike, wpatrzony w ten widok jak w obrazek.

    – Dziwne, że lubisz zachody słońca – zaśmiałam się. – To bardziej... damska fucha.

    – Pff, czepiasz się... Komu się to nie podoba?

    – Mi? – zza Mike'a wyjrzał Calum, a za swoje słowa zaraz oberwał od tamtego w głowę.

    – Sam to proponowałeś – odburknął obrażony.

    – Żartuję, żartuję...

    – Nie przyszliśmy tu tylko dla widoków! – przypomniało mi się coś.

    – Nie? – zdziwili się wszyscy naraz, na co parsknęłam krótko śmiechem i sięgnęłam do torebki. Po coś ją się nosi!

    – Tak myślałam, że gdzieś pójdziemy poza kinem... – uśmiechnęłam się do siebie i zdarłam folię z puszek. Dwie rzuciłam chłopakom, a jedną Rose, zostawiając sobie ostatnią.

    – Mam wrażenie, że ty zawsze myślisz tylko o tym... – Mike otworzył swoje piwo, śmiejąc się pod nosem.

    – Jesteś pewna, że nie jesteś uzależniona, czy coś? – dodał Cal, widocznie rozbawiony.

    Też bym się zaśmiała, gdyby nie to, że miał całkowitą rację.

    Nic nie mówiąc, posunęłam się trochę do przodu, nie daleko, ale na tyle, by nie widzieć ich twarzy.

    To był dla mnie wbrew pozorom trudny temat. Kiedy zazwyczaj śmiałam się razem z innymi i miałam do niego całkowity dystans, tak zwana "olewka", tak teraz nie chciałam udawać, że to nic. Nie w tym miejscu i nie w tym momencie.

    Poczułam lekki wiatr, kiedy Rose odgięła się do tyłu. Jakimś gestem pokazała im pewnie, że nie mają drążyć tematu, czego posłuchali, bo obyło się bez zbędnych pytań. Otworzyłam jako ostatnia swoją puszkę i przechyliłam, wypijając większą część piwa na raz.

    Wróciłam do nich dopiero po kilku minutach ciszy, przerywając ją i zaczynając jakiś bezsensowny temat. Atmosfera się rozluźniła, a my gadaliśmy spokojnie, dopóki nie zaszło słońce. Wtedy podnieśliśmy się, otrzepując z piasku i dokańczając piwa. Postanowiliśmy wracać powoli do busu.

    Ten dzień nas zmęczył, a pojawiły się kolejne pytania. Gryzło mnie, czemu Mike jest smutny. Gryzło mnie to, że nie wiem prawie nic o uczuciach swojej przyjaciółki. I, mimo że fragment tego dnia był zdecydowanie jednym z najszczęśliwszych, w moim życiu, w końcu jestem z Ashton'em, zaczęło mnie gryźć to, że ja tak naprawdę, nie wiem o nich kompletnie nic. Czy ja, chociażby znam samego Ashtona?







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz