sobota, 10 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.3 Rose

   


    Smacznie sobie śpię, rozwalona na całym łóżku, gdy nagle mój telefon dzwoni tak głośno, że musiałam uważać, by nie spaść z łóżka. Czemu ja dźwięku nie zmieniłam? Wkurzona podnoszę głowę z poduszki i sięgam telefon z szafki nocnej. Tym razem nie wpadł za nią. Po zdjęciu stwierdzam, że to Ashley...

    – Ash... – Przykładam telefon do ucha, ale zabieram go stamtąd, by sprawdzić, czy mi się nie przywidziało. – Czy ty się dobrze czujesz, że dzwonisz do mnie o siódmej?! – wrzeszczę.

    – CZEMU MI NIE POWIEDZIAŁAŚ, ŻE ZESPÓŁ ASH'A DO NAS NAPISAŁ?

    – Ash'a...? Ach, tego twojego co też na perce gra...?

    – Tak!

    – To żart przecież... – mówię, przecierając oczy ręką i po chwili podpieram na niej głowę.

    – Ale wiadomość jest z ich głównego konta! – upiera się przy swoim, ale coś mi tu i tak nie gra.

    – Serio w to wierzysz...?

    – Cześć – powiedziała tylko i się rozłączyła.

    Obraziła się. Super.

    Wiem, wiem; mam charakter ciężki jak mój napakowany brat razy trzy. Nic na to nie poradzę, że z natury trzymam ludzi na dystans nawet tych, którym powinnam ufać. Boje się. Wiele nawiązałam przyjaźni i wiele musiałam rozwiązać. Dlatego teraz niechętnie w ogóle się komuś zwierzam czy po prostu rozmawiam. Ashley poznała mój ciężki charakter, ale mimo tego jakoś nadal jest moją przyjaciółką. Porąbane i chyba nigdy tego nie zczaję. Potem zastanowię się jak ją przeprosić, a póki co idę wziąć prysznic. Nie ma to, jak być obudzonym przy sobocie o siódmej rano.

    Podreptałam do łazienki i odbyłam poranną toaletę. Chyba zasnęłam po drugiej w nocy. Zasiedziałam się, grając z ludźmi.

    Wychodzę z łazienki i myślę co by tu robić. Jest sobota, na dodatek wcześnie rano. Podchodzę do okna, by sprawdzić jaka pogoda. Pójście do skateparku nie jest złym pomysłem. Chwytam więc deskę i schodzę na dół. Wkładam buty, kiedy moja rodzicielka postanowiła mnie zaczepić.

    – Masz tu te twoje dwie dyszki – wyciąga w moim kierunku rękę z kasą. Kompletnie o tym zapomniałam.

    – A zakupy? – pytam.

    – A zakupy zaniosę ci do pokoju. – Uśmiecha się. – Gdzie idziesz?

    – Pojeździć, a potem pójdę po Ash.

    – Pokłóciłaś się z nią?

    Od kiedy ją to obchodzi? Zawsze nawija tylko o romansach ojca albo jaka to ona biedna. A teraz nagle zainteresowała się moim konfliktem? Skąd ona miała w ogóle pojęcie o nim?

    – Idę, cześć – rzucam na odchodne i wychodzę.

    Mam wiele zainteresowań, ale nie we wszystkim jestem dobra. Chciałabym, ale nie jestem. Siadam na ławce, by chwilę odpocząć. Spoglądam na telefon, by zobaczyć, czy nie ma jakichś sms'ów, czy coś. Akurat Rachel postanowiła do mnie zadzwonić. Jak znowu zacznie mi mówić, że zły kolor na paznokcie wybrała, to przysięgam, że zrobię jej nalot na chatę.

    – No?

    Mój standardowy tekst na rozpoczęcie rozmowy przez telefon.

    – Nie no, tylko jakie plany na sobotnie popołudnie?

    A to ci niespodzianka! Dziś same niespodzianki.

    – Żadnych. – Po chwili namysłu jednak zmieniam zdanie. – Wiesz, muszę przeprosić Ashley.

    Opieram się zrezygnowana o oparcie ławki.

    – Nie nadążam za wami, ale ja mam pomysł.

    – Ta? Niby jaki?

    Nienawidzę rozmawiać przez telefon. Wole pisać, serio. Stresuje mnie takie nawijanie bez widzenia tej osoby, to trochę jak gadanie z duchem; nie widzisz, a jednak odpowiada.

    – Może ja Ash wezmę siłą do ciebie i może pomyślimy nad nowym kawałkiem?

    Rozszerzyłam oczy do granic możliwości.

    – "My"? Z tego, co wiem, to ja i Ash siedzimy nad tekstami, a ty tylko w telefonie siedzisz – rzucam szczerze.

    Wolę najgorszą prawdę niż najlepsze kłamstwo.

    – Oj tam, oj tam. Czepiasz się. O! Może ja Ash wyciągnę na miasto?

    – Weź ją do tej pizzerii.

    Chwila ciszy w słuchawce.

    – A po co?

    Dosłownie strzeliłam sobie facepalma. Co za...

    – No nie wiem? Może by coś zjeść?

    – O jezu, ale ty drażliwa od rana – zaśmiała się głupio. – To ja po nią idę. Dojdziesz do nas?

    – Ok. Za pół godzinki będę – mówię i się rozłączam.

    Pożegnałam się ze znajomymi – tylko znajomymi – i poszłam do tej pizzerii. Zastałam tam już siedzące dziewczyny. Dosiadłam się do nich i Ashley tylko zbadała mnie wzrokiem bliżej nieokreślonym. Coś zmieszanego ze złością i zakłopotaniem? Sama nie wiem. Nie umiem czytać z ludzkich oczu.

    – A ty jak zwykle ubrana jak chłopak – komentuje mój wizerunek Rachel.

    – No i? To mój styl. A ty ubrana jak... – niedane mi było dokończyć.

    – Dobra, dobra! Ładnie wyglądacie koniec tematu. – Ash wiedziała, że z tego mogłaby wyjść niemiła kłótnia. O ile w ogóle kłótnie mogą być miłe. – No to, co zamawiasz sobie, Ro? – pyta Ashley.

    – Nie jestem głodna.

    Wzruszam ramionami i podpieram sobie głowę rękę.

    – A ona to zamówiła zapiekankę. Taki fast food! Wiesz, ile to ma kalorii?

    Gadałyśmy chyba z godzinę, gdy nagle Ashley się wydarła. Aż mnie ucho zabolało.

    – Co się stało? – pyta Rachel.

    – No bo sos'y przyjechali do Syd!

    – Serio?!

    Druga miłośniczka się znalazła. Westchnęłam tylko.

    – A co jak ta wiadomość to nie żart? – pyta się mnie. Od razu na nią spoglądam.

    – Nie wiem. Ja nie robię sobie złudnych nadziei.

    – Ale jaka wiadomość? – zdziwiła się Rachel.

    – Nieważne – odpowiadamy równo z Ash.

    – Dobra...

    – Zagrają koncert! Co prawda mały, ale jednak koncert! I co prawda nie w samym Syd, ale w Australii, a to już coś!

    Czasem się zastanawiam czy ona serio rock'a słucha.

    – Czym się cieszysz? – mówię i po chwili stwierdzam, że to zdanie nie miało w ogóle sensu.

    – No bo będę mogła zobaczyć Ashton'a w akcji na perkusji!

    – Ja nawet nie wiem, jak koleś wygląda – mówię szczerze, czym wywołuje u dziewczyn szok. Milczą chyba przez pięć minut i wgapiają się we mnie jak w idiotkę z otwartymi ustami – No co?

    – Dobra, pokaże ci. – Przysiadła się bliżej i weszła w galerie. Czy ona ma ich zdjęcia? Czy to nie podchodzi pod stalking, czy coś? – To jest Ashton – pokazała zdjęcie czwórki chłopaków zrobione gdzieś na jakimś białym tle. Pewnie sesja zdjęciowa. – Skupiasz ty się w ogóle? – zirytowała się brakiem reakcji.

    – Sorry. Badałam zdjęcie, zaczynając od drugiego planu – tym tekstem wywołałam u nich lekki śmiech.

    – To patrz teraz na pierwszy. Tu jest Ashton – pokazuje palcem dokładnie. Nie jest najgorszy. – Komentarz jakiś?

    Przewracam oczami.

    – Ta, fajny.

    – Chryste. – Pokręciła głową.

    – Ten w czerwonych mnie przeraża – odezwała się Rachel stojąca za nimi.

    – Bo? – pytam się jej.

    – Kto normalny zmienia kolor włosów co miesiąc?

    Jestem zmęczona jej głupotą. Za dużo jak na jeden dzień.

    – Luke i Ashton są najseksowniejsi.

    – A który to ten Luke? – pytam znudzona.

    – Ten obok czerwonowłosego, który ma na imię Michael swoją drogą.

    – I ten jego kolczyk. Ogólnie to nie lubię chłopaków obkolczykowanych, ale to zupełnie inna bajka – komentuje Rachel.

    – Ma kolczyk? – dziwię się.

    – Tak. W wardze w lewym kąciku ust. A co? – Poruszyła zabawnie brwiami i ja wiem, co jej chodzi po tej łepetynie. – Podoba się?
    
    – Zwariowałaś? – udaję niewzruszoną tym faktem.
    
    No taka już jestem, że ja lubię kolczyki. Sama chciałabym mieć w wardze, ale za bardzo się boję. Tak, odwaga to coś, czego mi brak... Czasami.

    – Wiem, że ci się podoba. Spoko, Ash jest moim skrytym mężem, to twoim może być Luke.

    Nawet Ashley przeciwko mnie, cudownie.

***

    Postanowiłyśmy, że Ashley będzie dziś u mnie spać. Rachel się nie zgodziła, co mnie nie dziwi to raz, a dwa bardzo cieszy. Serio. W domu wylądowałyśmy gdzieś po czternastej i plan był taki, by posiedzieć i spróbować coś napisać. Nie chwaląc się, jesteśmy w tym świetne. Ludzie właśnie cenią nas za to, że piszemy własne kawałki, a nie ciągle tylko covery.

    Usiadłyśmy u mnie w pokoju. Ja z gitarą, a Ashley z notesem i długopisem. Od czasu do czasu tupała nogą albo uderzała długopisem o biurko. Perkusistka jak się patrzy. Pewnie to ja bym siedziała z kartką i notowała, ale nie wiem czemu Ash nie lubi mojej gitary. Ona po prostu nie lubi na niej grać.

    Po dwóch godzinach mama nawiedza mój pokój. Pyta, czy chcemy coś do jedzenia i inne takie. Jak są goście, to zawsze się im podlizuje, że niby dobra matka, wiecie, o co chodzi. Tak samo woli wypytywać co u moich znajomych niż spytać co u mnie. Żałosne.

***

    Zasnęłyśmy dość szybko i to chyba wina tak wczesnej pobudki. Napisałyśmy całkiem sporo, ale nie dokończyłyśmy, bo dorwał nas leń. Ta, obie jesteśmy ogromnymi leniami.

    Ashley sobie słodko śpi, ale ja muszę się zemścić. Wzięłam jej telefon i wcale nie zdziwiła mnie tapeta, na której była perkusja. Odblokowałam jej telefon, bo ma zabezpieczenia niegroźne nawet pięcioletniemu dziecku. Wybrałam swój numer. Mój telefon leży na szafce nocnej, jak zawsze, a ona przy tej szafce śpi. Nagle w pokoju rozbrzmiał głośny dzwonek, który sama ustawiła. Obudziła się i zrobiła dokładnie to samo co ja przedwczoraj. Spadła z łóżka. Rozłączyłam się i zerknęłam znad łóżka. Posłałam jej uśmiech.

    – Zrobiłaś to celowo – powiedziała, wstając.

    – To nie moja wina. Twój telefon sam z siebie do mnie zadzwonił. – Wzruszam ramionami.

    Wstaję z łóżka i podchodzę do siatki stojącej pod ścianą. To są pewnie te zakupy od matki. Wyjęłam z niej butelkę wody.Ashley poszła wziąć prysznic.

    Z dołu usłyszałam krzyczącą matkę:

    – Wychodzę do pracy, będę później!

    Co to za robota, że w niedziele musi do niej chodzić? Pytanie retoryczne.

    Odwróciłam się w stronę kalendarza. Dwudziesty dziewiąty września. Ojczulek dziś wraca z delegacji. A może ona nie poszła do pracy?

    – Nad czym myślisz? – pyta Ashley, czym sprowadza mnie na ziemię.

    – Ojciec dziś wraca – odpowiadam, siadając na fotelu i biorąc gazetkę.

    – To chyba dobrze? – mówiąc to, rozczesuje włosy.

    Jej zawsze wyglądają normalnie. A moje nie. Ciesze się, chociaż z tego, że mam w miarę proste, a nie lokowane.

    – Nie gadajmy o tym.

    Z opresji wyciągnął mnie dzwonek do drzwi. Dzięki ci wybawco! Ashley nie ciągnęłaby tematu rodziców, bo sama też nie lubi na ten temat gadać, ale sam fakt, że zapadłaby cisza, mnie przeraża.

    Zbiegłam na dół, zapominając, że mam na sobie tylko szare spodenki i tego samego koloru koszulkę na ramiączkach z jakimś nadrukiem. O fryzurze nie wspomnę. Przed drzwiami rozpuszczam włosy, by to jakoś wyglądało, bo najprawdopodobniej listonosz ucieknie, jak mnie zobaczy. Przeglądam się w lustrze przy drzwiach i myślę, że nikt się mnie nie przestraszy. Otwieram drzwi, a za nimi...








~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz