czwartek, 22 lipca 2021

Be my girl (2015) Cz.11 ON

  


    Usłyszałem pukanie do drzwi mojego pokoju. Leniwie wstałem z łóżka i poszedłem je otworzyć, ale najpierw odkluczyć. Otwieram je na tyle, by móc tylko porozmawiać.

    — Zejdziesz dziś na kolacje? — spytał ojciec. Westchnąłem, opierając się ramieniem o framugę. — Nie zejdziesz — odpowiedział za mnie.

    — Skoro to wiesz to, po co pytasz? — patrze na niego zobojętnionym wzrokiem.

    — Martwię się o ciebie.

    — Nie potrzebnie. Radzę sobie i żyje więc... — wzruszyłem ramionami.

    — Luke, dobrze wiesz, o czym mówię. Coraz mniej pojawiasz się na dole i coraz mniej spędzasz z nami czasu. Co się dzieje? — Bo jakbym miał teraz historie swojego życia przedstawić.

    — Tato wiesz dobrze, jak haruje, by móc pójść na swoje — zacząłem. — Staram się robić to i mieć jednocześnie czas dla przyjaciół i Kate, wierz mi, to cholernie trudne. W nocy praca, a w dzień przyjaciele. Nie mam, kiedy pójść spać, czy tak jak teraz po prostu posiedzieć samemu. Rozumiesz? Jeszcze trochę i osiągnę swój cel — zaplótł ręce.

    — Nikt cię stąd nie wyrzuca. Nie wiem, coś ty sobie ubzdurał z tą dorosłością, ale...

    — Tato, cholera — zamknąłem powieki. — Dobrze wiesz, jak jest i chce wreszcie myśleć o swoim życiu na poważnie. Jeszcze rok i rzucam tę robotę i idę do normalnej. Robię to nie tylko dla siebie — wiedział, rozumiał.

    — Po prostu wiesz, że możesz na nas liczyć. Zwłaszcza na mnie — uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu.

    — Wiem. Przyda mi się ta pomoc w wakacje, bo Alice stwierdziła, że teraz moja kolei, a ja mam...

    — Tak, mało czasu. Byle byś go chociaż trochę znalazł, bo poczuje się odrzucona — jakbym nie wiedział. Już się tak czuje i nawet trochę mnie nienawidzi, ale nie powiem tego na głos. Przyłożyłem czoło do drzwi.

    — Zrobię wszystko, by mieć więcej wolnego. Idę się położyć — pokiwał tylko głową, idąc na dół. Znów zakluczyłem drzwi i rzuciłem się na łóżko. Jedną rękę umieściłem pod głową, by móc tępo wgapiać się w sufit.

    Nim Alice zjawi się pod moimi drzwiami, ja muszę zbliżyć się do Kate, jakkolwiek to nie brzmi źle. Teraz przede mną znów pracowity weekend. Jutro piątek... O cholera! Poderwałem się do pozycji siedzącej. Wybrałem numer Kate.

    — Obyś miał powód, bo przerywasz moją ulubioną lekturę — pociągła nosem.

    — Płaczesz? — spytałem zdziwiony.

    — Tak deklu! Ta książka jest dramatem! — zaśmiałem się. Chyba nigdy nie zrozumiem ryczenia przy takich rzeczach.

    — No ok. Powiedz, co jest jutro?

    — Piątek? — odpowiedziała, jakbym był debilem.

    — To wiem, a co masz w szkole? — przygryzłem wargę, szykując dla niej niespodziankę.

    — Och, zakończenie roku. Nie przypominaj — mruknęła.

    — A czemu? Każdy normalny cieszy się z nadchodzących wakacji! — znów się zaśmiałem. Co z nią nie tak?

    — JA NIE! — ryknęła. — W szkole nie myślałam o problemach będących w domu — westchnęła, a ja pożałowałem tego pytania. — Zamiast tak jak każdy, bawić się w wakacje, będę po prostu harować na czarno.

    — Tak, u mnie — skwitowałem.

    — Luke, w wakacje mam zamiar dorabiać — zdenerwowała mnie tym.

    — Nie będzie żadnego dorabiania! No chyba chora jesteś! Jedziesz ze mną na wycieczkę i w ogóle nie ma dyskusji, a kasę i tak za to dostaniesz, bo Ashton i reszta również jadą — wyjaśniłem.

    — Ale Luke... — zaczęła się wymigiwać.

    — Nie ma dyskusji powiedziałem. Pracujesz u mnie na rok i mamy umowę... słowną na to — dotarło do mnie, jak to głupio brzmi. Ale nie dam jej w wakacje pracować, gdy powinna się świetnie bawić. Postaram się o to, aby tak było. By dobrze się bawiła i lepiej mnie poznała.

    — No dobra... — ucieszyłem się, słysząc zgodę.

    — No i dobrze. A! O której masz jutro to zakończenie? — pytam.

    — Po dziesiątej, czemu?

    — A o której kończysz? — usłyszałem w słuchawce zirytowanie.

    — O dwunastej. Luke, co ty kombinujesz znowu? — A nie mówiłem?

    — Przyjadę po ciebie i jedziemy na lody — uśmiechnąłem się cwaniacko.

    — Nie znoszę tej roboty — wybuchłem śmiechem. — To nie żart — próbowała przekonać siebie czy mnie?

    — Oboje wiemy, że ją kochasz — cmoknąłem.

    — Och, weź wyjdź!

    — Wiedziałem. To widzimy się jutro — krzyknęła tylko coś i się rozłączyła. Co ona ma do nagłego kończenia połączeń?

    Rozłożyłem się na łóżku zadowolony. Tak powinno być zawsze. Nie wiem czemu, tyle radości sprawia mi jedna krótka rozmowa z tą dziewczyną, ale boje się tej wiedzy. Ona może zepsuć tę relację, która się pomiędzy nami buduje. Nagle znów mój telefon zaczął dzwonić. Widząc esemesa, przestało być mi do śmiechu. Zamknąłem powieki, modląc się o szybką wygraną i pójście spać. Jutro od dziesiątej muszę być na nogach.

***

    Wsiadłem do swojego auta i ruszyłem do garażu za miastem. Droga do niego zajmuje kilka minut. Spojrzałem na zegarek w aucie. Dwudziesta trzecia czterdzieści pięć. Nie wiem jakim cudem, ale muszę zdążyć do północy. Wyjąłem telefon z kurtki i szybko zadzwoniłem do mojej deski ratunkowej. Długo nie odbierał, aż w końcu usłyszałem jego głos.

    — Niech zgadnę, spóźnisz się i w razie konieczności mam wziąć udział zamiast ciebie? — prychnąłem.

    — Bingo? — zaśmiałem się. Tak często go o to proszę, że chyba zdążył już przywyknąć.

    — Pewnego dnia zapomnę telefonu, zobaczysz — wywróciłem oczami.

    — To wtedy i tak będziesz wiedział, co trzeba zrobić, gdy twojego kumpla nie ma jeszcze na linii startu.

    — Zabawne. Pospiesz się, bo wolałbym dziś nie brać udziału — ściągnąłem brwi, dziwiąc się na te słowa.

    — Co jest?

    — Ashton jest wkurwiony, dosłownie rozwala przeciwników samym spojrzeniem. Czuje dym na trasie. Oboje wiemy, że ty sobie lepiej radzisz z próbami zepchnięcia cię z trasy — zapadła chwilowa cisza. Wziąłem głęboki wdech i wjechałem do garażu, po chwili gasząc silnik.

    — Dobra, docisnę na prostej drodze — odpiąłem pas, chwytając za klamkę drzwi.

    — Uważaj. Gliny stoją co kawałek — ostrzegł.

    — Dzięki, do zobaczenia. Pilnuj Ash'a — poprosiłem, bardziej niżeli rozkazałem.

    — Postaram się go okiełznać. Cześć.

    Usłyszałem pikanie, więc schowałem telefon do kieszeni czarnej skórzanej kurtki i wsiadłem do dobrze znanego mi auta. Czarne GTA Spano* dzisiaj po raz kolejny dostanie wycisk. Westchnąłem i ruszyłem na pole za miastem. Oby los mi dzisiaj sprzyjał. Docisnąłem na prostej drodze do ponad stu kilometrów na godzinę, ale na szczęście nikogo nie było. Ostatnie zerknięcie na zegarek; dwudziesta trzecia pięćdziesiąt osiem. Kurwa. Wcisnąłem gaz i teraz przysięgam, że zamknęliby mnie na dożywocie chyba.

    Wjechałem na linię startu, a mój zastępca kiwnął tylko głową i wsiadł do swojego auta, by zrobić miejsce na moje. Stał na linii startu, bo już dosłownie kilka sekund do rozpoczęcia wyścigu. Zaparkowałem na jego miejscu i wysiadłem z auta.

    — Jesteś — przybił mi piątkę.

    — Gdybyś widział, jak jechałem, to byś zaczął w Boga wierzyć — odpaliłem papierosa.

    — Zdążysz spalić? — zaśmiał się.

    — Obecnie — wypuściłem dym — mam tyle czasu ile chce — rozejrzałem się po uczestnikach. Po chwili zauważył mnie Ash, kiwnął do mnie głową.

    — Ponoć teraz będzie coraz gorsze towarzystwo, Luke — spojrzałem na przyjaciela. — Wycofaj się, póki możesz — martwi się, oboje wiemy, że z wyścigu na wyścig, pojawiają się coraz bardziej nieczyści zawodnicy. Zaciągnąłem się papierosem, a po chwili powoli wypuściłem dym.

    — Wiem... Zrobię to już niedługo — nie musisz wiedzieć, że te niedługo to tak naprawdę rok.

    — Masz jakąś Kate, masz Jennice, stary masz nawet kasę! Może warto... — przerwałem mu, mając dość monologu.

    — Wiem, Calum! I właśnie dla Jen to robię, rozumiesz? Nie, nie rozumiesz — zgasiłem papierosa nogą i wsiadłem do auta, widząc innych robiących to samo. Calum uderzył w dach samochodu i poszedł do widowni. Dasz radę Luke, zawsze dajesz. Jutro musisz spędzić dzień z Kate, nie możesz przegrać.







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz