niedziela, 18 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.31 Rose

  


    Obudziłam się, słysząc dziwne dźwięki dochodzące z kuchni. Nie tylko mnie one obudziły, bo Luke też wydawał się być zdziwiony. Wstałam i zaczęłam się tam kierować, a blondyn za mną. To, co zobaczyłam, mnie przeraziło. Ashley okładająca Rachel, a Ashton starający się ją odciągnąć. Szczerze to marnie mu szło, bo dziewczyna nieźle się wkurwiła. W sumie to jej się nie dziwie, bo zapewne miała powód, ale... jeszcze nigdy nie widziałam ją w takiej furii. Nie oszukujmy się, oni prędzej tego się po mnie by spodziewali niżeli po spokojnej, zawsze uśmiechniętej Ashley. Wszyscy poczuliśmy jak bus się zatrzymuje, a dziewczyna w tym czasie zaczęła wstawać z brunetki. Nie wyglądała aż tak źle jak mogło się zdawać. Większość ciosów blondynki, pohamował jakoś Irwin. To nie zmienia jednak faktu, że Rachel ma nieźle poobijaną twarz. Gdy ta też chciała wstać w Ashley po raz kolejny się zagotowało, ale na szczęście–lub nie–chłopak zdołał ją zatrzymać, stając pomiędzy nimi dwiema, tym samym zastawiając mi widok. Laska chyba coś nabroiła z Ashem, bo blondynka odepchnęła od i zaczęła zmierzać w kierunku wyjścia. Michael tylko na chwilę zatorował jej drogę ręką, a potem po prostu pozwolił jej wyjść z busa. Ashton, jak na idiotę przystało, postanowił za nią iść, ale mądry Clifford mu nie pozwolił, stając na drodze i kręcąc przecząco głową.

    – Przepuść mnie do cholery! – Warknął wściekły, ale ten ani drgnął.

    – Ash, daj jej chwilę – polecił Luke. – Potem z nią pogadasz.

    Loczek się odwrócił i rzucił groźne spojrzenie blondynowi, a chwilę potem jakby zrozumiał, że obaj mają racje. Usiadł zrezygnowany przy stole i schował twarz w dłoniach, a łokciami podpierał się stołu. Teraz to ja się wkurwiłam, gdy Rachel wstała i przytrzymała się szafki, by nie runąć jak kłoda. Jednak nieźle jej przywaliła. Już domyślam się, o co mogło chodzić i to wcale nie poprawia mojego samopoczucia. Luke chwycił mnie za łokieć, a ja na niego spojrzałam. Pokręcił ledwo zauważalnie głową, bym nie robiła scen.

    – Trzeba to opatrzyć albo zadzwonimy po karetkę – Calum wydawał się zakłopotany i zmieszany. Możliwe, że widział całe zajście.

    Podeszłam do niej, stając naprzeciwko.

    – Masz coś do dodania? – Zakpiła. Zacisnęłam szczękę, by faktycznie nie dodać pięciu groszy od siebie na jej mordzie.

    – Rose... – Luke miał lekko przestraszony ton. No tak, Rose jest gorsza...

    – Domyślam się, co zrobiłaś i chce spytać, czy było warto? – Zmarszczyła brwi, a jedną ręką zakryła lewe oko. Najwidoczniej boli.

    – Serio cię to teraz obchodzi? – Ashton chyba źle odebrał moje pytanie.

    – Nie pytam, czy warto było się z tobą całować! – Warknęłam nie odwracając się. – Pytam, czy warto było to zrobić, czy jesteś z siebie dumna?!

    – Tak! Jestem! Mam was obu już serdecznie dość! Idiotki! – Zaczęła się wydzierać.

    – Podstępna kurwo! Jakbyś zrobiła to z Lukiem, to nie wiem, co bym ci zrobiła, ale na pewno wyglądałabyś gorzej, o ile w ogóle żyła! – Przybliżyłam się do niej. Jej jak i moje oczy zapewne teraz są zalane czernią.

    – Dziewczyny, wyluzujcie... – Michael postanowił działać. – Rozdzielcie się i ochłońcie obie.

    – Ochłonę, w domu – przechodząc, uderzyła mnie w ramie. – Poradzicie sobie w zespole beze mnie, prawda?! Będzie wam stokroć lepiej! – Wrzasnęła, wychodząc.

    – Idź się jebać! – Wytknęłam środkowy palec–bo jakby miała to zobaczyć–i wróciłam do salonu.

    Michael w jednym miał racje, muszę ochłonąć. Usiadłam i zakryłam sobie uszy rękoma. Podstępna żmija! Po co to zrobiła?! Co chciała dzięki temu osiągnąć?! To przez nią nie mamy w ogóle dobrych relacji. To ona ciągle sprawia, że są kłótnie i spory. Całowanie Ash'a. Przegięła. Niech wyjeżdża, nie mam zamiaru poświęcać się dla zespołu, który istnieje tylko na scenie, a poza nią już nie. Co myśmy w ogóle myślały?! Że co?! Że pojedziemy w trasę i nagle zaczniemy się z nią dogadywać? Dobre sobie. Ona się nigdy nie zmieni. Zawsze tapeta, modne ciuszki i umalowane paznokietki. Ja i ona to dwie różne bajki, które łączyła Ashley. Każdy mój spór z Rachel, każdą kłótnię, zawsze łagodziła Ona. To dzięki niej byłyśmy zespołem, a teraz... W sumie... Próbowała jak najdłużej ciągnąć coś, czego nie dało się utrzymać w całości. Byłyśmy jak śnieżna budowla, wcześniej czy później, musiała stopnieć.

    – Rose? – Przede mną kucnął Luke. – Uspokoiłaś się trochę? Bo nie mam dobrych wieści – jego spojrzenie wyglądało na zmęczone i smutne. Głaskał mnie po policzku, a ja podparłam sobie głowę na pięści.

    – Wreszcie wszystko przemyślałam... – szepnęłam. Swoją wolną rękę umieściłam w jego włosach.

    – Co to znaczy? – Ściąga brwi.

    – Ten zespół od początku był skazany na porażkę. Rachel nawet nie rozumie, ile Ashley robiła, by istniał – zamknęłam powieki. – Ładniej jej dziś podziękowała za te wszystkie momenty, w których nas godziła i robiła wszystko, byśmy tylko trzymały się razem, jak prawdziwy zespół – otworzyłam je.

    – Ro... – oparł czoło o moje kolana.

    Wstałam, a chłopak się zdziwił.

    – Idę poszukać Ash – chciałam wyjść, ale Luke zatrzymał mnie.

    – Rachel wysiadła i powiedziała, że odchodzi. Co z nią?

    Weszłam do sklepiku na stacji benzynowej i spytałam sprzedawcę, czy nie widział blondynki. Jak na złość nie. Wyszłam i rozejrzałam się dookoła, ale również nic. W końcu podeszłam do faceta, który tankował paliwo klientowi.

    – Przepraszam, ale nie widział pan może takiej blondwłosej dziewczyny w okolicy? Możliwe, że płakała – mój opis postaci tak bardzo pomocny.

    – Am... – zamyślił się na chwilę. – Wydaje mi się, że widziałem ją przy lewej ścianie sklepu. Siedziała obok beczek.
    
    Wreszcie!

    – Dzięki – mruknęłam i szybkim krokiem poszłam sprawdzić tamtejsze miejsce.

    Zatrzymałam się, widząc jak siedzi z przyciągniętymi nogami. Głowę schowała pomiędzy kolanami, wiem, że płacze. Usiadłam obok niej, a ona lekko podniosła głowę, by sprawdzić, kto przyszedł. Wyciągnęłam nogę, a drugą zgięłam w kolanie i oparłam na nim rękę. Patrzyłam przed siebie, przez co panowała cisza, którą przerywało pociąganie nosem Ashley. Pomyślałam, że sama moja obecność jej wystarczy, bo skoro uciekła, to niekoniecznie chce rozmawiać. Nie myliłam się, po kilku minutach się uspokoiła i uniosła głowę, podbierając się ściany.

    – Przeżyła? – Spytała.

    – Możliwe, że zasłabła w połowie drogi do domu i teraz umiera w szpitalu – to zawsze jakieś pocieszenie, prawda?

    – Co? Chyba jej nie dobiłaś? No i nie kazałaś odejść?! Rose, co z zespołem? – Nagle napadło ją tysiąc pytań, które najwidoczniej dopiero co zaczęły ją przerażać. – Boże...

    – Nie, nie pobiłam jej, ale byłam blisko. Nie, nie kazałam odejść, sama to zrobiła i nie wiem co z zespołem – wzruszyłam ramionami.

    – Dlaczego ona to zrobiła? Co nią kierowało? – Westchnęła zrezygnowana.

    – Lepiej się czujesz? – Zmieniłam temat. Nawet nie znam odpowiedzi na te pytania, po co mam zmyślać swoje wersje?

    – Powiedzmy. Wypłakałam, co chciałam – uśmiechnęła się lekko. – Wracajmy do busa, na pewno musimy ruszać dalej – wstała, a ja zrobiłam to tuż po niej.

***

    Kilka dni później...

    Pewnie spodziewacie się, że wszystko się ułożyło, Rachel wróciła i zespół przetrwał tę ciężką próbę... Niestety nic nie idzie tak jak w bajce. Nie zapowiada się nawet na Happy End. Chociaż jest jeden plus, Ashowie się pogodzili i jest pomiędzy nimi jak dawniej, choć czasem mam wrażenie, że jeden myśli, że drugi mu nie wybaczył. Chodzi mi o pobicie i pocałunek. Co do Rachel to nie, nie wróciła. Fajnie, co? Siedzimy teraz z Ashley w garderobie i teoretycznie powinniśmy być na scenie jakieś piętnaście minut temu, ale nie mogłyśmy wyjść, no bo jak? Siedzę zrezygnowana na kanapie z kapturem na głowie. Zawsze mnie to odprężało i dawało odczucie niewidzialności. Ashley z kolei siedziała przy stoliku i obracała telefon w dłoniach. Dwa razy już jej spadł, ale ona ciągle denerwuje się, co powie menedżerka. No jak to co? Wywali nas na zbity pysk, czyż to nie oczywiste? I teraz pewnie zachodzicie w głowę „to dlaczego wy nadal jesteście w trasie?" Odpowiedź jest nieznana. Chciałabym odejść, ale chyba wiadomo, co mnie trzyma. Wiedziałam, że taki związek to tylko kłopoty. Zachciało mi się, słuchać jebanego Hooda i serca. Nigdy więcej go nie posłucham.

    Wracamy właśnie do busa i wszyscy rozsiadamy się w salonie na górze. Luke objął mnie ramieniem, ale odsunęłam się.

    – Co jest? – Pyta zaskoczony moim zachowaniem.

    – Co ma być? – Zaplotłam ręce pod piersiami i rozłożyłam nogi pod stolik.

    – No nie wiem, może jesteś najeżona i wyglądasz, jakbyś miała zaraz chęć komuś przypierdolić? Pokłóciłyście się? – No jasne, bo nie pomyślałeś, że chodzi o ciebie debilu!

    – Zdaje się, że mamy gorszy problem... – Ash odebrał telefon. – Cześć – przywitał się. Przymknął po chwili powieki i odsunął telefon od ucha. – Jasne, będziemy...

    – Kto to? – Pyta ciekawy Hood.

    – Mamy problem... Wspólny problem – spojrzał po wszystkich, by zatrzymać swój wzrok na Ashley.

    – Co to znaczy? – Spytała go.

    – To nieoczywiste? – Prychnęłam, a oni spojrzeli na mnie jak na walniętą. – To menedżerka. Czeka nas rozmowa na dywaniku za dzisiejszy „koncert".

    Wszyscy jak na zawołanie pobledli z wyjątkiem Asha, który zwiesił głowę na dół.

    – Jedziemy do hotelu, w którym mamy na nią zaczekać. Przerwa i mała zmiana rozpiski koncertów. Była wściekła... Ale – spojrzał na blondynkę, która wyglądała jak zagubione dziecko. Objął ją ramieniem i pocałował w skroń – nie zostawimy was. Cokolwiek powie, będziemy was wspierać, to nasz wspólny problem.
    
    Od kilku dni, Rachel jest wszystkich problem. Dla dobra trasy, skłonna byłabym nawet zrobić wszystko by wróciła. Te ostatnie miesiące... To właśnie mam zamiar powiedzieć na dywaniku... Teraz to ja stanę pomiędzy Ashley a Rachel. Teraz moja kolei, by pomóc utrzymać nas razem, chociaż do końca trasy. Schowam dumę i zrobię wszystko, by wróciła.







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz