niedziela, 18 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.30 Ashley

  


    Siedziałam sama w salonie u góry, czekając, aż reszta wróci do busu. Właściwie to nie, nie czekałam. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę i rzucę się na kogoś pierwszego z brzegu, choć najlepiej Ashton'a. Nie ochłonęłam ani trochę, choć od tego co zrobił, minęła z dobra godzina, jak nie dwie. I jeszcze ten jego cwaniaczki uśmieszek, kiedy cała widownia wgapiała się w scenę przed nimi. Niby też się uśmiechnęłam, ale... Tak się nie robi!

    Przeglądałam telefon, nie mogąc uwierzyć, że w tak stosunkowo krótkim czasie mam ponad sto tysięcy wiadomości, z czego większość to pogróżki, wymyślne historie psychofanek i hejty skierowane w moją stronę. Jakby teraz tu się pojawił sprawca tego wszystkiego, to chyba zabiłabym go na miejscu!

    – Czemu uciekłaś? – o wilku mowa...

    Ashton wleciał do pokoju razem z Mikiem, Rose i Lukiem. Śmiali się z czegoś, ale widząc mnie praktycznie od razu znikli za drzwiami, poza Ash'em. Pewnie by mnie to rozbawiło, ale nie w tej konkretnej chwili.

    – Ciągle jesteś zła? – zaśmiał się, siadając obok mnie.

    Prychnęłam, odwracając od niego wzrok i odsunęłam się kawałek, ale on znowu się przysunął. Odsuwałam się tak, póki nie skończyła nam się kanapa, jednak nie dałam za wygraną. Ja miałabym przegrać? Pff, wolałam odepchnąć Ash'a i położyć na narożniku nogi, blokując mu dostęp do mnie. Bardzo dorosłe zachowanie, bardzo.

    – Nie podobało ci się? – mruknął, próbując znowu się do mnie przybliżyć, ale za każdym razem odpychałam go nogą. – Mi się baaaardzo podobało... Nie bądź zła, było świetnie!

    Wiedziałam, że wszystko, co mówił, robił to z nutką rozbawienia, jakby ledwo powstrzymywał się od śmiechu. A to wkurwiało jeszcze bardziej.

    – Dziwne, czemu mi się nie podobało? Przecież to normalne, że chłopak rzuca się na dziewczynę na scenie, gdzie patrzy na was z milion ludzi! I jeszcze rozwaliłeś werbel... – na samo wspomnienie jak na złość, na twarz wypłynął mi mały uśmiech.

    – Przesadzasz – zaśmiał się, za co dostał ode mnie kopa w bok. – Nie milion, najwyżej... kilkanaście tysięcy...

    – Hah, pocieszenie – prychnęłam. – Dla ciebie te "tylko" kilkanaście tysięcy psychofanów to normalka, ale nie dla mnie... Gdybyś ty widział, co oni wypisują...

    – Na przykład? – uśmiechnął się i zepchnął moje nogi z kanapy.

    W pierwszej chwili znów chciałam go odepchnąć, ale w końcu dałam mu się do mnie zbliżyć. Niech zna łaskę pana. To nie tak, że mnie samą to wszystko zaczynało powoli bawić...

    – Od jakiejś tam Angel99..."Nie wiem jak mój Ashton", podkreślam "mój Ashton, mógł polecieć na taką szmatę jak ty. Pamiętam, jak po pewnym koncercie wyszedł z budynku tylnymi drzwiami, a on wyznał mi miłość, więc nie masz co liczyć na coś więcej" – komentarz był dłuższy, ale Ashton przerwał mi czytanie tej pięknej historyjki, śmiejąc się na cały autobus.

    – Błagam, powiedz, że... – mała przerwa na niekontrolowany napad śmiechu. – ...że w to nie wierzysz...

    – Wiesz, ile takich wiadomości dostałam w ciągu godziny? – zapytałam retorycznie, szukając kolejnej dziwnej wiadomości. – Albo to – znalazłam. – "Niby cię pocałował na tej pieprzonej scenie, ale nie wiesz, co robił za nią! Jest Bogiem seksu, a ty mi go, dziwko, nie zabierzesz"

    Ashton znowu parsknął śmiechem i tym razem i ja się zaśmiałam. Wyrwał mi telefon z ręki patrząc na tweeta, którego przed chwilą przeczytałam.

    – A, to ona... No muszę przyznać, że była genialna – udawał, jakby ją sobie przypominał, robiąc przy tym niby skupioną minę, co trochę mnie bawiło, ale starałam się pozostać niewzruszona. – I jeszcze tak genialnie potrafiła...

    – Do cholery, nie kończ, bo cię zostawię – przerwałam mu, starając się sobie nie wyobrażać... Za późno.

    – Dawno temu i nie prawda – uśmiechnął się, spoglądając na mnie zza komórki.

    Doskonale wiedziałam, że tylko się nabija, chociażby przez sam jego ton i rozbawienie w głosie. Mnie samej minęła już złość i musiałam przyznać, że ten pocałunek przed wszystkimi był... No czymś, czego na pewno się nie spodziewałam. I był genialny, oczywiście, tego chyba nie trzeba nawet mówić.

    – Przez ten twój wybryk na scenie już nigdy żadnej nie zaliczysz. Masz szlaban – odparłam tonem surowej matki, zabierając z powrotem swój telefon.

    – Za co? – jęknął, na co nie mogłam powstrzymać minimalnego uśmieszku.
    
    – Zrobiłeś z mojego telefonu wibrator!

    – Masz mnie, kochanie, wibrator nie jest ci potrzebny – zaśmiał się, poruszając zabawnie brwiami i przysuwając mnie do siebie, na co tylko przewróciłam oczami. Choć mnie kusiło podroczyć się jeszcze trochę, nie odsunęłam się.

    Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, blondyn wtulił się we mnie, chuchając ciepłym powietrzem w mój brzuch. W tym momencie się cieszyłam, to była chyba pierwsza i ostatnia taka chwila, że menadżerka dała nam na ten występ crop topy. Wydawało mi się to absurdalne, granie w tym skrawku bluzki na perkusji, ale widzę zastosowanie po koncercie. Przynajmniej łatwo ściągnąć.

    To nie moja wina, że myślę o takich rzeczach, po prostu on jest... za blisko.

    W tej samej chwili do pokoju wleźli wszyscy, zaczynając od Rose i Luke'a, kończąc na dziwnie szczęśliwej Rachel. Okey?

    Myślałam, że sielanka się skończyła i Ash zaraz się podniesie, ale okazało się, że chłopak zasnął. Pewnie musiał być zmęczony występem, więc stwierdziłam, że nie będę go budzić. Za to lekko się poprawiłam, żeby było mi wygodniej i teraz głowa chłopaka leżała centralnie na moim brzuchu. Nie mogąc się powstrzymać, wsadziłam dłoń w jego włosy i teraz muszę przyznać bohaterkom wszystkich romansów... To świetne uczucie.

    Praktycznie każdy z nas, jak blondyn, był na tyle wykończony, żeby zasnąć. Z tego co zdążyłam zauważyć, tylko Calum i Rachel poszli spać do swoich łóżek, a wszyscy inni kimnęli się tutaj. Mike twarzą na stole, co strasznie mnie śmieszyło, Luke obok niego na oparciu, wyginając głowę do tyłu, a na nim opierała się Rose, prawdopodobnie śliniąc mu spodnie. Ja oparłam się o jej ramię i tak z salonu zrobiliśmy sypialnie. Bo możemy, to czemu nie?

***

    Kiedy się obudziłam w pokoju, byłam tylko ja i Rose z Lukiem. Od nocy, w której zamknęła mi drzwi przed nosem, nawet nie zamieniłyśmy słowa. Nie byłam na nią zła, mogła mieć swoje problemy... chociaż kiedyś mówiłyśmy sobie o wszystkim. A teraz nawet nie wiem, co się stało, że wszędzie jest z Lukiem. Cieszyłam się, że w końcu nastał między nimi pokój, choć dalej sobie dokuczali, ale wolałabym wiedzieć, jak to się stało. Nie chciałam wyjść na wścibską, po prostu myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami.

    Odblokowałam telefon i od razu skasowałam wszystkie wiadomości z tweeter'a, facebook'a i innych. Nie miałam ochoty znów czytać tych wymyślnych historyjek, choć niektóre mnie bawiły. Niektóre wiadomości spokojnie nadałyby się na przeciętne fanfiction... Nie to, że je czytam, czy coś. Nie, nie.

    Jako że nie mogłam teraz przeglądać żadnej strony, bo wszędzie miałam artykuły i posty fanek o nas (nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy wręcz przeciwnie), postanowiłam coś zjeść, o ile cokolwiek było w lodówce. Podniosłam się, uważając, by nie obudzić Rose i wygramoliłam się zza stołu. Niby fajnie wyglądał ten narożnik w kształcie podkówki, ale okropnie ciężko się z niego wychodziło.

    Zza drzwi usłyszałam głos Rachel i kogoś jeszcze. Chowając telefon do kieszeni, zaczęłam podsłuchiwać. Upewniając się, że przyjaciółka ani jej chłopak mnie nie nakryją, przyłożyłam ucho do drzwi. Niestety nie za wiele udało mi się wywnioskować poza tym, że dziewczyna gadała z Ashtonem, a do kuchni wszedł jeszcze Mike. Sytuacja wydawała się napięta. Samo to, że Ash gadał z Rachel, było dziwne. Dowiedziałam się jeszcze, że zaraz będzie postój, który po namyśle, faktycznie by nam się przydał.

    Nie zwlekając dłużej, weszłam do pomieszczenia. W pierwszym momencie nie zrozumiałam, co się dzieje, wszystko uderzyło we mnie zbyt szybko i zbyt mocno. Widok dziewczyny, przywierającej ustami do podobno mojego chłopaka, był jak cios ostateczny.

    Rachel pocałowała Ash'a... Rzuciła się na niego...

    Nawet nie wiem kiedy znalazłam się przy nich, odciągając ją trochę zbyt mocno, bo lekko się zachwiała. Narodziła się we mnie niekontrolowana złość.

    Dlatego była taka szczęśliwa?

    Zadałam jej cios, jednak nie taki jak ona mi. Fizycznie się wyleczy, a ja...
    
    W szoku nie utrzymała się na nogach i upadła, waląc głową w szafki kuchenne za nią. Jednak na tym nie zaprzestałam, czując rosnącą we mnie żądzę krwi. Najlepiej jej.

    Planowała to.

    Nie przestałam jej bić nawet wtedy, kiedy widok przede mną się zamglił, a ja nawet nie wiedziałam, czy trafiam. Nie przestałam jej bić nawet wtedy, kiedy ktoś usilnie próbował mnie odciągnąć.

    Uspokoiłam się, dopiero gdy ktoś szarpnął mnie na tyle mocno, żebym nie mogła się oprzeć. Podparłam się rękami, żeby nie upaść i wtedy zauważyłam, jak bardzo miałam pokaleczone dłonie. A może to była jej krew, kto wie... W tym samym momencie poczułam, że nasz bus się zatrzymuje.

    Wstałam, podtrzymując się szafki, przy której leżała Rachel. W pierwszej chwili pomyślałam, że jest nieprzytomna i wcale nie byłoby mi jej szkoda, ale i ona się podniosła. Miałam ochotę znów się na nią rzucić, skończyć to co zaczęłam i po prostu ją dobić, ale mój szał zatrzymał Ashton. Po prostu się przede mną pojawił, a mi już na sam jego widok serce stanęło w gardle.

    Gdy tylko na niego spojrzałam, przypomniała mi się scena sprzed chwili. Wiedziałam, że to nie jego wina. Widziałam wtedy w jego oczach szok, ale... Widząc go teraz, nie mogłam wyrzuć z głowy, jak się całowali. Mimo że teraz patrzył tylko na mnie i coś mówił, ja widziałam tylko to. A zdecydowanie nie chciałam tego widzieć.

    Nie zwracając uwagi, że wszyscy patrzyli się na mnie (a ja nawet nie wiedziałam, kiedy weszli do kuchni) po prostu chciałam uciec. Odepchnęłam stojącego przede mną blondyna i pobiegłam w stronę drzwi. Kiedy już miałam wyjść, czyjaś ręka mnie zatrzymała.

    Spojrzałam na chwilę w tamtą stronę. To był Michael. Patrzył na mnie smutnym wzrokiem, ale jednocześnie takim... wyrozumiałym? Wyglądało to mniej więcej tak, jakby wiedział jak się czuję i nie wiem czemu, ale byłam w stanie w to uwierzyć. Jednocześnie miałam wrażenie, że chce porozmawiać, jednak ja chciałam być teraz sama. Odsunęłam go od siebie, otwierając szerzej drzwi. Mimo tego dalej przeszkadzała mi jego dłoń.

    – Nie teraz, Mike – szepnęłam ledwo słyszalnie.

    Chłopak zabrał rękę, odwracając wzrok w inną stronę. Szybko wybiegłam z pokoju, a tak samo z busa. Ostatnie co słyszałam to krzyk Ash'a, na Mike'a, który z tego co wywnioskowałam, zatrzymał go w przejściu, żeby nie pobiegł za mną.

    Byliśmy na stacji benzynowej, przez co nie miałam pojęcia, gdzie dalej uciec. A uciec musiałam, nie chciałam teraz widzieć nikogo z sosów ani... pff, przyjaciółek. Wybiegłam za budynek i schowałam się za wielkimi beczkami, prawdopodobnie z benzyną lub powietrzem do opon, dopiero wtedy biorąc oddech. Jak powstrzymywałam całą siebie wcześniej przed pokazaniem czegoś innego niż złości, tak teraz po prostu nie wytrzymałam. Poryczałam się jak małe dziecko, siadając pod ścianą, mając nadzieję, że nikt mnie nie zobaczy.

    Jeszcze kilka godzin temu było tak dobrze... A może nie było?

    Nie miałam nawet czasu, żeby pomyśleć, czemu Rachel to zrobiła, bardziej martwiłam się o przyszłość. Wiedziałam, że jak zobaczę ją jeszcze raz, to zabiję od razu, więc jak mamy występować?

    A to był dopiero początek problemów.







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz