piątek, 23 lipca 2021

Be my girl (2015) Cz.15 ONA

  


    Pospiesznie naciągałam na nogi moje ulubione jasnoniebieskie spodnie. Narzuciłam jeszcze na siebie czerwoną koszulę w kratę i zbiegłam na dół.

    — Gdzie ci tak śpieszno? — Mama spytała rozbawiona, wychodząc z kuchni.

    — Umówiłam się z Michael'em i Leo — cmoknęłam ją w policzek. — Pa mamuś!

    Wybiegłam z domu. Jestem ponad dwadzieścia minut spóźniona. Jeszcze przeze mnie Leo zacznie podrywać Clifford'a na oczach Roxy, a ja oszaleje! Biegłam chodnikiem i omijałam sprawnie przechodniów, dopóki na kogoś nie wpadłam.

    — Przepraszam! — Od razu się odezwałam i podniosłam moje okulary przeciwsłoneczne.

    — O! Cześć — usłyszałam znajomy głos. Spojrzałam na twarz osoby, na którą wpadłam. — To ja, Newt — zaśmiała się z mojej niepamięci.

    — Przepraszam... Śpieszę się i z tego wszystko cię nie skojarzyłam — uśmiechnęłam się lekko.

    — Luz. — Machnął ręką. — A gdzie biegniesz? Podwiozę cię. — Wskazał na auto po jego prawej, a mojej lewej.

    — Nie wiem, czy to dobry pomysł. — Praktycznie go nie znam i mam wsiąść do jego auta?

    — Jestem znajomym Luke'a. Obiecałem mu, że przy mnie ci włos z głowy nie spadnie, a już na pewno nie z powodu moich ludzi — mrugnął. — To jak? — Nacisnął pilot samochodu, a ten rozbłysnął.

    — Ok — pokiwałam energicznie. Wsiadłam na miejsce pasażera i zapięłam pas. — Luke mnie zabije — szepnęłam pod nosem. Chwilę później, Newt siedział już za kierownicą. — Niezłe auto — rozejrzałam się po wnętrzu.

    — Nowe — odpalił samochód. — Kupiłem je z dwa tygodnie temu — spojrzał w tylne lusterko i włączył się do ruchu drogowego. — Gdzie jedziemy?

    — Kierunek: Plac zabaw — spojrzał na mnie zdziwiony.

    — A co tam jest? To znaczy, to nie moja sprawa — poczułam jego zakłopotanie.

    — Umówiłam się z Leo, moim przyjacielem, ma problem z dwuletnią kuzynką i chcę mu pomóc — wyjaśniłam powód mojej wizyty na placu zabaw.

    — Aaa! — Wydał się rozumieć. — Teraz wszystko jest jasne! — Pokręcił głową. — Luke dzisiaj może nie mieć czasu — spojrzałam na niego, nie rozumiejąc. — Dzisiaj ma sporo roboty, tak jak ja i Ash – zerknął na mnie.

    — Jasne. Wiem — on nie musi wiedzieć, że jest zupełnie na odwrót. Przez chwilę panowała cisza, a jego mina wskazywała na głębokie rozmyślanie.

    — Jesteśmy — zatrzymał auto na poboczu.

    — Dzięki za podwózkę. Nie mów Luke'owi o tym — ściągnął brwi.

    — Czemu?

    — Mógłby być zły, wierz mi — otworzyłam drzwi i wysiadłam. — Na razie, Newt — pożegnałam się, a w odpowiedzi otrzymałam machnięcie ręką. Chyba podczas naszej krótkiej rozmowy powiedziałam coś, czego nie powinnam. Ale co?

    Podbiegłam do tych dwóch imbecyli, przez których mała już płakała. Wzięłam ją szybko na ręce.

    — Co ci zły kuzyn zrobił? — pytam, odgarniając jej włosy z twarzy.

    — Leo mnie śtlasił zie siobie pójdzie a ja siostanę! — Płakała tak głośno... Popatrzyłam na mojego przyjaciela gniewnie.

    — Ona kłamie! — Zaczął się bronić. — Michael! Powiedz coś! — Ten tylko zrobił ręce w geście obronnym i odsunął się od Leo dwa kroki. — Dzięki — mruknął z ironią. — I tak zajmujesz się nią góra piętnaście minut i idziemy na boisko — zaplótł ręce na torsie, wytykając język.

    — Widziś? Źły, Leoś — pociągła nosem.

    — Chodźmy lepiej na huśtawkę, co ty na to? — Spytałam, zmieniając temat. Dziewczynka rozpromieniła się w ułamku sekundy.

    — Dobla! — Ucieszyła się, schodząc ze mnie.

    — Tyyy — odezwał się Michael. — Dobra jest! — Wywróciłam oczami na jego komentarz.

    Mała była zadowolona z zabawy na placu i nie miała ochoty wracać do domu, w przeciwieństwie do chłopaków, którzy mieli jej dość. Ledwo wypowiadałam słowa zwiastujące powrót, ona od razu wymyślała nową zabawę.

    — Chodźmy na... — przerwał jej nieźle wkurzony Leo.

    — Chodźmy do domu! Dosyć już się bawiłaś! Miało być piętnaście minut, a siedzimy tutaj półtorej godziny! — Krzyczał, podrywając się z ławki.

    — Ech, nie drzyj ryja, Leo — Mike popchnął Leo.

    — A ty nie przeklinaj przy dziecku! — Uderzyłam go w ramię. Leo wytknął mu język zadowolony z takiego obrotu spraw. By za długo się nie cieszył, go też uderzyłam. — Gówniarze.

    — Ale... — zrobiła maślane oczka — ja nie chcę jeszcze do domciu — przetarła oczko ręką. Westchnęłam zrezygnowana.

    — Idziesz i koniec dyskusji w ogóle — warknął na nią.

    — Leo, jesteś chu... — Michael spojrzał na mnie przestraszony. Miażdżyłam go wzrokiem, dając znać, by nawet nie kończył — ...chudym kuzynem w tych sprawach. — Wybrną z opresji, aż dało się zauważyć odetchnięcie.

    — Ty za to gruby! — Go chyba serio już wszystko irytuje.

    — Dobra — znalazłam rozwiązanie — wy idziecie na boisko, a ja zajmę się nią jeszcze przez kilka minut.

    — No chyba sobie teraz ze mnie kpisz! — Nie spodziewałam się takiej reakcji. — Dlaczego pozwalasz gówniarze decydować?! — Zacisnęłam rękę w pięść.

    — Leo, zluzuj — pohamował go.

    — A rób, co chcesz — machnął tylko na to rękoma i ruszył w kierunku owego boiska koszykarskiego.

    — Chyba mu się okres zbliża — stwierdził Michael, odprowadzając Leo wzrokiem. — Na pewno nie chcesz iść z nami? — Popatrzył na mnie smutno.

    — Na pewno — uśmiechnęłam się lekko.

    — Wczoraj się cieszyłaś, gdy ci to zaproponowaliśmy — ciągnął.

    — Michael, jest ok. Idźcie — przytuliłam go, a ten tylko westchnął.

    — Ok. Wieczorem nie będzie ze mną kontaktu — zmarszczyłam czoło. — Mam... parę spraw do załatwienia — podrapał się z tyłu głowy.

    Och, chyba rozumiem. To pewnie chodzi o sprawy, o których usłyszałam od Newt'a.

    — No ok. Trzymaj się — pożegnałam go. Pomachał mi i ruszył za nowym przyjacielem. — Co robimy, skarbie? — Kucnęłam, by być na równi wzrostem z Roxy.

    — Pizza! — Strzeliłam sobie mentalną piątkę w czoło. Super, czego ty się spodziewałaś idiotko?

***

    Ostawiłam bezpiecznie Roxy w ręce jej matki. Spokojny krokiem postanowiłam wrócić do domu. Dwudziesta, ekstra. Przeczesałam włosy ręką i narzuciłam kaptur na głowę, gdyż te chmury mi się nie podobały. Miałam jakieś dziwne przeczucie, takie jakby ktoś za mną jechał? Zerknęłam przez ramię, ale tam tylko jedno auto, które jechało zaskakująco wolno. Przyspieszyłam kroku, by jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym domu. Gdy chciałam przejść na drugą stronę ulicy – wierzcie, że nie ma innego wyjścia – musiałam uważać, by mnie nie przejechał. Bóg wie, jaki ma zamiar. Nagle auto zahamowało gwałtownie tuż przy pasach, czym mnie przeraziło totalnie. Zaczęłam biec, ale chwilę potem poczułam silne ramiona oplatające mnie w talii. Koniec. To jest mój, kurwa mać, koniec!







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz