niedziela, 18 lipca 2021

Roshley on Tour Cz.25 Ashton

  


    – Czy to nie dziwne? – zaczęła Rose. – Zazwyczaj na koncertach sylwestrowych występuje tak wiele zespołów, a tymczasem wy macie swój własny nadawany na cały kraj...

    – Zazdrościsz?

    – Przecież ja też na nim występuję, ciołku – szturchnęła Luke'a w bok. Zauważyłem, że dziewczyna naprawdę lubiła się nad nim znęcać. A Luke'owi poprawił się humor od czasu świąt i nie był na mnie zły, ale... Wydawał się taki pusty, jakby istniał, a nie żył. To było głupie.

    – Ale mniej – dodał, chwytając się za obolałe miejsce.

    Za ten komentarz oberwał z drugiej strony.

    – Wal się.

    – Kiedy wychodzimy? – wtrąciła się Ash.

    – Za dwanaście minut. Spokojnie – odparłem, widząc, jak dziewczyna się trzęsie. Tyle koncertów minęło, że aż mnie to dziwiło, jak to możliwe, że ma wciąż tak wielką tremę.

    – Przecież jestem spokojna – właśnie było widać.

    Wiedząc, że i tak nie przekonam jej słowami, przyciągnąłem ją do siebie. Na początku nie zareagowała, będąc zbyt zaskoczona, a po chwili wtuliła się we mnie i teraz nie wiedziałem, czy to ja pocieszałem ją, czy ona mnie. Ale nie narzekałem, a wręcz mi się to podobało. Bardzo.

    – Teraz dobrze? – spytałem, śmiejąc się w jej włosy.

    – Dobrze – szepnęła na tyle cicho, że tylko ja ją mogłem usłyszeć.

    Przekonałem się, że było, jak powiedziała, bo po chwili przestała się trząść. Magia.

    – Nie macie już dość tych czułości? – ...a wtedy przyszedł Luke i nie było końca "żyli długo i szczęśliwie".

    – No co? Nie podo...

    Ash przerwała mi, szturchając mnie dosyć mocno w ramię.

    Spojrzałem na nią zdziwiony, jednak w jej oczach wyczytałem, tylko żebym odpuścił. Sam Luke także nie zamierzał dodawać od siebie czegoś więcej. Ja wszystko rozumiem, on nie miał szczęścia, ale... Swoją drogą, świetny ze mnie przyjaciel, tak bardzo go wspierałem i byłem dla niego bardzo pomocny... Jestem beznadziejny.

    Ale to, że jemu nie wyszło, nie znaczy, że ma mi się wtryniać w mój... związek?

    Niby przez ostatni tydzień (a nawet więcej) nie opuszczaliśmy się na krok, przytulaliśmy, a nawet całowaliśmy, ale czy mogłem nazwać to związkiem? Nikt nikomu nie powiedział, że go kocha, żaden z nas nie nazwał się swoim partnerem, nawet o tym nie rozmawialiśmy. Powiedziałbym, że nie było okazji, ale to chyba najgłupsza wymówka, bo okazji było naprawdę wiele. Niestety ich nie wykorzystaliśmy.

    Chciałbym. Chciałbym móc powiedzieć jej te cholerne dwa słowa bez większej przyczyny. Chciałbym się do niej zbliżyć jeszcze bardziej, niż teraz. Ale nie byłem pewien, czy ona tego chce i po prostu nie mogłem o to... zapytać? Jakby to wyglądało? "Hej, Ash, tak się zastanawiałem, czy przypadkiem mnie nie kochasz, bo ja się chyba w tobie zakochałem"? Równie dobrze mógłbym po tych słowach skoczyć z mostu.

    – Zaraz wychodzimy – mruknęła Ash, odrywając mnie od własnych myśli.

    – Serio? Już? – zdziwiłem się. Kiedy minęło to dwanaście minut?!

    – Zamyśliłeś się trochę – zaśmiała się, poprawiając sobie wystający kosmyk za ucho. Ona to robi specjalnie...? – O czym myślałeś?

    – O koncercie – odpowiedziałem, trochę zbyt szybko. – W zeszłe sylwestra mieliśmy wolne, więc zostaliśmy w hotelu...

    – Powiedzmy, że ci wierzę – uśmiechnęła się jeszcze raz. Uśmiech praktycznie nigdy nie znikał z jej twarzy i zdecydowanie nie chciałem widzieć, żeby było inaczej. – Muszę już iść.

    Nie broniłem jej, ale po tych słowach dalej stała obok mnie.

    – Ash? – patrzyła na mnie wyczekująco.

    – Co? – zdziwiłem się.

    – Puścisz mnie?

    Chwilę trwało, zanim zrozumiałem, co do mnie powiedziała. Dopiero zauważyłem, że trzymam ją za rękę, więc zaraz po tym ją puściłem. Dziewczyna zaśmiała się tylko i wyszła z pokoju, wprost na scenę, a mi zrobiło się tak jakoś pusto. Najchętniej rzuciłbym wszystko w cholerę, krzyknął "wracaj tu" i zamknął ją w uścisku raz na zawsze. No, było to sporą przesadą, ale tak właśnie się czułem w tamtej chwili. Niestety, tak się nie da...

    Z tego co zauważyłem, to nie tylko Ashley była "pocieszana" przed wyjściem na scenę. Niestety, ku zawodowi Luke'a, którego nawet nie było w pokoju, była to Rose. Calum stał obok niej, uśmiechając się pokrzepiająco, popychając ją w stronę sceny. Dziewczyna tylko na to prychnęła i odeszła, ale zdążyłem zauważyć, że się uśmiechnęła i zarumieniła, co było dziwne, jak na nią.

    Teraz zrozumiałem, czemu Luke jest taki wkurwiony...

***

    A–mol, C–dur, D–dur, F–dur...

    Tak, właśnie przez to wolałem perkusję. Może to dziecinny tok myślenia, ale po prostu wolałem powalić w bębny według jakiejś konkretnej sekwencji, czując wzrastającą adrenalinę za każdym uderzeniem niż uczyć się tych wszystkich akordów, czy stylu uderzania, tabulatur, nut... To nie było dla mnie, ale dlaczego teraz grałem?

    Wszyscy siedzieli w kuchni i świętowali nowy rok. Nigdy nie przepadałem za imprezami z alkoholem, a tamta zdecydowanie taka była. Słyszałem ich nawet stąd, gdzie siedziałem z gitarą.

    Po koncercie jak się okazało, Ashley pomyślała o zorganizowaniu alkoholu i zabalowaniu, na co wszyscy przytaknęli ochoczo, jednak ja nie miałem na to ochoty. Czasem ma się ochotę na imprezowanie, a czasem woli się siedzieć samemu. A ja dzisiaj wolałem wybrać drugą opcję, nie zwracając uwagi na to, że były sylwestra.

    O dziwo, miałem chęć na dalsze granie, mimo że każdy był zmęczony. Nie było perkusji, więc musiałem się zadowolić tym, co miałem.

    W pewnym momencie głosy ucichły, już myślałem, że poszli spać. No, albo zasnęli pijani przy stole, to też była pewna możliwość. Całkiem prawdopodobna, biorąc pod uwagę, ile było alkoholu. Ale po tej chwili ciszy nagle po busie rozniósł się śmiech, więc jednak się myliłem. Nie byłem pewien, czy to dobrze, czy źle, po prostu grałem dalej.

    Skończyłem na chwilę grać i w tym samym momencie usłyszałem za drzwiami skrzypnięcie. Spojrzałem w stronę drzwi, za którymi ktoś stał, a przynajmniej tak myślałem. Odczekałem chwilę, aż ktoś wejdzie, ale nikt nie wszedł. To było dziwne, naprawdę myślałem, że ktoś tam był.

    Jesu, nie upiłem się tak jak tamci, a to ja mam zwidy...

    Zacząłem dalej grać. Usłyszałem otwieranie drzwi, ale to zignorowałem. Pewnie znowu się przesłyszałem, powinienem się zacząć leczyć...

    Jednak nie tym razem. Poczułem, jak narożnik lekko ugina się obok mnie, a to już na pewno nie była tylko moja wyobraźnia. Czułem od tej osoby bijące ciepło. Chwilę później, nie zaprzestając grania, pojawiła się przede mną czyjaś ręka.

    Ciekawe czyja – zaśmiałem się w myślach. Wcale nie poznałem tej bransoletki na nadgarstku i wcale jej nie kupowałem temu komuś na święta... Przez chwilę po mojej głowie przeszła myśl, jak taka drobna dłoń może tworzyć tak świetną muzykę, grając na perkusji.

    – Co ty robisz? – zaśmiałem się, nie odwracając wzroku od gitary.

    Tego w tym instrumencie nie lubiłem najbardziej, że nie mogłem się skupić na niczym poza nim i przez to nie mogłem spojrzeć, choć na chwilę na moją... na blondynkę. Jednak Ashley nie wydawała się tym faktem przejęta, nawet chyba właśnie o to jej chodziło.

    Zaczęła uderzać w struny w rytm razem ze mną. Usłyszałem stłumiony chichot dziewczyny, która po chwili oddała się samej muzyce. Śpiewała coś cicho pod nosem, jednak na tyle cicho, że nie wiedziałem co. Po chwili grania, w nieciążącej nam ciszy (prócz dźwięków gitary, oczywiście), Ashley przysunęła się bliżej mnie, siadając w wygodniejszej pozycji. W tym momencie tylko ona grała, kiedy ja zmieniałem akordy.

    Nie dało się ukryć, że rozproszyła mnie tym przybliżeniem się. Czułem przez materiał koszulki na ramieniu, jak blondynka opiera się o mnie, bynajmniej nie brzuchem. Nie mogąc się powstrzymać, wolną ręką sięgnąłem za dziewczynę i objąłem ją w pasie. Nie wiem, czy to ja ją przyciągnąłem, czy to ona przysunęła się jeszcze bardziej, ale zaraz po tym poczułem mocniejszy nacisk na ramię i w tym momencie pękłem. Nie miałem siły wytrzymać w jednej pozycji, wciąż grając na tej cholernej gitarze, która zaczęła mi ciążyć na... pewnym miejscu.

    Zabrałem instrument i położyłem go na stole, po chwili odpychając w przeciwną stronę. Przeleciał przez stół i wylądował prawdopodobnie po drugiej stronie narożnika, ale już dawno odwróciłem wzrok w stronę Ash. Ta mruknęła cicho, niezadowolona przez moje wcześniejsze działania, po czym uśmiechnęła się, nagle zapominając o gitarze. Zlikwidowała pozostałą odległość pomiędzy nami, zachłannie rzucając się na moje usta. Jęknęła chwilę po tym, jak odwzajemniłem pocałunek, schodząc rękami coraz niżej. Zatrzymałem się, dopiero gdy wyczułem materiał dżinsowych szortów. Praktycznie nie zastanawiałem się nad tym, co robię; moje myśli sięgały najdalej do jej rąk, opartych na moim torsie i wyczuwających bicie serca, a mój wzrok sięgał najwyżej do jej przymrużonych z przyjemności oczu, tuż naprzeciwko moich. Czułem, jakbym tracił wszystkie zmysły i cały rozum, tylko dla tej dziewczyny, czego nie czułem nigdy, nawet w przypadku moich byłych.

    Na chwilę oderwała się ode mnie, łapiąc szybko oddech. Mój równie urywał się z jej, tworząc razem wspólny rytm, jednak... Czując jej ciepły oddech na twarzy, postanowiłem coś, co ani trochę nie zgadzało się z tym, co teraz chciałem. Serce, bijące trzykrotnie szybciej niż zawsze, krzyczało, że taka okazja się nie powtórzy, rozum już dawno się wyłączył, jednak uczucie, że muszę to przerwać, wygrało.

    Naprawdę nie chciałem tego robić, ale...

    Widząc, że Ashley zapędza się dalej i że zaraz stracę nad sobą panowanie, wychrypiałem z trudem:

    – Jesteś pijana.







~awenaqueen~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz